środa, 27 maja 2015

Rozdział 22 - I'll say everything...

        Zayn chwycił między palce gumkę do włosów, zawiązaną na końcu grubego, bordowego warkocza Abby i pociągnął ją w dół, aby puścić luźno gęste kosmyki włosów. Spojrzał w duże, kryte pod kurtyną rzęs, ciemne oczy czternastolatki i posłał jej pełen szczerego ciepła uśmiech. Prawą dłoń przyłożył do jej małego, gładkiego policzka, a palce drugiej wplątał w jej włosy. Przed momentem ich ciała dzielił krok. Teraz natomiast Zayn przysunął stopy do tenisówek Abby i złączył swoją klatkę piersiową z jej niedużym biustem. Patrzył na nią z góry, dopóki dziewczyna nie wspięła się na palce, aby musnąć krótko jego wargi, i z powrotem opadła na całe stopy.
        -To mnie nie satysfakcjonuje - Zayn wymamrotał z przymkniętymi powiekami, zaciskając dłonie na wąskich biodrach dziewczyny. Z łatwością uniósł jej kruche ciało, aby mogła owinąć chude nogi wokół jego pasa i ponownie położyć wargi na ustach bruneta.
        Zayn i Abby postanowili spróbować. Co prawda nie byli zakochani, lecz już od dłuższego czasu zwracali na siebie uwagę w jednoznaczny sposób. Zayn podobał się Abby, a ona podobała się jemu. Widział w niej aniołka znacznie delikatniejszego, niż w Bree, która manipulowała nim przez długie miesiące. Potrzebował odpoczynku, którego mógł zaznać w towarzystwie spokojnej Abby, obdarzającej go subtelnymi uśmiechami i zalotnie trzepoczącej rzęsami. Nawet gdy głaskała go po policzku, Zayn odczuwał zupełnie inny rodzaj dreszczy. Nie były słabsze czy gorsze. Były po prostu inne, nasycone przeciwnymi emocjami.
        -Nadal nie mogę uwierzyć, że spałaś z moim ojcem - sapnął Zayn, niosąc dziewczynę do drzwi wejściowych domu. - Jeśli któregoś dnia będziemy się kochać, będę z nim rywalizował - dodał ze śmiechem, powoli stawiając ją na ziemi, aby wyjąć z kieszeni klucz, włożyć go do zamka i przekręcić.
        -Zayn, przestań! - Abby z piskiem zasłoniła twarz dłońmi i spuściła głowę, tworząc po obu stronach kurtynę z gęstych włosów. 
        -Przynajmniej wiem, że moja mała Abby ma swoje potrzeby i wymagania - uwielbiał jej dogryzać, wiedząc, że Abby, w przeciwieństwie do Bree, nie obrazi się na niego za kilka niewinnych żartów i nie przestanie odzywać przez kolejny tydzień.
        -Naprawdę się już zamknij, wariacie - uderzyła go delikatnie w tył głowy, zsuwając ze stóp buty. 
        Miała nad zwyczaj dobry humor. Pragnęła mieć przy sobie człowieka, który, tak jak Zayn, całowałby ją bez powodu i zawsze podnosił na duchu. Dlatego teraz, mogąc mieć go przy sobie chociaż przez chwile, cały czas przytulała się do jego lekko umięśnionego ciała, a policzek wspierała na torsie, który co parę chwil całowała przez materiał koszulki. Czuła się przy nim znacznie dojrzalej, ponieważ Zayn nie był niedojrzałym gówniarzem, tylko człowiekiem racjonalnie spoglądającym w przyszłość. 
        Nagle z ust Abby uleciał stłumiony dłonią pisk. Jej ciało zesztywniało, kiedy omal nie nadepnęła na jedną z bezwładnie leżących na podłodze dłoni Justina. Wpadła w panikę, chociaż zawsze zachowywała zimną krew. Nauczyła się tego przy Bree, która często wywierała na niej presję. W towarzystwie brunetki kryła łzy szczęścia i łzy smutku. Nie pozwalała sobie na ukazywanie uczuć, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Nie chciała dawać jej satysfakcji.
        -Tato! - Zayn, chociaż przerażony i poważnie zaniepokojony, nie tracił zdrowego rozsądku. Upadł przed ojcem na kolana i przyłożył dwa palce po lewej stronie jego szyi. Co prawda wyczuł puls, jednakże bardzo słaby. Jego oczy pokryły się łzami, lecz nie pozwolił choćby jednej spłynąć po policzku. Nie przy Abby. Był dojrzały, jednak łez wstydził się nadal.
        Zayn ze ściśniętym sercem wpatrywał się w bladą twarz taty, przysłuchując się rozmowie telefonicznej Abby. Czternastolatka, na prośbę Zayna, zadzwoniła pod numer alarmowy i roztrzęsionym głosem tłumaczyła kobiecie po drugiej stronie szczegóły omdlenia Justina, których prawdę powiedziawszy nie znała ani ona, ani Zayn. Jedynie mała Vicky, siedząca skulona na jednym z krańców łóżka i wylewająca łzy w poduszkę, wiedziała o wszystkim. Wiedziała, lecz nie miała najmniejszego zamiaru obarczać się winą w oczach innych.
        Brunet z roztrzęsieniem przeczesywał palcami jasnobrązową grzywkę ojca. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pomagały mu niewielkie dłonie Abby, przez cały czas gładzące jego spięte plecy. Potrzebował teraz wsparcia, którego Bree nigdy by mu nie dała. Abby natomiast była tu tylko dla niego, tylko dla jego dobra. I nawet gdyby odtrącił ją, jej pomoc, jej dobre intencje, zostałaby wbrew jego woli, zgodnie ze swoją, która kazała jej po prostu przy nim być.
        -Będzie dobrze, zobaczysz. Twój ojciec jest silnym facetem. Nie podda się. 
        -Boję się tego, że nie wiem, co się z nim stało. Nigdy nie tracił przytomności sam z siebie. Boję się, że może być chory. Boję się, że może mieć jakiś wewnętrzny uraz po ostatnim wypadku. Nie chcę go stracić, Abby - widząc pierwszą łzę na jego policzku, dziewczyna wtuliła głowę bruneta w swoją klatkę piersiową i zaczęła ze spokojem przeczesywać jego włosy, głaskać policzki i opuszkami palców masować skórę jego głowy kolistymi, rozluźniającymi ruchami. Niespodziewana utrata przytomności przez Justina zbliżyła do siebie Zayna i Abby. Jemu pokazała, że może liczyć na pomoc czternastolatki w każdym, nawet najbardziej nieoczekiwanym momencie, natomiast jej uświadomiła, że jest potrzebna drugiej osobie, w tym przypadku Zaynowi, który zaczął cicho płakać w jej cienką koszulkę.
        Uspokoił się odrobinę dopiero w chwili, w której poza murami domu rozniósł się sygnał syren pogotowia ratunkowego. Kiedy dwóch ratowników wbiegło do wnętrza mieszkania, Abby delikatnie i z troską odsunęła chłopaka, swojego chłopaka, od nieprzytomnego ciała ojca. Nie przestała jednak uspokajać go delikatnymi gestami i czułymi słowami, szeptanymi do ucha.
        -Proszę nam powiedzieć, co się dokładnie stało? - młodszy mężczyzna spojrzał na wtulonego w Abby bruneta. Aby właściwie pomóc Justinowi musieli znać jak najwięcej szczegółów, które w obecnej sytuacji ciężko było wyciągnąć z roztrzęsionego siedemnastolatka. Miał świadomość, że może stracić ojca, przez całe życie uważanego za autorytet. Miał świadomość, że jego serce może się zatrzymać, a mózg zakończyć pracę, doprowadzając do śmierci całego organizmu. Zayn już drugi raz został postawiony w świetle ogromnego niepokoju o ojca i dopiero w takich momentach zdawał sobie sprawę, jak bardzo brakowałoby mu Justina, gdyby nagle go zabrakło. Był zbyt słaby, aby iść przez życie samemu, bez pomocnych, choć niekiedy nadopiekuńczych rad ojca.
        -Nie mam pojęcia. Wróciłem z dziewczyną do domu, a mój ojciec leżał już na podłodze, nie dając znaku życia - wychrypiał, ostatni raz ocierając koszulką łzy. Zdecydował, że przywróci dawny rozsądek i nie pozwoli sobie na kolejne oznaki słabości. Nie może zakładać najgorszego, kiedy chwilowa utrata przytomności może okazać się jedynie niegroźnym omdleniem.
        -Zabieramy twojego ojca do szpitala. Proszę, żebyś przyjechał zaraz po nas. Jestem pewien, że lekarz będzie chciał z tobą porozmawiać - Zayn jedynie pokiwał głową. Chciał, aby ratownicy jak najszybciej zabrali Justina i pomogli mu w sposób, w jaki najlepiej potrafią. Jednocześnie chciał zostać z Abby chociaż na minutę sam, aby móc z czułością musnąć jej czoło i podziękować, że jest przy nim, kiedy tego potrzebuje. Już od pierwszych godzin związku oboje traktowali go poważnie, z pełną dojrzałością.
        -Abby, dziękuję ci, że tu jesteś. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię potrzebuję - pogłaskał ją delikatnie po policzku, a kiedy czternastolatka z zawstydzeniem spuściła wzrok, pocałował w czoło. Jeden dzień wystarczył, aby odzwyczaił się od nabytych przy Bree przyzwyczajeń. Abby pokazała mu, że aby być szczęśliwym, nie musi obejmować najbardziej popularnej i atrakcyjnej dziewczyny w szkole i nie musi chodzić razem z nią na najlepsze wśród organizowanych imprez.
        -Nie masz za co, Zayn, ale jedźmy już do szpitala. Może z twoją pomocą, lekarzom uda się dojść do przyczyny utraty przytomności przez twojego ojca - dziewczyna objęła jego dłoń obiema swoimi. Miała zbyt małe ręce, aby w jednej zamknąć znacznie większą Zayna. Pociągnęła go delikatnie w górę, aby wstał i razem z nią pojechał do szpitala, w którym w głębi duszy pragnął znaleźć się już teraz. Znosił smutek i potrafił nie obnosić się szczęściem, jednak niepewności obawiał się, jak ognia, wypalającego jego myśli od wewnątrz.
        Zanim jednak dotarł wraz z dziewczyną do drzwi, zmarszczył brwi, tworząc z nich jedną linię w dole czoła. Wzrok bruneta przyciągnęła przewrócona, odkręcona butelka wody, w połowie pełna i jednocześnie w połowie pusta. Przez moment wahał się, jednak ostateczny impuls kazał mu podnieść plastikową butelkę i zaciągnąć się zapachem pozornie czystej, mineralnej wody, bezbarwnej, bezwonnej.
        -Wyczuwam w wodzie zapach gorzkich migdałów - wymamrotał z coraz większą dezorientacją. Dokładnie obejrzał etykietę wody i z wnikliwością przeczytał skład zawartych w niej minerałów. W żadnym z miejsc na niebieskiej folii nie było nawet wzmianki o migdałach.
        -Na wszelki wypadek daj mi tę wodę. Oddamy ją lekarzowi. Teraz wszystko może mieć znaczenie. Być może twój ojciec ma alergię, o której nie wiedział ani on, ani ty. Wiesz dobrze, do czego może doprowadzić uczulenie na orzechy. Tym bardziej powinniśmy się pospieszyć - Abby przejęła nad Zaynem inicjatywę. Zamiast czekać, aż poukłada każdą myśl do odpowiedniej szufladki w głowie, szarpnęła jego ręką i wyprowadziła przed dom. Czuła, że po świństwie, jakie razem z Bree zrobiła Justinowi, powinna przeprosić go nie słownie, a w postaci czynów. Zależało jej więc, aby mężczyzna wyszedł z omdlenia bez szwanku i łagodnym uśmiechem, przez większość życia utrzymującym się na jego ustach, wybaczył dziewczynie nie do końca czyste zagranie.
        Zayn prowadził motor dość chaotycznie i szybko, aby w ciągu kilku minut dotrzeć do szpitala. Irytowały go każde uliczne światła i tworzące się na drodze korki. Kilka razy przeklął pod nosem niedzielnych kierowców, jednak wtedy pomagały mu chude ramiona Abby, obejmujące go w pasie. Uspokajała go, tliła wybuchy agresji i złości. Była małym słoneczkiem na niebie Zayna, w którym dostrzegał coraz więcej jasnych promieni, docierających do jego serca. Wbrew pozorom, pomimo niedawnej miłości do Bree, jego serce zamarzło. Odczuwał brak wzajemności uczuć, tylko bał się do tego przyznać. Teraz natomiast widział nadzieję, aby na nowo rozpalić w sobie emocje.
        Wokół szpitala panował wyjątkowy ruch. Karetki regularnie co parę chwil odjeżdżały z podjazdu, ustępując miejsca nowym, przywożącym chorych. Gdyby Zayn przyjechał pod trzypiętrowy budynek samochodem ojca, mógłby mieć problem z odnalezieniem wolnego miejsca parkingowego. Motor udało mu się jednak zmieścić w jedną ze szczelin pomiędzy sąsiadującymi autami. Chciał jak najszybciej porozmawiać z lekarzem, lecz nie zapomniał o czułości względem dziewczyny, której biodra objął delikatnie dłońmi i postawił na chodniku. Pamiętał o niej nawet w chwili, w której myśli o czternastolatce rozpraszał ogrom innych, poważniejszych, momentami bolesnych. 
        Zayn i Abby weszli do przestronnej, szpitalnej recepcji, trzymając się za ręce. Zayn był przyzwyczajony do uczucia bliskości drugiej osoby, dziewczyny, tak blisko jego. Dla Abby natomiast brunet był pierwszym chłopakiem, do którego mogła przytulić się bez okazji i w którego oczy spoglądała z rodzącą się miłością. Dlatego każdy jego gest, czy to trzymanie małej dłoni w objęciu swojej, czy opuszki palców, gładzące ze spokojem jej zaróżowiony policzek, były dla czternastolatki zupełnie obce. 
        -Mojego ojca przed momentem przywiozło pogotowie. Został znaleziony na podłodze w domu, stracił przytomność. Ratownicy kazali mi przyjechać jak najszybciej, aby porozmawiać z lekarzem na temat stanu jego zdrowia - kiedy Zayn ujrzał pierwszego z lekarzy, z teczką dokumentów w dłoni, zatrzymał go na środku korytarza.
        -Zgadza się. Jest teraz na sali obserwacji, jednakże nadal nie odzyskał przytomności. Nie wiemy, co może mu dolegać i nie mamy żadnych wskazań do wykonania specjalistycznych badań. Jak na razie pobraliśmy mu krew do podstawowych badań. Powiedz mi, młody człowieku, czy twój ojciec choruje na coś przewlekle? Bierze jakieś leki, których odstawienie mogłoby spowodować utratę przytomności?
        -Nie, mój ojciec zawsze był okazem zdrowia, dlatego tak bardzo zaniepokoiłem się, kiedy znalazłem go na podłodze w salonie, bez żadnych oznak życia. Znaleźliśmy jednak z dziewczyną butelkę wody, z której pił najprawdopodobniej przed omdleniem. Mam wrażenie, że woda zawierała substancję, która mogła w ten sposób podziałać na tatę.
        Lekarz sam wyciągnął dłoń w stronę butelki, trzymanej w małej, bladej dłoni czternastolatki. Odkręcił nakrętkę i przystawił otwór do lekko zgarbionego nosa, poprawiając okulary z grubymi szkłami. Zaciągnął się zapachem raz i drugi, marszcząc brwi. Zayn już wtedy wiedział, że coś jest nie tak. Widział w spojrzeniu mężczyzny niepokojący błysk, zwłaszcza że po dwukrotnym zaciągnięciu się zapachem wody mięśnie rozmówcy spięły się widocznie.
        -Panie doktorze, co się dzieje? - lekarz pragnął jak najszybciej odejść, lecz Zayn w porę zatrzymał go na korytarzu. Nie zniósłby dłuższej niepewności, w szczególności po tak dwuznacznej reakcji specjalisty.
        -W wodzie wyczuwalny jest zapach cyjanku potasu. Twój ojciec został otruty. Musimy jak najszybciej zrobić mu płukanie żołądka i podać ewentualną odtrutkę. Miejmy tylko nadzieję, że  dawka, którą pochłonął, nie zagraża jego życiu.


***


        Wystarczyło płukanie żołądka, aby uratować zdrowie i życie Justina. Dzięki natychmiastowej interwencji lekarzy organizm szatyna nie zdążył pochłonąć cyjanku potasu w zagrażającej mu dawce. Czuł się jedynie osłabiony, dlatego na szpitalnym łóżku wykonywał nieliczne ruchy. Nie zdążył jeszcze w pełni dojść do siebie po ostatnim wypadku, a teraz przyjmował na siebie kolejny. Był zmęczony ciągłymi zwrotami akcji w jego życiu, jednakże z każdą chwilą również coraz bardziej się bał. Ciągłość następujących po sobie nieszczęśliwych zdarzeń nie był przypadkowy i Justin doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
        Kiedy mężczyzna upijał ze szpitalnej szklanki kilka łyków wody, tym razem w pełni czystej, bez dodatku trucizny, drzwi sali obserwacji uchyliły się powoli. Justin uniósł głowę na dźwięk wysokich szpilek, uderzanych o wyłożoną kafelkami podłogę. Był dość mocno zaskoczony, kiedy ujrzał smukłe, długie, opalone nogi, rozbudzające jego pragnienia. Już po samych nogach rozpoznał dwudziestoletnią Dianę, jednak nie odebrał sobie chwilowej przyjemności w postaci zawieszenia na niej wzroku. Z każdym spojrzeniem widział w niej kobietę coraz piękniejszą, jakby rysy jej twarzy łagodniały z każdym kolejnym spotkaniem.
        -Bardzo się cieszę, że cię widzę, ale nie wiem, skąd wiedziałaś, że trafiłem do szpitala - odezwał się, gdy brunetka z łagodnym, choć zaniepokojonym uśmiechem na ustach usiadła na okrągłym stołku obok łóżka, kładąc torebkę na kolanach.
        -Twój syn znalazł mój numer w twoim telefonie i postanowił do mnie zadzwonić. Poznałam go przed momentem na korytarzu. Powiem ci, że bardzo fajny z niego chłopak. Przystojny, kulturalny, dobrze wychowany, zupełnie jak młodsza wersja ciebie. Ale wiesz, że mnie nie interesuje taki małolat - pogładziła ramię szatyna, puszczając do niego zalotne oczko. 
        Justin nie czuł nawet najmniejszego zagrożenia ze strony syna. Chociaż wiedział, że Zayn podobał się zarówno dziewczynom w swoim wieku i młodszym, ale także starszym, jak Diana, nie wyobrażał sobie, żeby brunetka mogła zainteresować się siedemnastolatkiem. Zdążył poznać ją na tyle, aby wiedzieć, że Dianę pociągają mężczyźni w wieku Justina, nie jego syna. Jednakże, gdyby Zayn ze wzajemnością zauroczył się w Dianie, cieszyłby się ich wspólnym szczęściem. Syn był dla niego najważniejszy.
        -Oczywiście, że jest przystojny. W końcu, odziedziczył to w genach - jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Już dawno nie uśmiechał się w podobny sposób. Diana rozbudzała w nim nie tylko dorosłego mężczyznę, ale również chłopaka, który momentami potrzebował rozrywki.
        -Ciekawe, czy jest również tak skromny, jak ty - Diana teatralnie przewróciła oczami. - Ale powiedz mi lepiej, jak się czujesz, Justin. Już drugi raz ktoś próbował targnąć na twoje życie. Nie możesz się na to godzić. Musisz zareagować, póki naprawdę nie stanie ci się poważna krzywda. Zależy mi na tobie - ostatnie zdanie wypowiedziała odrobinę ciszej, jednak nie traciła pewności siebie. Nie była małą dziewczynką, która musiałaby wstydzić się własnych uczuć. 
        -Czuję się całkiem dobrze, nie masz powodów do obaw. I wiem, jak tylko wyjdę ze szpitala, zgłoszę się na policję - uspokoił brunetkę, głaszcząc delikatnie jej nagie ramię. W rzeczywistości nie był skory do wizyty na komisariacie. Z każdą kolejną rozmową jego sekret szukał szczeliny, przez którą mógłby wydostać się na światło dzienne i zniszczyć jego życie tak, jak on niszczył życie wielu niewinnych, bezbronnych dziewczynek.
        -Mogę mieć do ciebie pytanie, Justin? - Diana ujęła delikatnie jego dłoń i zaczęła sunąć po niej opuszkami palców. Nie zdawała sobie sprawy, jak dzięki jej gestom niesamowicie przyjemne dreszcze przebiegają po skórze szatyna.
        -Oczywiście, skarbie - skarbem nie nazywał nawet własnej żony. Anastasia bowiem nie wywoływała w nim tak sprzecznych uczuć, jak Diana i to brunetka zasłużyła na jego czułe słówka, które swoją drogą podziałały na wyobraźnię dziewczyny.
        -Jak ty to robisz, że nawet na szpitalnym łóżku wyglądasz cholernie gorąco i seksownie? - wymruczała, prowokując mężczyznę samym spojrzeniem. 
        Przez jej słowa Justin ponownie pragnął wessać się w jej pełne, bladoróżowe wargi, popchnąć jej szczupłe ciało na ścianę i przysunąć krocze do jej bioder. Marzył o tym, aby zacisnąć dłonie na jej krągłych pośladkach i zsunąć wzrok na pełne piersi kobiety, eksponowane pod półokrągłym dekoltem. Oczyma wyobraźni widział jej usta, poruszające się przy główce jego penisa i mimowolnie jęknął cicho, mając jedynie nadzieję, że Diana nie usłyszała nagłego odgłosu przyjemności. Poczuł również, jak w jego spodniach zaczęło kształtować się lekkie wybrzuszenie. Natychmiast zakrył niedbale dolną partię ciała szpitalną kołdrą.
        Był w szoku. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie działała na niego w taki sposób. Kilka tygodni temu nie spojrzałby na żadną dojrzałą kobietę, a teraz fantazjował o ostrym seksie z jedną z nich. Mimo że był dorosły, czuł się z tym obco i nieswojo.
        -Jestem po prostu idealny - uniósł w powietrze obie ręce, przyznając nieskromnie. Stracił przy Dianie skrępowanie na rzecz pewności siebie.
        -Mówiłam ci już, że jesteś niesamowicie skromny? - Diana z szerokim uśmiechem usiadła obok Justina na szpitalnym łóżku, a torebkę zostawiła na stołku.
        Najpierw pogładziła go po policzku, przeczesała smukłymi palcami włosy, a później nachyliła się i musnęła jego lekko wyschnięte wargi. Ostrożnie chwyciła dłońmi oba skrzydła białej, lekko rozpiętej koszuli Justina, zanim ponownie wpiła się w jego usta z pasją, zaangażowaniem, pożądaniem. Gdyby Justina nie ograniczało szpitalne łóżko z pewnością zacisnąłby dłonie nie tylko na biodrach Diany, ale również na jej kobiecych atutach i idealnych kształtach. Niesamowicie go pociągała, zwłaszcza kiedy ponętnie zataczała niewielkie kółka językiem przy jego wrażliwym podniebieniu i sunęła dłonią po odkrytej spod koszuli części klatki piersiowej.
        -Proszę państwa, to jest szpital, miejsce publiczne, a nie sypialnia.


***


        Vicky wstała z kanapy i przetarła rękawem załzawione policzki. Słysząc dzwonek do drzwi, otworzył je niepewnie na całą szerokość. Jej brzuch zacisnął się nieprzyjemnie, kiedy ujrzała uderzającą stopą w chodnik Bree, z rękoma założonymi na piersi. Bez pytania wsunęła się obok Vicky do wnętrza domu, przeszła do salonu i rozsiadła się na kanapie, zakładając nogę na nogę.
        -Czego nie zrozumiałaś w prostym poleceniu? Miałaś jedynie dosypać Justinowi ten proszek i poczekać, aż połknie cały. Cały, a nie jeden łyk - warknęła z irytacją. Była przekonana, że sama bez problemu dopilnowałaby, aby Justin wypił całą dawkę zmieszanej z wodą trucizny.
        -Nie wiedziałam, że Justin upije tylko łyk i od razu straci przytomność - zapłakała, zawijając dłonie w rękawy swetra. Już teraz czuła wyrzuty sumienia, a groźne spojrzenie Bree jedynie spinało każdą część jej ciała.
        -Trzeba było go przypilnować, a w ostateczności wepchnąć to gówno do ryja - warknęła , gwałtownie wstając z kanapy.
        Szła w stronę Vicky, kiedy drobna jedenastolatka cofała się, aż w pewnym momencie jej plecy zderzyły się ze ścianą. Klatka piersiowa dziewczynki unosiła się szybko i w nieregularnych odstępach pod wpływem płytkiego oddechu i dudniącego w piersi serca. Próbowała odepchnąć od siebie dziewczynę, kiedy ta zbliżyła się do Vicky na kilka centymetrów, lecz pozornie słabe ciało Bree okazało się wyjątkowo silne i oporne.
        -Zrobisz to jeszcze raz, Vicky - powiedziała z nienaturalnym spokojem w cichym głosie.
        -Nie zamierzam - wyszeptała, unosząc wzrok spod kurtyny rzęs. - Powiem o wszystkim, co mi zrobił. Opowiem o wszystkim, powiem wszystkim i nie będę się więcej bała - na koniec wybuchnęła rzewnym płaczem, obejmując brunetkę w pasie.
        Bree przez moment stała bez ruchu, patrząc z góry na czubek głowy Vicky. Nie była przyzwyczajona, że druga osoba bez zawahania obdarza ją uściskiem. Nawet Zayn momentami irytował ją, gdy kleił się, jak małe dziecko do matki. Lubiła grać w oczach innych sukę. Nie chciała się zmienić. Nie chciała, bo dzięki swojej egoistycznej postawie szła przez życie z łatwością, nie potykając się o przeszkody, ale omijając je szerokim łukiem. Dopiero teraz, kiedy w momencie oplątania ramiona wokół jej talii, Vicky przekazała brunetce część emocji, których nie mogła powierzyć nikomu, zrozumiała, że czasem warto okazać odrobinę serca.
        -Pomogę ci, Vicky. Obiecuję, że ci pomogę, malutka - również objęła ją ramionami i z przymkniętymi powiekami złożyła na bladym czole dziewczynki ciepły pocałunek.
        Bree wiedziała, co znaczy krzywdzić, lecz znała również pojęcie bycia krzywdzonym.


~*~


Wow, uporałam się z całym rozdziałem w raptem kilka godzin, brawa dla mnie ;D
Moi mili Państwo, wielkimi krokami zbliżmy się do końca :)

11 komentarzy:

  1. Jak dobrze, ze uratowali Justina! <3 balam sie, ze serio moze mu sie cos stac.
    Dlaczego Bree tak chce sie go pozbyc? Rozumiem jeszcze, ze go postraszyla czy cos, ale zeby odrazu chciec go zabic? Ciekawi mnie czy to jej cos zrobil i ona chce sie teraz po prostu odegrac czy naprawde chce pomoc Vicky :)
    Dobrze, ze Abby i Zayn sa teraz razem, pasuja do siebie, tylko czy w poprzednim rozdziale nie pisalas przypadkiem, ze Abby jest dziewczyna, kumpla Zayna? xdd
    Rozdzial jak zawsze doskonaly i czekam na kolejny ;*
    Weny <3
    believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. cieszę się na pierwszą część notki pod rozdziałem, ale po słowach "Moi mili Państwo" przestała mi się podobać :< jeej ale z drugiej strony nie mogę się doczekać, co się stanie dalej :3 czy Vicky rzeczywiście wszystko powie? czy Bree jej pomoże? czy Diana i Justin.....? (nie powiem xd) czy Zayn dowie się prawdy? i wreszcie, czy Justin autentycznie się zmieni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i jeszcze jedno, czy Bree również została skrzywdzona podobnie jak Vicky?

      Usuń
    2. Ja mam takie podejrzenie już od samego początku

      Usuń
  3. O rany ten rozdział to życie! Przysięgam. Nie wiem czego się spodziewać po dalszej części bo tu nie mam mowy o dobrym zakonczeniu. Ale Zayn i Abby, Justin i Diana... Tylko Vicky nigdy nie będzie już szczęśliwa:(
    three-months.blogspot.com
    shy-boy-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, czemu ale czasami zdaje mi się, że w tym opowiadaniu tylko Bree jest najbardziej uczuciowa. Mogłabym zabrzmieć sadystycznie, ale według mnie należało się Justinowi to wszystko... Ten wypadek, czy trucizna w butelce wody. Ma zbyt pewne życie i szczęśliwe, lecz taka Vicky, właśni bracia się jej pozbyli, naprawdę potrafią darzyć ją miłością. Widzę w prawie każdym z bohaterów szczyptę egoizmu. Lecz naprawdę mi się to podoba. Całe opowiadanie jest niesamowite, a ja po prostu nie potrafię uwierzyć, jak tak szybko piszesz. Wystarczy zaledwie kilka miesięcy, a ty potrafisz zakończyć opowiadanie. Mam nadzieje, że wymyślisz coś niepowtarzalnego, jak zawsze i zarówno w życiu Vicky, jak i Justina oraz innych bohaterów nastanie harmonia. Czekam na next i weny życzę. Kc :****

    OdpowiedzUsuń
  5. No i fajnie , już nie mogę się doczekać następnego. Dobrze że Justinowi nic się nie stało, uff.

    OdpowiedzUsuń
  6. tak,tak Abby i Zayn! :) no nareszcie się stało:) myślałam że nigdy nie będą razem :) Nie zgadzam się z powyższym komentarzem.Wcale nie należało się Jusowi,on jest chory tak jak wiele osób,sam tego nie kontroluje.To nie jest dobry powód do jego zabijania

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na początku chciałabym Cię przeprosić za to, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału zarówno tu jak i na 18th street.
    Strasznie się cieszę, że Abby i Zayn są razem. On zasługuje na kogoś lepszego, kto naprawdę go pokocha i przestanie krzywdzić tak jak robiła to Bree.
    Cieszę się, że Justin przeżył mimo to, że to on jest tym "złym". On po prostu nie potrafił kontrolować swych zboczeń.. Powinien udać się do psychiatry i dać sobie pomóc. Diana zmienia go na lepsze i uczy jak kochać.
    No i Vicky.. Szkoda mi jej, bo to zrozumiałe, że nienawidzi w pewnym sensie Justina za to co jej zrobił, a do tego Bree, która manipuluje również nią. Jestem ciekawe czy Bree ma jakieś zaburzenia psychiczne, dwubiegunowość, bo jej nastrój zmienia się szybko.. W sumie nie dziwiłabym się, bo ona też została skrzywdzona podobnie jak, Vicky, nie?
    Mam nadzieję, że to opowiadanie skończy się szczęśliwie dla Justina jak i Vicky. Chociaż znając Ciebie to zaburzysz piękny obrazek..
    Weny, misiu <3
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. O matko...ile sie dzieje..przeciez jak vicky to powie to justin...oh.pojdzie do wiezienia! Czekam nn :**

    OdpowiedzUsuń