sobota, 30 maja 2015

Rozdział 23 - After death...

        Vicky przechadzała się w tę i z powrotem po salonie, z rękoma założonymi na piersi i dolną wargą, zagryzioną pomiędzy zębami. Próbowała zagrzać miejsce na kanapie, lecz nie potrafiła. Wciąż wstawała, aby zrobić choćby kilka kroków. Denerwowała się, jak nigdy przedtem. Z nerwów zaczęła przygryzać nawet końcówki włosów, lecz szybko odrzuciła kosmyki na plecy, wzięła głęboki oddech i przetarła twarz dłońmi. Musiała być dzielna. Dzielna, jak nigdy dotąd, aby zwalczyć najgłębiej skrywane lęki.
        Usłyszała szczęk zamka w drzwiach wejściowych. Nie miała odwrotu. Musiała stanąć twarzą w twarz z krzywdzącym ją mężczyzną i, jak księdzu na spowiedzi, powiedzieć mu, jak bezdusznym człowiekiem był, dotykając ją po raz pierwszy i jak wiele zła wyrządził jej każdym czułym, opiekuńczym spojrzeniem. 
        Powstrzymywała łzy, lecz z trudem. Słone krople cisnęły się do oczu, jak promienie słońca, wpadające przez przeszkloną, frontową ścianę. Najpierw ujrzała jego cień, a później parę nóg i dłoni, schowanych w kieszeniach. To właśnie tych dłoni bała się najbardziej. To one wyrządzały jej najwięcej bólu.
        -Vicky - zaczął, siadając ciężko na kanapie. - Lekarze mówią, że zostałem otruty. Czy wiesz coś na ten temat?
Ciało dziewczynki zaczęło delikatnie drżeć, jednak wzrok miała zacięty, a oczy zwężone. Widziała szatyna jedynie przez wąskie szparki. Czuła mdłości, gdy patrzyła na niego całego.
        -Tak, wiem - odparła sucho, głosem pozbawionym emocji, wyrzutów i współczucia. - To ja dosypałam tego proszku do wody. To ja cię otrułam. To ja chciałam, abyś zniknął i już nigdy więcej nie wyrządził mi krzywdy.
        Justin w szoku wstał z kanapy. Jego usta rozchyliły się, a dłoń mimowolnie przebiegła wzdłuż włosów. Nie mógł uwierzyć, że ta mała, spokojna, niewinna dziewczynka, która do tej pory była na każde jego skinienie, chciała go zabić. Odebrać mu życie w sposób bezlitosny i bezduszny. Gdyby upił kilka łyków zatrutej wody więcej, jego rodzina w tej chwili wybierałaby rodzaj trumny, w jakiej zostanie pochowany. A wszystko przez malutką, pozornie bezbronną i zastraszoną Vicky.
        -Słoneczko, o czym ty mówisz? To nie mogłaś być ty. Moja mała Vicky nie zrobiłaby czegoś tak strasznego. Nie byłabyś do tego zdolna.
Podszedł do niej powoli i pogłaskał po włosach. Dziewczynka po raz pierwszy gwałtownie obróciła głowę i zrzuciła jego rękę. Była odważna, jak nigdy dotąd. Nie bała się już sprzeciwić mężczyźnie. Nie bała się warknąć na niego, powiedzieć w twarz wszystko, co od początku chciała, aby wiedział. Czuła, że nie ma nic do stracenia. Nie ma, ponieważ wszystko już straciła. Swoją małą, dziecięcą godność i poczucie wstydu.
        -A właśnie, że to zrobiłam. Mam dość tego, jak mnie traktujesz, mam dość łez i twoich okropnych dłoni. Mam dość bólu, jaki mi sprawiasz. Mam dość ciebie. Jesteś potworem, wykorzystującym dzieci. Normalni ludzie tego nie robią. Nie dotykają dzieci w sposób, w jaki robisz to ty - Vicky powtórzyła niemal każde słowo Bree, jakie usłyszała kilka godzin wcześniej. 
        -Aniołku, spokojnie, wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. 
Przytulił ją mocno ramionami i przymknął powieki, lecz szybko poczuł małe dłonie na klatce piersiowej, odpychające go z całą mocą. Puścił ją i spojrzał w załzawione oczy dziewczynki. Nie potrafił zrozumieć jej nagłej zmiany. Zaczęła zachowywać się w sposób, jaki zagrażał Justinowi. Pod wpływem emocji mogła wyjść na ulicę i pierwszej napotkanej osobie powiedzieć, jaki koszmar przeżywała pod jednym dachem z Justinem. Nie mógł do tego dopuścić. Musiał sprawić, aby znów zaczęła się bać. Tylko wtedy czuł się bezpieczny.
        -Nie dotykaj mnie - wymamrotała szybko, gdy jego dłonie objęły jej chude ramionka. - Nie dotykaj mnie już nigdy więcej. Bree miała rację. Miała rację w każdym słowie. Jesteś potworem.
        Z jednej strony Justina zszokowała pewność siebie Vicky i brak strachu w jej oczach, jednakże w jeszcze większe osłupienie wprawiła go wzmianka o nastoletniej Bree. Zaczął prawdziwie denerwować się, że jego silnie skrywany sekret wyjdzie na światło dzienne i pogrąży go. Nie wiedział jednak, w jaki sposób powinien uciszyć obie dziewczyny, ponieważ jego jedyną linią obrony było wzbudzanie strachu. One przestały się bać i właśnie brakiem przerażenia były w stanie ściągnąć go na samo dno.
        -Powiem wszystkim, wiesz? - spojrzała na niego zza kurtyny długich, gęstych rzęs. - Powiem wszystkim, co mi robiłeś. Powiem wszystkim, jak mnie dotykałeś i sprawiałeś ból. Powiem o wszystkim, o czym kazałeś mi nigdy nikomu nie mówić. Ja już nie chcę się bać, a ciebie bałam się przez cały czas. 
        -Vicky, uspokój się - jego głos nabrał powagi. Zaczął bowiem wierzyć, że ta mała dziewczynka, która do tej pory nie zagrażała mu w najmniejszym stopniu, teraz była w stanie zrujnować mu życie. - Nie możesz nikomu o niczym powiedzieć, słoneczko. Nikomu. Wtedy mogłoby stać się coś złego. Bardzo złego. Kochanie, uspokój się, prześpij. Już cię nie dotknę. Nie zrobię ci krzywdy, aniołku. Nie zrobię.
Mężczyzna nachylił się i kilka razy musnął czubek głowy Vicky. Teraz to on zaczął się bać, choć nigdy wcześniej nie odczuwał strachu. Miał świadomość, że kilka wypowiedzianych przez Vicky zdań w przypływie złości i żalu raz na zawsze przekreśli jego życie. Bał się odpowiedzialności, bał się wymiaru sprawiedliwości, bał się krat więzienia. Wiedział, co więźniowie robią z człowiekiem takim, jak on. Nie dożyłby w więzieniu kolejnego poranka. Nie chciał umierać.
        -Byłam spokojna przez cały czas, ale wiesz co? Powiedziałam sobie dosyć. Chcę być silna. Tak silna, jak Bree.
Spoglądała wprost w jego przerażone oczy. Widziała ten strach. Widziała strach, na który tak długo czekała. W końcu poczuła, że nie jest słaba i że może poczuć się lepiej. 
Nie chciała stać przed nim dłużej. Uśmiechnęła się blado i wybiegła z domu, chwytając po drodze kurtkę. Była wolna.


***


        Justin zaparkował na obrzeżach miejskiego parku i zgasił silnik samochodu. Był zły. Bardzo zły. Ze wściekłości drżały nawet jego duże, silne, męskie dłonie, które po zamknięciu auta automatycznym pilotem schował w kieszeniach spodni od garnituru. Rzadko kiedy zaciskał szczękę tak mocno, jak dzisiejszego popołudnia. Gdyby nie był tak dobrze wychowany, mógłby uderzyć pięścią w ścianę, a w parku wyżyć się na jednym z drzew. Potrzebował rozładowania emocji, nie poprzez seks, a agresję.
        Kroczył wzdłuż jednej z parkowych alejek, co jakiś czas kopiąc butem mały kamień, który toczył się i zatrzymywał kilka metrów przed nim. Nie unosił wzroku, bo bał się, że jego agresywne spojrzenie mogłoby zabijać przypadkowych przechodniów. Naprawdę nigdy nie był tak wściekły. Nawet gdy padł ofiarą jednego z brutalnych, licealnych dowcipów, lub kiedy pierwszy raz przyłapał żonę na zdradzie.
        Ujrzał ją kilkadziesiąt metrów przed sobą. Siedziała na jednej z ławek, z nogą założoną na nogę. Prowokowała samą postawą. Posiadała typ urody, który niezaprzeczalnie podobał się Justinowi, lecz teraz nie wywierały na nim wrażenia ani jej anielskie rysy twarzy, ani piękne ciało. Miał ochotę udusić ją gołymi rękoma i z wyższością patrzeć, jak z trudem nabiera w płuca powietrza.
        -Jesteś małą, cholerną dziwką, wiesz? - warknął gwałtownie, gdy zbliżył się na wystarczającą odległość do szczupłej brunetki, siedzącej na jednym z krańców ławki.
Bree uniosła wzrok znad ekranu telefonu i posłała Justinowi bezczelny, doskonale wyćwiczony uśmiech. Bawiła ją złość mężczyzny. Bawiła ją jego zaciśnięta szczęka i palce, zwinięte w pięści. Czerpała ogromną satysfakcję, wiedząc, że doprowadziła wiecznie spokojnego Justina Blacka do takiego stanu.
        -Wiesz, że kiedy się denerwujesz, jesteś jeszcze bardziej seksowny, niż zazwyczaj? - z prowokacyjnym uśmiechem wstała z ławki i zaczęła błądzić dłonią po jego klatce piersiowej w górę i w dół, nie odrywając od niego wzroku. Za kurtyną jej gęstych, długich rzęs kryła się zarówno słodycz, jak i dojrzałość oraz mściwość.
        -Przestań zachowywać się, jak kurwa - warknął ochryple.
Bree nie zwracała uwagi, że Justin kolejny raz wyzwał ją w najgorszy, możliwy sposób. Była obrażana przez ludzi zbyt wiele razy, aby brała ich zdanie do serce. Nie udawał już zimnej suki. Po prostu nią była.
        -Mógłbyś mieć każdą, kobietę, wiesz? Każda mogłaby być na twoje zawołanie, na skinienie twojego palca. Każda oddawałaby ci się w każdym możliwym miejscu, o każdej porze dnia i nocy. Każda miałaby mokro w majtkach po jednym spojrzeniu na twoje umięśnione, seksowne ciało. Każda krzyczałaby twoje imię po jednym, niewinnym dotyku. I każda byłaby gotowa zrobić dla ciebie wszystko - stanęła tak blisko niego, że pomiędzy ich złączone klatki piersiowe nie zmieściłby się nawet podmuch jesiennego wiatru. - Ale niestety zapomniałam, że ty od dorosłych, dojrzałych kobiet, znacznie bardziej wolisz małe, niewinne, bezbronne dziewczynki, prawda? - nadal bezczelnie śmiała mu się prosto w twarz, mimo że wkroczyła na poważne, pozbawione humoru tematy.
        -Zamknij się, jesteś bezczelna i zupełnie niewychowana.
        -A ciebie jak matka wychowała? Kazała ci zamykać się z małą jedenastolatką na tylnych siedzeniach samochodu i gwałcić ją, nie zwracając uwagi na łzy w jej oczach, rozpacz na twarzy, krzyki bólu i błagania, abyś wreszcie przestał?
Teraz już nawet sama Bree stwierdziła, że śmiejąc się, nie miałaby współczucia dla biednych, skrzywdzonych przez Justina dzieci. Szczękę miała zaciśniętą niemal w równym stopniu, co Justin. Wpatrywała się w jego oczy bez mrugnięcia. Czekała na to, co powie, jak się zachowa. Przez moment miała nawet wrażenie, że uderzy ją z otwartej dłoni w policzek, ale w ostatnim momencie się wycofał.
Justina natomiast ogarnęło ogromne przerażenie, którego w dalszym ciągu nie okazywał. Strach wylewał się jedynie z jego oczu, razem z ostrym spojrzeniem. Bree znała go jednak zbyt słabo, aby to dostrzec. Widziała jedynie, że silnie wyprowadziła go z równowagi.
        Nagle za plecami Justina rozległy się szybkie, nerwowe kroki. Gwałtownie odwrócił głowę, choć nadal czuł przy swoim ciele ciało Bree. Obiecał sobie, że nie spuści z niej wzroku, dopóki brunetka nie zrobi choćby kroku w tył. Teraz jednak impuls kazał mu się odwrócić. Obok ich zbliżonych ciał wyrosła postać Zayna, trzymającego małą dłoń przestraszonej Abby. Oboje przenosili wzrok raz na Justina, raz na Bree. Trwali w identycznym szoku. Nie słyszeli bowiem kłótni mężczyzny z brunetką. Widzieli jedynie ich dwuznaczną pozycję, bardzo zbliżone ciała i twarze. Wyglądali, jak para kochanków, okazująca sobie uczucia w blasku słońca.
        -Odsuń się ode mnie - warknął do piętnastolatki.
Marzył o tym, aby jak najszybciej uciec, zanim Bree zdążyłaby powiedzieć to samo, co jemu przed chwilą, Zaynowi. Był w pułapce. Z jednej strony od świata odgradzała go Bree, a z drugiej syn wraz z dziewczyną. Wszyscy troje czekali. Czekali na jego słowa, na gesty, na grymasy powstałe na twarzy.
        -Jest  twój synek, Justin. Pochwal mu się, jaki z ciebie prawdziwy, dominujący mężczyzna - Bree machnęła ręką z wyższością. Wygrywała. Justin nie miał możliwości obronić się przed jej zarzutami. - Powiedz mu, jak głaskałeś małą Vicky po głowie, jak kazałeś jej siadać na swoich kolanach. Dotykałeś ją i tego samego oczekiwałeś od niej, gnoju. Kazałeś jej robić to, czego nie rozkazałbyś nawet dorosłej kobiecie. Kładłeś ją na łóżku, przygniatałeś swoim ciałem i gwałciłeś, potem mówiąc jej, że robiłeś to wszystko z miłości. Przyznaj się, jak obrzydliwie wkładałeś jej rękę w majtki. Przyznaj się, jak molestowałeś ją samym spojrzeniem. No przyznaj się! - Bree z całej siły uderzyła pięścią w jego klatkę piersiową i po raz pierwszy rozpłakała się na oczach kogokolwiek. Bree, znana pod pseudonimem największej suki, pokazała, jak silne emocje władały jej ciałem i duszą.
        Ani Bree, ani Abby nie znały Justina na tyle dobrze, aby wiedzieć, co czuł, po samym spojrzeniu w jego oczy. Zayn znał go jednak doskonale. Po pierwszym spojrzeniu w tęczówki w odcieniu mlecznej czekolady jego ciało zostało sparaliżowane szokiem, bólem i wściekłością. Justin nigdy nie potrafił kłamać. Teraz również w jego spojrzeniu kryła się szczerość i błaganie o litość.
        -Jak mogłeś - wyszeptał ze łzami w oczach. - Jak mogłeś być takim potworem. Jak mogłeś przez tyle lat udawać, wciąż kłamać - Zayn niemal czuł ból Vicky. Czuł również swój własny rodzaj bólu na myśl, że jego ojciec, mężczyzna, który zawsze był dla niego autorytetem, okazał się pozbawionym duszy, moralności i sumienia pedofilem.
        Justin czuł, że to jego koniec. Koniec życia, które wiódł do tej pory. Zayn mógłby wybaczyć mu oszustwa, zdrady, nawet morderstwo, ale nigdy nie zaakceptowałby myśli, że jego ojciec krzywdził małe, niewinne dzieci. 
Szatyn uciekł. Uciekł z parku biegiem w stronę samochodu, którego silnik gwałtownie odpalił, i ruszył z piskiem opon.
        Jechał, aby umrzeć fizycznie. Śmierć duchową właśnie poniósł.


~*~


Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale od kilku dni piszę całe rozdziały w trzy, cztery godziny, wow.
A więc widzicie, sekret wyszedł na światło dzienne. Jestem ciekawa, czego spodziewacie się w przyszłym rozdziale. Myślę, że mogę Was odrobinę zaskoczyć :)

ZAPRASZAM WAS RÓWNIEŻ NA DRUGĄ CZĘŚĆ MOJEGO DAWNEGO OPOWIADANIA BLACK TEARS. JEST JEDNAK MAŁO ZALEŻNA I BEZ ZNAJOMOŚCI PIERWSZEJ CZĘŚCI MOŻECIE SPOKOJNIE CZYTAĆ MOJE NOWE OPOWIADANIE, MYŚLĘ ŻE NAJŁADNIEJSZE, CHOĆ NIE ORYGINALNE :)

środa, 27 maja 2015

Rozdział 22 - I'll say everything...

        Zayn chwycił między palce gumkę do włosów, zawiązaną na końcu grubego, bordowego warkocza Abby i pociągnął ją w dół, aby puścić luźno gęste kosmyki włosów. Spojrzał w duże, kryte pod kurtyną rzęs, ciemne oczy czternastolatki i posłał jej pełen szczerego ciepła uśmiech. Prawą dłoń przyłożył do jej małego, gładkiego policzka, a palce drugiej wplątał w jej włosy. Przed momentem ich ciała dzielił krok. Teraz natomiast Zayn przysunął stopy do tenisówek Abby i złączył swoją klatkę piersiową z jej niedużym biustem. Patrzył na nią z góry, dopóki dziewczyna nie wspięła się na palce, aby musnąć krótko jego wargi, i z powrotem opadła na całe stopy.
        -To mnie nie satysfakcjonuje - Zayn wymamrotał z przymkniętymi powiekami, zaciskając dłonie na wąskich biodrach dziewczyny. Z łatwością uniósł jej kruche ciało, aby mogła owinąć chude nogi wokół jego pasa i ponownie położyć wargi na ustach bruneta.
        Zayn i Abby postanowili spróbować. Co prawda nie byli zakochani, lecz już od dłuższego czasu zwracali na siebie uwagę w jednoznaczny sposób. Zayn podobał się Abby, a ona podobała się jemu. Widział w niej aniołka znacznie delikatniejszego, niż w Bree, która manipulowała nim przez długie miesiące. Potrzebował odpoczynku, którego mógł zaznać w towarzystwie spokojnej Abby, obdarzającej go subtelnymi uśmiechami i zalotnie trzepoczącej rzęsami. Nawet gdy głaskała go po policzku, Zayn odczuwał zupełnie inny rodzaj dreszczy. Nie były słabsze czy gorsze. Były po prostu inne, nasycone przeciwnymi emocjami.
        -Nadal nie mogę uwierzyć, że spałaś z moim ojcem - sapnął Zayn, niosąc dziewczynę do drzwi wejściowych domu. - Jeśli któregoś dnia będziemy się kochać, będę z nim rywalizował - dodał ze śmiechem, powoli stawiając ją na ziemi, aby wyjąć z kieszeni klucz, włożyć go do zamka i przekręcić.
        -Zayn, przestań! - Abby z piskiem zasłoniła twarz dłońmi i spuściła głowę, tworząc po obu stronach kurtynę z gęstych włosów. 
        -Przynajmniej wiem, że moja mała Abby ma swoje potrzeby i wymagania - uwielbiał jej dogryzać, wiedząc, że Abby, w przeciwieństwie do Bree, nie obrazi się na niego za kilka niewinnych żartów i nie przestanie odzywać przez kolejny tydzień.
        -Naprawdę się już zamknij, wariacie - uderzyła go delikatnie w tył głowy, zsuwając ze stóp buty. 
        Miała nad zwyczaj dobry humor. Pragnęła mieć przy sobie człowieka, który, tak jak Zayn, całowałby ją bez powodu i zawsze podnosił na duchu. Dlatego teraz, mogąc mieć go przy sobie chociaż przez chwile, cały czas przytulała się do jego lekko umięśnionego ciała, a policzek wspierała na torsie, który co parę chwil całowała przez materiał koszulki. Czuła się przy nim znacznie dojrzalej, ponieważ Zayn nie był niedojrzałym gówniarzem, tylko człowiekiem racjonalnie spoglądającym w przyszłość. 
        Nagle z ust Abby uleciał stłumiony dłonią pisk. Jej ciało zesztywniało, kiedy omal nie nadepnęła na jedną z bezwładnie leżących na podłodze dłoni Justina. Wpadła w panikę, chociaż zawsze zachowywała zimną krew. Nauczyła się tego przy Bree, która często wywierała na niej presję. W towarzystwie brunetki kryła łzy szczęścia i łzy smutku. Nie pozwalała sobie na ukazywanie uczuć, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Nie chciała dawać jej satysfakcji.
        -Tato! - Zayn, chociaż przerażony i poważnie zaniepokojony, nie tracił zdrowego rozsądku. Upadł przed ojcem na kolana i przyłożył dwa palce po lewej stronie jego szyi. Co prawda wyczuł puls, jednakże bardzo słaby. Jego oczy pokryły się łzami, lecz nie pozwolił choćby jednej spłynąć po policzku. Nie przy Abby. Był dojrzały, jednak łez wstydził się nadal.
        Zayn ze ściśniętym sercem wpatrywał się w bladą twarz taty, przysłuchując się rozmowie telefonicznej Abby. Czternastolatka, na prośbę Zayna, zadzwoniła pod numer alarmowy i roztrzęsionym głosem tłumaczyła kobiecie po drugiej stronie szczegóły omdlenia Justina, których prawdę powiedziawszy nie znała ani ona, ani Zayn. Jedynie mała Vicky, siedząca skulona na jednym z krańców łóżka i wylewająca łzy w poduszkę, wiedziała o wszystkim. Wiedziała, lecz nie miała najmniejszego zamiaru obarczać się winą w oczach innych.
        Brunet z roztrzęsieniem przeczesywał palcami jasnobrązową grzywkę ojca. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pomagały mu niewielkie dłonie Abby, przez cały czas gładzące jego spięte plecy. Potrzebował teraz wsparcia, którego Bree nigdy by mu nie dała. Abby natomiast była tu tylko dla niego, tylko dla jego dobra. I nawet gdyby odtrącił ją, jej pomoc, jej dobre intencje, zostałaby wbrew jego woli, zgodnie ze swoją, która kazała jej po prostu przy nim być.
        -Będzie dobrze, zobaczysz. Twój ojciec jest silnym facetem. Nie podda się. 
        -Boję się tego, że nie wiem, co się z nim stało. Nigdy nie tracił przytomności sam z siebie. Boję się, że może być chory. Boję się, że może mieć jakiś wewnętrzny uraz po ostatnim wypadku. Nie chcę go stracić, Abby - widząc pierwszą łzę na jego policzku, dziewczyna wtuliła głowę bruneta w swoją klatkę piersiową i zaczęła ze spokojem przeczesywać jego włosy, głaskać policzki i opuszkami palców masować skórę jego głowy kolistymi, rozluźniającymi ruchami. Niespodziewana utrata przytomności przez Justina zbliżyła do siebie Zayna i Abby. Jemu pokazała, że może liczyć na pomoc czternastolatki w każdym, nawet najbardziej nieoczekiwanym momencie, natomiast jej uświadomiła, że jest potrzebna drugiej osobie, w tym przypadku Zaynowi, który zaczął cicho płakać w jej cienką koszulkę.
        Uspokoił się odrobinę dopiero w chwili, w której poza murami domu rozniósł się sygnał syren pogotowia ratunkowego. Kiedy dwóch ratowników wbiegło do wnętrza mieszkania, Abby delikatnie i z troską odsunęła chłopaka, swojego chłopaka, od nieprzytomnego ciała ojca. Nie przestała jednak uspokajać go delikatnymi gestami i czułymi słowami, szeptanymi do ucha.
        -Proszę nam powiedzieć, co się dokładnie stało? - młodszy mężczyzna spojrzał na wtulonego w Abby bruneta. Aby właściwie pomóc Justinowi musieli znać jak najwięcej szczegółów, które w obecnej sytuacji ciężko było wyciągnąć z roztrzęsionego siedemnastolatka. Miał świadomość, że może stracić ojca, przez całe życie uważanego za autorytet. Miał świadomość, że jego serce może się zatrzymać, a mózg zakończyć pracę, doprowadzając do śmierci całego organizmu. Zayn już drugi raz został postawiony w świetle ogromnego niepokoju o ojca i dopiero w takich momentach zdawał sobie sprawę, jak bardzo brakowałoby mu Justina, gdyby nagle go zabrakło. Był zbyt słaby, aby iść przez życie samemu, bez pomocnych, choć niekiedy nadopiekuńczych rad ojca.
        -Nie mam pojęcia. Wróciłem z dziewczyną do domu, a mój ojciec leżał już na podłodze, nie dając znaku życia - wychrypiał, ostatni raz ocierając koszulką łzy. Zdecydował, że przywróci dawny rozsądek i nie pozwoli sobie na kolejne oznaki słabości. Nie może zakładać najgorszego, kiedy chwilowa utrata przytomności może okazać się jedynie niegroźnym omdleniem.
        -Zabieramy twojego ojca do szpitala. Proszę, żebyś przyjechał zaraz po nas. Jestem pewien, że lekarz będzie chciał z tobą porozmawiać - Zayn jedynie pokiwał głową. Chciał, aby ratownicy jak najszybciej zabrali Justina i pomogli mu w sposób, w jaki najlepiej potrafią. Jednocześnie chciał zostać z Abby chociaż na minutę sam, aby móc z czułością musnąć jej czoło i podziękować, że jest przy nim, kiedy tego potrzebuje. Już od pierwszych godzin związku oboje traktowali go poważnie, z pełną dojrzałością.
        -Abby, dziękuję ci, że tu jesteś. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię potrzebuję - pogłaskał ją delikatnie po policzku, a kiedy czternastolatka z zawstydzeniem spuściła wzrok, pocałował w czoło. Jeden dzień wystarczył, aby odzwyczaił się od nabytych przy Bree przyzwyczajeń. Abby pokazała mu, że aby być szczęśliwym, nie musi obejmować najbardziej popularnej i atrakcyjnej dziewczyny w szkole i nie musi chodzić razem z nią na najlepsze wśród organizowanych imprez.
        -Nie masz za co, Zayn, ale jedźmy już do szpitala. Może z twoją pomocą, lekarzom uda się dojść do przyczyny utraty przytomności przez twojego ojca - dziewczyna objęła jego dłoń obiema swoimi. Miała zbyt małe ręce, aby w jednej zamknąć znacznie większą Zayna. Pociągnęła go delikatnie w górę, aby wstał i razem z nią pojechał do szpitala, w którym w głębi duszy pragnął znaleźć się już teraz. Znosił smutek i potrafił nie obnosić się szczęściem, jednak niepewności obawiał się, jak ognia, wypalającego jego myśli od wewnątrz.
        Zanim jednak dotarł wraz z dziewczyną do drzwi, zmarszczył brwi, tworząc z nich jedną linię w dole czoła. Wzrok bruneta przyciągnęła przewrócona, odkręcona butelka wody, w połowie pełna i jednocześnie w połowie pusta. Przez moment wahał się, jednak ostateczny impuls kazał mu podnieść plastikową butelkę i zaciągnąć się zapachem pozornie czystej, mineralnej wody, bezbarwnej, bezwonnej.
        -Wyczuwam w wodzie zapach gorzkich migdałów - wymamrotał z coraz większą dezorientacją. Dokładnie obejrzał etykietę wody i z wnikliwością przeczytał skład zawartych w niej minerałów. W żadnym z miejsc na niebieskiej folii nie było nawet wzmianki o migdałach.
        -Na wszelki wypadek daj mi tę wodę. Oddamy ją lekarzowi. Teraz wszystko może mieć znaczenie. Być może twój ojciec ma alergię, o której nie wiedział ani on, ani ty. Wiesz dobrze, do czego może doprowadzić uczulenie na orzechy. Tym bardziej powinniśmy się pospieszyć - Abby przejęła nad Zaynem inicjatywę. Zamiast czekać, aż poukłada każdą myśl do odpowiedniej szufladki w głowie, szarpnęła jego ręką i wyprowadziła przed dom. Czuła, że po świństwie, jakie razem z Bree zrobiła Justinowi, powinna przeprosić go nie słownie, a w postaci czynów. Zależało jej więc, aby mężczyzna wyszedł z omdlenia bez szwanku i łagodnym uśmiechem, przez większość życia utrzymującym się na jego ustach, wybaczył dziewczynie nie do końca czyste zagranie.
        Zayn prowadził motor dość chaotycznie i szybko, aby w ciągu kilku minut dotrzeć do szpitala. Irytowały go każde uliczne światła i tworzące się na drodze korki. Kilka razy przeklął pod nosem niedzielnych kierowców, jednak wtedy pomagały mu chude ramiona Abby, obejmujące go w pasie. Uspokajała go, tliła wybuchy agresji i złości. Była małym słoneczkiem na niebie Zayna, w którym dostrzegał coraz więcej jasnych promieni, docierających do jego serca. Wbrew pozorom, pomimo niedawnej miłości do Bree, jego serce zamarzło. Odczuwał brak wzajemności uczuć, tylko bał się do tego przyznać. Teraz natomiast widział nadzieję, aby na nowo rozpalić w sobie emocje.
        Wokół szpitala panował wyjątkowy ruch. Karetki regularnie co parę chwil odjeżdżały z podjazdu, ustępując miejsca nowym, przywożącym chorych. Gdyby Zayn przyjechał pod trzypiętrowy budynek samochodem ojca, mógłby mieć problem z odnalezieniem wolnego miejsca parkingowego. Motor udało mu się jednak zmieścić w jedną ze szczelin pomiędzy sąsiadującymi autami. Chciał jak najszybciej porozmawiać z lekarzem, lecz nie zapomniał o czułości względem dziewczyny, której biodra objął delikatnie dłońmi i postawił na chodniku. Pamiętał o niej nawet w chwili, w której myśli o czternastolatce rozpraszał ogrom innych, poważniejszych, momentami bolesnych. 
        Zayn i Abby weszli do przestronnej, szpitalnej recepcji, trzymając się za ręce. Zayn był przyzwyczajony do uczucia bliskości drugiej osoby, dziewczyny, tak blisko jego. Dla Abby natomiast brunet był pierwszym chłopakiem, do którego mogła przytulić się bez okazji i w którego oczy spoglądała z rodzącą się miłością. Dlatego każdy jego gest, czy to trzymanie małej dłoni w objęciu swojej, czy opuszki palców, gładzące ze spokojem jej zaróżowiony policzek, były dla czternastolatki zupełnie obce. 
        -Mojego ojca przed momentem przywiozło pogotowie. Został znaleziony na podłodze w domu, stracił przytomność. Ratownicy kazali mi przyjechać jak najszybciej, aby porozmawiać z lekarzem na temat stanu jego zdrowia - kiedy Zayn ujrzał pierwszego z lekarzy, z teczką dokumentów w dłoni, zatrzymał go na środku korytarza.
        -Zgadza się. Jest teraz na sali obserwacji, jednakże nadal nie odzyskał przytomności. Nie wiemy, co może mu dolegać i nie mamy żadnych wskazań do wykonania specjalistycznych badań. Jak na razie pobraliśmy mu krew do podstawowych badań. Powiedz mi, młody człowieku, czy twój ojciec choruje na coś przewlekle? Bierze jakieś leki, których odstawienie mogłoby spowodować utratę przytomności?
        -Nie, mój ojciec zawsze był okazem zdrowia, dlatego tak bardzo zaniepokoiłem się, kiedy znalazłem go na podłodze w salonie, bez żadnych oznak życia. Znaleźliśmy jednak z dziewczyną butelkę wody, z której pił najprawdopodobniej przed omdleniem. Mam wrażenie, że woda zawierała substancję, która mogła w ten sposób podziałać na tatę.
        Lekarz sam wyciągnął dłoń w stronę butelki, trzymanej w małej, bladej dłoni czternastolatki. Odkręcił nakrętkę i przystawił otwór do lekko zgarbionego nosa, poprawiając okulary z grubymi szkłami. Zaciągnął się zapachem raz i drugi, marszcząc brwi. Zayn już wtedy wiedział, że coś jest nie tak. Widział w spojrzeniu mężczyzny niepokojący błysk, zwłaszcza że po dwukrotnym zaciągnięciu się zapachem wody mięśnie rozmówcy spięły się widocznie.
        -Panie doktorze, co się dzieje? - lekarz pragnął jak najszybciej odejść, lecz Zayn w porę zatrzymał go na korytarzu. Nie zniósłby dłuższej niepewności, w szczególności po tak dwuznacznej reakcji specjalisty.
        -W wodzie wyczuwalny jest zapach cyjanku potasu. Twój ojciec został otruty. Musimy jak najszybciej zrobić mu płukanie żołądka i podać ewentualną odtrutkę. Miejmy tylko nadzieję, że  dawka, którą pochłonął, nie zagraża jego życiu.


***


        Wystarczyło płukanie żołądka, aby uratować zdrowie i życie Justina. Dzięki natychmiastowej interwencji lekarzy organizm szatyna nie zdążył pochłonąć cyjanku potasu w zagrażającej mu dawce. Czuł się jedynie osłabiony, dlatego na szpitalnym łóżku wykonywał nieliczne ruchy. Nie zdążył jeszcze w pełni dojść do siebie po ostatnim wypadku, a teraz przyjmował na siebie kolejny. Był zmęczony ciągłymi zwrotami akcji w jego życiu, jednakże z każdą chwilą również coraz bardziej się bał. Ciągłość następujących po sobie nieszczęśliwych zdarzeń nie był przypadkowy i Justin doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
        Kiedy mężczyzna upijał ze szpitalnej szklanki kilka łyków wody, tym razem w pełni czystej, bez dodatku trucizny, drzwi sali obserwacji uchyliły się powoli. Justin uniósł głowę na dźwięk wysokich szpilek, uderzanych o wyłożoną kafelkami podłogę. Był dość mocno zaskoczony, kiedy ujrzał smukłe, długie, opalone nogi, rozbudzające jego pragnienia. Już po samych nogach rozpoznał dwudziestoletnią Dianę, jednak nie odebrał sobie chwilowej przyjemności w postaci zawieszenia na niej wzroku. Z każdym spojrzeniem widział w niej kobietę coraz piękniejszą, jakby rysy jej twarzy łagodniały z każdym kolejnym spotkaniem.
        -Bardzo się cieszę, że cię widzę, ale nie wiem, skąd wiedziałaś, że trafiłem do szpitala - odezwał się, gdy brunetka z łagodnym, choć zaniepokojonym uśmiechem na ustach usiadła na okrągłym stołku obok łóżka, kładąc torebkę na kolanach.
        -Twój syn znalazł mój numer w twoim telefonie i postanowił do mnie zadzwonić. Poznałam go przed momentem na korytarzu. Powiem ci, że bardzo fajny z niego chłopak. Przystojny, kulturalny, dobrze wychowany, zupełnie jak młodsza wersja ciebie. Ale wiesz, że mnie nie interesuje taki małolat - pogładziła ramię szatyna, puszczając do niego zalotne oczko. 
        Justin nie czuł nawet najmniejszego zagrożenia ze strony syna. Chociaż wiedział, że Zayn podobał się zarówno dziewczynom w swoim wieku i młodszym, ale także starszym, jak Diana, nie wyobrażał sobie, żeby brunetka mogła zainteresować się siedemnastolatkiem. Zdążył poznać ją na tyle, aby wiedzieć, że Dianę pociągają mężczyźni w wieku Justina, nie jego syna. Jednakże, gdyby Zayn ze wzajemnością zauroczył się w Dianie, cieszyłby się ich wspólnym szczęściem. Syn był dla niego najważniejszy.
        -Oczywiście, że jest przystojny. W końcu, odziedziczył to w genach - jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Już dawno nie uśmiechał się w podobny sposób. Diana rozbudzała w nim nie tylko dorosłego mężczyznę, ale również chłopaka, który momentami potrzebował rozrywki.
        -Ciekawe, czy jest również tak skromny, jak ty - Diana teatralnie przewróciła oczami. - Ale powiedz mi lepiej, jak się czujesz, Justin. Już drugi raz ktoś próbował targnąć na twoje życie. Nie możesz się na to godzić. Musisz zareagować, póki naprawdę nie stanie ci się poważna krzywda. Zależy mi na tobie - ostatnie zdanie wypowiedziała odrobinę ciszej, jednak nie traciła pewności siebie. Nie była małą dziewczynką, która musiałaby wstydzić się własnych uczuć. 
        -Czuję się całkiem dobrze, nie masz powodów do obaw. I wiem, jak tylko wyjdę ze szpitala, zgłoszę się na policję - uspokoił brunetkę, głaszcząc delikatnie jej nagie ramię. W rzeczywistości nie był skory do wizyty na komisariacie. Z każdą kolejną rozmową jego sekret szukał szczeliny, przez którą mógłby wydostać się na światło dzienne i zniszczyć jego życie tak, jak on niszczył życie wielu niewinnych, bezbronnych dziewczynek.
        -Mogę mieć do ciebie pytanie, Justin? - Diana ujęła delikatnie jego dłoń i zaczęła sunąć po niej opuszkami palców. Nie zdawała sobie sprawy, jak dzięki jej gestom niesamowicie przyjemne dreszcze przebiegają po skórze szatyna.
        -Oczywiście, skarbie - skarbem nie nazywał nawet własnej żony. Anastasia bowiem nie wywoływała w nim tak sprzecznych uczuć, jak Diana i to brunetka zasłużyła na jego czułe słówka, które swoją drogą podziałały na wyobraźnię dziewczyny.
        -Jak ty to robisz, że nawet na szpitalnym łóżku wyglądasz cholernie gorąco i seksownie? - wymruczała, prowokując mężczyznę samym spojrzeniem. 
        Przez jej słowa Justin ponownie pragnął wessać się w jej pełne, bladoróżowe wargi, popchnąć jej szczupłe ciało na ścianę i przysunąć krocze do jej bioder. Marzył o tym, aby zacisnąć dłonie na jej krągłych pośladkach i zsunąć wzrok na pełne piersi kobiety, eksponowane pod półokrągłym dekoltem. Oczyma wyobraźni widział jej usta, poruszające się przy główce jego penisa i mimowolnie jęknął cicho, mając jedynie nadzieję, że Diana nie usłyszała nagłego odgłosu przyjemności. Poczuł również, jak w jego spodniach zaczęło kształtować się lekkie wybrzuszenie. Natychmiast zakrył niedbale dolną partię ciała szpitalną kołdrą.
        Był w szoku. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie działała na niego w taki sposób. Kilka tygodni temu nie spojrzałby na żadną dojrzałą kobietę, a teraz fantazjował o ostrym seksie z jedną z nich. Mimo że był dorosły, czuł się z tym obco i nieswojo.
        -Jestem po prostu idealny - uniósł w powietrze obie ręce, przyznając nieskromnie. Stracił przy Dianie skrępowanie na rzecz pewności siebie.
        -Mówiłam ci już, że jesteś niesamowicie skromny? - Diana z szerokim uśmiechem usiadła obok Justina na szpitalnym łóżku, a torebkę zostawiła na stołku.
        Najpierw pogładziła go po policzku, przeczesała smukłymi palcami włosy, a później nachyliła się i musnęła jego lekko wyschnięte wargi. Ostrożnie chwyciła dłońmi oba skrzydła białej, lekko rozpiętej koszuli Justina, zanim ponownie wpiła się w jego usta z pasją, zaangażowaniem, pożądaniem. Gdyby Justina nie ograniczało szpitalne łóżko z pewnością zacisnąłby dłonie nie tylko na biodrach Diany, ale również na jej kobiecych atutach i idealnych kształtach. Niesamowicie go pociągała, zwłaszcza kiedy ponętnie zataczała niewielkie kółka językiem przy jego wrażliwym podniebieniu i sunęła dłonią po odkrytej spod koszuli części klatki piersiowej.
        -Proszę państwa, to jest szpital, miejsce publiczne, a nie sypialnia.


***


        Vicky wstała z kanapy i przetarła rękawem załzawione policzki. Słysząc dzwonek do drzwi, otworzył je niepewnie na całą szerokość. Jej brzuch zacisnął się nieprzyjemnie, kiedy ujrzała uderzającą stopą w chodnik Bree, z rękoma założonymi na piersi. Bez pytania wsunęła się obok Vicky do wnętrza domu, przeszła do salonu i rozsiadła się na kanapie, zakładając nogę na nogę.
        -Czego nie zrozumiałaś w prostym poleceniu? Miałaś jedynie dosypać Justinowi ten proszek i poczekać, aż połknie cały. Cały, a nie jeden łyk - warknęła z irytacją. Była przekonana, że sama bez problemu dopilnowałaby, aby Justin wypił całą dawkę zmieszanej z wodą trucizny.
        -Nie wiedziałam, że Justin upije tylko łyk i od razu straci przytomność - zapłakała, zawijając dłonie w rękawy swetra. Już teraz czuła wyrzuty sumienia, a groźne spojrzenie Bree jedynie spinało każdą część jej ciała.
        -Trzeba było go przypilnować, a w ostateczności wepchnąć to gówno do ryja - warknęła , gwałtownie wstając z kanapy.
        Szła w stronę Vicky, kiedy drobna jedenastolatka cofała się, aż w pewnym momencie jej plecy zderzyły się ze ścianą. Klatka piersiowa dziewczynki unosiła się szybko i w nieregularnych odstępach pod wpływem płytkiego oddechu i dudniącego w piersi serca. Próbowała odepchnąć od siebie dziewczynę, kiedy ta zbliżyła się do Vicky na kilka centymetrów, lecz pozornie słabe ciało Bree okazało się wyjątkowo silne i oporne.
        -Zrobisz to jeszcze raz, Vicky - powiedziała z nienaturalnym spokojem w cichym głosie.
        -Nie zamierzam - wyszeptała, unosząc wzrok spod kurtyny rzęs. - Powiem o wszystkim, co mi zrobił. Opowiem o wszystkim, powiem wszystkim i nie będę się więcej bała - na koniec wybuchnęła rzewnym płaczem, obejmując brunetkę w pasie.
        Bree przez moment stała bez ruchu, patrząc z góry na czubek głowy Vicky. Nie była przyzwyczajona, że druga osoba bez zawahania obdarza ją uściskiem. Nawet Zayn momentami irytował ją, gdy kleił się, jak małe dziecko do matki. Lubiła grać w oczach innych sukę. Nie chciała się zmienić. Nie chciała, bo dzięki swojej egoistycznej postawie szła przez życie z łatwością, nie potykając się o przeszkody, ale omijając je szerokim łukiem. Dopiero teraz, kiedy w momencie oplątania ramiona wokół jej talii, Vicky przekazała brunetce część emocji, których nie mogła powierzyć nikomu, zrozumiała, że czasem warto okazać odrobinę serca.
        -Pomogę ci, Vicky. Obiecuję, że ci pomogę, malutka - również objęła ją ramionami i z przymkniętymi powiekami złożyła na bladym czole dziewczynki ciepły pocałunek.
        Bree wiedziała, co znaczy krzywdzić, lecz znała również pojęcie bycia krzywdzonym.


~*~


Wow, uporałam się z całym rozdziałem w raptem kilka godzin, brawa dla mnie ;D
Moi mili Państwo, wielkimi krokami zbliżmy się do końca :)

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 21 - Set me free from the pain...

        Justin otworzył automatycznym pilotem drzwi garażu i schylił się, kiedy uniosły się wystarczająco wysoko, aby mógł wejść do środka. Zakaszlał cicho, gdy pod wpływem pierwszego podmuchu wiatru kurz w pomieszczeniu zaczął tańczyć w powietrzu, przedostając się do płuc Justina z każdym wdechem. Podszedł do zaparkowanego w garażu samochodu i przejechał dłonią po masce. Wyczuł na skórze kurz z dawno nieużywanego auta. Przestał nim jeździć niespełna pół roku temu, gdy dokonał zakupu innego, bardziej pasującego do jego charakteru i usposobienia, a także upodobań. Po wypadku jednak, gdy jeden z samochodów został roztrzaskany na autostradowej barierce, Justin był zmuszony wyjechać z garażu czarnym, matowym BMW, pokrytym dość sporą warstwą kurzu.
        Wspominając silne uderzenie podczas wypadku, już na osiedlowej drodze sprawdził hamulce, a podczas dalszej drogi nie rozwijał dużych prędkości. W zupełnej ciszy - nie lubił bowiem , gdy jego spokój zakłócały dźwięki, płynące z radia - kierował się do jednej z samochodowych myjni. Uważał, że nie wypada mu sunąć po ulicach Seattle w choćby minimalnie przybrudzonym samochodzie.
        Zatrzymując się jedynie na ulicznych światłach, dotarł pod myjnię samochodową po niespełna dziesięciu minutach. Wysiadł z samochodu i poprawił elegancki zegarek, luźno wiszący na jego nadgarstku. Znów zastąpił dres drogim garniturem, wyrażającym jego osobowość. W koszuli z rozpiętymi kilkoma guzikami, zarzuconej na ramiona marynarce oraz spodniach, bardziej dopasowanych w okolicach wąskich bioder, czuł, że wyróżnia się przy całej reszcie zwyczajnych, pospolitych i często zaniedbanych ludzi.
        Wrzucił do automatu gotówkę i włączył pełen program myjni.  Czekając, aż samochód na nowo nabierze blasku, wyjął z kieszeni telefon i napisał do Diany sms'a, informując ją, że będzie za kilkanaście minut. Starał się nie okazywać oznak zdenerwowania, jednak obawiał się reakcji Diany, kiedy na nowo spojrzy w jej oczy i przeprosi za ostatnią chwilę zbliżenia, podczas której utracił nad sobą kontrolę.
        Justin wsiadł do samochodu, kiedy tylko program w myjni zakończył się, a z auta spływały już tylko pojedyncze krople czystej wody. Wsiadł za kierownicę i, włączając się do ruchu, docisnął lekko pedał gazu. Teraz, kiedy był już z Dianą umówiony, spieszył na spotkanie z kobietą, jak po szczęście, zesłane mu przez los. Chciał stanąć przed nią, twarzą w twarz, i ze spuszczoną głową oraz skruchą w głosie przyznać się do błędu oraz zbyt impulsywnej reakcji na delikatny dotyk jej dłoni. Czuł wstyd, lecz jednocześnie niedosyt, który na dzisiejszej randce kazał mężczyźnie posunąć się dalej. Wierzył, że terapia przy użyciu subtelności Diany da radę wyleczyć go z psychicznych dolegliwości.
        Zaparkował na jednym z miejsc przed odnowionym blokiem i wysiadł z samochodu, który następnie zamknął pilotem. Idąc w stronę klatki schodowej, podwijał rękawy granatowej marynarki do łokci. Sprawiał wrażenie jednocześnie dojrzałego mężczyzny, lecz także podrywacza i łamacza serc. Był przystojny i nie mógł tego zmienić, nawet gdyby chciał. Do tej pory nie wykorzystywał swoich atutów, jednak kiedy w jego otoczeniu pojawiła się Diana, piękna, mądra i dobrze wychowana kobieta, zaczął doceniać zarysowane kości policzkowe, lekki zarost na swojej twarzy i dobrze zbudowane ciało.
        Justin zapukał dwa razy zwiniętymi palcami w drewniane, niedawno wymienione drzwi. Gdy z wnętrza mieszkania usłyszał odgłos kroków, poprawił nienagannie i starannie wyprasowany kołnierzyk koszuli oraz zwilżył suche wargi językiem. Jego brwi minimalnie skierowały się ku górze, tworząc niewielką, seksowną zmarszczkę na czole. Nie zdawał sobie sprawy, jak atrakcyjnie wyglądał i nawet sama Diana, która starała się trzymać dystans, nie potrafiła nie zatracić się w chwilowych marzeniach o szatynie. Każda kobieta, spytana o ideał mężczyzny, kreowałaby go na wzór Justina.
        -Cześć - Diana tuż po otworzeniu drzwi przywitała Justina ciepłym głosem i wilgotnym pocałunkiem, złożonym na policzku. Mężczyzna poczuł, że pod wpływem jej dotyku jego skóra zapiekła przyjemnie. Pragnął więcej.
        -Witaj, Diana - odparł elegancko, przechodząc przez niewysoki próg do wnętrza skromnie urządzonego mieszkania. Kolejny raz rozejrzał się po pomieszczeniu i pochłonął zapach perfum Diany, unoszący się w powietrzu. Widział jej uśmiech i łagodność w oczach. Wiedział więc, że kobieta nie ma do niego pretensji i nie kryje żadnej urazy. Dzięki słabnącym obawom poczuł się pewniej i dojrzalej, jakby dzięki temu droga do serca Diany stawała się mniej kręta.        
        -Czego się napijesz, Justin? - spytała z subtelnym uśmiechem, przejeżdżając dłonią po jego napiętym ramieniu, gdy mężczyzna powoli opadł na kanapę w salonie.
        -W zupełności wystarczy mi woda, jeśli to nie problem - ciało Justina odebrało kolejne teoretycznie przypadkowe muśnięcie dłoni Diany i już wtedy poczuł, jak w jego ciele zalega zbyt duże ciepło. Musiał więc rozpiąć kolejny z guzików koszuli, ukazując tym samym górną część krzyża, wytatuowanego na piersi, oraz zdjąć marynarkę i przewiesić ją przez oparcie kanapy.
        Diana wróciła z kuchni ze szklanką, w większej części wypełnioną wodą. Podała ją Justinowi i z wdziękiem przysiadła obok na kanapie. Dopiero wtedy szatyn zobaczył, jak niesamowicie prezentowała swoją urodę i figurę. Jej nogi kolejny raz pozostawały nagie i jedynie na udach opinała się skórzana, krótka spódnica. Za jej materiał Diana wsunęła elegancką koszulę, jednak bez rękawów. Ta opinała się natomiast jedynie na biuście, który eksponował koronkowy stanik, w niewielkiej części widoczny pod dwoma odpiętymi guzikami koszuli. Skóra Diany, jak za pierwszym i zarówno za drugim razem, przyciągała jedwabną gładkością, a włosy, kruczoczarne, proste i długie, opadały kaskadami na plecy oraz oba ramiona, kontrastując z bielą koszuli i komponując z kolorem spódnicy.
        -Diana, chciałem cię przeprosić za ostatnią sytuację u mnie w domu. Straciłem nad sobą panowanie, poniosło mnie, wiem. Nie powinienem zachować się w stosunku do ciebie w podobny sposób, jednak twoje ciało i niespotykana uroda działają na mnie w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie poznałem - wymruczał niskim, zachrypniętym głosem, pozwalając prawej dłoni przejechać wzdłuż ramienia brunetki, po bransoletkę, zawieszoną na nadgarstku, i z powrotem w górę ramienia.
        Po skórze Diany przebiegł przyjemny, rozluźniający dreszcz, który pozwolił jej czuć się znacznie pewniej w towarzystwie szatyna. Widząc skruchę w jego oczach, uśmiechnęła się ciepło, przyłożyła dłoń do jego policzkach i pogładziła go, czując pod skórą lekki zarost mężczyzny, który dodawał mu męskiego, dojrzałego uroku. Nie potrafiła go rozgryźć. Z jednej strony wydawał się taki niewinny, potulny i wrażliwy, a z drugiej jego wygląd czynił go człowiekiem bardzo pewnym siebie, stanowczym, dominującym. Był zagadką w oczach wielu kobiet, które spotykały go na co dzień i które utrzymywały z nim zawodowe relacje.
        -Justin, oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi. Nie masz za co mnie przepraszać. Chciałam tego równie mocno, co ty i nie żałuję niczego. Mam cichą nadzieję, że ty również nie chcesz wymazać tej krótkiej chwili z pamięci, a jeśli tak, będę zmuszona przypomnieć ci, jak się wtedy czułeś - jedna z jej zadbanych dłoni spoczęła na kolanie mężczyzny. Jego mięśnie spięły się, jak na zawołanie. Nie był przyzwyczajony do delikatnego dotyku kobiecych dłoni, dlatego każdy doświadczony, perfekcyjny ruch Diany działał na niego ze wzmożoną siłą.
        Diana przejechała krańcem języka wzdłuż dolnej wargi, przyozdobionej owocowym błyszczykiem. Doskonale wiedziała, że wzrok Justina, wbity w jej twarz, nie pominie subtelnego i jednocześnie seksownego gestu. Rozbudzała jego wyobraźnię, doskonale kontrolując każde swoje zagranie. Zwyczajnie lubiła podobać się mężczyznom i działać na nich w charakterystyczny sposób. Potrafiła to również doskonale wykorzystać.
        Justin zaczął powoli zbliżać twarz w kierunku kuszących, pełnych warg dziewczyny, które zwilżała przez cały czas, bez wytchnienia, jakby celowo chciała podnieść Justinowi ciśnienie i poziom hormonów w organizmie. Powoli wplątał palce w jej włosy i zaczął masować opuszkami skórę jej głowy. Uśmiech na ustach Diany poszerzał się z każdym kolejnym, niebiańsko przyjemnym dreszczem i chociaż przeważnie to ona przejmowała kontrolę nad mężczyznami, dzisiaj Justin nieświadomie zyskiwał nad nią przewagę.
        -Pozwolisz, że przypomnę sobie to uczucie samodzielnie - wychrypiał wprost w jej rozchylone wargi, po czym musnął je powoli i delikatnie.
        Nie wytrzymał spokojnego tempa i po kilku muśnięciach ostrożnie zacisnął dłoń pośród burzy jej gęstych włosów. Przybliżył twarz kobiety do swojej, tym samym bardziej napierając na jej wargi. Był spragniony pocałunku i spragniony pieszczot, jakich dostarczały mu dłonie Diany, sunące wzdłuż jego barków i ramion, aż na umięśnione plecy. W ciągu kilku pierwszych sekund pocałunku Justin skupił się przede wszystkim na jej ruchach, a nie na ciepłych, owocowo smakujących wargach.
        Dopiero kiedy poczuł koniuszek jej języka, drażniący jego wrażliwe podniebienie, zaczął z pasją odwzajemniać pocałunek, momentami agresywnie atakując jej usta, w odpowiedzi na zęby Diany, które bardzo delikatnie przygryzały jego dolną wargę. Wiedział, że nie istnieje gest, który zdołałby przestraszyć, lub choćby odepchnąć od niego Dianę. Nie bał się więc dać upust emocjom i zsunął jedną dłoń wzdłuż jej szczupłego, wyraźnie chętnego ciała, zatrzymując się w dole biodra. Nie wiedział, jak zacięta walka toczyła się we wnętrzu jego ciała. Nie wiedział, że przeciwne pragnienia toczyły ze sobą bój w drodze do zwycięstwa. Jednakże, ani jedne, ani drugie nie potrafiły wysunąć się na prowadzenie i pokazać Justinowi, kim w rzeczywistości jest.
        Oboje zatracali się w głębi pocałunku. Nie przeszkadzał im środek dnia, środek salonu i dość wąska, beżowa kanapa, z dwóch stron ograniczona zamszowymi poduszkami. Justin jeszcze nigdy nie całował tak zachłannie żadnej kobiety i w jego oczach grzechem byłoby choćby odsunięcie warg od ust Diany, która zdawała się równie pochłonięta pożądaniem, jak szatyn, którego dłonie z coraz mniejszymi oporami zaczęły masować krągłe pośladki Diany. Dopiero szybkie, nieregularne, małe kroki, dobiegające z sąsiedniego pokoju i z coraz większą prędkością kierujące się do salonu nakazały kobiecie ostatni raz pogładzić policzek Justina, poprawić potargane włosy, naciągnąć na uda skórzaną spódniczkę i usiąść obok Justina, zachowując kontakt fizyczny jedynie w złączonych ramionach, które dzielił materiał eleganckiej koszuli mężczyzny.
        -Mamusiu, skończyłam rysować - mała Emily, z szerokim uśmiechem i iskierkami w oczach, wbiegła do salonu, potykając się o krawędź puchowego dywanu, wyłożonego pod kanapą i stojącym nieopodal szklanym stolikiem. Kiedy jej wzrok padł na Justina, zwolniła i, pesząc się, ukryła delikatne rumieńce za materiałem bluzki, której krańce chwyciła obiema małymi rączkami i uniosła, odsłaniając jednocześnie brzuszek.
        -I co mi narysowałaś, słoneczko? - Diana pochwyciła córeczkę obiema dłońmi i posadziła na swoich kolanach, twarzą do rozczulonego i nadal podnieconego Justina, którego włosy odstawały w nieładzie w każdą z czterech stron świata. Dopiero kiedy Emily musnęła palcami kosmyk jego grzywki, próbującej opaść na czoło, mężczyzna poprawił fryzurę i przywrócił jej niedawną perfekcyjność.
        -Łąkę pełną kwiatków - zaćwierkała radośnie, nabierając przy Justinie coraz większej śmiałości. Widząc jego ciepły uśmiech,  wiedziała, że nie ma obaw do strachu. Jednakże, to właśnie ten rodzaj uśmiechu, delikatny, spokojny i przyjazny, przyciągał do Justina bezbronne dzieci, jak muchę do lepu.
        -Jest śliczna, kochanie. A teraz zostań przez chwilę z wujkiem. Mamusia pójdzie tylko do toalety - głaszcząc dziewczynkę po dość jasnych, długich włoskach, zerknęła na Justina,aby upewnić się, że nie ma on nic przeciwko, aby mała Emily przez kilka minut została z nim.
        Justin wsunął duże dłonie pod ramiona szatynki, uniósł ją z łatwością i posadził na swoim lewym kolanie tak, że jej krótkie nóżki wisiały luźno pomiędzy jego nogami. Uśmiechnął się do niej, a ona nieśmiało odwzajemniła przyjacielski, pełen ciepła uśmiech.W oczach Justina, Emily była piękną, małą dziewczynką, która rozbudzała w nim przeciwne emocje do tych, odczuwanych w towarzystwie Diany. Zaczął głaskać delikatnie jej miękkie włosy i przypadkowo muskać kciukiem jej gładki policzek. Powstrzymywał żądze całym sobą, dlatego spoglądał jedynie w jej oczka, zamiast przelotnie zerknąć na małe, kruche ciałko, ukryte pod sukienką w kwiatowe wzorki. Naprawdę starał się zmienić.
        -Już jestem - kiedy w salonie ponownie rozbrzmiał dźwięczny głos Diany, Justin spojrzał na nią niemal natychmiast, aby nie wzbudzić u kobiety żadnych podejrzeń. Wzrok, który do tej pory utrzymywał na postaci Emily, nie był bowiem naturalnym spojrzeniem, jakim dorosły mężczyzna otacza sześcioletnią dziewczynkę.  
        Diana odebrała od Justina córeczkę i postawiła ją na puszystym dywanie, gdzie przy jednej z nóg stolika porozrzucanych było kilka drewnianych klocków, jako elementy niedokończonej budowli. Wtedy wzrok Justina przyciągnęło niewielkie znamię na jej lewym ramieniu, odkryte spod sukienki bez rękawków. Marszcząc lekko brwi, odsłonił własne ramię spod koszuli. Nie mylił się. Na jego skórze widniało niemal identyczne znamię o podobnym kształcie i wielkości. Nie snując żadnych podejrzeć, ponownie zakrył skórę materiałem i uśmiechnął się jedynie pod nosem.
        Błąd.


***


        Justin zgasił silnik samochodu, wyjął ze stacyjki kluczyki i szarpnął klamką, aby otworzyć drzwi. Poraziło go jasne, słoneczne światło i dość wysoka temperatura powietrza. Gdy wychodził z domu z samego rana, nie przeszłoby mu przez myśl, aby pozostawiać marynarkę choćby odpiętą, natomiast teraz nie miał jej na sobie, tylko zabrał z tylnego siedzenia, zanim ruszył w kierunku drzwi wejściowych i zniknął za przednią ścianą domu.
        Gdy zatrzasnął tylne drzwi, uniósł głowę i zmrużył lekko oczy, ujrzał w oddali postać syna i wtuloną w niego Abby. Chociaż nie mógł zobaczyć ich nastoletnich twarzy, zdawali się szczęśliwi. Na ustach Justina pojawił się delikatny uśmiech, wywołany radością Zayna. Mężczyzna czuł, że wszystko w jego życiu zaczyna nabierać nowych, jaśniejszych barw. Każdy ruch zdawał mu się prostszy, niż jeszcze kilka tygodni temu. Wszystko wkraczało na właściwą pozycję. Jego życie zyskiwało spokój i stabilizację. Wątpił, że ktokolwiek będzie w stanie mu ją odebrać.
        Przekręcił w zamku klucz i wszedł do przedpokoju, gdzie ściągnął ze stóp eleganckie, wypastowane buty i ustawił pod mahoniową szafką. Wyprostował się, a wtedy jego wzrok padł na kanapę, na której z przyciągniętymi do klatki piersiowej kolanami siedziała Vicky, tępo wpatrując się w płaski, sześćdziesięciocalowy ekran telewizora. Justinowi dopisywał tego dnia niezaprzeczalnie najlepszy humor od wielu miesięcy, dlatego przez cały czach chodził z widocznym na ustach uśmiechem. Również kiedy wszedł do salonu i przysiadł na kanapie obok szatynki, kąciki jego ust nie opadły, a twarz nie nabrała powagi. Powoli zmieniał się w człowieka szczęśliwego.
        -Dawno nie rozmawialiśmy, Vicky - zaczął wesoło, opierając ramię na skórzanym oparciu kanapy.
        Mięśnie Vicky spięły się, lecz razem z nimi zacisnęła się również szczęka dziewczynki. Obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli się skrzywdzić, nie dopuści do siebie paraliżującego strachu i nie będzie pod niczyją kontrolą. Kiedy więc dłoń mężczyzny próbowała pogłaskać dziewczynkę po policzku, ta pospiesznie odwróciła głowę. Była pewna siebie, jak nigdy przedtem. Nabrała siły, która pozwalała jej walczyć z Justinem, a nie jedynie podporządkować się jego woli.
        -Vicky, co się stało? - Justin nie krył zaskoczenia, kiedy w ruchach dziewczynki wyczuł agresję i niechęć do jego dłoni, ponownie starającej się zbliżyć do włosów szatynki, od których biła delikatna, owocowa woń.
        -Po prostu mnie nie dotykaj, to takie trudne? - Vicky miała szczerą nadzieję, że będąc dalej opryskliwą i niemiłą w stosunku do prawnego opiekuna, on zdecyduje się oddać ją ponownie pod opiekę braci, za którymi niesamowicie tęskniła.
        Oczy Justina znacznie się rozszerzyły, nie ukazując nic, prócz szoku. Odpowiedź jedenastolatki zagięła go do tego stopnia, że musiał wstać z kanapy, przejść do łazienki i opłukać zdezorientowaną twarz chłodną wodą.
        W tym samym czasie Vicky, popchnięta chwilowym impulsem i niedawnymi słowami Bree, wyjęła z kieszeni zapakowany w szczelną folię proszek. Nie wiedziała, jak silnie szkodzącą substancję trzyma w dłoni. Wiedziała tylko, że za jej pomocą uwolni się od bólu, od łez, od cierpienia i będzie miała szansę rozpocząć wszystko od nowa, nauczyć się prowokować uśmiech, do którego z czasem zdołałaby się przyzwyczaić. Na jej drodze stał jedynie Justin.
        Wykorzystując moment, w którym woda z łazienkowego kranu nadal skapywała do umywalki, a Justina od Vicky odgradzały drewniane drzwi łazienki, szatynka wsypała całą zawartość niewielkiej folii do butelki z wodą, stojącej na szklanym stoliku. Po ponownym zakręceniu butelki, wstrząsnęła nią mocno i poczekała, aż woda w plastikowym opakowaniu uspokoi się, przestanie kołysać i zatai wszelkie ślady niebezpiecznej substancji. Zerwała się z kanapy i, zanim Justin zdążyłby wrócić do salonu, puściła się biegiem po schodach. W głębi serca czuła, że zrobiła coś złego, jednakże straciła wszelkie opory, kiedy Bree zapewniła ją, że tylko to uwolni ją od bólu.
        Justin, niczego nieświadomy, wyszedł z łazienki, po wcześniejszym przetarciu wilgotnej twarzy ręcznikiem. Szok nie uleciał z jego ciała, a jedynie wzrósł na sile, gdy po powrocie do salonu nie zastał w nim postaci Vicky, tylko puste miejsce na dużej, skórzanej kanapie. Poczuł nagłe uderzenie gorąca, dlatego sięgnął dłonią po butelkę wody, stojącą na środku stolika. Bez zastanowienia upił z niej kilka dużych łyków i delektował się chłodem wody, spływającej w dół jego przełyku. Nie minęło nawet pięć minut, gdy ciśnienie w jego głowie zaczęło narastać i promieniować w postaci bólu do niemal każdej komórki ciała. Z początku przytrzymywał się dłonią oparcia kanapy, jednak jego nogi miękły szybciej, niż przypuszczał. Stracił przytomność jeszcze zanim opadł bezwładnie na podłogę i nieświadomie wtulił policzek we włókna puszystego dywanu, uchylając spierzchnięte wargi.


~*~


Dziękuję :)

środa, 20 maja 2015

Rozdział 20 - Do it...

        Powietrze w salonie wyjątkowo zgęstniało, kiedy Justin i Abby wymieniali się spojrzeniami. Żadne z nich nie miało odwagi się odezwać i oboje liczyli, że to Zayn przerwie krępującą ciszę. Abby nieświadomie wydała z siebie cichy jęk i zacisnęła piąstkę na kurtce Zayna. Czuła, jak z jej twarzy odpływają wszelkie kolory i zanim Zayn zorientował się, że tuż obok niego czternastolatce usuwał się grunt spod stóp, Justin ujrzał, jak gwałtownie pobladła. Wyrwał do przodu i pochwycił w ramiona ciało dziewczyny, zanim bezwładnie opadła na panele.      
         -Jezus Maria, Abby, co ci się stało? - czternastolatka nie straciła przytomności, a jedynie zasłabła i utraciła kontrolę nad swoimi mięśniami. Nie chcąc dłużej przemęczać jej organizmu, siedemnastolatek wsunął jedno ramię pod jej kolana, a drugie pod chude plecy i uniósł, przytulając do swojego torsu. Zwrócił uwagę, że Abby była jeszcze lżejsza, niż Bree, chociaż to ją zawsze nazywał najdelikatniejszym wśród piórek. - Czy ty cokolwiek jesz, dziewczyno? Mam wrażenie, jakbyś nie ważyła nawet grama - mruknął, delikatnie sadzając ją na kanapie, po środku salonu.      
        -Jem, nie martw się, jeszcze nie umieram - odparła cicho, chociaż nie ukrywała, że wolałaby stracić przytomność i trafić do szpitala na ostry dyżur, niż stanąć twarzą w twarz z Justinem i, co gorsza, wyjawić Zaynowi prawdę.        
        Również Justin czuł, jak cienka koszulka na jego torsie momentalnie zmieniła się w grubą bluzę, nienaturalnie podnoszącą temperaturę jego ciała. Oddychał głęboko i nierówno, mając problem z zaczerpnięciem każdego oddechu. Po raz pierwszy nie był w stanie maskować ogromnego zdenerwowania i rozkojarzenia, które zawładnęło jego ciałem. Nerwowo przeczesywał palcami kosmyki włosów i co chwila wycierał spocone dłonie w materiał szarych dresów, luźno wiszących na jego wąskich biodrach. Już dawno nie ogarnął go taki strach.        
        -Czy teraz mógłbym się w końcu dowiedzieć, co tu się dzieje? Oboje wyglądacie tak, jakbyście popełnili zbrodnię i teraz obawiali się konsekwencji. W dodatku widzę, że najprawdopodobniej dobrze się znacie. Jestem coraz bardziej zdezorientowany i byłbym wdzięczny, gdyby którekolwiek z was w końcu zaczęło mówić - Zayna irytowało milczenie, panujące w salonie. Miał dość niezrozumiałych spojrzeń, jakimi obdarzali się Abby i Justin. Miał dość bycia w cieniu, dość życia w niewiedzy.        
        -Przespałam się z twoim ojcem, Zayn - wydukała cicho, bawiąc się skórzanymi bransoletkami zawieszonymi w liczbie kilku sztuk na lewym nadgarstku. Mimo że bardzo chciała, nie miała odwagi unieść wzroku i spojrzeć na któregokolwiek z mężczyzn. Była sparaliżowana poczuciem wstydu i zażenowania względem własnej osoby.
        -Czy ja się przesłyszałem? - Zayn przez dłuższą chwilę nie oddychał, nie mrugał, nie poruszył najmniejszą częścią ciała. Wszystko dlatego, że nadal nie potrafił uwierzyć słowom koleżanki. Chciał cofnąć czas i odsłuchać jej słów na nowo, aby upewnić się, że nie przeoczył w jej głosie chichotu, wskazującego na głupi, nieudany żart z jej strony.
        -Nie, nie przesłyszałeś się. Spałam z twoim ojcem. Uprawiałam z nim seks, ale nie miałam pojęcia, że Justin jest twoim tatą.
        -A to by wiele zmieniło? Gdybyś wiedziała, że jest moim ojcem, ominęłabyś go z daleka i poszła szukać kolejnego tatuśka, który zadowoliłby cię na twoje życzenie? - Zayn naprawdę próbował się uspokoić i na nowo przywrócić łagodny ton głosu, jednak myśli, kłębiące się w zakamarkach jego umysły, niczym burzowe chmury przed deszczem, nie pozwalały mu zniwelować złości. - Poza tym nie wiem, dlaczego mam pretensje tylko do ciebie - wtedy wściekle spojrzał na zdenerwowanego Justina, przechadzającego się wzdłuż salonu. - Człowieku, jesteś od niej dwadzieścia lat starszy. Dla ciebie to normalne, że wykorzystujesz czternastolatkę? To, kurwa, chore i popieprzone. Niedobrze mi, kiedy widzę, jak ją posuwasz - nie dbał o kulturalny język. Chciał jedynie przemówić im do rozsądku.
        -Sama chciała - warknął jedynie, z frustracją przebiegając palcami wśród włosów.
        -Nie chciałam tego. Może gdybyś nie był tak napalony, zauważyłbyś, że nie miałam najmniejszej ochoty na seks - z początku Abby nastawiona była do Justina łagodnie, jednak kiedy całą winą zaczął obarczać ją, nie wytrzymała.
        -A jak miałem się zachować, kiedy ty siadałaś mi na kolanach i prowokowałaś każdym słowem i gestem?
        -Miałeś być moim psychologiem, jednak myślę, że wychowawcy ośrodka nie mieli na myśli terapii przez łóżko.
        -Wystarczyło nie zachowywać się, jak ostatnia dziwka. Gdybyś mnie nie sprowokowała, nie przeleciałbym cię. Ty natomiast płaszczyłaś się przede mną i błagałaś o każdy dotyk - zmienili się oboje. Zarówno Abby, która pragnęła pogrążyć Justina i oczyścić z zarzutów samą siebie, jak i sam Justin, który z dobrze wychowanego mężczyzny zmienił się w faceta, używającego wulgarnych określeń, opisujących młodą kobietę, dziewczynę.
        Abby nie mogła dłużej wytrzymać obelg, dlatego zerwała się z kanapy i ze łzami w oczach podbiegła do Justin, uderzając niewielką, zaciśniętą piąstką w jego klatkę piersiową. Oprócz przerażenie, była również roztrzęsiona. Jak nigdy potrzebowała silnego uścisku.
        -Może gdyby nie zależało ci tylko na seksie zobaczyłbyś, że każdy twój ruch sprawiał mi ból! - krzyknęła wysokim, piskliwym głosem. Była gotowa nawet uderzyć Justina, gdyby Zayn nie złapał jej w pasie i nie odciągnął od wzburzonego mężczyzny.
        -Uspokójcie się, do cholery! To ja powinienem być wściekły, w dodatku w szoku, kiedy dowiaduję się, że mój ojciec przespał się z moją przyjaciółką - naniósł celowy nacisk na każde wśród najbardziej dobitnych słów.
        Chociaż oboje, i Justin, i Abby, nadal niemal drżeli ze złości, sprawiali pozory opanowanych. W myślach zarzucali się jednak oskarżeniami i wzajemną winą. Na światło dzienne ulatywały jedynie mordercze spojrzenia, którymi wymieniali się regularnie. Tylko obecność Zayna, obserwującego ich bacznie i wciąż trzymającego w ramionach drobną czternastolatkę zniechęcało ich do rozpoczęcia kolejnej, ostrej wymiany zdań.
        -Co jest z wami nie tak? I z tobą i z Bree - po kilku chwilach zwrócił się do Abby z lekkim wyrzutem. - To jakaś moda, żeby ledwo wyrosnąć z pieluch i od razu tracić dziewictwo?
        -Przypominam ci, że ty również nie jesteś dorosły, Zayn, więc nie masz prawa mnie pouczać.
        -Tylko ja, w przeciwieństwie do ciebie, kończę w tym roku osiemnaście lat, a ty ledwo miesiąc temu skończyłaś czternaście. Widzisz różnicę? - nie chciał brzmieć tak, jakby miał do Abby pretensje. W rzeczywistości była od niego niezależna i nie miał prawa ingerować w jej prywatne życie. Nie mógł jedynie zrozumieć, dlaczego tak młode dziewczyny, nie znając znaczenia miłości, oddają się obcym, starszym mężczyzną.
        Dużo większą złością pałał w stosunku do ojca, mimo że do niego również nie powinien kierować zarzutów. Justin był dorosłym mężczyzną, samodzielnie kierującym sterem własnego życia, samodzielnie podejmującym decyzje. W każdym wypadku, czy przy wyborze partnerki na jedną noc, czy przy wyborze osoby, z którą spędzi resztę życia, będzie zmuszony uszanować jego wolę i pomimo odmiennych racji zaakceptować.
        -To wszystko nie tak - Abby nie miała już siły. Nie miała siły bronić się, odpierać kierowanych w jej stronę zarzutów, atakować. Chciała płakać, grając silną. Chciała upaść twarzą w poduszkę, stojąc z uniesioną głową. Przez większość swojego krótkiego życia poddawała się woli Bree, aż w końcu zrozumiała, że do tej pory nie podjęła żadnej decyzji samodzielnie, bez ingerencji brunetki. - To nie był mój wymysł. Bree kazała mi przespać się z twoim ojcem, bo sama nie mogła tego zrobić z wiadomych przyczyn. Wiedziała, że Justin nie dałby się jej sprowokować. To jej sposób na zarabianie. Szukała starszych facetów, z którymi sypiała, a potem szantażowała ich, że umieści nagrania z seksu w internecie, lub pokaże je żonom naciągniętych frajerów - zerknęła przepraszająco na Justina, kiedy ten wplątał palce we włosy i szarpnął ich końcówkami. Zdał sobie bowiem sprawę, że został w sposób perfidny wykorzystany i oszukany. Nie liczyły się dla niego utracone pieniądze, o które nigdy w wysokim stopniu nie dbał. Nie mógł jedynie pojąć, skąd u drobnej, piętnastoletniej Bree tyle nienawiści, przebiegłości i brak skrupułów.
        -Chcesz mi powiedzieć, że Bree, będąc ze mną, sypiała z każdym spotkanym facetem? - Zayn nie wiedział, czy emocje rozładować poprzez płacz, czy uderzeniem pięścią w beżową ścianę. Był jednak pewien, że jeszcze nigdy nie czuł się tak cholernie upokorzony.
        -Przykro mi, Zayn - Abby położyła niewielką dłoń na jego spiętym ramieniu, lecz brunet pospiesznie odtrącił od siebie oznaki dobrego serca przyjaciółki. Pragnął zostać sam na sam z własnymi myślami.
        -W takim razie dlaczego zdecydowałaś się powiedzieć o tym wszystkim dopiero teraz, Abby? - głos Justina zdążył złagodnieć, gdy przekonał się, że w bordowowłosej drzemie delikatna, zagubiona dziewczyna, pokorna, z poczuciem wstydu.
        -Miałam dość przedmiotowego traktowania Bree. Kiedy kazała mi przespać się z tobą, przyrzekła, że to jedyny raz, kiedy będę musiała zrobić z siebie dziwkę. Dzisiaj jednak chciała ode mnie tego samego. Otworzyła mi oczy na swoją prawdziwą twarz, jaką skrywała pod maską słodkiej laleczki. Jest zimna i przebiegła. Wielokrotnie pytałam ją, dlaczego zachowuje się w ten sposób. Jej odpowiedź za każdym razem pozostawała taka sama. Wpajała mi do głowy, że mężczyznom nie można ufać, bo prędzej czy później i tak wykorzystają nasze najsłabsze strony. A ja zaczęłam jej wierzyć i stawać się taka sama. Do czasu. Do czasu, aż przegięła, chcąc zrobić ze mnie takiego samego potwora, jakiego w ciągu lat zrobiła z samej siebie.
        Zayn nie pozwolił sobie na łzy przy bliskich mu osobach, jednak wiedział, że wieczorem, gdy przyłoży głowę do poduszki, po jego policzkach spłynie kilka łez. Chciałby w sposób szybki i prosty zapomnieć o silnej miłości, jaką darzy Bree. Chciałby jutrzejszego ranka wstać pełen optymizmu i nowych perspektyw. Chciałby również przenieść swoje uczucia i ulokować je w sercu osoby, która w pełni na nie zasłużyła.
        Podświadomie pomyślał o Abby i wsparciu, jakie mu okazała.
        -Przepraszam, ale muszę o to spytać - brunet odkaszlnął cicho, a kiedy przebiegł dłonią wśród gęstych, lekko rozwianych włosów, na jego ustach pojawił się ledwo widoczny uśmieszek z domieszką rozbawienia. - W jakiej pozycji to zrobiliście? Wiesz, co mam na myśli, tato. Ona taka mała, a ty, jak słyszałem, napalony - zacytował słowa przyjaciółki i chociaż jego nastrój nadal otaczały ciemne, przygnębiające chmury, nie był w stanie powstrzymać chichotu. Teraz, gdy ochłonął po wstrząsającym nim pierwszym szoku, seks Abby z Justinem zaczął go bawić, może nawet intrygować.
        -Zayn, przestań - czternastolatka sapnęła krótko i zawstydzona oparła czoło na torsie chłopaka, kryjąc delikatne rumieńce w materiale jego kurtki.
        -Słuchaj Abby, synku. Ostatnio moje życie intymne zaczęło zdecydowanie zbyt mocno cię interesować. Za szybko mi dorosłeś.


  ***


        Vicky siedziała na wąskim pomoście, spuszczając nogi w stronę rzeki. Płakała, choć w głębi duszy nie wiedziała, dlaczego. Nie potrafiła zatrzymać drobnych łez, bo kiedy jedną porcję ocierała rękawem sweterka, spod powiek natychmiast wypływały kolejne, również ciepłe i również niezrozumiałe. Kilka razy mocno zaciskała oczy w nadziei, że gdy otworzy je i wystawi na ciepłe promienie jesiennego słońca, zaczną powoli schnąć. Niestety, za każdym razem wąskie stróżki, powoli spływające wzdłuż rumieńców na policzku, nie pozwalały jej zapomnieć o bólu, zalegającym w małym serduszku dziewczynki.
        Vicky sądziła, że została na pomoście sama, ze swoimi myślami i przygnębiającym nastawieniem do życia.  Przez cały czas była jednak obserwowana przez piętnastoletnią Bree, opierającą się plecami o jedno z pobliskich drzew. Brunetka, tak samo jak jedenastolatka, chciała poukładać myśli, uspokoić się, wyciszyć. Odcięła się więc od oznak cywilizacji i społeczeństwa, którego całym sercem nienawidziła. Rwała małymi dłońmi trawę, odrzucając ją na swoje białe tenisówki, wystawiała twarz na ciepłe promienie jesiennego słońca i korzystała z chwili, podczas której nikt nie ingerował w jej życie i podejmowane decyzje.
        Bree wstała z lekko wysuszonej trawy i otrzepała spodnie na pośladkach. Chowając biały, dotykowy telefon w kieszeń spodni, podeszła do zapłakanej Vicky i osunęła się na drewniane deski pomostu z głośnym, rozległym westchnieniem. Nie spojrzała na szatynkę, mimo że ta nie odrywała od niej lekko przestraszonego wzroku. Nie wiedziała, w jakim stopniu może zaufać Bree, jednak wciąż czuła, że brunetka wie o wszystkich doświadczanych przez nią krzywdach. Skoro jednak wiedziała, dlaczego nie zrobiła nic, aby pomóc jej i ulżyć w cierpieniu?
        -Nikomu nie możemy ufać, co, Vicky? - ponownie westchnęła, machając delikatnie nogami pod pomostem. - To życie jest zupełnie do dupy. Wystarczy się obrócić, aby zostać pchniętym nożem prosto w plecy. Przewracasz się, dusisz, krwawisz, a wszystkie kurwy, jak stały nad tobą, tak stoją dalej, patrząc,  jak zdychasz - w prawdzie Vicky nie zrozumiała wiele z przekazu Bree, lecz syk, który razem z każdym słowem wydostawał się z jej zaciśniętych ust, nie pozostawił dziewczynce złudzeń. Piętnastolatka, która do tej pory pozostawała liderem w doskonałym maskowaniu emocji, dzisiaj, przy Vicky, swoimi słowami określiła własne samopoczucie.
        -To znaczy co? - wyjąkała ze strachem, zawijając dłonie w końcówki rękawów swetra.
         -Ale z ciebie dzieciak, Vicky - Bree przewróciłam oczami ze zirytowaniem, odrzuciła kosmyki długich włosów na lewe ramię i spojrzała na dziewczynkę, jak starsza siostra na młodszą, mniej doświadczoną. - Chodzi mi o to, że najbardziej ranią nas osoby, które są najbliżej nas. Coś o tym wiesz, prawda? - przejechała palcem wskazującym wzdłuż łzy, płynącej po policzku Vicky. - Uwierz mi, nie warto płakać, bo nikt nie ujrzy twoich łez. Nie chcesz cierpieć? Zrób coś, aby zemścić się na raniącej cię osobie. To jest patent na życie, Vicky, i radzę ci nauczyć się go na pamięć. W samolubnym świecie samolubni wygrywają. Niebawem wspomnisz moje słowa, Vicky.  Trzymaj się - na koniec poklepała jeszcze dziewczynkę po ramieniu i wstała z pomostu, powoli oddalając się w stronę leśnej alejki.
        Zanim Bree zniknęła za kurtyną drzew, Vicky zdążyła przemyśleć każde z jej słów i w pewnym stopniu przyswoić. Nie chciała się bać, nie chciała cierpieć, nie chciała płakać, nie chciała drżeć, nie chciała ukrywać się za własnym cieniem, nie chciała paść ofiarą własnych, paraliżujących myśli. Powodem każdej  dolegliwości był on. Justin Black, który wbrew pozorom jako jedyny chciał okazać jej serce.
        -Bree, pomożesz mi? - brunetkę w pół kroku zatrzymał cichy głos jedenastolatki, która również wstała z desek pomostu i oparła się ramionami o barierę. - Nie chcę się dłużej bać.
        -W końcu zmądrzałaś, Vicky. Cieszę się, że poszłaś po rozum do głowy. Pomogę ci, jeśli tylko mnie poprosisz. Pomogę ci, jeśli tylko mi w tym pomożesz. Wiem, co on ci robi. Jest potworem, musisz wbić te dwa słowa do swojej małej główki. Zacznij go nienawidzić, całym sercem, całą duszą, całym umysłem i całym ciałem, Vicky - położyła dłonie na ramionach szatynki. - Zamknij oczy, Vicky. Zamknij je i zacznij nienawidzić go tak mocna, jak tylko potrafisz. Zrób to - potrząsnęła jej małym, kruchym ciałem. Wpływała na nią każdym gestem i każdym słowem. - On już nigdy więcej cię nie skrzywdzi, jeśli tylko w to uwierzysz. Mocno. Całą sobą - Bree nie była przyzwyczajona do łez, natomiast teraz kilka spłynęło po jej policzku, pod wpływem łez Vicky. Płakały obie. Jedna w strachu i bezsilności, a druga w determinacji i współczuciu. - Zabijesz go, Vicky. Zrobisz to, proszę.
        Szatynka była do tego stopnia przesiąknięta wcześniejszymi słowami Bree, że teraz nie zrozumiała, jak wiele wymagała od niej piętnastolatka. Potrząsała jedynie twierdząco głową w amoku, wyrzucając ból i złość w postaci łez. Pragnęła uwolnić się spod rządnych władzy i kontroli dłoni Justina, powodu, dla którego jej ust nie zdobił niewinny, dziecięcy uśmiech. Chciała przerwać ból, strach, cierpienie i rozpacz, wciąż powtarzając w głowie jedno zdanie, rozświetlające każdy jej cel.
        Już nigdy nie zostanę skrzywdzona.


~*~


Chciałabym wyjaśnić tutaj sprawę z poprzedniego rozdziału i notki pod nim. Nie chcę, żeby ktokolwiek z mojego powodu kłócił się i wyzywał. Mówiąc, że mam motywację, aby sprawnie zakończyć to opowiadanie nie miałam a myśli napisanie go na "odwal" do końca, tylko napływ sił, motywacji, weny i pomysłów na końcowe rozdziały. Od samego początku pisałam, że to opowiadanie będzie dość krótkie, dlatego na tę moją decyzję nikt nie wpłynął :)

Polecam!
http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 19 - New beginning...

Notatka pod rozdziałem, kierowana do osoby z nickiem halsey, w odpowiedzi na komentarz pod poprzednim rozdziałem :)



Zanim Justin ochłonął i unormował przyspieszony oddech, minęło kilka długich minut. Od wyjścia Diany nie poruszył nawet małym palcem u stopy. Ogarnął go zbyt wielki i silny szok, aby mógł pojąć, do jak intymnej sytuacji doprowadził. Z kobietą, a nie z małą, niewinną dziewczynką, nad którą posiadał kontrolę i której każdej ruchem mógł sterować. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek pocałuje młodą kobietę z tak ogromną pasją i szczerym pragnieniem.
        Pożądał jej, prawdziwie i silnie.
        -Chyba nie wiem, co powiedzieć - Justin obrócił się nerwowo, kiedy po całym salonie rozniósł się zaskoczony głos Zayna. - Nie chwaliłeś się, że wyrwałeś taką laskę. Nie wiedziałem, że z ciebie taki casanova. Nigdy nawet nie oglądałeś się za kobietami, a teraz widzę cię w dość intymnej sytuacji z taką dupeczką - zagwizdał z głupkowatym uśmieszkiem, który lekko zirytował Justina.
        -Czy nie uczyłem cię, żeby odnosić się do kobiet z szacunkiem? - mruknął, przejeżdżając palcami wśród gęstych, zdrowych włosów, mieniących się delikatnie w smugach światła.
        -Ale, jak zauważyłeś, nie zwracam się teraz bezpośrednio do żadnej kobiety, tylko prowadzę z tobą luźną rozmowę. Gdybyś raczył przedstawić mi moją nową mamusię, z pewnością nie zwróciłbym się do niej określeniem dupeczka.
        Kiedy Zayn w dalszym ciągu pozostawał nad zwyczaj rozbawiony, Justin nie potrafił wyjść z szoku. Miał wrażenie, że obce emocje sparaliżowały jego ciało, każdy pojedynczy mięsień. Do salonu wszedł powoli, jakby cała reszta świata pozostawała za mgłą uroku Diany i jej silnych perfum, których zapach w dalszym ciągu unosił się w powietrzu.
        -Tato, nie chcę być nieuprzejmy, ale mam nieodparte wrażenie, że coś urosło ci w bokserkach. W dodatku coś sporego i z pewnością niewygodnego - Zayn syknął z rozbawieniem. Chciał parsknąć głośnym śmiechem, ale wiedział, że mógłby wyprowadzić ojca z równowagi.
        Justin speszył się ogromnie, a na jego policzki wpłynęły ledwo widoczne rumieńce. Nie miał pojęcia, że jeden pocałunek, przepełniony pasją i pożądaniem, w znaczny sposób wypełnił jego bokserki. W dodatku, pewność siebie odbierał mu syn, nie pozostawiający na Justinie suchej nitki. Wciąż chichotał pod nosem, a pięścią, którą regularnie przykładał do ust, zakrywał głupkowaty, niedojrzały uśmieszek. Justin miał ochotę zapaść się pod ziemię, lecz zamiast tego jedynie naciągnął koszulkę na krocze, zakryte materiałem dresów. Nie mógł zrobić nic więcej.
        -Wiesz, że nie jestem już dzieckiem, tato. Możesz śmiało zwierzyć mi się ze wszystkiego, co zalega ci w serduszku. Powiedz szczerze, dobrze ci z nią w łóżku? - opadł na kanapę obok ojca, poruszając znacząco brwiami. Justin miał dość dogadywania i intymnych pytań syna, jednak nie mógł pozwolić sobie na uniesienie. Chciał wyglądać w jego oczach swobodnie, jakby sytuacja z Dianą była codzienną, zwyczajną sprawą, do których zdążył przywyknąć.
        -Zayn, do cholery. Ja nie wtrącam się w twoje prywatne, intymne sprawy, nie interesuje mnie, czy jest ci z jakąś dziewczyną dobrze w łóżku, czy nie, dlatego proszę, nie wnikaj w moje życie seksualne.
        -Więc może powiedz mi chociaż, jak ma na imię i jak długo się znacie? Skoro kogoś masz, chciałbym o tym wiedzieć, to nic dziwnego - dobry nastrój chłopaka nie osłabł, jednak na jego twarz wkroczyła odrobina powagi. Nie od dziś wiedział, że Justin nie miał poczucia humoru i zdążył przywyknąć, że tłumił jakiekolwiek żarty na swój temat.
        -Ma na imię Diana, znamy się od niedawna i nie jesteśmy razem, Zayn, więc skończ już to przesłuchanie.
        -Ale ty jesteś dzisiaj drażliwy, tato. Coś czuję, że jednak nie jest ci z nią tak dobrze w...
        -Zayn, skończ już. Jeśli jesteś tak bardzo ciekawy, nie spałem z Dianą. Nasza znajomość jest jeszcze bardzo świeża.
        Więc na co czekasz? Bierz się za nią. Gdybym mógł, sam bym to zrobił - znów zachichotał, jednak przestał pod wpływem karcącego spojrzenia ojca.
        -Zayn, przypominam ci, że masz dziewczynę - rozmowa z synem krępowała go z każdą chwilą coraz bardziej, zwłaszcza że po długiej wymianie zdań zeszła na temat Bree. Justin miał pewność, że nie zrobił dziewczynie krzywdy, lecz nie miał pewności, czy Zayn w dalszym ciągu nie jest innego zdania.
        Brunet jedynie wzruszył ramionami, wkładając do ust ostatni kawałek dojrzałego jabłka. Z westchnieniem wstał z kanapy i przeszedł do przedpokoju, gdzie wepchnął obie stopy w białe adidasy za kostkę. Kochał swoją dziewczynę, lecz nie zamierzał ukrywać, że podobały mu się również inne kobiety. Diana wywarła na nim ogromne wrażenie i musiał przyznać, że przez moment zazdrościł ojcu nowej zdobyczy. Zdecydowanie chciał, aby taka kobieta została jego nową mamusią, ledwo starszą od niego.
        -I wiesz co - rzucił jeszcze, zanim wyszedł z domu. Justin uniósł wysoko brwi, wyczekując słów Zayna. - Już ci wierzę. Wierzę, że nie zrobiłeś Bree krzywdy. Przepraszam, że w to zwątpiłem.
        Pierwszy podmuch wiatru przed domem rozwiał grzywkę siedemnastolatka. Szybko poprawił ją, wplatając we włosy palce i zaczesując kosmyki na tył głowy. Lubił wyglądać dobrze. Lubił zwracać uwagę i przyciągać wzrok, dlatego dbał o swój wygląd, nieskazitelną cerę, modne ubrania i każdy pojedynczy włos na głowie. Był taki, jak jego ojciec w liceum. Justin jednak nigdy nie miał rozbudowanego poczucia humoru i wszystko traktował poważnie. Wszystko, za co się zabierał, jak i również każdą osobę, z którą zaczynał rozmawiać. I chociaż zawsze był zadbanym mężczyzną, nie wykorzystywał swoich atutów, aby gromadzić wokół siebie wianuszek dziewczyn. Już jako nastolatek na poważnie myślał o ustatkowaniu się, o żonie i dzieciach.
        Zayn przerzucił prawą nogę przez siedzenie motoru, który dostał od ojca na siedemnaste urodziny. Przez długie miesiące wiercił Justinowi dziurę w brzuchu o nową, zmotoryzowaną zabawkę, aż w końcu mężczyzna zgodził się na kupno motoru, mimo że nie był z tego powodu zadowolony. Bał się o syna. Bał się, że przez niewielką odpowiedzialność, jaką Zayn utrzymywał na swoich barkach przez lata, nie będzie potrafił rozsądnie zarządzać prędkością, jaką jest w stanie rozwinąć dwukołowiec.
        Siedemnastolatek ruszył ze sporą prędkością z podjazdu. Nie dbał nawet o kask, który podczas jazdy powinien spoczywać na jego głowie. Zayn obawiał się jednak o idealnie postawioną grzywkę, która pod kaskiem mogłaby oklapnąć. Nadal był nierozsądnym dzieciakiem, dlatego Justin nie traktował go, jak dorosłego. Mknął po asfalcie, pomiędzy jednym samochodem, a drugim, spiesząc do jednego z kolegów. Umówili się na wspólny mecz przy puszce piwa, chociaż ojcu wmówił, że oboje będą uczyć się do testu z matematyki. 
        Kiedy stał na jednym ze skrzyżowań, wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki dotykowy telefon, który również dostał od ojca. Na nic w swoim życiu nie musiał zapracować. Był przyzwyczajony, że wystarczy grzecznie poprosić, a spełnienie materialnych marzeń przyjdzie samo. Kiedy oparł stopę o asfalt, wybrał numer do przyjaciela i przyłożył komórkę do ucha, chociaż doskonale wiedział, że prowadząc motor na jednej z głównych ulic, powinien w pełni skupić się na drodze.
        -Siema, stary. Piwko siedzi w lodówce, a ja czekam na ciebie na kanapie. Kiedy będziesz?
        -Daj mi dziesięć minut i parkuję pod twoim domem - mruknął krótko, podtrzymując telefon ramieniem, gdy samochód zanim wydał sygnał dźwiękowy. Zayn ruszył z miejsca, a kiedy nabrał prędkości, ponownie chwycił telefon w dłoń. 
        Głos kolegi wciąż roznosił się w komórce, kiedy nagle Zayn ujrzał na jednej z alejek pobliskiego parku swoją dziewczynę, Bree, sprzeczającą się z najlepszą przyjaciółką, Abby. Zmrużył oczy przed promieniami słońca, aby upewnić się, że nie myli go wzrok. 
        -Wybacz, ale będę jednak później. Nasze dziewczynki dość mocno się pokłóciły - syknął i skrzywił się, gdy z oddali zobaczył, jak dłoń Bree spotkała się z policzkiem młodszej Abby. - Muszę kończyć, odezwę się - dodał szybko, po czym rozłączył się i wrzucił komórkę do prawej kieszeni.
        Zjechał z drogi i przyspieszył na wąskiej, parkowej alejce. Z głośnym warkotem silnika zatrzymał się pół metra przed nastolatkami i szybko zsiadł z motoru. Nie zamierzał patrzeć, jak Bree pozostawia na policzku Abby kolejnego siniaka, dlatego pospiesznie złapał brunetkę  za ramiona i odciągnął od przyjaciółki.
        -Dziewczynki, mogę wiedzieć, co się z wami dzieje? - westchnął głośno, martwiąc się zarówno o Bree, jak i o Abby, którą od kilku miesięcy nazywał przyjaciółką i która skradła serce jego przyjaciela. Bree i Abby były nierozłączne jeszcze zanim Zayn poznał którąkolwiek z nich i nigdy nie widział toczącej się pomiędzy nimi kłótni, w dodatku tak zawziętej.
        -Nie wtrącaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą, Zayn - warknęła Bree, obdarzając go przelotnym, złowrogim spojrzeniem. 
        Brunet zerknął przelotnie na Abby. Jej charakter znacznie różnił się od charakteru Bree. Piętnastolatka nie pozwalała sobą pomiatać i to ona dyktowała warunki, nawet starszym i silniejszym. Czternastolatka natomiast wyróżniała się delikatnością. Również teraz, po przyjęciu pieczącego uderzenia w policzek, stała jedynie z boku, pocierając dłonią nagie ramię i przyglądając się przyjaciołom spod długich, gęstych rzęs. 
        -Chcę wam tylko pomóc, bo widzę, że nie potraficie dojść do porozumienia. Abby była twoją przyjaciółką od lat, więc... - nie zdołał dokończyć zdania, gdyż Bree przerwała mu w pół słowa, unosząc głos i dając upust nerwom, zalegającym w jej ciele.
        -Ale już nie jest, bo zmieniła się w małą panikarę, która wszystkiego się boi.
        -Nie boję się. Mam po prostu dość, że ciągle mną rządzisz i dyktujesz każdy mój ruch. Chcę z powrotem moją przyjaciółkę, a nie szefa, który sprawuje nade mną władzę i przejmuje pełną kontrolę. Nie mam zamiaru być ci dłużej posłuszna. Chcesz, wpadaj w to bagno jeszcze głębiej. Ja mam po prostu dość tego, jak mnie traktujesz i do jak wielu rzeczy mnie zmuszasz - wrażliwość Abby wygrała z wszelkimi innymi emocjami i pozwoliła po jej policzku spłynąć jednej, samotnej łzie.
        -Abby, mogę wiedzieć, o czym ty mówisz? Im dłużej was słucham, tym bardziej czuję, że jestem w coś niewtajemniczony, a cholernie nie lubię nie wiedzieć, co dzieje się wokół mnie - Zayn zmarszczył brwi i zaczął wystukiwać stopą rytm na podłożu. Bree potrafiła maskować uczucia, jednak w oczach Abby ujrzał strach, niepewność i, co ogromnie go zdziwiło, poczucie wstydu.
        -Dla twojego dobra radzę ci siedzieć cicho - warknęła Bree, zanim z ust jej przyjaciółki zdążyłoby ulecieć pierwsze słowo. 
        -Co mi zrobisz? Kolejny raz zaczniesz szantażować? Czy może znów zmusisz do...
        -Stul pysk, idiotko - wykorzystując nieuwagę Zayna, Bree wyrwała ramię z jego uścisku, zwłaszcza że brunet nie trzymał jej mocno, nie chcąc ułożyć na jej skórze siniaków w kształcie odciśniętych palców. Dziewczyna zrobiła dwa szybkie kroki w stronę Abby i zacisnęła niewielką pięść na kosmykach jej włosów. Abby znów zapłakała. Nie była agresywna i nie potrafiła fizycznie postawić się Bree, pozbawionej oporów i momentami człowieczeństwa.
        -Bree, kurwa, przestań ją szarpać - Zayn kolejny raz zmuszony był interweniować, zanim Bree zrobiłaby Abby poważniejszą krzywdę. 
        Kiedy tylko zdołał odciągnąć wściekłą Bree od przyjaciółki, objął silnymi i dość umięśnionymi, jak na swój wiek, ramionami, czternastoletnią, roztrzęsioną Abby, składając na jej gładkim czole wilgotny pocałunek. Nie chciał wzbudzić w Bree zazdrości, a jedynie pokazać jej, że nie może w tak brutalny sposób traktować osoby, która zawsze była przy niej i służyła pomocnym słowem oraz ramieniem do wypłakania gorzkich łez.
        -Widzę, że jak zwykle nie stajesz po mojej stronie - wysyczała przez zaciśnięte zęby i chociaż była o przyjaciółkę zazdrosna, ukazywała jedynie złość. Zero zazdrości. Nie miała zamiaru sprawiać Zaynowi satysfakcji. 
        -Daj spokój, Bree. Nie wiem, co się z tobą dzieje. Abby jest jedynie moją przyjaciółką i kiedy płacze, mam obowiązek i szczere chęci jej pomóc. To takie dziwne?
        -Więc skoro tak bardzo ci na niej zależy, zostaw sobie tę małą dziwkę, a mi daj święty spokój! - krzyknęła na koniec, zanim tupnęła butem na wysokim obcasie o płytę chodnika i zaczęła biec wgłąb parku, wiedząc, że ani Zayn, ani Abby nie pobiegną za nią. 
        Zayn jeszcze przez kilkanaście sekund wpatrywał się w oddalającą się postać Bree, dopóki nie zniknęła pomiędzy gęsto zasadzonymi drzewami i zaroślami. Westchnął głośno, rozluźniając uścisk na ciele Abby, która w międzyczasie zdążyła łzami zmoczyć część przedniej partii koszulki bruneta. Spojrzała głęboko w jego ciemne oczy i na moment zatopiła się w kolorze tęczówek. Zayn podobał jej się od samego początku, lecz nawet nie próbowała starać się od jego względy. Zawsze pozostawała w cieniu przyjaciółki, starszej, bardziej popularnej i, jej zdaniem, ładniejszej. 
        -Dziękuję - wyszeptała, ocierając rękawem bluzki załzawione oczy.
        -Przepraszam cię za nią. Nie mam pojęcia, co się z nią ostatnio dzieje. Mam wrażenie, jakbym w ostatnich dniach w ogóle jej nie znał.
        -Zayn, ty nigdy jej nie znałeś. Bree jest zupełnie inna, niż mogłoby ci się wydawać. Przed tobą grała, ale uwierz mi, nie wiesz o niej nic. Nie wiesz, jak przebiegła i podstępna potrafi być. Nawet cię kochała, Zayn. I nigdy nie pokocha. Jest na to zbyt zimna.
        Z każdym kolejnym słowem serce Zayna pękało. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że przez długie i piękne miesiące żył w kłamstwie i ogromnym błędzie, zaślepiony miłością do dziewczyny, która traktowała go, jak zabawkę. Owszem, nadal łudził się, że Bree jednak czuje do niego coś silniejszego, niż przyzwyczajenie, jednak wystarczyło jedno spojrzenie w wypełnione szczerością oczy Abby, aby przekonać się, że Bree rzeczywiście pod maską słodkiej księżniczki ukrywała twarz zimnej suki.
        -Porozmawiasz ze mną tak naprawdę szczerze i w końcu powiesz całą prawdę? - spytał cicho, ukradkiem pociągając nosem. Mógł kłamać słowami, jednak gesty zdradzały jego smutek i rozczarowanie po stracie dziewczyny, którą szczerze pokochał. Wierzył jednak, że jest silnym, młodym facetem i powrót do codziennych uśmiechów, posyłanych każdej przypadkowej osobie, zajmie mu tak niewiele czasu, jak samo zakochanie się w Bree.
        Gdy Abby skinęła głową, Zayn podniósł z ziemi motor i ponownie przerzucił przez niego nogę, tym razem lewą. Czternastolatka powoli podeszła do kolegi i usiadła na miejscu za nim. Była odrobinę skrępowana, ponieważ nie wiedziała, na jaką bliskość z brunetem mogła sobie pozwolić. Rozluźnił ją dopiero pokrzepiający uśmiech Zayna, który czym prędzej odwzajemniła, aby pokazać mu, że cokolwiek by się nie wydarzyło, może liczyć na jej wsparcie. W przeciwieństwie do Bree, uwielbiała pomagać i nawet niewielki gest, wywołujący uśmiech u drugiej osoby, wywoływał uśmiech również na jej ustach.
        -Boisz się? - Zayn mruknął przez ramię, kiedy ruszyli, a na jego ramieniu zacisnęła się niewielka dłoń dziewczyny.
        -Troszeczkę, więc proszę, nie jedź za szybko - odparła nieśmiało.
        -Przytul się do mnie, a przestaniesz się bać - łagodnie pogładził jej zaciśniętą piąstkę i czekał, aż poczuje szczupłe ramiona Abby, oplecione wokół jego brzucha, oraz małą główkę bordowowłosej, przytuloną do jego pleców. Kiedy w końcu wyczuł ciepło jej ciała blisko siebie, mógł przyspieszyć i włączyć się do ulicznego ruchu.
        Nie zatrzymywał się nawet na moment. Często lekceważył również uliczne światła, zmieniające kolor z zielonego na czerwony, aby jak najszybciej dotrzeć do domu, posadzić czternastolatkę na swoim łóżku i choćby na kolanach błagać ją, aby powiedziała wszystko, co od miesięcy razem z Bree ukrywały. Jednocześnie czuł się dość dziwnie, kiedy zaraz po zarwaniu z Bree, czując ramiona jej najbliższej przyjaciółki oplecione wokół pasa, potrafił uśmiechać się szczerze. Nigdy wcześniej nie patrzył na Abby, jak na dziewczynę, z  którą mógłby być. Była dla niego jedynie dobrą koleżanką. Do dzisiaj, do kilku ukradkowych spojrzeń, wymienionych na parkowej alejce.
        -Chyba nie było tak strasznie, co, Abby? - zacisnął dłonie na jej wąskich biodrach, aby zsunąć dziewczynę z motoru i postawić na ziemi. Zanim jednak odpowiedziała, brunet odgarnął z jej twarzy kosmyki miękkich włosów, które podczas jazdy ułożyły się w nieładzie na głowie.
        -W sumie było całkiem przyjemnie - ułożyła usta w półuśmiechu, ruszając za siedemnastolatkiem w stronę drzwi wejściowych. Nigdy wcześniej nie była w domu Zayna. Nie wiedziała, jak piękny i ogromny budynek rozpościerał się na jednej z amerykańskich ulic. Nie wiedziała, jak bogato urządzone wnętrze krył przed światem. Jednak, co najważniejsze, nie wiedziała, że mężczyzna, z którym spała nie tak dawno temu i którego razem z Bree szantażowała, pomimo sprzeciwu wewnętrznego głosu serca, jest ojcem Zayna.
        Razem weszli do przedpokoju. Zayn, pamiętając o wielu lekcjach kultury i dobrego wychowania, jakie udzielał mu Justin, delikatnie zsunął z ramion Abby kurtkę i powiesił ją na wieszaku. Serdecznym uśmiechem zachęcił dość nieśmiałą dziewczynę, aby przeszła do salonu. Już z pierwszym krokiem poza przedpokój wyczuła silny zapach dobrze znanych jej perfum i zawahała się, nagle zatrzymując się w miejscu. Nie miała jednak otwartej drogi powrotnej. Z jednej strony barierę stanowiła woń męskich perfum, natomiast z drugiej ciało kolegi, od którego odbiła się lekko, stawiając krok odwrotu.
        Odgłosy, dobiegające z przedpokoju oderwały Justina, siedzącego na kanapie, od służbowych papierów i skierowały jego wzrok na wątłą dziewczynę przekraczającą próg salonu. Najpierw ujrzał jedynie jej chude nogi, później wąskie biodra, szczupłą talię i niewielki biust, a dopiero na koniec charakterystyczny kolor włosów i niezapomniane rysy bladej twarzy. Przełknął głośno ślinę, czując, jak krew powoli odpływa z jego mózgu. Bał się odezwać, bał się nawet poruszyć. Miał jednak pewność, że nie śni, a karma, której obawiał się po każdym złym uczynku, zaczyna do niego wracać.
        -Abby?


~*~


A więc chciałabym w tej notce zwrócić się do osoby o nicku halsey, która zostawiła pod ostatnim rozdziałem długi i wyczerpujący komentarz. W zasadzie nie wiem, od czego zacząć, bo chciałabym napisać tutaj wiele. Przede wszystkim bardzo cenię sobie Twoją opinię, ponieważ jest chyba pierwszą rozbudowaną krytyką, a nie jedynie bezwartościowym hejtem. Długo myślałam nad Twoimi słowami i nad tym, co napisać w odpowiedzi. Napisałaś, że nie wiem, co opisuję, bo nie potrafię postawić się w sytuacji, w jakiej znalazła się Vicky. Owszem, nie potrafię i jestem z tego powodu szczęśliwa. Napisałaś, że jeśli chcę to dalej pisać, powinnam poczytać o tym więcej, ale prawda jest taka, że nigdy nie będę potrafiła napisać, co czuje taka osoba, ponieważ ja nie piszę książki psychologicznej, tylko opowiadanie, inspirowane książką o identycznym motywie. W niej zupełnie nie były zawarte przeżycia dziewczynki (tytuł "Dobranoc słonko", gdyby ktoś potrzebował). To nie jest tak, że chcę w opowiadaniach nieudanie pokazywać problemy świata, o których nie mam pojęcia. Zaczęłam pisać tylko i wyłącznie pod wpływem inspiracji, płynącej z książki podanej wyżej, również nie dlatego, że chcę mieć "oryginalną fabułę, bo wiem, że mogłabym to osiągnąć w inny sposób. Pisałaś o wyborze Justina, jako bohatera. Ta sprawa została wyjaśniona już dawno, zrozumiałam, że nie powinna używać jego wizerunku, dlatego zmieniłam adres bloga, szablon i nazwisko bohatera. I w końcu pisałaś również, że nie wiem, co piszę, że nie mam o tym pojęcia. Masz rację, nie mam pojęcia o pedofilii, ale nie mam również pojęcia o narkotykach, o których pisałam i nie mam pojęcia o miłości, którą ukazuję w niemal każdym opowiadaniu. Piszę to, co myślę, nie ucząc się tego, tylko po prostu czując. Dostałam z powodu tego opowiadania naprawdę ogromną falę hejtów, przez które, nie ukrywam, płakałam. Twój komentarz za to dał mi naprawdę wiele do myślenia i pokazał, że być może nie powinnam zabierać się za podobne rzeczy, mogąc kogoś urazić bądź zranić. Niestety, wiem, że w każdym opowiadaniu znajdzie się coś, co urazi choćby jednego czytelnika. Chciałabym jeszcze napisać, że bardzo zmotywowałaś mnie do tego, aby prędko skończyć to opowiadanie, ponieważ ja sama od dawna wiem, że jest ono moją porażką, jednak ze względu na to, że jedno opowiadanie usunęłam w trakcie i nie dokończyłam go, nie mogłam zrobić tego samego z kolejnym. Tak więc dzięki Tobie dostałam "kopa", aby szybko zakończyć rozdział pod tytułem "goodnight sweetheart" i zacząć zupełnie inny, z innej kategorii, który nie powinien nikogo urazić i do którego nie potrzebna jest tak konkretna wiedza, jak w tym przypadku. 
Ps, Mam nadzieję, że mimo wszystko to przeczytasz, bo trochę się napisałam :)