czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 17 - Missing detail...

     
Justin's P.O.V

      Poczułem silny ból, promieniujący od lewej stopy, przez całą długość nogi, później przez lewą partię tułowia i rękę. Czułem również, jak w dół mojego policzka spływa wąska stróżka gorącej krwi, dlatego przyłożyłem do twarzy wierzch dłoni i otarłem nim skórę. Niestety, ból nasilił się przy pierwszym ruchu, a moje usta opuścił cichy jęk. Mimo że nie czułem się na siłach, chciałem wysiąść z samochodu. Zdołałem jednak pociągnąć jedynie za klamkę w drzwiach, a ból w lewym ramieniu sparaliżował również resztę ciała. Zrezygnowałem z prób opuszczenia częściowo zmiażdżonego samochodu. Wystarczył mi powiew chłodnego powietrza, wpuszczonego do wnętrza sportowego BMW, połyskującego czarnym lakierem.
      Gdy moje ciało opuścił pierwszy szok, zrozumiałem, że wystarczyło kilka kilometrów na liczniku więcej, abym nie przeżył i na skórzanym fotelu leżał teraz martwy. Ceniłem sobie wartość i dar życia i właśnie to było głównym powodem, dla którego zacząłem zastanawiać się, jakim cudem straciłem panowanie nad kierownicą i zjechałem z wyznaczonej przez asfalt trasy. Wróciłem myślami do momentu, w którym całą stopą nadepnąłem na hamulec, a mimo to samochód nie zwolnił, tylko nabierał prędkości i rozpędu. Kontrolowałem sprawność samochodu częściej, niż własne zdrowie. Dbałem o niego i poświęcałem wiele czasu oraz pieniędzy na pielęgnowanie sportowej zabawki. Nie mogłem więc doszukać się własnego niedopatrzenia. Im dłużej pogrążałem się w rozmyśleniach, tym większą zyskiwałem pewność, że mój wypadek nie był przypadkowy.
      Ktoś targnął na moje życie i wyraźnie zależało mu, abym nie wyszedł z wypadku cało.
      Wtedy usłyszałem, jak nieopodal na drodze zatrzymuje się samochód. Kierowca z impetem otworzył drzwi i wysiadł. Dźwięk wysokich obcasów, uderzanych o asfalt, rozbrzmiał w moich uszach ze zdwojoną siłą, zwłaszcza że odgłos zbliżał się z każdym krokiem kobiety. Pojawienie się drugiego człowieka dało mi nadzieję, że za kilka minut otrzymam pomoc, ściśle związaną z garścią różnokolorowych tabletek. Byłem odporny na ból, dlatego teraz nie krzywiłem się i nie wyłem, a jedynie zaciskałem mocniej szczękę, jednak nie ukrywam, że czekałem na środki przeciwbólowe, które pozwolą mi poruszyć lewą ręką i nogą bez odczuwania paraliżującego bólu.
      -O mój Boże, Justin! - po raz pierwszy piskliwy głos byłej żony, Anastasii, nie wywołał u mnie nieprzyjemnych dreszczy czy niechęci. W tej chwili było dla mnie obojętnym, kto zadzwoni na numer pogotowia ratunkowego i sprowadzi pomoc. Mogłem powiedzieć, że nawet ucieszyłem się, słysząc jej krzyk, jednak kiedy próbowałem unieść kąciki ust ku górze, już przy pierwszym drgnięciu warg rana przy łuku brwiowym nieprzyjemnie za szczypała, przypominając mi o poważnym wypadku. 
      -Spokojnie, żyję - wymamrotałem ciężko, przykładając ostrożnie prawą dłoń do klatki piersiowej, po której również rozszedł się ból, znacznie słabszy jednak niż w kończynach. Mimo wszystko, jak na tak poważnie wyglądającą kolizję, nabawiłem się niegroźnych obrażeń. Byłem lekko poobijany, jednak prócz zwyczajnego bólu mięśni nie odczuwałem żadnych innych dolegliwości. - Skąd się tutaj wzięłaś? - spytałem, jednak bez zarzutu, nie atakując jej. Odczuwałem naprawdę sporą wdzięczność.
      -Kiedy tak wzburzony wyszedłeś z kawiarni, wsiadłam w samochód i pojechałam zaraz za tobą - jej głos nadal drżał, a ja chyba po raz pierwszy widziałem Anastasię w tak złym stanie psychicznym. Nawet na naszej rozprawie rozwodowej była mniej roztrzęsiona. - Mój Boże, jak się czujesz? Możesz się poruszyć?
      -Tak, jestem tylko trochę poobijany, ale prócz tego wszystko w porządku.
      -Widziałam wypadek z pewnej odległości, Justin. Jakim cudem zjechałeś z drogi? Przecież nigdy nie miałeś nawet zwykłej stłuczki na skrzyżowaniu, a tutaj nagle zupełnie straciłeś panowanie nad kierownicą. Już myślałam, że tego nie przeżyjesz. Moment, w którym zjechałeś na pobocze i uderzyłeś w barierkę był naprawdę przerażający.
      -Ktoś przeciął przewody hamulcowe - wymamrotałem, powoli zaczesując prawą, nieprzynoszącą bólu dłonią, włosy.
      -Co zrobił? - jej krzyk brzmiał, jak szept, oczy były nienaturalnie powiększone, a usta, z których ulatywał płytki oddech, uchylone.
      -Przeciął przewody hamulcowe. I od razu mówię, nie wiem, kto chciał mnie zabić, ale byłbym wdzięczny, gdybyś zadzwoniła na pogotowie - owszem, nie czułem się najgorzej, ale nie byłem również w pełni sił i potrzebowałem podstawowej opieki medycznej, zajmującej się choćby opatrzeniem ran i zadrapań.
      -Boże, przepraszam, już dzwonię - była bardzo zdenerwowana, a, o dziwo, jej troska o moje zdrowie była szczera. Wbrew pozorom, Anastasia nie była złym człowiekiem. Zwyczajnie do siebie nie pasowaliśmy.
      Kobieta zaczęła przechadzać się po wyjątkowo opustoszałej drodze, co jakiś czas niecierpliwie stukając obcasem o równy, gładki asfalt. Dopiero po dziesięciu minutach w oddali rozległ się sygnał pogotowia ratunkowego, sunącego po obwodnicy. Samochód wbity w barierkę i drugi, zaparkowany na poboczu, ułatwiał ratownikom dotarcie na miejsce. Nie było złudzeń, że pojedyncze części mojego BMW, porozrzucane po najbliżej okolicy, oderwały się od nienagannej konstrukcji w czasie wypadku, dlatego też karetka przyspieszyła na ostatniej prostej, aby z cichym piskiem opon zatrzymać się tuż obok samochodu, który kupiłem Anastasii na trzydzieste drugie urodziny.
      -Jak pan się czuje? - spytał jeden z ratowników, który jako pierwszy dotarł do roztrzaskanego samochodu. Zaraz po ujrzeniu rozcięcia przy skroni, wyjął ze sporej apteczki wacik, nasączony substancją odkażającą i przetarł nim zaschniętą krew, osadzającą się na policzku.
      -Jestem lekko poobijany, jednak prócz tego nie czuję żadnych innych dolegliwości.
      -Miał pan sporo szczęścia. Samochód naprawdę nie wygląda dobrze. Zawiadomiliśmy już policję. Powinni pojawić się niebawem. Nie możemy jednak czekać na miejscu wypadku. Musimy jak najszybciej zabrać pana do szpitala, aby wykonać najważniejsze badania. Musimy się upewnić, że nie doznał pan żadnych urazów wewnętrznych.
      Starałem się w żaden sposób nie zareagować na wzmiankę o policjantach, którzy lada chwila zajmą się sprawą wypadku, lecz w głębi serca odczuwałem niepokój. Owszem, chciałem wiedzieć, komu zależy na mojej śmierci, jednak bałem się, że w otoczeniu dochodzenia na światło dzienne wypłynie każdy z moich najgorszych uczynków, które od lat starałem się zamykać pod kluczem we własnym umyśle. Dlatego wolałbym jednak, aby cała sprawa ucichła tak szybko, jak nastał jej początek.


***


      Zayn trzymał kruche, drobne ciało swojej dziewczyny w ramionach od kilku długich godzin. Między palcami przepuszczał kosmyki jej czarnych włosów, a wargami muskał gładkie czoło, które marszczyła pod wpływem trzymających w napięciu scen jednego z filmów sensacyjnych. Podziwiał wytrwałość piętnastolatki i jej wewnętrzną siłę, ponieważ całym sercem wierzył w jej słowa. Wierzył, że jego ojciec, który wbrew pozorom przez całe życie był dla niego autorytetem, dotkliwie skrzywdził Bree. Największą wadą Zayna była łatwowierność i naiwność. Był do tego stopnia zaślepiony miłością do nastoletniej piękności, siedzącej na jego kolanach, że nie był w stanie dostrzec, jak bardzo nim manipulowała.
      -Nie lubię filmów, w których tylko i wyłącznie strzelają - sapnęła, gdy na ekranie płaskiego telewizora w domu matki Zayna pojawiły się napisy końcowe.
      -A ja nie lubię filmów, w których przez dwie godziny wkładają sobie języki do gardła i wszelkimi sposobami ukrywają zdrady - odparł ze śmiechem, widząc grymas na twarzy dziewczyny. 
      -Zayn, z ciebie to jest jednak jeszcze straszny dzieciak. W filmach romantycznych nie chodzi o wpychanie języków do gardeł, tylko o miłość bohaterów. 
      -Ja najpiękniejszą bohaterkę swojej własnej historii miłosnej mam przy sobie - Zayn przywykł do ciągłego marudzenia Bree, dlatego teraz również wpuścił jej słowa jednym uchem, a po chwili wypuścił drugim. Mimo tego, co stało się dzisiejszej nocy, nie czuł się zagrożony i wiedział, że brunetka nie wybrałaby żadnego innego. Wierzył w jej wierność.
      -A to było akurat bardzo słodkie - posłała mu delikatny uśmiech i wtuliła się w umięśnioną klatkę piersiową bruneta. Zayn, mimo młodego wieku, już teraz ciężko pracował nad swoim ciałem. Chodził na siłownię, często zabierając ze sobą Bree. Wiedział, w jaki sposób zaimponować swojej dziewczynie i nie mylił się, ponieważ piętnastolatka rzadko kiedy odrywała wzrok od wysportowanego ciała chłopaka. 
      Zayn musnął kciukiem gładki policzek dziewczyny, a potem pochylił głowę, aby wpić się w jej pełne, zaznaczone błyszczykiem wargi. Bree, mimo swojego podstępnego charakteru, czuła się przy brunecie dobrze i bezpiecznie. Czasem nawet odzywało się w niej sumienie, które dawało jej do zrozumienia, że krzywdzi Zayna, manipulując nim. Uznała jednak, że szczęścia chłopakowi będzie przysparzać sama jej obecność. Niestety, miała rację, dlatego jedynym, co dawała siedemnastolatkowi, był jej dotyk i słodkie pocałunki, zamiast wsparcia i zrozumienia. 
      Rozpoczęli pocałunek powoli i subtelnie, z pewnego rodzaju dystansem, który jedynie rozbudzał w nich emocje. Kiedy dłoń Bree znalazła się na policzku chłopaka, jego spoczęła na jej biodrze. Kiedy druga dłoń Zayna dotknęła kości biodrowej przez materiał jeansów, obie dłonie Bree przesunęły się na jego kark. W końcu Zayn delikatnie szarpnął ciałem brunetki i posadził ją na swoich kolanach okrakiem. Dziewczyna jednak zdecydowała się przerwać dość namiętny pocałunek tylko po to, aby szczupłymi ramionkami objąć jego szyję i zaciągnąć się zapachem silnych, męskich perfum. 
      Nagle oboje usłyszeli gwałtowne przekręcanie klucza w zamku drzwi wejściowych. Bree zwinnie zsunęła się z kolan Zayn, aby nie prowokować kolejnej kłótni z matką chłopaka. I chociaż szczerze powiedziawszy nie obchodziło ją żadne ze słów kobiety i jej niechęć do ich związku, nie miała ochoty na kolejne spięcia z kobietą. Wolała więc posłusznie usiąść na skrawku kanapy obok chłopaka i stykać się z nim jedynie ramieniem.
      -Mamo, coś się stało? Wyglądasz na bardzo zdenerwowaną - Zayn ułożył palcami włosy, które podczas namiętnego pocałunku opadły w kilku kosmykach na jego czoło, a potem wstał, aby pomóc mamie zdjąć z ramion płaszcz.
        -Twój ojciec miał wypadek samochodowy. Pogotowie zabrało go do szpitala na Hope Street.
      Mimo że Zayn chował w sercu ogromny uraz do ojca, nie potrafił zignorować wypadku i jak gdyby nigdy nic dalej siedzieć z Bree przed telewizorem. Chciał jak najszybciej pojechać do szpitala, aby upewnić się, że obrażenia, jakich doznał Justin nie są poważne, a jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Nie chciał stracić ojca. I chociaż miał do niego żal, kochał go. Kochał człowieka, który poświecił całe swoje serce i cenny czas na wychowanie go. Odkąd zaczął dojrzewać, ich relacje przestały być takie, jak w dzieciństwie, jednak wiedział, że zawsze, kiedy tylko jego spokój zacznie zakłócać chociaż jedna, niepokojąca myśl, Justin mu pomoże i wesprze go choćby kilkoma słowami otuchy. Nie mógł więc siedzieć bezczynnie, wiedząc, że najbliższy mu z członków rodziny w jednej ulotnej chwili może odejść z tego świata, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia.
         -Mamo, chcę jak najszybciej do niego jechać. Zawieziesz mnie?
      -Oczywiście, Zayn. Podejrzewałam, że będziesz chciał go jak najszybciej zobaczyć, więc nie wyłączyłam nawet silnika - jeszcze zanim Anastasia skończyła mówić, Zayn wsuwał prawą stopę w buta, natomiast Bree zdejmowała z wieszaka skórzaną kurtkę i niedbale zarzucała ją na ramiona. Nie zamierzała zostawić Zayna samego. Mimo wszystko był dla niej najlepszym przyjacielem, niezwykle pomocnym. Wyrzuty sumienia, powracające do niej co jakiś czas, uderzyły właśnie teraz.
      -Twój ojciec jest silnym facetem, poradzi sobie, zobaczysz - Bree położyła dłoń na ramieniu chłopaka i pogładziła je delikatnie, gdy oboje siedzieli już w samochodzie.
      -Momentami aż zbyt silny - mruknął ponownie, nawiązując do dzisiejszej nocy. Bezpośrednia zdrada ojca i pośrednia zdrada Bree zwyczajnie go bolała.
      Brunetka zsunęła powoli dłoń i usiadła bliżej szyby, opierając o nią głowę. Chyba powoli zaczynała żałować, że oskarżyła Justina o wykorzystanie seksualne, ponieważ najbardziej zraniła tym Zayna, którego nie chciała krzywdzić.  Zaczęła zaznaczać na szybie wąskie wzorki palcem i obserwowała mijane drzewa. I chociaż Zayn razem z matką prowadzili zawziętą dyskusję, ona wyłączyła się z rozmowy i wsłuchiwała w szum wiatru za oknem. W głębi duszy sama była ciekawa, jak poważnych obrażeń doznał Justin. Jednocześnie pragnęła wesprzeć swojego chłopaka, który jako jedyny poświęcił jej tak wiele uwagi.
      -Bree, uśmiechnij się - Zayn wymruczał dziewczynie do ucha, a kąciki jej ust mimowolnie drgnęły ku górze, gdy poczuła na skórze jego gorący, miętowy oddech, wywołujący dreszcze. - I taka masz być zawsze, myszko, zapamiętaj. Nie lubię, kiedy jesteś smutna.
      -Ja też nie lubię być smutna, ale czasami nie można inaczej. Czuję się źle po tym, co się stało - po raz kolejny pragnęła oddalić od siebie wszelkie zarzuty, a im dłużej Zayn widział jej ponure oczy, tym bardziej żałował, że obarczał ją jakąkolwiek winą.
      -Wszystko jest możliwe, kochanie. Wystarczy tylko chcieć.
      Podczas dalszej drogi do szpitala na Hope Street, Bree wspierała głowę na silnym ramieniu Zayna, lecz żadne z nich nie odezwało się ani słowem. Dopiero gdy Anastasia zatrzymała się na wolnym miejscu parkingowym przed szpitalem, Zayn napomniał, że pomimo żalu do ojca martwi go stan zdrowia Justina i nic nie byłoby w stanie tego zmienić. I nawet Bree rozumiała jego położenie. Chociaż nie miała szacunku do własnych rodziców, przejęłaby się ich wypadkiem, ponieważ gdzieś w odległej głębi serca kocha ich i wie, że zawdzięcza im życie.
      Zayn w pewnym stopniu denerwował się spotkaniem z ojcem. Gdy rozmawiał z nim po raz ostatni, był tak wzburzony, że miał ochotę własnoręcznie zrobić Justinowi krzywdę. Teraz jednak większa część złości uszła z jego ciała. Chciał się jedynie przekonać, że obrażenia Justina klasyfikują się jedynie do niegroźnych stłuczeń i zadrapań. Dlatego po przekroczeniu rozsuwanych drzwi w głównym wejściu, zaczął badać wzrokiem tablicę z numerami pięter i poszczególnych oddziałów. Chciał odnaleźć oddział ratunkowy, chciał przejść prze szklane drzwi i ujrzeć twarz człowieka, którego jednocześnie kochał i nienawidził. Nigdy wcześniej nie czuł się do tego stopnia rozbity, pomiędzy dwoma najsilniejszymi emocjami.
      Wpadł na oddział, ignorując zbulwersowane pielęgniarki, próbujące chwycić jedno z jego ramion. Odetchnął głęboko i z wyraźną ulgą, gdy na jednym z metalowych łóżek, okrytych białą pościelą, ujrzał siedzącego ojca. Był przytomny, poruszał się, a jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Zayn przez całą drogę modlił się o taki widok. Jednakże, kiedy przekonał się, że Justin żyje, znów wzrósł w nim poziom nienawiści i ponownie zaczął patrzeć na ojca, jak na zdrajcę, który bezprawnie dotknął jego dziewczynę, w dodatku tak młodą. Aż ciężko było mu uwierzyć, że Justin, który nie miał w zwyczaju nawet spoglądać na młode kobiety, wykorzystał Bree, wiedząc, ile dla niego znaczy. Wciąż pozostawał w nim strzępek nadziei, że Bree się myli. Nie brał jednak pod uwagę, że piętnastolatka z zimną krwią może wprowadzać go w błąd. I to go zgubiło, zaślepiło, a w końcu zmieniło.
      -Jak się czujesz? - spytał niepewnie, wymijając lekarza, ubierającego parę jednorazowych rękawiczek.
Justin spojrzał na syna, w dalszym ciągu trzymając opatrunek przy rozciętym czole, z którego co parę chwil spływało kilka kropel krwi. Mężczyzna dostał już środki przeciwbólowe, dawkowane w formie kroplówki i czuł się znacznie lepiej. Prócz lekkiego otumanienia nie odczuwał oznak minionego wypadku.
      -Już lepiej - odparł, przełykając ślinę, aby zwilżyć suche gardło. Denerwował się i tym razem nie starał się ukryć oznak. - Dziękuję, że przyjechałeś, Zayn. To wiele dla mnie znaczy.
      Brunet nie wiedział, co odpowiedzieć na słowa ojca. Widział skruchę w jego oczach i widział wyrzuty sumienia, które utwierdzały go w przekonaniu, że szatyn rzeczywiście wykorzystał Bree i teraz tego żałuje. Chciał się odezwać, chciał szczerze porozmawiać z tatą, jednak nie wiedział nawet, jak powinien zacząć. Przysiadł więc na stołku i potarł lekko spocone dłonie o materiał spodni na kolanach. Odgarnął palcami grzywkę z czoła i dopiero gdy spojrzał na Justina, ujrzał pomiędzy nimi ogromne podobieństwo, na które nigdy dotąd nie zwrócił uwagi.
      -Zayn, uwierz mi, nie dotknąłem Bree. Nie zrobiłbym tego ani jej, ani tym bardziej tobie - powtórzył po raz kolejny tego dnia.
      -Widziałem zdjęcia, widziałem strach w jej oczach, ja jej wierzę. Nie ma powodu, aby mnie okłamywać.
       -Jakie zdjęcia? O czym ty mówisz, Zayn?
      -Kiedy Bree przyszła do mnie rano, pokazała mi zdjęcia, na których obmacujesz ją, półnagi, na jakimś pieprzonym łóżku. Nadal masz zamiar wszystkiemu zaprzeczać?
      Głęboko w podświadomości Justina zapaliła się czerwona, ostrzegawcza lampka. Przypomniał sobie, że wczorajszego wieczoru rzeczywiście spotkał Bree, jednak w barze jego film się urwał. Skoro nie pamiętał dalszych wydarzeń z ubiegłej nocy, z pewnością musiał być na tyle pijany, że do jego umysłu nawet nie zapędzała się jakakolwiek pojedyncza myśl. Nie byłby więc w stanie upić, a później wykorzystać Bree. Drogą dedukcji zyskał pewność, że dziewczyna pragnie oczernić go przed synem i byłą żoną.
      -Zayn, nie pamiętam ani minuty z dzisiejszej nocy. Byłem kompletnie pijany, ledwo utrzymywałem się na nogach i uwierz mi, nawet gdybym chciał, nie byłem w stanie wykorzystać Bree. Swoją drogą, twoja dziewczyna oskarża mnie o, bądź co bądź, gwałt, a na dowód pokazuje ci zdjęcia. Nie zastanowiłeś się ani przez moment, jakim cudem weszła w posiadanie tych zdjęć? Zayn, proszę cię tylko o jedno, zanim zaczniesz wyciągać pochopne wnioski i znienawidzisz mnie jeszcze bardziej, przemyśl to wszystko raz jeszcze, a jeśli trzeba będzie, dwa razy. Tylko proszę, uwierz, że nie zrobiłbym ci czegoś takiego.
      Im dłużej Zayn wysłuchiwał tłumaczeń ojca, tym większa targała nim niepewność. Zdał sobie sprawę, że skreślił Justina po pierwszym słowie Bree i nie starał się nawet przez chwilę rozważyć szczegółów, działających na jego korzyść. Dopiero słowa taty otworzyły mu oczy, lecz jednocześnie wprawiły w dezorientowanie i zmieszanie. Nie mogąc dłużej patrzeć w smutne oczy ojca, gwałtownie podniósł się ze stołka i wyszedł przez otwarte drzwi z oddziału. Następnie bez słowa minął matkę i Bree, aby jak najszybciej wyjść ze szpitala.
      Jedynym, czego teraz potrzebował, był głęboki, wypełniony świeżym powietrzem oddech.


~*~

Straaasznie przepraszam, że tyle czasu nie dodawałam rozdziału, nie mogłam się zebrać, aby w pełni go napisać :(
A teraz mam dwie sprawy:
1) Jak widzicie, pierwsza część rozdziału pisana jest w narracji pierwszoosobowej. Nie potrafię się zdecydować, jak wolę pisać, dlatego będę pisać naprzemiennie :)
2) Na drugim blogu utworzyłam zakładkę, w której dodaję robione przez siebie nagłówki, również na zamówienie. Zamieściłam w zakładce również strony ze szczegółowymi instrukcjami, jak zmienić nagłówek w szablon. Zapraszam Was do zajrzenia i ewentualnie zamówienia nagłówka :)

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 16 - Snow queen and sun princess...

   
      -Słodzisz? - po salonie rozniósł się cichy, subtelny głos dwudziestolatki, który odwrócił uwagę Justina od jednego ze zdjęć, zawieszonych na ścianie.
      -Dwie łyżeczki - odparł z uśmiechem. Delikatna uroda Diany i jej płynne ruchy, kiedy stawiała na szklanym stoliku filiżankę  kawą, a potem wracała do kuchni po drugą, wprawiały Justina w coraz większy zachwyt. Nie przywykł do uczucia, które towarzyszyło mu od pierwszego spojrzenia w oczy brunetki.
      -Z mlekiem czy bez? - kolejny uśmiech Diany sprowokował trzepotanie niewielkich motyli w dole brzucha mężczyzny. Do tej pory nie potrafił wyjść z podziwu i każdą chwilę poświęcał na przypatrywanie się anielskiej urodzie dziewczyny. Co więcej, jego uwagi nie rozpraszała nawet sześcioletnia Emily, układająca wysoką wieżę z czerwonych i niebieskich klocków.
      -Bez - odparł po paru chwilach, pod wpływem wyczekującego wzroku brunetki.
      Justin cierpliwie czekał, aż Diana upora się z obiema filiżankami i usiądzie na kanapie obok niego. Chociaż co chwila zamieniali ze sobą parę słów, on już tęsknił za jej delikatnie rozbrzmiewającym w uszach głosem. Zgodził się na wspólną kawę, której swoją drogą nie miał w zwyczaju pić, tylko po to, aby jak najdłużej przebywać przy brunetce. Nie chciał stracić być może jedynej okazji na zmianę swojego podejścia do życia i do otaczających go ludzi.
      -Mieszkasz tutaj sama, czy może masz chłopaka, który pomaga ci w wychowywaniu Emily? - ukradkowo zerknął na zajętą zabawkami dziewczynkę, lecz szybko oderwał od niej wzrok, aby widok żadnego dziecka nie rozproszył jego uwagi. Dzisiaj chciał poświęcić ją Dianie.
      -Gdybym miała chłopaka, nie zaprosiłabym cię na kawę, ale że jestem wolna - posłała mu znaczące spojrzenie, które Justin odebrał w jednoznaczny sposób. Była zainteresowana nim tak, jak on zainteresowany był nią. - Wspominałeś, że miałeś żonę. Dlaczego nie jesteście już razem? Wasze małżeństwo trwało długo? Cierpiałeś po waszym rozstaniu?
      -Wiesz, pobraliśmy się w bardzo młodym wieku, jedynie ze względu na naszego syna. Ciężko mi powiedzieć, czy kiedykolwiek ją kochałem, ale jestem pewien, że nie było to uczucie silne, jeśli w ogóle było pomiędzy nami coś więcej, niż samo przyzwyczajenie. Dopiero kiedy naprawdę dojrzeliśmy, a nasz syn dorósł, zrozumieliśmy, że nie ma najmniejszego sensu, abyśmy dalej ciągnęli to fikcyjne małżeństwo, zapisane jedynie na papierze. Ostatnie miesiące spędziliśmy albo na kłótniach, albo w zupełnym milczeniu, dlatego żadne z nas praktycznie nie odczuło rozstania. Teraz również widujemy się tak rzadko, jak tylko możemy i myślę, że nam obojgu wychodzi to na dobre - pokiwał lekko głową, wspominając najbardziej burzliwe wśród awantur z żoną. Teraz, gdy ze wszystkiego zwierzył się Dianie, zdał sobie sprawę, że rzeczywiście ich związek był jedynie przyzwyczajeniem, a jedyne uczucie, rozświetlające każdy ich dzień, to monotonia, która w efekcie doprowadziła do rozwodu. 
     -Przepraszam, że o to spytam, ale skoro masz syna, dlaczego zaadoptowałeś córkę?
     -Nie przepraszaj - szatyn pogładził ją delikatnie po odkrytym ramieniu, lecz z początku wystraszył się, czy gest ten nie był zbyt śmiały. Kiedy jednak brunetka odwzajemniła jego uśmiech, odetchnął cicho. - Vicky adoptowałem zaledwie parę dni temu. Jej bracia nie byli w stanie zajmować się nią, dlatego ja postanowiłem przejąć prawa do opieki nad małą.
      Oboje upili z filiżanek łyk gorącej kawy i równocześnie odstawili je na szklany stolik. Pomiędzy mężczyzną, a młodą kobietą znów zapadła chwilowa cisza, jednak, jak przed momentem, była ona w pełni komfortowa. Nie czuć było pomiędzy nimi żadnego napięcia, mimo że znali się dopiero godzinę. Tym bardziej Justin chciał wykorzystać nieoczekiwaną znajomość. Czuł, że jeśli zaangażuje się głębiej, ma minimalne szanse na poukładanie swoich porozbijanych myśli.
      Zegar ścienny wyliczał kolejne minuty, które Justin i Diana spędzili na luźnych, przyjemnych rozmowach o życiu, pracy, poglądach, jak i również o podejściu do miłości. Z każdym wypowiedzianym słowem czuli coraz silniejszą więź, tworzącą się pomiędzy ich duszami. Nie czuli natomiast żadnej więzi fizycznej. Justin nie był na nią gotowy. Jeszcze nie był. Podświadomie wierzył i miał nadzieję, że z czasem, gdy zrodzą się pomiędzy nimi czysto psychiczne uczucia, uda mu się również pokonać kierujące nim żądze i będzie w stanie zwrócić uwagę na kobiece atuty Diany. Już teraz stała się dla nim światełkiem w tunelu, jedyną szansą, która byłaby w stanie wyprowadzić go z ciemności i mroku.
      -Będę się już zbierał, mam jeszcze trochę pracy - szatyn westchnął, podparł się obiema dłońmi o kolana i wstał z beżowej kanapy, na której porozrzucane były pojedyncze pluszowe maskotki Emily.
      -Bardzo dobrze mi się z tobą rozmawiało, Justin. Cieszę się, że cię spotkałam - brunetka podniosła się zaraz po mężczyźnie i delikatnie pogładziła dłonią lewe ramię Justina. Wyczuła pod marynarką jego napięte, wyraziste mięśnie, które z dotykiem Diany zmieniły się w twardą skałę, imponującą niemal każdej kobiecie.
      -Ja również, Diana. I mam cichą nadzieję, że to spotkanie nie było naszym pierwszym i ostatnim - posłał jej najpiękniejszy wśród swoich uśmiechów, choć nawet nie zdawał sobie sprawy, jak tak pozornie drobny gest działa na kobiety. Był mężczyzną przystojnym i zadbanym, jednak nigdy nie potrafił tego wykorzystać. Gdyby jego charakter zmienił się choćby o kilka stopni, byłby prawdziwym łamaczem serc i draniem bez skrupułów, wykorzystującym naiwność i zauroczenie otaczających go kobiet, czekających na choćby jedno jego spojrzenie.
      -Możesz czuć się zaproszony na kolejną kawę - założyła kosmyk włosów za ucho i kolejny raz wymieniła z Justinem porozumiewawcze uśmiechy. Ją również odrobinę krępowała mocno zarysowana szczęka Justina, jego przenikliwe spojrzenie i wargi, które wciąż zwilżał krańcem języka. Dodatkowo włosy, które regularnie co kilkanaście sekund przeczesywał palcami, rozpraszały jej uwagę. 
      -A mógłbym liczyć na numer telefonu? - spytał cicho, z lekką chrypą w głosie. Czuł się tak, jakby powrócił do liceum i znów rozmawiał ze swoją pierwszą miłością. Jego dłonie pociły się delikatnie, a język momentami plątał, jednak mimo to starał się grać opanowanego, sądząc, że każda wśród jego oznak zdenerwowania jest wyraźnie widoczna. W rzeczywistości Diana nie pomyślałaby, że Justin stresuje się rozmową z nią. Wręcz przeciwnie, widziała w nim człowieka bardzo pewnego siebie i odważnego, choć introwertycznego i zachowującego dystans.
      -Mógłbyś - wysunęła w jego kierunku otwartą dłoń, na którą Justin upuścił biały, dotykowy telefon z dużym ekranem. Diana sprawnie zapisała w kontaktach numer swojego telefonu, szczerze licząc na to, że niebawem usłyszy w swojej komórce głos Justina. Wiedziała, że na propozycję wspólnej kawy bądź spaceru bez wahania odpowie twierdząco.
      Diana odprowadziła mężczyznę do przedpokoju, gdzie w milczeniu wsunął stopy w sznurowane buty. Gdy ponownie uniósł głowę, napotkał na swojej drodze parę ciemnych, tajemniczych tęczówek kobiety, które kolorem nie różniły się od źrenic. Jednym ramieniem opierała się o futrynę w drzwiach, a ręce skrzyżowała na piersi, czekając na ostatnie słowo Justina, zanim zniknie za szczelnymi drzwiami i pozostawi po sobie jedynie wspomnienia dzisiejszego południa i silny zapach męskich perfum.
      -Dziękuję za bardzo miło spędzony czas - prawą dłoń schował do kieszeni spodni, stając niespełna pół kroku przed dziewczyną. Górował nad nią zarówno wzrostem, jak i budową umięśnionego ciała, dlatego brunetka czuła się w jego towarzystwie zarówno onieśmielona, jak i bezpieczna. Znaczący rumieniec na jej policzkach pojawił się w chwili, w której szatyn nachylił się nad jej anielską twarzą i delikatnie musnął gładką skórę policzka. - Jesteś piękną, młodą kobietą, Diana - szepnął wprost do jej ucha, obserwując, jak przez każdą część jej ciała przebiega dreszcz. Po raz pierwszy od wielu lat obudziły się w nim odruchy normalnego, zdrowego mężczyzny. - Do zobaczenia.
      Mężczyzna wyszedł na podwórko przed jednym z nowszych budynków mieszkalnych, rozświetlone słonecznymi promieniami. Zważając na wczesną jesień, wysoka temperatura zaskakująco długo ogrzewała powietrze, a błękitnego nieba nie miała odwagi zakryć żadna chmura. Justin nigdy przedtem nie zwracał uwagi na tak przyziemne czynniki, jak powiew ciepłego wiatru i promienie słoneczne, jednak dzisiaj kroczył przez parkowe alejki z uśmiechem na ustach i delektował się każdym podmuchem, otulającym jego twarz.
      Chociaż od wyjścia z mieszkania Diany minęło ledwie parę minut, on już zaczął wspominać jej oczy, pachnące włosy i piękny uśmiech, jakim obdarzała go co parę chwil. Ostatnim razem podobne uczucia towarzyszyły mu w liceum, lecz już dawno zapomniał o rozedrganych dłoniach i szybciej bijącym sercu, gdy tylko na szkolnym korytarzu spotykał dziewczynę, przed której zdjęciem wzdychał cicho wieczorami. Teraz był jednak dorosłym, dojrzałym mężczyzną, który przestał wierzyć, że kiedykolwiek zmieni swoje upodobania i na nowo zacznie zwracać uwagę na młode, lecz dorosłe i w pełni dojrzałe kobiety.
      Zbliżając się do samochodu, już z daleka ujrzał niewielki świstek papieru, zaczepiony przy przedniej szybie. Z początku sądził, że kolejny raz przyjdzie mu zapłacić mandat, dlatego jedynie machnął lekceważąco ręką. Niestety, z każdym krokiem przekonywał się, że tym razem nie było to wezwanie do zapłaty. Mimo wszystko otoczyła go pewnego rodzaju obawa i niepewność. Miał świadomość, że wśród otaczających go ludzi jest osoba, która zna jego najgorsze uczynki i w każdej chwili może je wykorzystać. Ta jedna myśl spędzała mu sen z powiek.

      "Zniszczę Cię, zobaczysz..."

      Kolejna groźba spowodowała nagłą falę gorąca w ciele Justina. Mężczyzna rozluźnij krawat, do tej pory uciskający jego szyję, a dłońmi przetarł twarz. Kilka słów, zapisanych koślawym pismem, odbijało się echem w jego głowie. Nagle zapomniał o subtelnej postaci Diany, gdy szara rzeczywistość uderzyła w niego ze zdwojoną siłą. I znów zaczął grać. I znów przybrał maskę. I znów z jego ust zniknął jakikolwiek ślad po szczerym uśmiechu. Jedno zdanie sprawiło, że do jego serca powrócił Justin Black - zimny człowiek z dystansem, który dawno zapomniał, czym jest łagodność.
      Szatyn czuł, że jest obserwowany, dlatego nie zaczął rozglądać się po okolicy, w obawie, że zwróciłby na siebie niechcianą uwagę. Pospiesznie wsunął strzępek papieru do kieszeni spodni i szarpnął klamką w drzwiach sportowego samochodu. Zanim jednak usiadł na skórzanym fotelu, odgłos szpilek rozbrzmiał w jego uszach, a w nozdrza wdarł się dobrze znany mu zapach perfum Anastasii, jego byłej żony. Przeklął pod nosem, choć zdarzało mu się to naprawdę rzadko. Uważał, że używanie przekleństw świadczy o braku kultury osobistej, dlatego zawsze, całym sobą, pilnował języka, którego używał Zayn.
      -Powiedziałbym, że miło mi cię widzieć, ale cholernie bym skłamał - warknął pod nosem, zamykając drzwi. Czuł, że nie uda mu się spławić kobiety po kilku słowach i to sprawiało, że z każdą chwilą czuł narastającą w nim irytację.
      -Możesz być pewien, że nie rozmawiam z tobą z czystej przyjemności, tylko z przymusu. Nie mam ochoty zamieniać z tobą ani jednego słowa - syknęła sztywno, zatrzymując się krok przed nim.
Mężczyzna mimowolnie porównał ostry, suchy głos byłej żony z ciepłym, przyjemnym dla uszu głosem Diany. Tego pierwszego najchętniej oszczędziłby sobie, lecz w drugi mógłby wsłuchiwać się godzinami. Tak samo, jak godzinami mógłby prowadzić z nią  zarówno luźne, jak i poważne rozmowy, doszukując się jednocześnie wszelkich błysków w jej oczach.
      -Więc czego ode mnie oczekujesz? Nie mam czasu na kolejne bezsensowne rozmowy z tobą. Co wymyśliłaś tym razem?
      -Musimy poważnie porozmawiać, Justin - jej ton z każdą chwilą zmieniał się w bardziej oficjalny. - Myślę, że możesz poświęcić mi pół godziny - wskazała dłonią pobliską kawiarnię, a Justin mimowolnie przewrócił oczami. Naprawdę nie lubił kawy.
      Zamknął automatycznym pilotem drzwi samochodu i ruszył razem z kobietą, ramię w ramię, co jakiś czas zerkając na jej zaciśniętą szczękę i dłoń, kurczowo trzymającą pasek skórzanej torebki.  Justin nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego kobiety, zarówno te najmłodsze, jak i wiekowe, noszą przy sobie czarne dziury, w których odnalezienie najpotrzebniejszych rzeczy graniczyło z cudem. Gdy pewnego razu przeglądał wnętrze torebki Anastasii, odnalazł w niej zarówno komórkę, klucze, portfel i okulary słoneczne, lecz także kosmetyki, gumę do żucia, wsuwki do włosów, flakonik perfum, zapasową koszulę, kilka długopisów, podpaski i prezerwatywy. Justin doskonale wiedział, że żona zdradzała go, lecz nigdy jej tego nie wypominał. Sam robił to samo, jedynie w innej formie.
      Justin przytrzymał przed Anastasią drzwi kawiarni i wszedł do środka zaraz po kobiecie. Wewnątrz panował spory ruch, a w powietrzu, prócz zapachu świeżo zmielonej kawy, unosił się gwar rozmów i śmiechów. Mężczyzna zajął miejsce przy jednym z dużych, wypolerowanych okien i, oparłszy dłoń o kant stolika, wysunął z kieszenie komórkę, aby zerknąć na wyświetloną godzinę. Nie miał czasu na kolejne kłótnie z żoną. Nie miał również ochoty po raz kolejny wysłuchiwać jej nużących i momentami żenujących wywodów, dlatego niecierpliwił się, gdy po dwóch minutach Anastasia w dalszym ciągu nie zajęła miejsca obok niego, tylko stała w kolejce po kubek z gorącą kawą.
      Kiedy w końcu usiadła na skórzanym fotelu po drugiej stronie okrągłego stolika, w którego blat Justin zaczął wystukiwać rytm, obrzuciła go ostrym spojrzeniem. Mężczyzna uniósł jedną brew, lecz dłoń przełożył na prawe kolano, aby nie prowokować niepotrzebnych sprzeczek. Wtedy Anastasia postawiła przed nim filiżankę z parującą kawą. Justin poczuł mdłości na samą myśl, że będzie zmuszony wypić ją po raz kolejny. Naprawdę, naprawdę nie lubił kawy i samego jej zapachu. Na co dzień pił jedynie chłodną wodę mineralną, która z największą swobodą przepływała przez jego przełyk.
      -Więc co to za ważna, niecierpiąca zwłoki sprawa? - westchnął, upijając jeden łyk i z całej siły powstrzymując grymas, pragnący zagościć na jego ustach. 
      -Masz jeszcze czelność się pytać? Zaciągnąłeś do łóżka dziewczynę własnego syna. Czy twoim zdaniem takie zachowanie jest normalne? - Justin chciał przerwać jej momentalnie, jednak kobieta nie dała mu dojść do słowa. Zamiast tego uniosła głos i w pierwszym momencie zwróciła na siebie uwagę kilku osób, siedzących przy sąsiednich stolikach. - Ta dziewczyna ma piętnaście lat. Nie chcę nawet myśleć, w jaki sposób wychowali ją rodzice, skoro w tak młodym wieku sypia z wiele lat starszym mężczyzną, ale ty jesteś ojcem Zayna i nie powinieneś na tę gówniarę nawet patrzeć!
      W Justinie zagotowała się krew. Mimowolnie zacisnął palce prawej dłoni na skórzanym, bocznym oparciu fotela. Każde słowo byłej żony podnosiło mu ciśnienie i czuł, że w każdej chwili może wybuchnąć. Mimo że  natury był spokojny i opanowany, Anastasia samym wyrazem twarzy potrafiła go rozgniewać.
      -Chyba nie wierzysz w te pieprzone bzdury - Anastasię zadziwiło warknięcie Justina i przekleństwo, jakie wydostało się z jego ust. - Nie wiem, co Bree chce przez to osiągnąć, ale jestem pewien, że nawet jej nie dotknąłem. Na miłość Boską, nie przespałbym się z dziewczyną własnego syna. Jak sama słusznie zauważyłaś, ta gówniara ma ledwie piętnaście lat. Nie zaciągnąłbym do łóżka tak młodej dziewczyny, przecież mnie znasz - kłamstwa od wielu lat przychodziły mu z łatwością, dlatego również teraz głos mężczyzny nie drgnął i nie zawahał się.
      -Ja wierzę Zaynowi, Justin. Nawet nie wiesz, jak zdenerwowany przyszedł do mnie. On kocha tę dziewczynę i mimo że nie pochwalam ich związku, powinieneś trzy razy przemyśleć to, co robisz. Swoją drogą, nadal nie mogę uwierzyć, że ta niewychowana dziewucha wskoczyła do łóżka dwadzieścia lat starszego faceta. Nie rozumiem, co widzi w niej Zayn, zwłaszcza po tej sytuacji. Powinien być wściekły zarówno na ciebie, jak i na nią.
      -Anastasia, do jasnej cholery, ile razy mam powtarzać, że nie przespałem się z Bree? Zrozum, nie jestem na tyle głupi, aby zabawiać się z dziewczyną Zayna. Poza tym, doskonale wiesz, że nie jestem typem faceta, który szuka wrażeń w łóżkach przypadkowych kobiet. Byłaś moją żoną przez kilkanaście lat. Myślałem, że znasz mnie odrobinę lepiej.
      Tym razem to Anastasia zaczęła wystukiwać paznokciami rytm o blat stolika, rozkoszując się przy tym świeżo parzoną kawą. Im dłużej ignorowała Justina, tym większa narastała w nim irytacja. Po raz pierwszy poczuł nieodpartą chęć, aby uderzyć byłą żonę w twarz, jednak zrozumiał, że musi zrobić wszystko, aby się uspokoić. Wiedział jednak, że w towarzystwie jej wzroku i groźby, zapisanej na świstku papieru w kieszeni jego spodni, nie będzie to łatwym zadaniem.
      -Nie wierzę ci, Justin. Może w tym od lat tkwił cały problem? Może dlatego przy każdej okazji unikałeś zbliżeń pomiędzy nami? Może ja ci po prostu nie wystarczałam? Może wolisz pieprzyć nastolatki! - z każdym zdaniem jej głos zbliżał się do wybuchu, aż w końcu, gdy ciśnienie w jej ciele wrosło do granic wytrzymałości, kobieta wstała gwałtownie z fotela, uderzając obiema dłońmi o blat stolika. W rzeczywistości bardzo cierpiała, gdy za czasu ich związku mąż odtrącał ją i nie zwracał na nią uwagi. Czuła się przez to mało atrakcyjna, mimo że była piękną, zadbaną kobietą. Miała wrażenie, że czegoś jej brakuje. Czegoś, co pożąda jej mąż.
      -Przesadziłaś! - on również krzyknął, mimo że na ogół wystrzegał się krzyku, jak ognia. - Nie sypiałem z tobą, bo nic do ciebie nie czułem. Nie sypiałem z tobą, bo cię nie kochałem - wysyczał przez zaciśnięte zęby, po czym z impetem wstał od stołu i wyszedł z zatłoczonej kawiarni, w której każda para oczu spoczęła na jego rozwścieczonej postaci.
      W pośpiechu dotarł do samochodu i zamknął się w nim. Szczelne szyby dawały mu poczucie bezpieczeństwa i pewnego rodzaju schron. Mógł uciec od ludzi, uciec od własnych myśli i doznać choć chwilowego ukojenia. Od dawna również nie pędził z ogromną prędkością po obwodnicy Seattle, a niegdyś potrafiło to poprawić jego humor. Zawrotna szybkość samochodu dawała mu wrażenie nieposkromionej wolności, której wewnątrz serca niezwykle pragnął.
      Odpalił więc silnik i natychmiast docisnął pedał gazu. Boczna uliczka wyprowadziła go wprost na opustoszałą obwodnicę, na której co jakiś czas mknęły pojedyncze, pędzące pojazdy. Justin włączył się do ruchu, nie zwalniając. Dopiero gdy natrafił na pierwszy ostry zakręt, całą stopą nacisnął hamulec. Ku jego przerażeniu samochód nie zwolnił. Wręcz przeciwnie, z każdą chwilą nabierał rozpędu. Zanim Justin zdążył wykonać gwałtowny ruch kierownicą, jego ciało zostało szarpnięte, głowa uderzyła z impetem o kierownicę, a w uszach rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła i zgniatanej, samochodowej blachy. 

~*~

Nie pytajcie mnie, dlaczego to zrobiłam, bo sama nie wiem ;D
Całkiem przyjemnie pisało mi się ten rozdział, co niezwykle lubię :)


środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 15 - First meeting...


      Vicky usiadła na krańcu dużego łóżka, przykrytego błękitną narzutą w abstrakcyjne wzory. Cały czas bawiła się palcami dłoni, przeplatając je ze sobą i co jakiś czas chowając w rękawach jasnej bluzki. Jej serce zabiło szybciej i z większym niepokojem, gdy usłyszała szczęk zamka w drzwiach, zamkniętych za Justinem. Najgorszymi dla niej momentami były te, spędzane sam na sam z mężczyzną, w małym pomieszczeniu. Gdyby tylko mogła, nacisnęłaby niewidzialny przycisk, przesuwający czas. Całą sobą chciała, aby szatyn wyszedł z pokoju, mimo że jeszcze nie zdążył się do niej zbliżyć.
      Justin usiadł na materacu obok dziewczynki i położył dłonie na kolanach. Pragnął szczerej rozmowy z jedenastolatką, która zdawała się jako jedyna rozumieć jego położenie, sytuację i chorobę, w którą pozostawał wchłonięty. Wiedział, jak niewiele lat ma Vicky, dlatego długo zajęło mu dobieranie poszczególnych słów, aby utworzyć z nich pierwsze zdanie, a i tak zawahał się po uchyleniu ust.
      -Słyszałam, jak kłóciłeś się z Zaynem - ciszę w pokoju przerwał głosik Vicky. Dziewczynka obawiała się pierwszego ruchu szatyna, dlatego sama nawiązała z nim kontakt. Sprowokowaną rozmową chroniła swoje małe, kruche ciało.
      -Zayn myśli, że zrobiłem coś złego jego dziewczynie, Bree, a ja nie potrafię mu wytłumaczyć, że się myli. Znienawidził mnie za to.
      -Może ma rację? Może jednak zrobiłeś coś złego, a teraz boisz się do tego przyznać? - Justina zszokowała bezpośredniość szatynki, powaga i znaczenie jej słów. Nie sądził, że dziewczynka rozumie którykolwiek z jego czynów.
      -Nie jestem dobrym człowiekiem, wiem o tym. Ale Bree nie zrobiłem krzywdy i jestem tego pewien - Justin wierzył całym sobą, czuł wewnątrz, że piętnastolatki mimo wszystko nie dotknął. Ona, w przeciwieństwie do reszty jego ofiar, była już młodą kobietą i nie pociągała go w ten jeden, charakterystyczny sposób. Dostrzegał jej łagodne oczy i delikatne rysy twarzy, jednak nie zwracał większej uwagi na jej kształty.
      -Skoro jej nie zrobiłeś krzywdy, dlaczego wciąż krzywdzisz mnie?
      W pokoju zapadła głucha cisza. Justin nie był nawet w stanie zaczerpnąć powietrza. Vicky zaskoczyła go ponownie, tym razem jeszcze silniej. Szok, w który nagle popadł, zdezorientował samego szatyna. Poczuł cholerny ból w klatce piersiowej, w okolicy serca. Nagle zapiekło go niemiłosiernie i zrzuciło na niego ciężar poczucia winy. Zaczął również rozumieć, jaką krzywdę sprawiał Vicky, jednak nadal nie pojął, jak silnie oddziaływuje to na jej psychikę.
      -Jestem chory, aniołku. Jestem chory i nie potrafię się zmienić - pogładził wierzchem dłoni jej gładkie udo, a Vicky już wtedy wiedziała, że jeden gest Justina sprowadzi za sobą ogromny ból i kolejne cierpienie. Dlatego jej oczy pokryły się słoną wilgocią, a po policzku spłynęła jedna łza. - Słoneczko, nie płacz - przeniósł dłoń na jej policzek i tym razem przejechał pacami wzdłuż linii szczęki, a kciukiem otarł małą łezkę. Przyłożył usta do jej czółka i złożył na nim delikatny, ledwo wyczuwalny pocałunek.
      Justin, samą bliskością Vicky, chciał zmienić swój podły nastrój. Zaczął głaskać jej miękkie, pachnące włosy, delikatnie pofalowane na końcach kosmyków, rozświetlonych przez słońce. Dziewczynka czuła ciężar jego dłoni zarówno na ramionach, nagich obojczykach, jak i na chudych kolanach. Łudziła się i zachowywała w sobie resztki nadziei, że kiedy zamknie oczy i mocno zaciśnie powieki, mężczyzna zniknie, a ona będzie mogła zatopić się w miękkim materacu na łóżku, owinięta kołdrą. Była młoda i głupia. Wciąż wierzyła w rzeczy, które nie miały prawa bytu.
       Wciąż wierzyła w szczęście.
      Justin powoli nachylił się nad szatynką i musnął ostrożnie jej szyję. Przez ciało Vicky przeszedł dreszcz, ciągnący za sobą kolejne. Przez każdy pojedynczy dreszcz przebiegało przerażenie i coraz większa niepewność. Naprawdę myślała, że Justin z czasem, gdy ujrzy wiele jej łez, zrezygnuje z dalszego oswajania jej ze swoim dotykiem. Vicky wiedziała, że nigdy nie przyzwyczai się do tego palącego, szczypiącego, choć niezwykle delikatnego dotyku.
      -Miałem kiedyś siostrę, wiesz? Była piękną dziewczyną. Opiekowała się mną, gdy nasza mama pracowała, a w domu zostawał jedynie jej nowy partner. Robił krzywdę mojej siostrzyczce, a ja potrafiłem jedynie chować się po kątach. Jednak kiedy tylko pytałem ją, czy wszystko w porządku, ona uśmiechała się do mnie. Nigdy przy mnie nie płakała. Była bardzo silna i najwidoczniej musiała doświadczyć tych wszystkich krzywd. Tak musiało być.
      Mówił, jakby pozostawał w głębokim transie, z którego nie były w stanie wybudzić go nawet małe, odpychające go dłonie Vicky. W głębi serca czuł ten sam ból, jaki odczuwał lata temu, gdy widział wymuszony uśmiech na twarzy siostry, której dusza cierpiała katusze. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wspomnienia podziałały na jego psychikę. Nie sądził, że liczne gwałty na siostrze, jakie oglądał każdego dnia, na własne oczy, ukształtowały jego chorą osobowość, nieświadomie wyrządzającą krzywdę innym. Wmawiał sobie, że każde dziecko, które dotknął, obdarzył własnym rodzajem miłości. W rzeczywistości nikt nie był w stanie nazwać jego uczuć, ponieważ nikt nie próbował dotrzeć do wnętrza jego umysłu i zrozumieć jego zachowania.
      Chociaż przed momentem Justin przypominał zupełnie zdrowego, dorosłego, poważnego mężczyznę, teraz znów jego wzrok i uśmiech był odległy, jakby myślami dryfował w zupełnie innej, sąsiedniej krainie, do której nie wpuszczał nikogo. Tę drugą spośród jego twarzy dostrzegały wyłącznie jego małe ofiary, które, do czasu pierwszej wyraźnie wyrządzonej krzywdy, widziały w Justinie przyjaciela, który poświęcał im swój czas i oddawał cząstkę siebie.
      -Kocham cię, Vicky. Jesteś moim małym słoneczkiem, rozświetlającym każdy mój dzień - Justin sam nie wiedział, dlaczego w dół jego policzków spłynęło kilka łez. W zasadzie nawet ich nie poczuł. Pochłonął go delikatny zapach, bijący od dziewczynki.
      Ona natomiast, mimo że odczuwała ból, szczerze martwiła się o szatyna. Wiedziała o świecie bardo niewiele, jednak czuła, że Justin potrzebuje pomocy bardziej, niż ona. Nie była smutna, czy zła na niego za ciągłe krzywdy. Chciała jedynie, aby ktoś oprócz niej zobaczył rozpaczliwe obłąkanie w jego oczach i obdarzył go pomocą, której ona nie potrafiła mu dać. W rzeczywistości była bardziej dojrzała, niż każdy z otaczających ją dorosłych.
      Mimowolnie echem w jej głowie odbijały się dwa słowa, znaczące więcej, niż wszystkie pozostałe.
      Kocham cię.
      Nie usłyszała ich od żadnego z braci, chociaż tak bardzo tego pragnęła. Ostatnim razem uleciały z ust jej matki, gdy kobieta jeszcze żyła. Od tamtej pory nikt nie okazywał dziewczynce miłości i chociaż starała się przekonać samą siebie, że mężczyzna dotkliwie ją krzywdzi, poczuła ciepło, oblewające jej serce z każdej strony, na samą myśl, że znaczy dla niego więcej, niż przypadkowe dziecko, przygarnięte pod dach z litości.
      Vicky zamknęła oczy i uszy na wszelkiego rodzaju obrazy i dźwięki, docierające z rozchylonych warg Justina, którego oddech znacznie przyspieszył, gdy zaczął całować ramiona dziewczynki. W jego umyśle myśli toczyły ze sobą zaciętą walkę o dominację. Te dobre starały się wygrać ze złymi, jednak wciął były zbyt słabe, aby przejąć kontrolę i wybić się na szczyt.
      Vicky, po raz kolejny, została dotkliwie skrzywdzona przez chorego człowieka, dla którego znaczyła naprawdę wiele.


***


      Mężczyzna wystukiwał cichy rytm na kierownicy, gdy światło na skrzyżowaniu zmieniło się na czerwone tuż przed jego samochodem. Nie potrafił skupić się na drodze i na ulicznym ruchu, gdy w jego głowie dręczące myśli wciąż dawały o sobie znać. Krzyczały, szarpały jego podświadomością i nie pozwalały mu odetchnąć. Wciąż czuł na sobie ciężar poczucia winy i przytłaczające przerażenie, które nie pozwalało mu rozluźnić choćby jednego spiętego mięśnia.
      Zasłużył na to.
      Ruszył z piskiem opon, gdy usłyszał za sobą donośne klaksony, przyciskane przez zniecierpliwionych kierowców. Przez przemyślenia nie ujrzał nawet zmieniającego kolor, ulicznego światła. Skręcił do jednej z sąsiednich dzielnic i sunął po niej w zupełnej ciszy. Wyłączył nawet samochodowe radio, gdyż dźwięki radosnych piosenek jeszcze bardziej pogłębiały jego depresję. Potrzebował zupełnego milczenia. Ograniczył również częstotliwość oddechów, aby wyciszyć jakiekolwiek odgłosy.
      -Jestem cholernym psychopatą - mruknął do siebie i jeden raz uderzył ze zwiększoną siłą w kierownicę.
      Chciał coś w sobie zmienić, jednak nie wiedział nawet, od czego powinien zacząć. Wykształcenie psychologiczne wcale nie pomagało mu w rozwiązaniu skrytych problemów. Może gdyby nie bał się odpowiedzialności prawnej, zdecydowałby się na leczenie. Nie chciał jednak spędzić reszty życia w zamkniętej, zawilgoconej celi, z każdej strony otoczonej kratami.
      Zaczął zwalniać, gdy ujrzał w oddali ogrodzony płotem plac zabaw przy miejskim przedszkolu. Chciał nacisnąć pedał gazu i jak najprędzej minąć kuszące go mury budynku, lecz nie potrafił. Był zbyt słaby, aby na moment zamknąć oczy i nie zerknąć w kierunku dzieciaków, biegających po placu.
      Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy i oparł plecy wygodniej na skórzanym fotelu. Dzięki przyciemnianym szybom w aucie nie zwracał na siebie uwagi i nie był dostrzegany przez każdego przechodnia. Korzystał z tego za każdym razem, gdy obserwował małe, pełne energii ciałka dziewczynek i ich promienne uśmiechy. Wiedział, że robi coś złego, zakazanego i niemoralnego, ale chore potrzeby zagłuszały zdrowy rozsądek, odzywający się raz na jakiś czas.
      Nagle ujrzał, jak w kierunku ruchliwej ulicy biegła mała, sześcioletnia dziewczynka, ubrana w jasny płaszczyk i szarą czapeczkę, spod której wydostawały się kosmyki brązowych, prostych włosków. Miała na ustach szeroki uśmiech i nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi, kiedy tylko wybiegnie na jezdnię.
      Justin nie mógł spokojnie patrzeć, jak ta mała, słodka dziewczynka biegnie w stronę ulicy na pewną śmierć. Nie chciał być tego świadkiem, nie chciał dopuścić do krzywdy jakiegokolwiek dziecka. Pospiesznie szarpnął klamką w drzwiach, a kiedy wysiadł, podbiegł do szatynki i delikatnie objął ją dłońmi w pasie, aby zatrzymać ją, zanim przekroczy krawężnik.
      -Hej, aniołku, musisz uważać - ukucnął przed wystraszoną i lekko zdezorientowaną dziewczynką. Jej uśmiech nagle zniknął z małych usteczek, gdy zrozumiała, że dwa kroki więcej mogły wciągnąć jej ciałko pod koła samochodu.
      Po okolicy rozległ się dźwięk obcasów, uderzanych o chodnik. Justina otuliła woń delikatnych, kobiecych perfum, którymi zaciągnął się głęboko. Kucając przy dziewczynce mógł ujrzeć z początku same buty kobiety, sznurowane, na wysokim obcasie, później smukłe, długie nogi, które wyłaniały się spod skórzanej spódnicy do połowy uda, opinającej się na biodrach i pośladkach. Kierując wzrokiem wyżej, ujrzał prześwitującą koszulę kobiety, która uwydatniona była ponętnym biustem. Na ramiona zarzuciła natomiast czarną, skórzaną kurtkę, na którą opadały proste, kruczoczarne kosmyki włosów.
      -Dziękuję - gdy ciepły, subtelny głos kobiety dotarł do uszu Justina, mężczyzna poczuł przyjemne dreszcze, przechodzące wzdłuż  jego kręgosłupa. Nadal jednak nie odważył się spojrzeć na jej twarz. Dopiero kiedy dziewczynka, na której talii w dalszym ciągu trzymał dużą dłoń, odwróciła się w stronę matki, Justin wstał i spojrzał z góry na brunetkę.
      Ku jego zaskoczeniu, nie była w jego wieku. Miała najwyżej dwadzieścia lat, a jej ciemne, wielkie oczy sprawiały, że szatyn nagle zapomniał, w jaki sposób wypowiada się pojedyncze słowa. Jej nieskazitelna cera komponowała się z delikatnym makijażem, którego swoją drogą nie potrzebowała. Mężczyzna natomiast ujrzał w niej czyste piękno.
      Była pierwszą kobietą od kilkunastu lat, która wywarła na nim tak ogromne wrażenie.
      -Dziękuję - ponowiła, zakładając kosmyk prostych włosów za ucho. Po pierwszym spojrzeniu szatyna wiedziała, że wpadła mu w oko, dlatego posłała mu serdeczny uśmiech z nutką tajemniczości. - Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nie pańska pomoc.
      -Jestem Justin - mruknął szybko, a kiedy młoda kobieta podała mu dłoń, musnął jej wierzch wargami. Na jej skórze również pozostawała delikatna, kwiatowa woń, która chwilowo zawróciła Justinowi w głowie.
      -Diana - odparła cicho, czarując mężczyznę swoim przenikliwym, tajemniczym spojrzeniem. Widziała, jak z każdą chwilą uśmiech na jego ustach poszerzał się.
      Justin natomiast był dogłębnie wstrząśnięty i oczarowany urodą i subtelnością dziewczyny, młodej kobiety. Nie potrafił oderwać od niej wzroku nawet na krótką, ulotną chwilę w obawie, że ominie go najmniejszy grymas, czy uśmiech, który swoją drogą zdawał mu się najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widział.
      -Jeszcze raz z całego serca dziękuję ci za pomoc, Justin. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moją nieuwagę moja mała córeczka została skrzywdzona - przyznała i czuła jednocześnie wyrzuty sumienia, że na moment spuściła Emily z oczu.
Dziewczynka była najważniejszą osobą w jej życiu. Diana pragnęła zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała i o czym marzyła, jednak często nie dawała sobie rady z samotnym wychowywaniem córki.
      -To twoja córeczka? - Justin nie krył lekkiego zaskoczenia. Jednocześnie, kiedy zerknął na dziewczynkę, tulącą się do smukłych, opalonych nóg matki, starał się powstrzymać spojrzenie, jakim otaczał większość małych dziewczynek. I ten jeden raz zdołał po dwóch sekundach odwrócić wzrok. - Wyglądasz bardzo młodo. Szybciej powiedziałbym, że jesteście siostrami.
      Dziewczyna zaśmiała się cicho i ponownie złożyła kosmyk włosów za ucho, który w międzyczasie zdążył opaść na jej policzek. Spuściła również wzrok na Emily, która trzymała kurczowo jej dłoń i bawiła się paskiem zegarka matki, zapiętego na lewym nadgarstku.
      -Tak się w moim życiu ułożyło, że zostałam matką w bardzo młodym wieku. Ale teraz to doceniam, kiedy tylko widzę uśmiech Emily - oboje spojrzeli na dziewczynkę, która spoglądała na Justina z niepewnością, jednak jego serdeczny uśmiech przekonywał ją do mężczyzny.
      -Masz może ochotę na spacer? - Justin sam nie wiedział, co podkusiło go do tej propozycji, jednak był z siebie zadowolony. Nie wiedział jednak, czy młoda kobieta będzie zainteresowana nawiązaniem z nim jakiegokolwiek bliższego kontaktu. Czekał więc w niepewności na odpowiedź dziewczyny, ukradkiem wycierając w spodnie lekko spocone dłonie. Nie wiedzieć czemu, stresował się pod wpływem samego spojrzenia czarnowłosej piękności.
      -Z przyjemnością - odparła z tą samą nieśmiałością, subtelnością i tajemniczością w głosie. Tak samo, jak za pierwszym razem, gdy odezwała się do szatyna, tak i teraz po jego kręgosłupie przebiegły dreszcze. Modlił się tylko o to, aby Diana nie ujrzała jego poddenerwowania.
      Justin uśmiechnął się szeroko i, po raz pierwszy od dawna, szczerze. Kidy pierwszy raz spojrzał na brunetkę poczuł dziwne kołatanie serca. Był szczęśliwy również dlatego, że ujrzał piękno w dorosłej kobiecie, a nie małej dziewczynce. Może na razie zauważał przede wszystkim jej delikatne rysy twarzy, piękne oczy i pełne, malinowe usta, a mniejszą uwagę zwracał na pełny biust, krągłe pośladki i długie nogi, jednak poczuł, że wszedł na dobrą drogę do pozbycia się chorych potrzeb i zastąpienia ich poczuciem bliskości kogoś starszego, pasującego do Justina.
      W trójkę ruszyli w stronę pobliskiego parku. Justin kroczył z prawej strony alejki, Diana z lewej, natomiast mała Emily pomiędzy nimi, w dalszym ciągu obejmując swoją małą dłonią dłoń mamy. Widać było, jak silną więzią połączone były ze sobą obie dziewczyny. Widział to również Justin, mimo że nie znał bliżej ani matki, ani córki.
      Podczas każdorazowych spacerów po parku, Justin zwracał uwagę jedynie na dzieciaki, biegające pomiędzy alejkami. Często jedynie słuchał ich dźwięcznego śmiechu i oglądał promienne uśmiechy na ustach. Dzisiaj jednak cała jego uwaga skupiona była na Dianie. Czuł, że dwudziestolatka co jakiś czas obdarza go spojrzeniem. Odpłacał się jej tym samym, z tą drobną różnicą, że on robił to bardziej wyraźnie. Był prawdziwie oczarowany pięknem, bijącym od jej postaci i ciężko było mu oderwać wzrok od kobiety. W dodatku Diana co chwila zakładała za ucho luźny kosmyk włosów, mrugała szybciej, wprawiając rzęsy w zalotne trzepotanie, bądź uśmiechała się do siebie delikatnie. Każdy z tych drobnych gestów w pewien sposób wpływał na mężczyznę.
      -Co robisz w życiu? Pracujesz, studiujesz? - spytał, gdy mała Emily puściła rękę Diany i pobiegła w kierunku huśtawki na pobliskim placu zabaw.
      -Pracuję. Jestem przedszkolanką. To pozwala mi łączyć pracę z wychowywaniem córki. Czasem jest mi ciężko, ale nie narzekam, ponieważ wiem, że zawsze mogło być gorzej.
      -Brakuje mi takiego optymizmu, jaki żyje w tobie - Justin westchnął cicho. Chciałby być bardziej pozytywnie nastawiony do świata, jednak wiedział, że zmiana, której bał się całym sobą, zależała tylko i wyłącznie od niego samego. - A ojciec dziecka? Nie pomaga ci przy małej?
      Diana zamilkła na kilka dłuższych chwil, a uśmiech na jej ustach ograniczył się do minimum. Justin od razu spostrzegł, że swoim pytaniem posunął się zbyt daleko i chciał to odkręcić, zanim dziewczyna zrazi się do niego i uzna, że za bardzo wnika w jej prywatne sprawy.
      -Przepraszam, nie powinienem - wymamrotał cicho, nie odrywając wzroku od twarzy brunetki. Chciał dostrzec każdą emocję, którą ukazałaby w postaci nikłego grymasu.
      -Spokojnie, nie wiedziałeś. To dla mnie po prostu dość trudny temat. Nie utrzymuję z nim kontaktu, a mała Emily nigdy nie miała okazji poznać ojca. Myślę, że tak na razie będzie dla niej najlepiej - posłała mu łagodny uśmiech, który uspokoił Justina i dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że dziewczyna nie ma do niego żalu o niezręczne pytanie. - A ty czym się zajmujesz? Masz żonę, dzieci?
      -Jestem psychologiem dziecięcym. Pracuję przeważnie z małymi pacjentami. Żonę miałem, ale rozstałem się z nią parę miesięcy temu. Jestem po dość burzliwym rozwodzie. A jeśli chodzi o dzieci, mam siedemnastoletniego syna, z którym niestety od jakiegoś czasu nie mam dobrych relacji. A prócz tego mam jedenastoletnią, adoptowaną córeczkę - uśmiechnął się w duchu, lecz jednocześnie poczuł żal. Ta mała dziewczynka jako jedyna zdawała się rozumieć i wczuwać w jego sytuację, a tymczasem on odpłacał się jej ciągłą krzywdą.
      Justin z każdą chwilą czuł się w towarzystwie Diany coraz swobodniej. Chociaż zamienili ze sobą raptem parę zdać, wiedział, że będą w stanie odnaleźć wiele wspólnych tematów podczas dłuższej rozmowy. Nie chciał zmarnować być może jedynej okazji na nawiązanie kontaktu z kobietą, która pasowała do niego. Marzył o tym, aby wyleczyć się z chorych żądzy i żyć tak, jak każdy normalny facet w jego wieku. Postanowił więc, że nie powoli, aby jego kontakt z Dianą urwał się po dzisiejszym południu. Chciał zaproponować jej kino, teatr czy choćby kolejny spacer po parku, kiedy nagle kobieta uprzedziła jego pytanie swoim.
      -Mieszkam niedaleko. Może dałbyś się zaprosić na kawę?
   
~*~

Dzień dobry, witam. Co sądzicie o tej minimalnej zmianie akcji? :)
I jak Wam się podoba szablon? Znając mnie zmienię go jeszcze 10 razy, ale na razie pozostawiam ten ;)
Rozdział wyszedł dość krótki, wiem i przepraszam, ale mam małe urwanie głowy i troszkę mniej czasu na pisanie :)
ask.fm/Paulaaa962



środa, 8 kwietnia 2015

Rozdział 14 - Real hatred...


       Mężczyzna zaczął wybudzać się z głębokiego, twardego snu, gdy gładka,maleńka i chłodna dłoń zabłądziła w dół jego klatki piersiowej, przejechała w poprzek podbrzusza i wróciła wzdłuż wyrazistych, odznaczających się mięśni. Ogarnęło go uczucie błogości, lecz jednocześnie niezwykłego niepokoju. Z kobiecą dłonią na swojej skórze nie budził się już od wielu miesięcy, może nawet lat. I chociaż celowo przytrzymałby zwinne, smukłe palce, otaczające każdy skrawek jego ciała, otworzył gwałtownie oczy, mrugając szybko powiekami.
      -Dzień dobry - nim zdążył przyjrzeć się dziewczynce, leżącej po jego prawej stronie, ona wsparła się na łokciach i złożyła ciepły pocałunek na linii szczęki mężczyzny. Jego szok z każdą chwilą wzrastał, gdy czuł na swoim ciele nacisk ciała nastolatki. Próbował się poruszyć, próbował zaczerpnąć głęboki oddech i wydać z siebie choć jeden dźwięk, jednak jego usta wyschły, a umysł zapomniał o każdym słowie, jakie kiedykolwiek zostało przez niego wypowiedziane.
      -Abby? - wymamrotał w końcu, drżącym głosem, który powoli przechodził również w drżenie całego ciała. - Co ty tutaj robisz?
      -Wiesz, Justin - zaśmiała się słodko, tworząc z mięśni na jego brzuchu drabinę dla swoich palców. Nie zdawała sobie sprawy, ile przyjemności sprawia Justinowi każdym muśnięciem palca. - Ja tu mieszkam.
      Jej słowa wprowadziły go w jeszcze większe zmieszanie. W takim razie, co do diabła robił w mieszkaniu, co robił w łóżku dziewczynki, której miał pomóc długą rozmową i wsparciem. W pierwszej chwili sądził, że nie wybudził się jeszcze z przyjemnego snu, z zawartą w nim fantazją o czternastolatce, jednak kiedy każdy bodziec z otoczenia dochodził do niego coraz bardziej intensywnie i wyraźnie, przekonał się, że rzeczywiście leży ramię w ramię z dwadzieścia lat młodszą, w pełni świadomą osobą, która jednym donosem może go zniszczyć.
      -W takim razie, co ja tutaj robię? - tym razem zaczął się jąkać. Gdyby tylko mógł, ubrałby się pospiesznie i uciekł z mieszkania czternastolatki w niebywale szybkim tempie. Pustka w głowie męczyła go jednak zbyt dosadnie. Pragnął poznać fragmenty urwanego filmu z wczorajszego wieczoru, nawet jeśli miałby zapłacić za to najwyższą cenę.
      -Nic nie pamiętasz, Justin? - dziewczyna chwyciła w dłonie gęste pasma włosów i przełożyła je z pleców na prawe ramię. Oparła dłonie po obu stronach głowy wystraszonego mężczyzny i ponownie musnęła jego szczękę, tym razem dłużej przytrzymując usta przy jego rozgrzanej skórze, przyzdobionej delikatnym zarostem.
      -O czym miałbym pamiętać? - wymamrotał i położył dłonie na biodrach Abby. Chciał delikatnie odsunąć ją od swojego ciała, mimo że w głębi duszy pożądał jej. W tej chwili nie chciał nawet myśleć, w jak wielkie kłopoty mógł nieświadomie wkroczyć paroma wypitymi drinkami.
      -Jesteś wspaniałym mężczyzną, wiesz? - znów zaczęła łasić się do niego, jak kot do dłoni właściciela.
Pomijając swój zacięty charakter, była jeszcze małą dziewczynką, potrzebującą ciepła i troski. Nie wiedzieć czemu, znajdowała ją przy boku Justina, którego ciepły, spokojny głos docierał do najgłębiej skrywanych partii jej osobowości.
      -Abby, o czym ty mówisz? - był już niemal pewien, że pod wpływem alkoholu ponownie doprowadził między nim, a czternastolatką do zbliżenia, którego żałował, a jednocześnie nie żałował, ponieważ wiedział, ile przyjemności sprawiło mu kilka ruchów w niej. Chciał krzyczeć z bezsilności, kryjąc twarz w poduszce, jednak póki była przy nim obca osoba, która mogła wykorzystać każdy jego niewłaściwy ruch, zatrzymywał bezsilność w środku.
      -Nie udawaj, że nie wiesz - posłała mu znaczący, pełen dwuznaczności uśmiech.
Gdy Justin nadal wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczyma, ona westchnęła głośno i usiadła okrakiem na wysokości bioder Justina, drażniąc jednocześnie jego wrażliwe, delikatnie nabrzmiałe w bokserkach krocze, które pragnęło dotyku dziewczynki. Ciało potrzebowało uwolnienia, natomiast umysł zachowywał resztki zdrowego rozsądku i kazał Justinowi jak najszybciej wrócić do domu, w którym będzie mógł przemyśleć każdy swój ruch, mimo że połowy z nich nie był w stanie zapamiętać. Ostatnim obrazkiem, krążącym w jego obolałej głowie, był on sam, siedzący na barowym krześle i dopijający któregoś z kolei drinka. Następnie obudził się tutaj, w łóżku obcej, nieletniej dziewczynki, bez jakichkolwiek wspomnień z ubiegłej nocy.
      -Abby, nie mam pojęcia, co robiłem, bądź co mówiłem jeszcze parę godzin temu, jednak byłem wtedy bardzo pijany. Przepraszam cię za każde niewłaściwe słowo, które wypowiedziałem do ciebie w nocy. Nie byłem sobą. Nie mam w zwyczaju doprowadzać się do takiego stanu. Nie wiem, co stało się ze mną w nocy - w rzeczywistości doskonale wiedział, dlaczego pochłonął tak ogromną porcję alkoholu, pomimo nienawiści do samego zapachu używki. Chciał choć na chwilę zapomnieć o tym, jak złym człowiekiem jest i jak wiele krzywd wyrządził drugiej osobie. Żałował tego, jednak nie potrafił się zmienić, mimo wielokrotnych prób. W końcu zaakceptował, że jest potworem.
      Delikatnie zsunął dziewczynkę ze swoich bioder, jednak mimowolnie uniósł je przy tym, aby poczuć na kroczu lekkie tarcie. Nienawidził smego siebie za choćby tak drobny, pozornie nieznaczący gest. Czuł do siebie wstręt, a mimo to kierujące nim rządze były zbyt silne, aby miał choćby niewielkie szanse na pokonanie ich.
      -W nocy bardzo mnie potrzebowałeś. Co się zmieniło, Justin? - gdy usiadł na łóżku i zsunął obie nogi na podłogę, dziewczynka uklęknęła za jego plecami, delikatnie przytulając się do nich. W głębi duszy nie chciała, aby Justin tak po prostu wstał, ubrał się i wyszedł. Potrzebowała kogoś, najlepiej dorosłego i dojrzałego mężczyzny, który bez słowa przytuliłby ją, pogładził po policzku, czy z troską pogłaskał po plecach.
      -Abby, w nocy nie byłem sobą i musisz to zrozumieć. Nie pamiętam ani jednego słowa, które wypowiedziałem. Jeśli cokolwiek ci obiecywałem, zapomnij o tym, malutka - pozwolił sobie na przejechanie wierzchem dłoni po gładkim policzku czternastolatki, który pod wpływem jego gestu zarumienił się delikatnie.
      Dziewczynka ujrzała w nim naprawdę ciepłego i sympatycznego mężczyznę, jednakże zagubionego w bałaganie własnych myśli. Było jej go zwyczajnie szkoda. Każdego dnia widziała nienawiść Bree w stosunku do szatyna, lecz pomimo wielu pytań nie zdołała odkryć podstaw ów niechęci.
      Justinowi łamało się serce, gdy jakiekolwiek dziecko w jego otoczeniu nie było uśmiechnięte. Teraz również pragnął Abby jedynie przytulić, aby mieć pewność, że zrobił wszystko, by ta drobna czternastolatka nie czuła się odrzucona. Wybierał jednak pomiędzy tym, co złe, a tym, co jeszcze gorsze i właśnie dlatego czuł się tak podle.
      Nie obdarzył jej już ani jednym spojrzeniem. Wbił wzrok w podłogę i pospiesznie ubrał każdy element garderoby, opinający się na jego wyrzeźbionym ciele. Lubił dobrze wyglądać, lecz nigdy nie czuł potrzeby, aby wykorzystać atut swojego nienagannego wyglądu. Nie widział spojrzeń kobiet, które pożerały go wzrokiem. Nie widział, jak na nie działa i ile byłyby w stanie oddać, aby tylko posłał im jeden nikły uśmiech.
      Zbiegł po schodach starej, ubogiej kamienicy, a kiedy wypadł w pośpiechu na opustoszałą ulicę, przyłożył dłoń do czoła i zmrużył oczy przed światłem słonecznym. Nie wiedział, gdzie jest i tym bardziej w jaki sposób znalazł się w tej dzielnicy, tak daleko od własnego domu. Przez długie minuty kręcił się pomiędzy starymi, obskurnymi budynkami, aż wreszcie, zrezygnowany, dotarł do jednej z ważniejszysz ulic w Seattle, która zaprowadziła go pod same drzwi mieszkania.

***

      Bree zapukała cicho do drzwi domu swojego chłopaka, który otworzył jej po kilku sekundach. Od razu dostrzegł brak promiennego uśmiechu, zdobiącego jej usta i pozbawione błysku oczu, unikające jego spojrzenia. Nie czekając na jakiekolwiek słowo szatynki, objął jej dłonie swoimi i wciągnął do wnętrza domu, zatrzaskując za nimi drzwi, których odbicie od drewnianej futryny spowodowało huk, roznoszący się po każdym pomieszczeniu w przestronnym, dwupiętrowym domu.
      -Kochanie, co się stało? Wyglądasz tak, jakbyś w każdej chwili miała się rozpłakać, a to nie jest do ciebie podobne - powiedział z troską, sadzając swoją roztrzęsioną dziewczynę na jednym z krańców kanapy. Jego dłonie obejmowały kurczowo jej małe rączki, delikatnie drżące, lecz kiedy kolejne długie sekundy wypełniała jedynie cisza, Zayn jedną z dłoni przyłożył do policzka piętnastolatki i ostrożnym ruchem odwrócił jej twarz w swoją stronę, aby uchwycić jej spojrzenie. - Bree, zaczynam się niepokoić. Powiedz mi, o co chodzi, a wtedy będę mógł ci pomóc.
      Gdyby Zayn oderwał wzrok od twarzy piętnastolatki choćby na ułamek sekundy, ta uśmiechnęłaby się pod nosem i wyśmiała naiwność Zayna. Smutnym wzrokiem potrafiła sprawić, że przestał myśleć o wszystkim, prócz jej złego samopoczucia.
      -Zayn, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć - wymamrotała, starając się sprowokować łzy do spływania po policzkach. Była osobą niezwykle twardą i odporną, dlatego przywołanie pod powieki kilku słonych kropel wcale nie było dla niej łatwym zadaniem.
      -Najlepiej wprost, aniołku - brunet zaczął się prawdziwie niepokoić. Bree była pierwszą dziewczyną, którą pokochał, a teraz bał się, że została skrzywdzona. I chociaż nie miał wpływu na jej życie, czułby się winny.
      -Wprost? - zachlipała, ocierając sztuczną łzę z policzka. - Twój ojciec upił mnie i wykorzystał seksualnie - użyła całej, nagromadzonej w sobie siły, aby wybuchnąć głośnym, histerycznym płaczem.
Już pierwsze pociągnięcie nosem złamało Zaynowi serce, a teraz, kiedy jego dziewczyna, jego malutka Bree wylewała litry łez w jego ramię, czuł, jakby ktoś miażdżył jego serce w dłoniach, zabierając resztkę uczuć.
      -Co zrobił? - wyjąkał, nieświadomie zaciskając palce na ramieniu dziewczyny, które od kilkunastu sekund gładził dłonią.
      -Wykorzystał mnie, Zayn. Zgwałcił mnie. Najpierw upił, a potem potraktował, jak nic nie wartą szmatę - grała lepiej, niż profesjonalna aktorka. Zayn uwierzyłby w każde jej słowo, nawet to mało wiarygodne. Miłość zaślepiła go do tego stopnia, że nie potrafił ujrzeć w swojej dziewczynie drugiej, podstępnej twarzy, która kierowała ją na sam szczyt, po zwycięstwo. Widział w niej słodką piętnastolatkę z ciemnymi, falowanymi włosami i szczęśliwym błyskiem w oczach. W rzeczywistości nigdy nie poznał prawdziwej Bree.
      Siedemnastolatek czuł, że w jego sercu tli się prawdziwy ogień. Jedna iskra, dorzucona do stosu niestabilnych uczuć, byłaby w stanie wzniecić pożar. Takiej wściekłości nie czuł nigdy. Ani wtedy, kiedy jego przyjaciel z dzieciństwa pobił go za przegraną w międzyszkolnym meczu piłki nożnej, ani wtedy, kiedy zdradziła go pierwsza dziewczyna. Teraz jednak cała jego złośc skupiła się wokół postaci ojca, człowieka, któremu ufał i mimo wszystko kochał. Jego zdrada bolała dużo bardziej, niż rozcięta warga czy nadłamane serce.
      -Bree, nie mogę w to uwierzyć -wymamrotał, wplątując palce w kosmyki gęstych, kruczoczarnych włosów, których kolor odziedziczył w genach po matce. - Nie wierzę, że mój ojciec byłby do tego zdolny.
      -Nie wierzysz mi? - zapłakała i ostrożnie odwróciła twarz w drugą stronę. Każdym pojedynczym gestem chwytała Zayna za serce i manipulowała nim. Nie była jednak złą, pozbawioną uczuć osobą. Kierowała nią jedynie silna rządza zemsty.
      Dziewczyna sięgnęła dłonią do kieszeni spodni i wyjęła z niej telefon. Szybko odnalazła w galerii zdjęcia, zrobione przez przyjaciółkę ubiegłej nocy. Pokazując je Zaynowi wiedziała, że chłopak nie będzie nawet dociekał, w jaki sposób weszła w posiadanie ów zdjęć. Gdyby był odrobinę mniej zapatrzony w jej delikatne rysy twarzy, hipnotyzujące oczy i pełne wargi odkryłby podstęp w przeciągu chwili. On jednak ślepo wierzył każdemu słowu Bree i nie dopuszczał do siebie myśli, że byłaby w stanie go okłamać. Za bardzo ją kochał.
      -Jak on, do cholery, mógł mi to zrobić!? - krzyknął, uderzając pięścią w poduszkę, na której rozładował pierwszą, najsilniejszą złość. Gdyby Justin stał teraz pół kroku przed nim, nie zawahałby się wymierzyć uderzenie pięścią w ojca.
      -Zayn, uspokój się. Złość ci w niczym nie pomoże - szatynka doskonale wiedziała, że wywoła u Zayna wściekłość, jednak nie sądziła, że jego reakcja będzie aż tak agresywna. Przez moment nawet zadrżała, słysząc przyspieszony, nierówny oddech chłopaka.
      -Jak mam się uspokoić? Właśnie dowiedziałem się, że mój ojciec posuwał moją dziewczynę. Ty nie byłabyś wściekła, gdybym pieprzył się z twoją matką? - Bree w pierwszej chwili chciała parsknąć śmiechem, słysząc jego porównanie, jednak wiedziała, że wtedy cały plan poszedłby na marne, a ona, rozbawieniem, wydałaby swoje zamiary.
      -Nie mów tak, to nie była moja wina - pospiesznie objęła ramionami szyję bruneta, a twarz wtuliła w skrawek jego białej koszulki, pachnącej mocnymi, męskimi perfumami. Wiedziała, że kiedy tylko przytuli swoje ciało do jego, chłopak nie będzie w stanie zrobić jej krzywdy i szybko stłumi zalążek złości w stosunku do niej.
      -Kochanie, przecież wiesz, że ciebie nie winię - pogłaskał ją opiekuńczo po włosach, a na czubku głowy złożył długi pocałunek, podczas którego zacisnął powieki. Nie chciał rozpłakać się, jak mały chłopiec, a doskonale wiedział, że nadmiar emocji byłby w stanie sprowokować łzy. - Po prostu nie wierzę, że mógł mi to zrobić własny ojciec. Przecież był dla mnie wzorem do naśladowania, podziwiałem go, kochałem. A teraz czuję w stosunku do niego jedynie nienawiść. Nigdy mu tego nie wybaczę.
      -Justin już od dłuższego czasu składał mi dwuznaczne propozycje i patrzył na mnie tak przenikliwie. Bałam się go, ale nie chciałam ci o niczym mówić, nie chciałam cię martwić, Zayn - ponownie pociągnęła nosem i otarła z policzka stróżki łez, spływające wzdłuż twarzy.
      -Kotek, nie płacz już, proszę. Obiecuję ci, że mój ojciec nigdy więcej nie zrobi ci krzywdy. Kiedy tylko wróci moja matka, przeprowadzę się do niej. Po tym, co się stało, będę brzydził się choćby spojrzeć na ojca. Nigdy nie sądziłem, że byłby zdolny do gwałtu - znów zacisnął szczękę i pięści, jednak widząc przerażenie w oczach dziewczyny, zaczerpnął parę głębokich oddechów, które pozwoliły mu się uspokoić. - Aniołku, przepraszam. Przepraszam, że przez tego gnoja musiałaś cierpieć - obdarzył ją silnym, opiekuńczym uściskiem. I chociaż Bree nie czuła do Zayna żadnych głębszych uczuć, kiedy tylko odczuwała ten charakterystyczny uścisk, rozpływała się w jego ramionach, nagle stając się szczęśliwą.
      Ciszę w salonie przerwał szczęk klucza w zamku i skrzypnięcie drzwi. Zayn poczuł, jak wszystkie jego emocje wzrastają w siłę, gdy usłyszał ciężkie kroki ojca w przedpokoju, aż w końcu ujrzał spokojną, niewyrażającą żadnych emocji twarz. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, brunet poczuł dreszcz, przechodzący wzdłuż jego kręgosłupa. Zwyczajnie brzydził się postacią mężczyzny, który pokochał go i wychował. W oczach syna stracił wszystko, co zmieniało go w wyjątkowego, godnego szacunku ojca.
      -Jak mogłeś jej to zrobić!? - wrzasnął ze łzami w oczach, zrywając się z kanapy. Swoim porywem przestraszył nawet Bree, która niczego nieświadomie tuliła się do ciepłego torsu chłopaka.
      Justin przerwał zdejmowanie ze stóp butów i spojrzał na syna ze zmarszczonymi brwiami. Nigdy wcześniej nie słyszał krzyku Zayna, zwłaszcza kierowanego do niego. Otwierał nawet usta, aby go uspokoić, jednak wtedy poczuł dwie duże pięści, zaciśnięte na jego koszuli.
      -Zayn, co się z tobą dzieje? - mężczyzna zmarszczył brwi, które połączyły się na jego czole w jedną linię.
Kątem oka ujrzał na kanapie drobną postać Bree, która sprawiała wrażenie wystraszonej. Pierwszym odruchem Justina, jako psychologa, był niepokój o szatynkę. Chciał nawet podejść do dziewczyny i porozmawiać z nią, jednak pięści syna szybko sprowadziły go z powrotem na ziemię.
      -Nie waż się nawet na nią patrzeć - brunet warknął wściekle, uderzając ciałem ojca o ścianę. Zapomniał jednak, że Justin kryje w sobie znacznie większe pokłady siły, niż on.
      -Zayn, uspokój się! - Justin był człowiekiem spokojnym i opanowanym, jednak teraz, gdy czuł ze strony syna zupełny brak szacunku, nie wytrzymał i podniósł na siedemnastolatka głos.
      Gdy wyszarpał się z uścisku pieści Zayna, poprawił śnieżnobiałą koszulę i rozluźnił krawat, uciskający jego szyję. Był kompletnie zdezorientowany. Nie rozumiał złości Zayna. Nigdy wcześniej nie spotkał się z bijącą z jego serca tak potworną wrogością, zwłaszcza w stosunku do niego. Owszem, bywały momenty, w których nie zgadzał się z synem, bądź nawet sprzeczał, jednak oboje tłumili kłótnie i nie doprowadzali do awantur.
      -Jak możesz po tym wszystkim normalnie patrzeć mi w oczy? - wysyczał Zayn, a jego dłonie, które starał się ukryć w kieszeniach dresów, drżały.
      Był roztrzęsiony. Wciąż widział obraz własnego ojca na jego piętnastoletniej, drobnej dziewczynie, bezbronnej i bardzo wrażliwej. Myśl, że dotykał ją, że przy pomocy jej kruchego ciała sprawiał sobie przyjemność, niszczyła go od środka. Słyszał jego głośne jęki w uszach i mimo że energicznie potrząsnął głową, nie pozbył się dręczących go dźwięków.
      -Zayn, nie wiem, o czym mówisz. Wyjaśnij mi wszystko na spokojnie i powoli - położył rękę na ramieniu syna, lecz ten pospiesznie strząsnął ją.
      -Zgwałciłeś moją dziewczynę. Nigdy ci tego nie wybaczę - wymamrotał przez łzy, które usilnie starały się spłynąć po jego policzkach. Szybko i niedbale przetarł wierzchem dłoni mokre oczy i znów wbił wściekły wzrok w Justina.
      Mężczyzna zamarł, podpierając się jedną dłonią o beżową ścianą. Z jego twarzy odpłynęły wszelkie kolory, a on sam miał problem z zaczerpnięciem oddechu. W jego nagle pustej głowie odbijało się jedynie słowo gwałt. Chociaż on nazywał krzywdę swoich ofiar zupełnie inaczej, bardziej łagodnie, w rzeczywistości dopuścił się gwałtu wiele razy. Był jednak przekonany, że nie dotknąłby niewłaściwie dziewczyny własnego syna, wiedząc, jak ważna dla niego była. Gdy spoglądał w oczy bruneta, widział w nich ogromną miłość do kruchej piętnastolatki. Przyrzekł sobie, że nie dopuści do przelania na gesty jego fantazji o szatynce.
      -Zayn, nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, a zwłaszcza twojej dziewczynie. Przecież mnie znasz.
      -Myślałem, że cię znam, ale w rzeczywistości nic o tobie nie wiem. Jesteś potworem, brzydzę się tobą - Zayn chciał wyrzucić z siebie całą złość w stosunku do ojca, jednak żadne słowa nie przynosiły mu ukojenia.
      -Kto naopowiadał ci takich głupot? - Justin przełknął głośno ślinę, która na moment stanęła w dole jego gardła. Mógł powiedzieć, że się bał. Bał się i to bardzo. Bał się stracić syna, bał się utraty pozycji i bał się odpowiedzialności, z której doskonale zdawał sobie sprawę.
      -Wiem to od Bree. Upiłeś ją i wykorzystałeś. Jak mogłeś mi coś takiego zrobić? Jak mogłeś, wiedząc, ile ona dla mnie znaczy? - brunet nie był już w stanie krzyczeć. Teraz jego głos się łamał, a z ust wydobywał się marny szept.
      -Zayn, uwierz mi, nie zrobiłbym czegoś takiego - pomimo rozpaczliwych prób wytłumaczenia się nastolatkowi, chłopak nie wierzył w ani jedno słowo ojca. Zapatrzony w nastolatkę, nie dostrzegał szczerej desperacji w spojrzeniu szatyna.
      -W takim razie powiedz, gdzie byłeś w nocy - Justin doskonale wiedział, że dzisiejsza noc działała na jego niekorzyść. Nie potrafił w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć swojej nieobecności, chociaż doskonale wiedział, że miał prawo przebywać, gdzie tylko chciał. Był dorosłym, niezależnym człowiekiem, kierującym własnym życiem.
      -Upiłem się - przyznał cicho, jak nastolatek przed surowymi rodzicami.
      -Przecież ty nigdy nie pijesz! - Zayn wybuchnął histerycznym śmiechem, lecz w głębi duszy marzył, aby rzucić się na ojca z pięściami.
      Justin spojrzał błagalnie na Bree. Był do tego stopnia rozbity, że sam nie był już pewien, czy rzeczywiście nie skrzywdził szatynki. Z ubiegłej nocy nie pamiętał nawet jednej minuty, nie widział zarysu żadnej postaci, a tym bardziej nie kontrolował swoich ruchów. Wierzył jednak, że byłby w stanie powstrzymać się przed wykorzystaniem piętnastolatki, zwłaszcza że nie była już dzieckiem, a młodą kobietą, z wyraźnymi proporcjami ciała.
      -Powiedziałem, kurwa, nie patrz tak na nią! - gdy Justin przez kilkanaście sekund nie odrywał wzroku od Bree, Zayn ponownie pchnął go na ścianę, a potem szybko odbiegł w kierunku szatynki, którą złapał za rękę i pociągnął lekko w stronę wyjścia.
      Nie mógł dłużej patrzeć na twarz ojca. Nie mógł znieść samych myśli o nim. Pragnął jedynie uspokoić się i zamknąć w uścisku swoją dziewczynę, którą kochał i za której krzywdę brał na siebie pełną odpowiedzialność. Łudził się, że gdyby wcześniej ujrzał nieczyste zagrania ojca w stosunku do Bree, zapobiegłby tragedii. I chociaż wiedział, że teraz nie może zrobić nic poza pocieszaniem piętnastolatki i delikatnym głaskaniem jej pleców, wypominał sobie każdy błąd i każde niedopatrzenie.
      Justin nie zatrzymywał syna, kiedy ten otworzył z impetem drzwi, a potem zatrzasnął je, rozprowadzając huk po wnętrzu domu. Chciał krzyknąć i zatrzymać go, jednak wiedział, że Zayn nawet nie zwolniłby na dźwięk jego głosu. Wręcz przeciwnie, zacząłby biec, aby uciec od mężczyzny, którego w kilka chwil zdążył znienawidzić.
      Justin znalazł się na skraju załamania nerwowego. Dłonie zaczęły mu się trząść, a krawat, który rozluźnił kilka chwil temu, znów zdawał się kłaść silny nacisk na jego szyję. Zachciało mu się wręcz płakać, gdy czuł, że powoli traci wszystko, co pozostało w jego życiu.
      Przedostał się z przedpokoju na schody i zaczął powoli wchodzić po nich na piętro. W zasadzie nie wiedział, dokąd zmierza. Czuł, że potrzebny był mu uścisk kogoś bliskiego, jednak nie miał przy sobie żadnej zaufanej osoby. Wtedy drzwi od sypialni Vicky zaskrzypiały cicho i uchyliły się, a w progu stanęła jedenastoletnia dziewczynka, przecierając piąstkami oczy. Justin ujrzał w niej ostatnią osobę, która jeszcze nie zdążyła odwrócić się od niego, dlatego uklęknął przed szatynką i delikatnie objął jej kruche ciałko.
      -Powiedz mi, Vicky, dlaczego ja nie mogę być normalny?

~*~

Zapraszam wszystkich na moje nowe opowiadanie :)
18th-street-jbff.blogspot.com

ask.fm/Paulaaa962

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych świąt!

Może nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, ale chciałam Wam życzyć zdrowych, spokojnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych lub przyjaciół, uśmiechów na twarzy i wspónego korzystania z tej króciutkiej przerwy od szkoły, hah ♥