sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 2 - Don't be afraid...


    ***Justin's P.O.V***

    Powoli wsunąłem kluczyki do stacyjki, jednak zanim przekręciłem je w środku, włączając silnik, wyciągnąłem w stronę dziewczynki otwartą dłoń. Malutka była przerażona. Mogłem niemal zobaczyć, jak jej ciałko drży. Chciałem, aby oswoiła się z moją obecnością, jak i z moim dotykiem, którego nie odczuje po raz pierwszy i ostatni. Z pewnością nie.

    -Jestem Justin. - zachęciłem ją cicho, wpatrując się w policzek szatynki, lekko przysłonięty kosmykami włosów.
    -Vicky. - wyszeptała. Nie odważyła się jednak uścisnąć mojej dłoni, ani nawet podnieść wzroku, który wciąż utrzymywała wbity w czarną wycieraczkę, ułożoną pod jej stopami.

    Zdawałem sobie sprawę, że przyzwyczajenie jej do swojej osoby potrwa spory okres czasu. Ale właśnie po to przy mnie była. Miała pozostawać blisko mnie, w każdym, możliwym tego słowa znaczeniu.

    -Nie musisz się bać. - powiedziałem cichym, spokojnym głosem, aby nie przestraszyć jej jeszcze bardziej. I tak była już wystarczająco skrępowana i nieśmiała. Prawdę powiedziawszy, nie chciałbym, aby była inna. Właśnie pod tak bezbronną i niewinną postacią pociągała mnie najbardziej. - Nie zrobię ci krzywdy, słonko. - wewnętrzny demon rwał całe moje ciało, aby tylko znalazło się bliżej niej. Tak blisko, jak było to  możliwe. Bardzo ciężko było mi nad sobą panować, kiedy ona siedziała tuż obok. Ostatkami sił utrzymywałem nad sobą kontrolę.

    -Nie znam cię. - wyszeptała, jedynie odrobinę głośniej, niż poprzednio. Jednak zdecydowała się spojrzeć mi w oczy. W prawdzie trwało to ułamek sekundy, lecz ja zdążyłem zapamiętać kolor jej tęczówek. Były piękne, jak cała jej delikatna twarzyczka. - Więc mam prawo się bać.

    Poczułem potrzebę, aby ją dotknąć. Teraz, w tym momencie. Inaczej mógłbym zwariować. Dlatego ułożyłem dłoń na jej kolanie, osłoniętym cienkim materiałem rajstop. Po tym pierwszym, drobnym kontakcie fizycznym z Vicky, zapragnąłem, aby był on dużo bardziej intensywny. Nie mogłem jednak wystraszyć jej jeszcze bardziej. Bałem się, że byłaby w stanie otworzyć drzwi od strony pasażera i po prostu uciec.

    Zacząłem powoli przesuwać dłoń w stronę wewnętrznej części jej uda. Ona jednak szybko zacisnęła razem nogi i odwróciła głowę w stronę okna pasażera. Teraz widziałem jedynie jej długie, kasztanowe włosy, delikatnie falowane. Sam zrozumiałem, że posunąłem się za daleko. Znała mnie dopiero kilka minut i nie zdążyła mi jeszcze zaufać. Czułem, że będę musiał poczekać, choć jednocześnie było to dla mnie tak cholernie trudne.

    Dłuższe stanie przed jej domem nie wniosłoby do naszych relacji niczego pozytywnego, dlatego kiedy dziewczynka nadal utrzymywała wzrok, wbity w szybę, odpaliłem silnik i wjechałem na osiedlową drogę. Miałem lekkie problemy z pełnym skupieniem się na jeździe, ponieważ całe moje ciało pragnęło co chwila spoglądać na nią. Rozpraszała mnie sama jej obecność. Rozpraszała w ten jeden, znaczący sposób, który musiałem kontrolować, mimo że tego nie chciałem.

    Vicky okazała się jeszcze ładniejsza, niż na zdjęciach, które wysłał mi jej brat. Miała jasną, nieskazitelną cerę, która sprawiała wrażenie, że jej oczy są chłodne i pozbawione uczuć. Taki wizerunek stawiał ją w bardziej tajemniczym świetle. Była dla mnie trudną do odkrycia zagadką, czym dodatkowo przyciągała mnie do siebie.

    Po paru minutach ciszy zatrzymałem się na parkingu przed elegancką, włoską restauracją, znajdującą się na obrzeżach miasta. Podczas wspólnego obiadu chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o Vicky, o jej zainteresowaniach i życiu. Chciałem poznać ją w jak najszybszym czasie i wzbudzić w niej zaufanie do mojej osoby. Zależało mi na tym, aby widziała we mnie przyjaciela. A ja to wykorzystam.

    Otworzyłem przed nią drzwi od strony pasażera. Vicky wysiadła bez mojej pomocy, nie obdarzając mnie ani jednym spojrzeniem. Jej bracia mieli rację. Już na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo skrytym i nieśmiałym dzieckiem, któremu brakowało bliskości. A ja mam zamiar tę bliskość jej dać. Może w innej formie, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, ale przy mnie na pewno nie będzie samotna. Już nigdy.

    Objąłem ją ramieniem w pasie, a moja dłoń, zupełnie umyślnie i celowo, zatrzymała się w dole jej wąskich bioder. Dziewczynka drgnęła, ale była zbyt skrępowana i przepełniona niepewnością, aby móc odsunąć się, bądź zareagować w jakikolwiek inny sposób. Właśnie dlatego chciałem mieć przy sobie akurat ją. Była zamknięta w sobie, więc dochowa sekretu, jaki na nią nałożę. Jaki nałożę na nas oboje.

    Ani na moment nie przestałem uważnie przyglądać się jej. Zaczynałem od gęstych włosów i kilku niesfornych kosmyków, opadających na twarz, a później schodziłem wzrokiem w dół jej ciała. Płonąłem w środku, kiedy mogłem obejmować ją i trzymać tak blisko siebie. Dosłownie czułem, jak wszystko gotuje się we mnie. W końcu, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc skoro Vicky już teraz była blisko mnie, całym sobą pragnąłem, aby była jeszcze bliżej.

    Po wejściu do środka, znaleźliśmy wolny stolik, w jednym z kątów pomieszczenia. Vicky zaczęła rozpinać każdy z guzików w płaszczyku, sięgającym jej za pupkę. Złapałem jego materiał, aby odwiesić na oparcie krzesła. W rzeczywistości jednak, chciałem podczas tego gestu przejechać dłońmi po jej odkrytych ramionach i poczuć tę gładką, dziecięcą skórę, która rozpalała już nie tylko moje ciało, ale również wyobraźnię.

    Po złożeniu zamówień i otrzymaniu ich od kelnera, ująłem w prawą dłoń widelec i nawinąłem na jego koniec makaron. Nie włożyłem jednak wydzielonej porcji do ust, tylko spojrzałem na Vicky. Dziewczynka wpatrywała się w swój pełen talerz, z którego nie ubyło jeszcze ani grama potrawy. Miałem wrażenie, że chciała zadać jakieś pytanie. Chciała zacząć rozmowę, czując, jak niezręczna cisza panuje pomiędzy nami. A ja czekałem jedynie, aż przełamie swoje wewnętrzne bariery i w końcu zacznie mówić.

    -Do czego jest panu potrzebna córka? - po wielu chwilach niepewności w końcu odłożyła widelec, oparła się przedramionami o kraniec stolika i uniosła wzrok spod rzęs.
    -Do kochania. - odparłem krótko, ale jakże szczerze. Odpowiedziałem nie to, co uważałem za słuszne, lecz to, co w moim przekonaniu było szczerozłotą prawdą. Chciałem ją pokochać, na swój własny, odrębny sposób.

    -I proszę, mów mi po imieniu. W końcu, zostałem twoim nowym opiekunem. Chcę, żebyś odnalazła we mnie wsparcie i przyjaciela, jakiego nigdy nie miałaś. Możesz powiedzieć mi o wszystkim. Możesz również zapytać o wszystko, co leży ci na serduszku. - wszystkie moje starania sprowadzały się do jednego. Musiałem zyskać jej zaufanie. - Ja zawsze ci pomogę, pamiętaj o tym. - ująłem delikatnie jej dłonie w swoje, ponieważ nie potrafiłem zapanować nad tą potrzebą, objawiającą się niemal widocznym drżeniem całego ciała. Pragnąłem dotknąć ją, choćby musnąć opuszkiem palca. Wszystko, aby tylko poczuć jej skórę na swojej.

    -W takim razie, czym się zajmujesz, masz żonę, dzieci? - chociaż nadal mówiła cicho i nieśmiało, powoli przekonywała się do mnie. Nie milczała, jak przed chwilą. Każde, nawet najprostsze pytanie, pokazywało mi, że chce dowiedzieć się czegokolwiek o mnie i o swoim nowym życiu, które zaczyna, razem z przeprowadzką do mnie.

    -Jestem psychologiem dziecięcym. Pracuję z osobami w twoim wieku, które mają problemy w domu, w szkole. Z dziećmi, które przeszły w swoim życiu wiele, jak i również z tymi, które za wszelką cenę pragną zmienić się w dorosłych ludzi. Żonę miałem, jednak rozwiodłem się z nią parę miesięcy temu. Od tamtego czasu mieszkam z synem, który ma siedemnaście lat i buntuje się przeciwko mnie niemal na każdym kroku.

    Nie zagłębiałem się znacznie w szczegóły, aby szybko skończyć i móc znów wsłuchać się w jej głos, a także obserwować mimikę twarzy, kiedy wypowiada pojedyncze wyrazy. Ona jednak nabrała na widelec makaron i powoli włożyła go do ust. Zamiast skupić się na swoim talerzu, bacznie przyglądałem się każdemu ruchowi jej szczęki, jej warg, a także dłoni, która w pewnym momencie mocniej zacisnęła się na metalowym sztućcu.

    -Może teraz ty opowiedz mi coś o sobie. - zaproponowałem ostrożnie, aby jej nie spłoszyć. Ze względu na swój zawód, doskonale wiedziałem, jak powinienem się z nią obchodzić. Była jajkiem, w cienkiej skorupce, która w każdym momencie może pęknąć. Chociaż teraz zaczęła się przede mną otwierać, w każdej chwili mogła na nowo, jeszcze mocniej, zamknąć swoje emocje w środku.

    -Nie wiem, co mogłabym powiedzieć. - nieśmiało założyła kosmyk włosów za ucho, odkrywając większą część swojej buźki.
    -Czym się interesujesz, co lubisz robić w wolnym czasie. To dla mnie ważne, aby wiedzieć o tobie jak najwięcej. - Vicky rozpraszała sama moja obecność, natomiast mnie denerwowała długość stołu, dzieląca nas od siebie. Chciałbym usiąść obok niej, wziąć ją na kolana i, głaszcząc, słuchać jej słów.

    -Nie mam żadnych zainteresowań i nawet sama nie wiem, co lubię robić w wolnym czasie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nigdy również z nikim o tym nie rozmawiałam. Jesteś pierwszą osobą. - nie przerywałem jej, ponieważ doskonale wiedziałem, że będzie mówić dalej. Dla mnie ważny był każdy, pozornie nieistotny szczegół. Byłem psychologiem i doskonale wiedziałem, w jaki sposób do niej podejść.

    -Moich braci nigdy nie interesowało, jak się czuję, czy jestem szczęśliwa. Zazwyczaj traktowali mnie jak powietrze. Nie byli źli, ale po prostu mnie nie zauważali. - zostawiłem w połowie pełną porcję makaronu i usiadłem na najbliższym krześle, obok Vicky. Pragnienie ciepła, bijącego z jej ciała, wygrała z moją samokontrolą. Znów czułem, że zaczyna wstępować we mnie druga osobowość, z którą przestałem już walczyć.

    -Słucham cię, słonko. Zawsze będę cię słuchał. - położyłem rękę niby na oparciu krzesła, lecz tak naprawdę moja dłoń spoczywała na jej ramieniu. Druga natomiast zaczęła głaskać jej kolano. Znów zrobiłem ten większy, fizyczny krok w jej stronę i teraz, mimo że Vicky od razu spięła swoja ciałko, nie zabrałem ręki, tylko nadal błądziłem nię po jej nogach, pod drewnianym stolikiem.

    Doskonale wiedziałem, że takim gestem na nowo stracę jej zaufanie, które udało mi się lekko podbudować. Każdy dotyk jej niedoświadczonego ciała oddalał ją ode mnie psychicznie, za to zbliżał fizycznie. Kiedy jednak pozostawałem w znacznej odległości, mogłem pozyskać jej zaufanie. Musiałem dokonać wyboru, który dla mnie od dawna był sprawą oczywistą. Moje słabości ograniczały się do pragnień czysto fizycznych. Pragnień, które mogły zaspokoić jedynie dzieci.

    Vicky, oprócz samego skrępowania, ponownie zaczęła odczuwać względem mnie lęk. Szybko wstała z krzesła, nawet nie zerkając w moją stronę. Musiałem oswoić ją ze swoim dotykiem. Musiałem oswoić ją z dotykiem mężczyzn, którego nie doświadczyła jeszcze nigdy w życiu.

    Położyłem na stole odpowiedni banknot i wyszedłem z restauracji, zaraz za Vicky. Chociaż malutka była przestraszona, nie miała w sobie wystarczająco dużych pokładów odwagi, aby uciec ode mnie. Jeszcze raz mogę podkreślić, że jej nieśmiałość była w moich oczach zaletą, którą wykorzystam, kiedy tylko będę mógł.

    Gdy otworzyłem samochód, Vicky bez słowa wsiadła na miejsce pasażera. Była mądrą dziewczynką i wiedziała, że próby ucieczki zdałyby się naprawdę na niewiele. Musiała zaakceptować fakt, że to ja stałem się jej nowym opiekunem, z którym zamieszka i którego będzie widywała każdego dnia. Rano, gdy otworzy oczka po wielogodzinnym śnie, jak i wieczorem, kiedy przykryję ją kołdrą, pocałuję, pogłaszczę i szepnę kilka słów do uszka.

    Myślałem przez dość długi czas, jaki temat rozmowy zacząć, aby na nowo zaczęła mi ufać, aż w końcu poddałem się i włączyłem samochodowe radio. Nie lubiłem muzyki, ponieważ zawsze rozpraszała moje myśli. Nie chciałem jednak siedzieć w zupełnej ciszy. Nie była ona dobra dla nas obojga.

    Na dworze zaczęło się ściemniać, a droga powoli pustoszała. Kierowałem jednym z nielicznych samochodów, sunących po gładkim asfalcie. Z natłoku myśli nie zauważyłem nawet, że Vicky przysnęła, a jej główka oparła się o boczną szybę. Chociaż przez cały czas bił od niej spokój, teraz wyróżniał się jeszcze bardziej. Mimo tych wszystkich uczuć i emocji, które kryła w środku, na zewnątrz zdawała się jedynie marionetką, za której sznurki pociąga zupełnie inna osoba.

    Nie chciałem jej budzić, kiedy spała tak słodko i równomiernie, cichutko oddychała. Teraz jednak bez żadnych obaw mogłem dotknąć jej ponownie. Zwolniłem znacznie i rozproszyłem swoją uwagę, kiedy moja dłoń przejechała po jej dłoni. Później delikatnie musnęła wewnętrzną stronę uda, jak i miejsce pod jej dziewczęcą spódniczką. Wolną ręką, która w danej chwili nie spoczywała na kierownicy, zacząłem powoli rozpinać jej płaszczyk. Każdy guzik z osobna odsłaniał coraz więcej ciałka, pokrytego ubraniami. Ująłem również kilka kosmyków jej włosów i przyłożyłem do twarzy, aby móc po raz pierwszy poczuć ich zapach. Każda jej część zdawała mi się taka, jakie lubię najbardziej.

    Im dłużej spała i nie powstrzymywała mnie w żaden sposób, tym głośniej odzywała się we mnie ta druga, obca osobowość. Do tego stopnia przejęła nade mną kontrolę, że położyłem jedną dłoń na swoim kroczu i zacząłem gładzić je przez spodnie, co chwila zerkając na małą postać Vicky.

    Wtedy ujrzałem w oddali spory, kilkupiętrowy budynek, z oświetlonym parkingiem. Nie raz zatrzymywałem się w hotelu, na uboczu drogi, dlatego i tym razem miałem zamiar skorzystać z jego usług, zwłaszcza teraz, zwłaszcza z Vicky. Chyba nie byłbym w stanie dotrzeć do domu, bez zaspokojenia swoich potrzeb.

    -Vicky, słonko, obudź się. - wyszeptałem, głaszcząc jej gładki policzek, kiedy zatrzymałem się na hotelowym parkingu i wyłączyłem silnik. Dziewczynka zaczęła powoli i ospale unosić powieki, aż w końcu zamrugała kilka razy. Kiedy zobaczyła, że znów znajduję się tak blisko niej, drgnęła lekko. Nie miała jednak miejsca, aby odsunąć się ode mnie, aby uciec. Nie miałem pojęcia, czy domyślała się, w jaki sposób na mnie działa. Ja jednak coraz bardziej zaczynałem czuć to w spodniach.

    -Zatrzymamy się na noc w hotelu. - ostatni raz przejechałem dłonią po jej włosach, a później wysiadłem z samochodu. Poczekałem, aż Vicky, z jeszcze większą niepewnością, dołączy do mnie, abym mógł złapać jej rączkę. Do wszystkich jej emocji doszła jeszcze zupełna dezorientacja, która przejawiała sie szroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami, szybko pobierającymi powietrze.

    -Pokój dwuosobowy na jedną noc. - podchodząc do recepcji, wyciągnąłem z kieszeni banknot. Nie musiałem nawet podawać swojej tożsamości. Recepcjonista znał mnie na tyle dobrze, aby zapamiętać moje szczegółowe dane. Spojrzał jednak pytająco na Vicky, która, nadal onieśmielona, rozglądała się po bogato urządzonym holu.

    Nie zamierzałem odpowiadać na jego nieme pytania. Bez słowa wziąłem do ręki klucz od pokoju i ruszyłem w stronę windy, pociągając za sobą szatynkę. Im bliżej pokoju byłem, tym bardziej stawałem się rozpalony. I w środku, wewnątrz mnie, jak i również na zewnątrz.

    -Rozbierz się, słonko. - zapomniałem o pozorach nawet w windzie, kiedy nie byliśmy jeszcze zupełnie sami. Po prostu chwyciłem delikatnie materiał jej płaszczyka i zacząłem zsuwać go z ramion. Vicky nie postawiła się moim działaniom. Zwyczajnie nie potrafiła. Była uległa, ponieważ nikt nie nauczył jej, jak stawiać na swoim. I ja również nie zamierzałem. Jej obecny charakter wkomponował się idealnie w moje potrzeby.

    Nieświadomie przyspieszyłem, w drodze do pokoju z odpowiednim numerem na drzwiach. Moja ręka niemal drżała, kiedy wsunąłem w dziurkę klucz i przekręciłem go. Chociaż bardzo chciałem siłą wciągnąć ją do pomieszczenia, musiałem wziąć kilka głębokich oddechów, aby nie zrobić jej krzywdy. Przecież miałem być jej przyjacielem. Przyjacielem, jakiego nie miała jeszcze nigdy. Przyjacielem, którego z całą pewnością nie zapomni.

    Usiadłem spokojnie na pościelonym łóżku, kiedy Vicky nadal stała przy drzwiach. Wiedziałem jednak, że nie zamierzała się cofać. Czuła, że musi być mi posłuszna.
    -Chodź do mnie, słonko. - wyciągnąłem w jej kierunku rękę. Znów nastąpił u niej moment zawahania, jednak w końcu ruszyła w moim kierunku i złapała moją dłoń.

    Wtedy czułem, tak naprawdę, że jest bardzo blisko mnie. Żeby była jeszcze bliżej, objąłem jej wąskie bioderka i posadziłem na swoim kolanie. Była leciutka i malutka, jednak właśnie te cechy sprawiały, że chciałem mieć ją bardziej. Bardziej, niż było to moralnie i etycznie dozwolone.

    -Nie bój się mnie. Ja cię nie skrzywdzę. - wypowiadając ostatnie słowo, moja dłoń unosiła jej bluzeczkę, ukazując prawdziwe oblicze moich słabości. Cholernych słabości do dzieci, a w szczególności, do małych dziewczynek.

   

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 1 - She's mine...


    ***Oczami Vicky***

    Słysząc donośny dzwonek szkolny, zaczęłam powoli pakować piórnik oraz zeszyt do torby, którą następnie zawiesiłam na prawym ramieniu. Nie spieszyłam się. Nigdy tego nie robiłam. Wolałam wyjść z klasy ostatnia, niż zostać popchnięta w drzwiach, przez resztę uczniów. Czułam się tutaj zupełnie obca. Nie pasowałam do otoczenia, nie miałam żadnej koleżanki, nie miałam do kogo się odezwać. Czułam się, jak wyrzutek.

    Ze spuszczoną głową wyszłam z klasy, na przepełniony korytarz, wyglądający, jak główny dworzec metra. Nie było wolnego od uczniów skrawka korytarza, a ja chciałam jedynie znaleźć się w miejscu, w którym nikt nie będzie na mnie patrzył. Zwyczajnie chciałam ukryć się przed wzrokiem kogokolwiek. Wszyscy dookoła rozmawiali, potrafili znaleźć wspólny język. Tylko ja wyglądałam tak, jakbym przez całe życie była zastraszana. Bałam się unieść głowę, bałam się krzywych spojrzeń, które zawsze mnie raniły.

    Nagle poczułam, jak moje ciało zderza się z czymś dużo większym i z pewnością silniejszym. Byłam słaba i przez uderzenie przewróciłam się i upadłam na pupę, upuszczając jednocześnie torbę. Niemal od razu na korytarzu rozległ się odgłos śmiechu, który odbijał się echem w mojej głowie. Nie byłam na tyle odważna, aby unieść głowę. Chociaż nic nie zrobiłam, czułam się winna. Nie wiem, dlaczego tak się działo. Bałam się całego świata.

    -Patrz, jak chodzisz, sieroto. - gdy usłyszałam głos jednego z chłopaków z najstarszej klasy, spod mojej powieki wypłynęła jedna łza. To okropnie głupie, że po jednym zdaniu rozkleiłam się, ale taka byłam. Małą, niewinną i bezbronną dziewczynką.
    -Przepraszam. - wyjąkałam, bo bałam się, że mogą zrobić mi krzywdę.

    -Lepiej patrz pod nogi. - schylił się i podniósł moją torbę, a potem gwałtownie wysypał z niej całą zawartość. Wszystkie moje książki oraz zeszyty wypadły na podłogę. Chłopak kopnął moje rzeczy, sprawiając, że rozmieściły się po całym korytarzu. - Gdzie zgubiłaś rodziców? - zakpił, wiedząc, jak bardzo mnie to zaboli. - Wybacz, zapomniałem, że zdechli. - i ponownie wszyscy uczniowie wybuchnęli śmiechem. Nie rozumiałam tego. Czy naprawdę śmierć moich rodziców jest powodem do śmiechu i radości? Czy oni nie mają w sobie za grosz współczucia i empatii?

    Ze łzami, pokrywającymi całą powierzchnię oczu, na kolanach zaczęłam zbierać swoje zeszyty i książki. Niestety, jemu nie wystarczyło słowne znęcanie się nade mną. Złapał moją bluzkę i z łatwością podniósł mnie do pozycji stojącej. Nadal nie uniosłam głowy i mogłam zobaczyć jedynie jego buty oraz spodnie. Możliwe, że nawet nie znałam jego imienia. Niestety, wszyscy znali moje. Byłam szkolną ofiarą, nad którą znęcał się niemal każdy.

    -Proszę państwa, oto Vicky! - krzyknął i popchnął mnie na szafki. Poleciałam na nie, jak szmaciana lalka, ponownie tracąc równowagę i uderzając głową o metal. - Nasza szkolna sierota. - nie mogłam wytrzymać już tych wszystkich śmiechów i chamskich docinek. Marzyłam o tym, aby zapaść się pod ziemię. Zwyczajnie uciec od cierpienia, czyli odizolować się od ludzi. Zdawało mi się, że to jedyne rozwiązanie.

    Wtedy na korytarzu zrobiło się spore zamieszanie. Ludzie zaczęli rozchodzić się na boki, aby zrobić komuś miejsce. Ja jednak nadal nie podniosłam głowy. Bałam się. Co mogłam na to poradzić? Tak samo bałabym się nadal, gdybym nie zobaczyła przed sobą dwóch, dobrze mi znanych, par butów, należących do moich braci. Sama nie wiedziałam, czy cieszyć się na ich widok, czy załamać jeszcze bardziej. Znów widzieli mnie w takim stanie i znów będą na mnie źli. Zawsze są. Mówią, że mnie kochają, a później wyzywają i dodatkowo poniżają, jakbym wcale nie odczuwała tego w szkole.

    -Trzymaj się od niej z daleka, gówniarzu. - mruknął starszy,  jednocześnie łapiąc moje ramię i pomagając mi wstać z podłogi. Nie, nie zrobił tego ze współczuciem, delikatnie. Szarpnął mną mocno, jakbym była kukłą. Jak zawsze. Młodszy brat w tym czasie zebrał z ziemi moje książki, spakował do torby i przewiesił ją przez ramię. O dziwo, kiedy obaj mężczyźni pojawili się na korytarzu, wszystkie śmiechy ucichły, a w powietrzu słychać było jedynie mój przyspieszony oddech i ciche pochlipywanie, którego nie byłam w stanie powstrzymać.

    W ciszy wyszliśmy ze szkoły, na słoneczne podwórze. Niestety, słońce nie poprawiło mojego humoru. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem się uśmiechałam. Nie miałam do tego powodów, a ludzie dookoła jeszcze bardziej oddalali mnie od szczęścia i radości. Już chyba nawet nie potrafię się uśmiechać. Zwyczajnie zapomniałam, jak ułożyć usta w tym przyjaznym geście, którym ludzie obdarzali się co chwila.

    -Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że życie to nie bajka? Nie możesz ciągle chodzić z głową w chmurach. Zejdź wreszcie na ziemię, postaw im się, a nie robisz z siebie prawdziwą sierotę. - młodszy z braci naskoczył na mnie, kiedy tylko zajęłam tylne siedzenie w samochodzie. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć, mimo że bardzo chciałam chociaż ten jeden raz stać się bardziej dorosła, niż byłam w rzeczywistości.

    -Nie czepiaj się jej. To jeszcze głupi, niedoświadczony dzieciak. Nie zna życia i musi uczyć się na własnych błędach. - rozmawiali o mnie tak, jakby wcale mnie tu nie było. Właśnie przez to czułam się tak odrzucona. W ich oczach byłam nikim. Małym, głupim gówniarzem, który niczego nie rozumie. Zdziwiliby się, jak wiele wiem o otaczającym mnie świecie.

    Przez całą drogę nie odezwałam się ani słowem. Spędziłam podróż w ciszy, czyli dokładnie tak, jak zawsze. Nie lubiłam się odzywać. I tak nie miałabym nic do powiedzenia. Wstydziłabym się, a nawet bałam wyrazić to, co naprawdę myślę. Na co dzień spotykałam się jedynie z odrzuceniem i brakiem zrozumienia.

    Kiedy samochód zatrzymał się na podjeździe przed niewielkim domem, wypadłam z niego, jakby ktoś mnie gonił. Dosłownie biegiem dotarłam do drzwi, otworzyłam je kluczem i wpadłam do środka. Nie trzaskałam drzwiami, to nie było w moim zwyczaju. Po prostu zostawiłam je otwarte i pobiegłam schodami na górę, gdzie znajdował się mój pokój. Kolejnymi drzwiami również nie trzasnęłam, tylko po cichu je zamknęłam. Wszystko, aby nie zwracać na siebie uwagi.

    Powoli podeszłam do łóżka i ułożyłam się pod cienką kołdrą. Zmierzyłam wzrokiem swój pokój. Przy oknie stało niewielkie biurko, zupełnie puste. Wszystkie książki schowane miałam w szafce. Cały pokój był małych rozmiarów. Mieściła się w nim jedna szafa z ubraniami, łóżko i biurko. Nie potrzebowałam niczego więcej. Kiedy tylko wracałam po szkole do domu, zasypiałam. Budziłam się tylko po to, aby zjeść cokolwiek, chociaż rzadko kiedy miałam apetyt. Następnie znów kładłam się spać, aby przespać całe swoje życie.

    Odkąd zginęli nasi rodzice, całe życie pozbawione zostało sensu. Nie miałam ochoty na nic. Nie miałam sił, aby każdego dnia wstawać z łóżka. Wiele razy marzyłam o tym, aby zamknąć oczy, zasnąć i nie obudzić się nigdy więcej. Słyszałam o wielu sposobach, aby odebrać sobie życie, ale zawsze uważałam, że jestem na to zbyt mało odważna. Może kiedyś, gdy będę starsza, a w moim życiu nic się nie zmieni. Wszystko okaże się z czasem.

    Wtedy drzwi od pokoju skrzypnęły cicho. Jeden z braci, lub, co gorsza, obaj, przeszli przez próg pomieszczenia. Nie byłam przyzwyczajona, że wchodzili tutaj. Rzadko ze mną rozmawiali. Twierdzili, że nie mają o czym. Byli sporo starsi ode mnie i nawet ja krępowałam się odzywać w ich towarzystwie. Krępowałam się odzywać przy kimkolwiek. Możliwe, że bracia nie pamiętają nawet mojego głosu. Nie zdziwiłabym się.

    -Vicky, nie śpij, bo cię okradną. - Taylor rzucił w moją głowę poduszką. Myślę, że każda inna siostra roześmiałaby się, lub rozzłościła. Ja natomiast pozostałam tak samo obojętna. Nawet nie otworzyłam oczu. - Chcemy z tobą porozmawiać, młoda. Obudź się. - wiedząc, że nie odpuszczą, usiadłam prosto na łóżku i oparłam się o ścianę za mną.

    -O czym? - były to pierwsze od bardzo dawna słowa, które wymówiłam w kierunku braci. Nie pamiętam jednak, aby kiedyś planowali poważną rozmowę ze mną. Mimo że byłam bardzo dojrzała psychicznie, jak na swój wiek, nigdy nie wtajemniczali mnie w swoje sprawy i trzymali na dystans.

    -Po śmierci rodziców nabawiliśmy się sporych długów. Z naszych pensji nie jesteśmy w stanie ich spłacić. Musieliśmy więc znaleźć inny sposób, aby poradzić sobie z tą sytuacją. - im dłużej ich słuchałam, tym większa niepewność we mnie narastała. Nie miałam pojęcia, do czego zmierzają i, prawdę mówiąc, nie wiem, czy chcę się dowiedzieć.

    -O co wam chodzi? - wyjąkałam, ponieważ od razy zaczęłam się bać. Nie byłam odważna nawet w najmniejszym ułamku procenta i nieświadomie pokazywałam to na każdym kroku.

    -Nie wiem, jak ci to powiedzieć. - oboje wymienili się znaczącymi spojrzeniami. Byłam pewna, że to, co usłyszę, zmieni moje życie. Zmieni, na gorsze, i wprowadzi do niego jeszcze większy bałagan.

    -Nie będziesz już mieszkać z nami. Porozumieliśmy się z pewnym mężczyzną, który przejmie od nas prawa do opieki nad tobą. Chociaż, przejmie to złe określenie. On je od nas kupi, dzięki czemu będziemy mogli spłacić wszystkie długi. Od dzisiaj zamieszkasz z nim. Uwierz, naprawdę nie mieliśmy wyboru. W tobie nasza jedyna nadzieja. Nie musisz się bać. To porządny człowiek, a cała transakcja przypominać będzie zwyczajną adopcję, tylko płatną.

    Przez całe życie byłam niesamowicie łagodna i nigdy w życiu nie potrafiłam podnieść na kogokolwiek głosu. Tym razem było tak samo. Byłam zbyt zrozpaczona i zszokowana, aby odezwać się w jakikolwiek sposób. Patrzyłam na nich jedynie, z szeroko otwartymi oczami i nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że moi bracia sprzedadzą mnie, aby spłacić swoje długi. Czy ja byłam przedmiotem? Czy byłam zwykłą rzeczą, którą można wylicytować?

    Nie odezwałam się ani słowem. Teraz nawet celowo zamknęłam się w sobie. Jedyną oznaką, że słowa braci bardzo mnie dotknęły, były łzy, które wylewały się z moich oczu wielkie, niczym grochy. Przez moment patrzyłam na nich, tak smutna i załzawiona, lecz już po chwili wsunęłam się z powrotem pod kołdrę i naciągnęłam ją na głowę, aby mnie nie widzieli. Chciałam być sama, lecz nie byłam w stanie nakrzyczeć na nich i wyrzucić z pokoju, choć miałam do tego prawo. Wolałam ukryć się pod kołdrą, niż wrzeszczeć i rozpoczynać awanturę. Przeżyłam ich w swoim życiu zbyt dużo. Bracia nigdy nie potrafili się dogadać, co zawsze odbijało się na mnie.

    -Vicky, proszę, nie płacz. Przecież nadal będziemy twoimi braćmi. Nic się nie zmieni. Po prostu zamieszkasz z kimś innym, w innym miejscu. Będziemy się widywać, obiecuję ci to. Oboje z Taylorem cię kochamy, ale nie płacz już. - Austin, młodszy z braci, położył się obok mnie i zaczął gładzić moje plecy, chociaż ja nadal ukryta byłam pod kołdrą.

    -Nie kochacie mnie, nie musisz kłamać. Doskonale wiem, że chcecie się mnie pozbyć i będzie to wam na rękę. - wychlipałam, łkając cicho w poduszkę.

    -Vicky, co ty mówisz? Przecież jesteś naszą siostrą. - Taylor zabrał mi kołdrę, abym nie mogła dłużej chować się pod nią. - Chodź do mnie. - on był silny, a ja bardzo słaba, więc bez trudu posadził mnie na swoich kolanach.

    -Chcecie oddać mnie jakiemuś obcemu człowiekowi, którego nie znacie, o którym zupełnie nic nie wiecie. Macie pewność, że mnie nie skrzywdzi? A jeśli to zrobi, powiecie przepraszam i uznacie, że wszystko będzie w porządku? - już dawno nie powiedziałam tylu zdań jednocześnie, chociaż nie uważałam tego za przełom w swoim życiu, tylko za nagły, minimalny przypływ odwagi.

    Zsunęłam się z kolan brata. Czułam się przy nim strasznie malutka. I właśnie taka byłam, zwłaszcza w jego ramionach. Był dwa razy starszy ode mnie i również dwa razy większy. Wzbudzał u mnie respekt, jednakże był moim bratem i zawsze sądziłam, że mogę czuć się przy nim bezpiecznie. Teraz jednak zawiodłam się na obu braciach. Nie sądziłam, że będą w stanie potraktować mnie tak okrutnie. I może rozczulałam się nad sobą, ale miałam dopiero jedenaście lat, a przeżyłam w swoim życiu więcej, niż niejeden dorosły. Straciłam obojgu rodziców, a teraz mam zamieszkać z obcym człowiekiem, o którym nie wiem nic.

    -Zostawcie mnie samą, proszę. - szepnęłam tak cicho, że nie byłam nawet pewna, czy bracia usłyszeli mój nikły głosik. Oni jednak wstali z łóżka i bez słowa doszli do drzwi. Znów usłyszałam to samo skrzypnięcie, a potem chwilowe wstrzymanie oddechu przez jednego z braci.

    -Przepraszamy, Vicky. - i ponowne skrzypnięcie drewnianych drzwi, świadczące o tym, że obaj mężczyźni wyszli z pokoju i, jak prosiłam, zostawili mnie samą, abym mogła zebrać myśli przed nowym, trudniejszym okresem w moim życiu.

    ***Oczami Justina***

    Stanąłem przed wielkim lustrem, otoczonym pozłacaną ramą, trzymając w dłoniach granatowy krawat. Otoczyłem materiałem szyję, a potem zawiązałem go, na koniec idealnie układając pod kołnieżykiem białej koszuli. Zapiąłem pasek spodni, a na ramiona zarzuciłem marynarkę i podwinąłem rękawy do łokci. Uznając, że jestem już gotowy do wyjścia, spryskałem się drogimi perfumami i wyszedłem z hotelowej łazienki.

    Podniosłem z łóżka niewielką torbę i wyszedłem z pokoju, zamykając go elektroniczną kartą. Szedłem powoli wzdłuż długiego korytarza, przelotnie zerkając na zegarek, założony na lewy nadgarstek. Do umówionego spotkania miałem jeszcze sporo czasu, dlatego nie musiałem się spieszyć. Stawiałem krok za krokiem w stronę windy, a kiedy w końcu do niej wszedłem, wcisnąłem przycisk, który sprowadzi windę na parter.

    Przeszedłem przez hotelowy hol, w którym, na skórzanych kanapach, siedziało kilka osób. Podszedłem do recepcji, gdzie za ladą stała młoda recepcjonistka, ubrana w dopasowaną marynarkę i spódnicę przed kolana. Pod marynarką nosiła białą koszulę, zapiętą na ostatni guzik. Jej włosy były upięte w wysoką kitkę, aby żaden kosmyk włosów nie opadał na jej ramiona. Mogłem stwierdzić, że była ładna, jednak rzadko kiedy interesowałem się kobietami na poważnie. Jedynie mierzyłem je przelotnym spojrzeniem, a później odchodziłem, nie odwracając się już więcej.

    -Chciałbym się wymeldować. - położyłem na ladzie kartę od pokoju i uniosłem wzrok na kobietę.

    -Pańskie nazwisko? - stanęła przed komputerem, aby znaleźć w nim moje dane.

    -Black. Justin Black. - kobieta autentycznie nie potrafiła skoncentrować się na swojej pracy, gdyż jej wzrok wciąż umykał w bok, na moją postać. Z nerwów nawet założyła kosmyk włosów za ucho. Niestety, nie pomyślała o tym, że wszystkie włosy ma nienagannie upięte i nawet jeden nie wydostał się spoza gumki.

    Podziękowała mi szybko za pobyt w hotelu, więc skinąłem głową i skierowałem się w stronę oszklonych drzwi. Kiedy wyszedłem przed budynek, oślepiło mnie słońce, dlatego przysłoniłem oczy dłonią. Doszedłem do swojego sportowego, idealnie zadbanego samochodu, do którego wsiadłem sprawnie i odpaliłem silnik. Zanim jednak wyjechałem z parkingu, ustawiłem w komórce trasę, prowadzącą do domu mężczyzn, z którymi umówiłem się na spotkanie.

    Ulice były dość puste, dzięki czemu szybko sunąłem po drodze. Kiedy jednak zatrzymałem się na czerwonym świetle, na jednym z większych skrzyżowań, sięgnąłem po zdjęcie, trzymane w niewielkim schowku pomiędzy dwoma przednimi fotelami. Na fotografii widniała dziewczynka w wieku jedenastu lat. Ubrana była w cienki, jesienny płaszczyk, w ręce trzymała różę, przyłożoną do twarzy, a jej brązowe włoski rozwiane były przez wiatr. Uśmiechnąłem się pod nosem, dokładnie oglądając jej nieskazitelną cerę i delikatne rysy twarzy, pokrywające jej buźkę.

    Byłem specyficznym człowiekiem. Nie pociągały mnie kobiety, które niemal każdemu, zdrowemu facetowi zawróciłyby w głowie. Ja wolałem dziewczynki, którym brakowało wiele do pełnoletności. Dość często siedziałem w samochodzie przed podstawówką i zwyczajnie obserwowałem. Albo kiedy miałem więcej czasu, siadałem na ławce w parku, w okolicach placu zabaw. To stanowiło dla mnie rozrywkę, której nie potrafiłem sobie odmówić.

    -Vicky... - wymruczałem, wpatrując się w fotografię i wystukując rytm na kolanie. Ze względu na swoje upodobania, miałem problem z oderwaniem wzroku od zdjęcia. Kiedy jednak wybiła pełna godzina, postanowiłem odłożyć fotografię na wcześniejsze miejsce i wysiąść z samochodu.

    Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi, które po chwili otworzyły się, ukazując postać umięśnionego bruneta koło dwudziestu pięciu lat. Przywitałem się z nim silnym, męskim uściśnięciem dłoni, po czym wszedłem do środka. Wnętrze domu było skromne, jednak dość przyjazne. Nie zastałem w salonie nikogo więcej. Dopiero po paru chwilach z góry zszedł drugi chłopak, nieco młodszy, jednak podobny do tego pierwszego.

    -Czego się pan napije? - spytał starszy, podczas kiedy młodszy wyjmował z szafki niezbędne dokumenty, które będę musiał podpisać, aby zaadoptować Vicky.

    -Wody, proszę. - odparłem, aby szybko przejść do znaczącej części spotkania. Nie chciałem tego przedłużać. Cóż, niecierpliwiłem się. Chociaż, mogę to nazwać inaczej. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę ją na żywo i będę mógł oficjalnie powiedzieć, że jest moja.

    -Aby nie przeciągać tego dłużej, tu są dokumenty, potwierdzające prawa do opieki nad Vicky. Pewnie pomyśli pan, że jesteśmy wyrodnymi braćmi, ale to nie jest takie proste. Gdybyśmy tylko mogli, nigdy w życiu byśmy jej nie... sprzedawali. Kochamy ją, naprawdę. Jest naszą siostrą, dlatego niech nam pan obieca, że będzie się pan nią opiekował i dbał o nią, jak o swoje dziecko. - słyszałem ogromną desperację w jego głosie, kiedy ja nadal byłem oazą spokoju.

    -Może pan być spokojny. Włos jej z głowy nie spadnie. Adoptuję ją dlatego, że pragnę mieć córeczkę, a niestety nie znalazłem odpowiedniej kandydatki na matkę dla dziecka. - wziąłem porządny łyk wody, a potem wyjąłem z kieszeni marynarki długopis i złożyłem podpis w wyznaczonym miejscu na dokumencie, jednocześnie kładąc na stole torbę z pieniędzmi, w kwocie takiej, jaką ustaliliśmy podczas naszej ostatniej rozmowy.

    -Vicky dopiero dzisiaj dowiedziała się o wszystkim. Nie byliśmy w stanie powiedzieć jej wcześniej. Ona jest bardzo nieśmiała, niewiele mówi. Właściwie, czasem mamy razem z bratem wrażenie, że wcale nie ma jej z nami. Po śmierci rodziców zamknęła się w sobie i nawet przed nami nie potrafi się otworzyć. - wsłuchiwałem się uważnie w każde słowo, wypowiadane przez młodszego z braci. Chciałem już na starcie dowiedzieć się o dziewczynce jak najwięcej, aby łatwiej było mi nawiązać z nią nić porozumienia.

    -Rozumiem. Mam nadzieję, że przy mnie zdobędzie więcej odwagi. Będzie naprawdę pod dobrą opieką. Nie musicie się martwić. - prawdę powiedziawszy nie kłamałem. W swoim odczuciu, nie zamierzałem jej krzywdzić.

    Wtedy usłyszałem na schodach cichutkie kroki, z pewnością należące do dziecka. Były ledwo słyszalne, jednak mój wyczulony słuch wychwycił nawet minimalne skrzypnięcie drewnianych desek. Do salonu weszła drobna dziewczynka, ubrana w czarną spódniczkę przed kolanka i czerwoną bluzeczkę z krótkim rękawem. Miała długie, proste włosy, jak zdążyłem zobaczyć na zdjęciu. Na żywo jednak jej delikatna twarzyczka wydała mi się jeszcze ładniejsza. Nawet z daleka mogłem dostrzec, jak długie rzęsy okalały jej duże oczy. Trzepotała nimi, nawet zalotnie, lecz była jeszcze dzieckiem i robiła to zupełnie nieświadomie.

    -Skoro wszystko zostało ustalone, pozwólcie, że ja i Vicky będziemy się już zbierać. - wstałem z kanapy i ostatni raz uścisnąłem dłoń obu braci. Wtedy nadszedł moment, w którym podszedłem do dziewczynki i delikatnie pogładziłem ją po włoskach. Były bardzo miękkie i nawet z lekkiej odległości mogłem poczuć ich słodki zapach. - Chodź ze mną, słoneczko. - ostrożnie objąłem ją ramieniem. Z tego, co mówili jej bracia, była nieśmiałą osóbką, dlatego łatwo było ją przestraszyć. Nie chciałem tego.

    Dziewczynka trzęsła się odrobinę. Bała się mnie i bała się całej sytuacji. A ja chciałem otoczyć ją opieką, taką wyjątkową. Dla innych może niebezpieczną, dla mnie bynajmniej interesującą.
    W przedpokoju zdjąłem z wieszaka szary płaszczyk Vicky i założyłem go na ramionka dziewczynki, a później czekałem, aż założy sznurowane botki na niewielkim obcasie. Czekałem również, aż w końcu odezwie się do mnie, jednakże czułem, że nie nadejdzie to tak szybko, jakbym pragnął. A chciałem jedynie usłyszeć jej głosik.

    Vicky co jakiś czas zerkała na mnie spod rzęs. Widziałem dokładnie każdy jej ruch, ponieważ, oparty o ścianę w przedpokoju, nie odrywałem od niej wzroku. Dzięki Bogu nie starała się jednak uciec, lub stawiać opór. Była grzeczną dziewczynką, a ja takie lubiłem najbardziej.

    W końcu wstała z ławki i spojrzała tęskno na swoich braci. Starszy ukucnął przed nią i złapał jej małe dłonie w swoje.

    -Przepraszam, Vicky. Mam tylko nadzieję, że kiedyś nam to wybaczysz. - szepnął, pogłaskał jej włosy i pocałował w czoło. Również młodszy pożegnał się z nią, tuląc jej ciałko delikatnie do swojej piersi.

    A ona stała, ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w panele. Miała za złe braciom, że oddali ją za pieniądze. Wyraźnie nie zamierzała żegnać się z nimi, choć z pewnością już zaczęła tęsknić. Musiałem sprawić, aby zaczęła nowe życie, z początku może bolesne, jednak z czasem stanie się codziennością, do której zdoła się przyzwyczaić.

    Podniosłem z podłogi jej torbę, do której, prawdopodobnie bracia, spakowali najpotrzebniejsze rzeczy szatynki. Ostatni raz spojrzałem na dwóch brunetów i skinąłem głową, z delikatnym uśmiechem, malującym się na ustach. Następnie otworzyłem przed Vicky drzwi, a gdy wyszła z domu, wiatr rozwiał jej włosy i dokładnie zaprowadził ich słodki zapach do moich nozdrzy.

    Dziewczynka była malutka, nawet jak na swój wiek. Sięgała mi ledwie do piersi, dlatego chcąc ją objąć, moja ręka wylądowała na jej ramieniu. W ciszy, przerywanej jedynie cichym odgłosem obcasów szatynki, doszliśmy do mojego samochodu. Wykazując się klasą, otworzyłem przed Vicky drzwi od strony pasażera.

    Czekając, aż wsiądzie, ułożyłem wszystkie myśli w głowie. Zaadoptowałem jedenastoletnią dziewczynkę, tworząc pozory samotnego mężczyzny, potrzebującego dziecięcej radości. W rzeczywistości była to jedynie aura, która nie ma odbicia w życiu. Vicky nie ma zastępować mi pragnień własnego dziecka, tylko spełniać niecodzienne upodobania.

    I w końcu zamknąłem drzwi od samochodu. Jest moja.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Prolog...


    ***Justin's P.O.V***

    Usiadłem na jednej z parkowych ławek, odsuniętych o kilkanaście metrów od placu zabaw. Słońce świeciło w swej pełnej okazałości, nieba nie pokrywała żadna chmura, a ciepły wiatr przyjemnie otulał skórę. Drzewa kołysały się delikatnie pod wpływem podmuchów, natomiast w powietrzu rozbrzmiewał dziecięcy śmiech.

    A ja siedziałem i patrzyłem.

    Wypatrywałem wzrokiem każdą małą dziewczynkę, bawiącą się na placu. Obserwowałem ich radosne twarzyczki, przyozdobione uśmiechami. Widziałem każdy kosmyk włosów, tańczący na wietrze, który co chwila odgarniały z twarzyczek. Patrzyłem również na ich małe ciałka, zgrabnie poruszające się po parku. Na ich chude nóżki, przebierające z prędkością światła, i na ich pupki, kołyszące się z każdym krokiem.

    A wewnątrz mnie rosło podniecenie.

    Każda z nich była inna. Każda była niepowtarzalna. Każda poruszała się na swój własny sposób i każda śmiała się swoim cienkim głosikiem, rozbrzmiewającym w moich uszach. Chciałem dotknąć chociaż jedną z nich. Chciałem ją przytulić, pogłaskać i szepnąć do uszka, że jestem jej przyjacielem, któremu może zaufać.

    A wtedy pragnąłbym o wiele więcej.

    Pragnąłbym ujrzeć jej nagie ciałko, delikatnie drżące pod moim. Pragnąłbym poczuć malutkie dłonie, które próbowałyby mnie powstrzymać. Usłyszeć cichutki płacz, który, mimo że bolał, był równocześnie piękny. Pragnąłbym poczuć ciepły oddech tego maleństwa na swoim policzku. Jednak najbardziej chciałbym pieścić jej nagą, gładziutką skórę i poczuć ją od środka.

    Kim byłem? W swoim odczuciu człowiekiem, który obdarza dzieci własnym rodzajem miłości. Natomiast w oczach innych, zwyrodnialcem, pozbawionym uczuć. Człowiekiem, który powinien smażyć się w piekle, bez prawa zstąpienia na ziemię.

    Zwykłym pedofilem.