czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 7 - Different from other...


    ***Vicky's P.O.V***

    Na ogół wygodny fotel w samochodzie Justina, zdał mi się teraz kłujący i niekomfortowy. Przez parę minut wierciłam się na nim niespokojnie, nie przestając ani na moment. Nie mogłam znaleźć najwygodniejszego skrawka fotela, na którym mogłabym spokojnie usiąść. Gdybym tylko mogła, stałabym przez cały czas, nie dotykając niczego, ani tym bardziej nikogo.

    Nie wiem, czego bałam się bardziej. Czy ludzi w szkole, którzy od pierwszego dnia obrali sobie moją postać jako cel, czy cichego, zbyt spokojnego Justina, siedzącego na fotelu kierowcy i skupionego na asfaltowej nawierzchni drogi. Na samą myśl o jakichkolwiek ludziach, zbliżających się do mnie, drżałam wewnątrz.

    -Co się stało w szkole, słoneczko? Dlaczego jesteś tak przestraszona? - chciałam odpowiedzieć, że teraz boję się z jego powodu, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chciałam zaczynać z nim jakiejkolwiek rozmowy. - Vicky, porozmawiaj ze mną - znów chciałam wtrącić, że nie zamierzam, ale uznałam, że konkretniejszym znakiem będzie moje milczenie.

    Ukradkiem odwróciłam głowę i starłam rękawem sweterka łzę z bladego policzka. Przebywanie z nim w tak niewielkiej przestrzeni było dla mnie naprawdę trudne, zwłaszcza że Justin cały czas starał się mnie dotknąć. Najpierw położył rękę na oparciu fotela, potem przeniósł ją na moje ramię. Znów zaczął zaplatać pojedyncze kosmyki włosów na palcu, później opuszkami palców sunął po mojej szyi. Nie robił nic, co sprawiałoby mi ból, a mimo to czułam się tak dziwnie i tak nieswojo, jakbym grzeszyła, pozwalając jego dłoni na kontakt z moim ciałem.

    -Myszko, uśmiechnij się - potarł wierzchem dłoni mój blady policzek. Znów. Znów to zrobił. A ja chciałam jedynie wiedzieć, dlaczego.

    Zdobyłam się na nikły, wymuszony uśmiech, łudząc się, że mój gest uspokoi Justina i choć na chwilę odsunie go ode mnie. Z początku byłam zdezorientowana, ale teraz jego dłonie, jego palce, jego skóra, która zostawiała na mojej niewidoczne znamiona, zaczęły być dla mnie czymś, czego rozum kazał mi unikać. Serce niestety dawało mi zupełnie odwrotne znaki. Krzyczało, że Justin jest dla mnie dobry, że jako jedyny uśmiecha się do mnie i jako jedyny rozmawia ze mną. Dawało mi do zrozumienia, że on jako jedyny ujrzał we mnie człowieka.

    Musiałam przyznać, że moje ciało ogarnął lekki niepokój, kiedy minęliśmy drogę, prowadzącą do domu. Zamiast skręcić w prawo, w jedną z osiedlowych uliczek, Justin docisnął pedał gazu. Nie na tyle jednak mocno, aby prędkość wbiła mnie w fotel. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Tak, jak za każdym razem to on nakłaniał mnie do kontaktu wzrokowego, tak teraz ewidentnie starał się go uniknąć. Miałam odbierać to, jako zły znak, czy symbol, że w końcu przestanie zachowywać się w stosunku do mnie tak, jak robił to przez ostatnie godziny?

    -Gdzie jedziemy, Justin? - odkąd wsiadłam do samochodu Justina, odezwałam się po raz pierwszy. Wcześniej nie czułam potrzeby, aby nawiązywać z nim jakąkolwiek nić porozumienia. Teraz jednak chciałam się dowiedzieć, dlaczego nagle zamilkł i stał się jakby poważniejszy oraz bardziej skupiony.
    -Za chwilkę zobaczysz, słoneczko - odniosłam wrażenie, że razem z głosem, który uleciał z moich ust, dłoń Justina znów przypomniała sobie o moim udzie, które, dociśnięte do drugiego, starało się odeprzeć jego rękę.

    Odważyłam się zacisnąć swoją maleńką dłoń wokół jego nadgarstka i przenieść rękę mężczyzny na jego kolano, osłonięte spodniami od garnituru. Pragnęłam zrobić to jak najprędzej, aby szybko zerwać kontakt fizyczny pomiędzy naszymi dłońmi. Automatycznie odsunęłam się na sam skraj fotela i odwróciłam głowę w stronę szyby, o którą delikatnie oparłam czoło. Znów poczułam ciepły strumień łez, spływających po moich rumieńcach, kiedy jego ręka odnalazła drogę powrotną do mojego kolana. Była bardziej nachalna, niż poprzednim razem, a ja zrozumiałam, że jakiekolwiek próby odepchnięcia jej nie zakończą się powodzeniem.

    Justin wyjechał z centrum na obrzeża miasta i skręcił w leśną drogę. Przejechał długi ciąg sosen, rosnących po obu stronach szutrowej drogi, aż w końcu wyjechał na otwartą przesteń, zatrzymując się pod dachem wielkiego magazynu, otoczonego jedynie stalowymi filarami i dachem. Zanim zdążyłam otworzyć usta, spytać o cokolwiek, on wyłączył silnik, wysiadł z samochodu i okrążył go, aby kulturalnie otworzyć drzwi po mojej stronie.

    -Co robisz, Justin? Dlaczego tu jesteśmy? Proszę, odwieź mnie do domu, chcę spać - wyszeptałam, marząc jedynie o tym, aby po szyję przykryć się kołdrą, zamknąć oczy i chociaż na chwilę odpłynąć, nie czując bólu, nie czując strachu, nie czując zażenowania i wstydu. Wysiadłam jednak, zanim Justin zdążył odpowiedzieć. Dziwnym trafem, jego spojrzenie potrafiło mną manipulować. Bałam się, że jedno sprzeciwienie się mężczyźnie może naprawdę słono mnie kosztować.

    -Usiądź na tylnych siedzeniach, aniołku. Proszę - był dla mnie jedną, wielką zgadką, której, prawdę powiedziawszy, nie chciałam rozszyfrować. Bez słowa sprzeciwu wykonałam to, o co mnie poprosił, a może rozkazał, bez przyjmowania sprzeciwu. Sama nie potrafiłam pojąć, dlaczego tak łatwo ulegałam każdemu jego słowu. Wzbudzał u mnie respekt. Cały świat pokazywał mi, żebym nie zbliżała się do niego, jednakże moje głupie ciało i jeszcze bardziej naiwne serce wierzyło, że naprawdę chce być moim przyjacielem, chce zdobyć moje zaufanie, chce obdarzyć mnie opieką i troską.

    Czekając na kolejny ruch ze strony Justina, obserwowałam nikłe smugi na przedniej szybie. Znów owinęłam dłonie rękawami i znów zaczęłam niespokojnie poruszać się na siedzeniu. Do czasu, aż Justin nie wsiadł na tylne miejsca zaraz po mnie, zamykając za sobą drzwi, a następnie pilotem od samochodu blokując każde możliwe wyjście ze sportowego auta.

    W pierwszym momencie spojrzenie w jego oczy było naturalnym odruchem, jednak kiedy tylko ujrzałam ten wzrok, ten pełen tajemnic wzrok, chciałam stąd zniknąć. Z samochodu, ze świata, z ludzkiej pamięci. W ten sposób patrzył na mnie wczorajszego wieczoru, w hotelowym pokoju, kiedy odkładał poszczególne części mojej garderoby na podłogę i chwytał spojrzeniem każdy ruch mojego ciała. Był tak samo skoncentrowany, tak samo poważny, a jednocześnie tak samo nieobecny i łagodny. Przez moment miałam wrażenie, że patrzył na mnie z prawdziwą, ojcowską miłością, jaką obdarzał mnie mój własny ojciec, kiedy wieczorami przychodził do mojego pokoju i czytał na dobranoc bajki o pięknych księżniczkach, obiecując mi, że moje przyszłe życie będzie tak samo bajeczne i bezproblemowe, jak bohaterek w baśniach. Wtedy mu wierzyłam, a teraz przekonywałam się, jak potwornie kłamał.

    -Proszę, nie rób tego, proszę - sama nie byłam w stanie kontrolować własnych słów. Uciekały z moich rozchylonych, rozedrganych warg, jak woda z dziurawej filiżanki. Powtarzałam to jedno zdanie bez opamiętania, łudząc się, że za dziesiątym, setnym, a może tysięcznym razem dotrze do Justina i naprawdę otworzy mu oczy. Chciałam widzieć w nim przyjaciela, chciałam czuć w nim wsparcie, ale przede wszystkim, chciałam przestać się bać i drżeć na samą myśl o opuszkach jego palców, rusujących wzory na moim podbrzuszu.

    -Spokojnie, kochanie. Nie bój się - przysiadł bliżej mnie, wiedząc, że choć siedziałam skulona przy samych drzwiach, nie miałam możliwości opuszczenia samochodu. Wszystkie wspomnienia wczorajszego wieczoru powróciły. I znów poczułam, że samo myślenie o nich, rozpamiętywanie, było czymś złym, czymś, czego mój umysł nie powinien dopuszczać. - Jestem twoim przyjacielem. Jestem twoim przyjacielem, aniołku - powtarzał to jedno zdanie do znudzenia, jakby chciał przekonać o tym samego siebie. On czuł, że mnie rani, widział, jak mnie krzywdzi, a mimo to nie chciał, lub nie potrafił przestać.

    Nie łudziłam się już, że uda mi się nakłonić go do zmiany decyzji, zwłaszcza w momencie, kiedy jedną z jego dużych dłoni poczułam na nagiej skórze brzucha. Zdawało mu się, że sprawia mi przyjemność, kiedy gładzi ją delikatnie i rysuje na niej małe kółeczka. W rzeczywistości jednak oddałabym wszystko, aby przestał to robić i zrozumiał, że nigdy tego nie chciałam.

    -Będzie przyjemnie, zobaczysz. Tylko nie utrudniaj mi tego, aniołku, proszę - chciałam krzyknąć, że ja również o coś go prosiłam, lecz szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Mój głos i tak uwiązłby w dole gardła, blokowany przez struny głosowe. Marzyłam o tym, aby choć raz przeciwstawić się czyjejś woli, lecz nie mogłam oszukiwać samej siebie. Byłam zbyt słaba, aby cokolwiek zmienić.

    Zaczął rozpinać mój sweterek. Robił to, o czym byłam przekonana, że prędzej czy później nastąpi. Robił to w sposób tak delikatny, że ledwo czułam na materiale jego dłonie. Wciąż obejmował mnie ramieniem i co chwila składał pocałunki wśród włosów. Próbował swoimi gestami uspokoić mnie. Przez moją głowę zaczęły przebiegać najróżniejsze myśli, od okropnych, zawierających w sobie ból i cierpienie, po całkiem przyjemne. Może nie powinnam płakać i spinać mięśni? Może gdybym wsłuchiwała się we wskazówki Justina, czułabym się zwyczajnie dobrze?

    Postanowiłam nie wyrywać się mężczyźnie. Nie starałam się również oddalić jego rąk od resztki biustu, którą skrywałam pod granatową bluzką. Po prostu siedziałam na fotelu, ze wzrokiem wbitym w skórzaną wycieraczkę, czekając na to, co w końcu nastąpi, jednocześnie nie snując żadnych domysłów. Wmawiałam sobie, że może tym razem będzie inaczej, że może tym razem nie zaboli, kiedy rozluźnię się i pozwolę Justinowi, aby robił to, co sprawia mu niezaprzeczalną przyjemność.

    -Pięknie pachniesz, słoneczko - wymruczał, wdychając zapach mojej bluzki, którą w międzyczasie zdążył delikatnie zdjąć przez głowę. Szybko jednak wrócił do mojego ciała, a ubranie odłożył na fotel pasażera.

    W dalszym ciągu zachowywałam się, jak marionetka, poruszana jedynie wolą innych. Sama nie unosiłam nawet głowy. Jedynie kiedy Justin podpierał kciukiem moją brodę, uśmiechałam się delikatnie, pozwalając mu musnąć pełnymi wargami swój policzek, skroń lub czoło. Powtarzałam sobie, że nie robił nic złego i w moim zachowaniu również nie ma winy. Pozytywne myślenie sprawiało, że naprawdę czułam się lepiej.

    -Przytulisz się do mnie, kochanie? - spytał, obejmując moje biodra. Sprawnie, bez użycia większych pokładów siły, posadził mnie na swoich kolanach, blisko nagiej klatki piersiowej, którą zdążył odsłonić spod materiału białej koszuli, opiętej na jego ramionach. Nie byłam na tyle odważna, aby objąć jego szyję rękoma i rzeczywiście potraktować go, jak przyjaciela, za to z całkiem sporą łatwością oparłam się na jego klatce piersiowej. Co prawda, drgnęłam lekko przez kontakt mojej chłodnej skóry górnej połowy ciała z jego rozgrzaną, ale nie odsunęłam się i ze spokojem przyjęłam jego silne barki, oplatające mnie uściskiem, w którym wyczułam... bezpieczeństwo.

    -Widzisz, myszko? Nie ma czego się bać - myślę, że powoli przekonywałam się do Justina, do wszystkiego, co ma związek z mężczyzną. Starałam się trzymać oczy otwarte. Otwartą miałam również duszę, aby przekonać się, że on rzeczywiście nie robił nic, co mogłoby mi zagrażać. Musiałam się do tego jedynie przyzwyczaić.

    Wiedziałam, że kiedy zsunie do kostek moje rajstopy, pociągnie również za materiał szarej spódniczki. Czułam ogromny wstyd, ale strach stopniowo zanikał. Moje policzki pokryte były purpurowym rumieńcem, który starałam się zakryć kosmykami włosów, lecz im dłużej badał palcami moje uda, chude kolana, a także łydki, po których przesuwał dłońmi, tym bardziej utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie dam rady ukryć oznak wstydu.

    -Moje malutkie słoneczko - wyszeptał, przykładając parę razy usta do poszczególnych miejsc na mojej szyi. Niedługo po tym posadził mnie obok siebie, bardzo blisko, aby w tym czasie rozpiąć spodnie i zsunąć je przez uda, kolana, aż na czarną wycieraczkę pod fotelem pasażera.

    -Musisz to robić? - spytałam cicho, zachowując jeszcze resztki nadziei, że może tym razem odpuści. Bałam się go coraz mniej, jednak strach przed bólem pozostał. Strach przed cierpieniem, przed kolejnymi kłującymi seriami w podbrzuszu i pomiędzy nogami.
    -Przepraszam, aniołku. To jest silniejsze ode mnie - chociaż raz przyznał prawdę. Nie wiedziałam, co działo się w jego umyśle, ale z jego wnętrza biło poczucie winy, które, prawdę powiedziawszy, podnosiło mnie na duchu. Każdy ból, który mi zada, nie będzie jego winą. On tego nie chciał, a ja będę tłumaczyć go do czasu, aż nie zmieni swojego postępowania.

    -Kochanie, ty wiesz, że ja nie chcę twojego cierpienia, prawda? Wiesz, że nie chcę robić ci krzywdy. Chcę być dla ciebie dobry, aniołku - głaszcząc mnie po włosach, zdjął moje majtki. Tym razem byłam na to przygotowana. Nie zamierzałam jednak utrudniać mu czynności. Nie widziałam w tym sensu. Byłam przekonana, że Justin nie był złym człowiekiem. Nie mógł więc być zły dla mnie.

    Przyłożył dużą dłoń do mojego nagiego uda. Zaczął kierować nią wyżej, a ja z każdą chwilą zaciskałam mocniej uda. Dążył do tego, aby dotknąć mnie w miejscu, w którym nie chciałam go czuć. W miejscu, które od ostatniego razu wciąż dawało o sobie znać, promieniując kłującym bólem. Wiedziałam jednak, że długo nie uda mi się odpychać go. Jeden z jego smukłych palców dotknął miejsca pomiędzy moimi nogami. Razem z jego gestem, moje policzki oblał jeszcze intensywniejszy rumieniec.

    -Niedługo wrócimy do domku, malutka, zobaczysz - chyba sama nie zdawałam sobie sprawy, że moje powieki opadły. Starałam się mentalnie przygotować, że znów poczuję ten ból. Naprawdę oddałabym wszystko, aby zmienić swój los, lecz nie byłam w stanie prosić o to Justina, który położył mnie ostrożnie na fotelach i docisnął do nich swoim ciałem.

    Każdy ruch wykonywał tak delikatnie, jakby bał się, że jestem kruchą, porcelanową lalką, która w każdej chwili może pęknąć. Ale właśnie dzięki temu zaczynałam traktować go, jak przyjaciela. On jeden był łagodny w stosunku do mnie. Nikt wcześniej nie wykazywał jakiegokolwiek zainteresowania moim życiem, dopóki nie poznałam jego.

    Gwałtownie zacisnęłam małą dłoń na jego umięśnionym ramieniu, kiedy ból, jakiego zaznałam wczoraj, zaczął rozprzestrzeniać się po dolnej połowie ciała, a z czasem docierać do każdego jego krańca. Wiedziałam, że jedyne, co mogę zrobić, to odwrócić głowę w stronę oparcia i płakać cichutko, odbierając głośne pojękiwania, wydobywające się z gardła Justina.

    Ból nie był tak przeraźliwy, jak ostatnim razem, ale również silnie skupiał uwagę i mieszał myśli. Dzisiaj również modliłam się o te ostatnie ruchy, które przyniosłyby Justinowi ogromną przyjemność, a mnie uwolniły od cierpienia. Nie potrafiłam powiedzieć, jak długo to trwało. Miałam wrażenie, jakbyśmy oboje zatrzymali się w czasoprzestrzeni. Sekundy i minuty przestały mijać, Justin wciąż wykonywał takie same ruchy, z identyczną częstotliwością, a ja tylko płakałam, czekając, aż skończy i co jakiś czas ocierając łzę w jego ramię.

    Uśmiechnęłam się blado przez łzy, kiedy mężczyzna przestał się poruszać, a po chwili usiadł na fotelu i bez słowa zaczął się ubierać. Fakt, że znów to zrobił, że znów sprawił mi ból, doskonale wiedząc, w jakim stanie jestem, sprawił, że ufałam mu mniej, niż jeszcze kilkanaście minut temu. Byłam w zupełnej rozsypce i co chwila zmieniałam zdanie, dotyczące tych dobrych rzeczy, a także tych złych.

    Ubrałam się pospiesznie, zanim on znów dotknąłby mnie, pogłaskał po włosach, pocałował. Jeszcze parę chwil temu zdawało mi się to przyjemnym, przyjacielskim gestem, a teraz znów bałam się samej myśli o nim. Bałam się samej myśli, że w ciągu mojego życia z pewnością będzie kolejny raz, w którym mnie zrani, obiecując jednocześnie, że nie chce mojej krzywdy.

    -Było cudownie, aniołku - nie rozumiałam, co było dla niego cudownym przeżyciem. Fakt, że sprawił mi ból, tym razem z pełną świadomością?

    Wysiadł powoli z samochodu i przytrzymał otwarte drzwi, abym mogła również przesiąść się na jeden z przednich foteli. Jednak ja, kiedy obie stopy postawiłam na nierówno wylanym betonie, uniosłam wzrok i zatrzymałam go na słońcu, jasno połyskującym na niebie, a później znów wbiłam go w czarny samochód, uświadomiłam sobie, że byłam zbyt słaba, aby w tym momencie zostać razem z Justinem, przyjmować dotyk jego dłoni i wytrzymywać jego spojrzenie. To za dużo.

    Ignorując ból, który wzmagał się z każdym krokiem, zaczęłam biec w stronę lasu. Potykałam się o patyki oraz wystające korzenie, lecz mimo to nie zwolniłam, jakbym bała się, że Justin podąża krok w krok za mną i rzeczywiście planuje mnie skrzywdzić.

    Po kilku, może nawet kilkunastu minutach, wybiegłam na obrzeża miasta. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Liczyło się tylko jedno - nie było w moim pobliżu żadnych ludzi, od których chciałam zwyczajnie odpocząć.

    Nieświadomie zapuściłam się w jedną z bocznych, opustoszałych uliczek, z obu stron ogrodzoną starymi, wysokimi kamienicami. Na ulicę nie padał nawet jeden snop światła, którego mimo wszystko potrzebowałam. Szukałam przysłowiowego światełka w tunelu, które wskazałoby mi ucieczkę z własnego życia.

    Nagle drgnęłam. Do moich uszu doszedł dźwięk szklanej butelki, rozbijanej na jednym z murów. Z jednej strony chciałam uciekać od jakiegokolwiek znaku ze strony pobliskiej cywilizacji, lecz z drugiej w stronę dźwięku pchała mnie ciekawość. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak naprawdę potrzebowałam ludzi. Potrzebowałam jednego człowieka, którego obdarzyłabym zaufaniem i przy którym nie musiałabym drżeć, obawiając się kolejnej minuty.

    Z pewnej odległości dostrzegłam w jednym z murów wnękę, prowadzącą do wnętrza starej, obdrapanej kamienicy. Na schodach przed wejściem siedziała młoda dziewczyna, pochylona w przód i oparta o kolana. Jej gęste, długie włosy zakrywały rysy twarzy, dlatego dopiero po chwili, kiedy uniosła głowę pod wpływem moich kroków, mogłam rozpoznać w szatynce Bree, sympatię Zayna.

    Wyglądała jednak zupełnie inaczej, niż ta radosna, pełna życia dziewczyna, którą spotkałam kilka godzin temu.

~*~

    ask.fm/Paulaaa962

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 6 - Old traces, new traces...


    ***Vicky's P.O.V***

    Kiedy za Justinem zamknęły się drzwi, poczułam dziwną ulgę. Szybko jednak pojęłam, że nie zostałam sama, we własnych czterech ścianach, z możliwością swobodnego wypuszczenia z siebie uczuć i emocji. Czułam się obserwowana. Chociaż tego nie chciałam, myślałam dwa razy, nim wykonałam jakikolwiek ruch.

    -Jestem Zayn - syn Justina wydawał się sympatyczny, jak jego uśmiech, rozciągający się na ustach. Zdałam sobie jednak sprawę, że Justin również był miły. Przez cały czas uznawałam go za najbardziej pozytywnie nastawioną do mnie osobę, wśród wszystkich, których miałam okazję spotkać w ciągu swojego krótkiego życia. Dzisiejszej nocy przekonałam się jednak, że każdy człowiek posiada drugą, ukrytą twarz, którą ukazuje w najmniej spodziewanym momencie.

    -Vicky - uścisnęłam delikatnie jego dłoń, lecz zabrałam ją dość szybko i gwałtownie. Poczułam bowiem prąd, nieprzyjemny prąd, który odnowił wspomnienie dotyku Justina. Czułam lęk w stosunku do Zayna, dlatego starałam się zachować między nami dystans. Niestety, nie potrafiłam utrzymać go dyskretnie. Kiedy puścił moją dłoń, po prostu wykonałam jeden krok w tył, nie kryjąc strachu.

    -Coś się stało, Vicky? - spytał ostrożnie, jednak widząc, jak reaguje na jego bliskość, nie starał się zbliżyć.
    -Nie, wszystko w porządku, naprawdę - wymamrotałam.
Zdałam sobie jednak sprawę, że Zayn musiałby być zupełnym idiotą, gdyby uwierzył w chociaż jedno moje słowo. Mój głos drżał, a twarz od samego rana z pewnością była nienaturalnie blada. Nawet ślepy zauważyłby, że nie jestem przeciętnym, szczęśliwym dzieckiem, uśmiechającym się na każdym kroku, tylko smutną, wiecznie przygnębioną dziewczynką, która zapomniała, jak wyglądają kolory oraz promienie słońca, docierające do serca.

    -W takim razie chodź na górę, pokażę ci twój nowy pokój. Ojciec z pewnością pozwoli ci przemalować go na dowolny kolor i urządzić tak, jak będziesz chciała, więc przytłaczającym nastrojem, panującym wewnątrz, nie musisz się na razie przejmować - w zupełnie przyjaznym geście przyłożył rękę do moich pleców, aby pokierować mną na górę. Okazałam się tchórzem. Nie potrafiłam zacisnąć zębów i przyzwyczaić się do rzeczy tak banalnej, jaką był dotyk kogoś obcego. Nigdy nie miałam z tym problemów i nie potrafiłam jeszcze przyswoić, że dzisiejsza noc zmieniła wszystko, co do tej pory miało znaczenie. W dalszym ciągu obwiniałam samą siebie, za każdy nieprzyjemny dreszcz, wysyłany przez moje ciało. Widziałam winę tylko i wyłącznie w sobie. Smutne, prawda?

    Zayn podniósł jedną ręką moją torbę i zaczął iść schodami na górę. Wraz z każdym krokiem rozglądałam się po domu, po osobnych korytarzach. Mierzyłam wzrokiem każde drzwi, każdy obraz, wiszący na ścianie, każde zdjęcie, ustawione w ramce. Skoro życie postawiło na mojej drodze nowych ludzi, nowe miejsce i nową sytuację, będę musiała pogodzić się ze wszystkim i zaakceptować. Właściwie, sama chciałam coś zmienić. Może gesty, wykonywane przez Justina nocą, miały na celu mi pomóc? Może po tym wszystkim, wraz z upływem czasu, odnajdę w sobie więcej zaufania do świata i otaczających mnie ludzi?

    -Czuj się tu, jak we własnym domu. W końcu, od dzisiaj nim jest - Zayn otworzył przede mną jedne z drzwi, prowadzące do pokoju po środku korytarza, następnie wszedł do środka, postawił na podłodze torbę, a na koniec usiadł na dużym łóżku, przykrytym białą pościelą, i poklepał miejsce obok siebie, z życzliwym uśmiechem, do którego powoli byłam w stanie się przekonać.

    -Zawsze chciałem mieć młodszą siostrę, wiesz? A teraz, kiedy moje życzenie w końcu się spełniło, chciałbym mieć z tobą jak najlepszy kontakt - zaczął, pocierając dłonie o materiał dresów. - Słyszałem, że mieszkałaś z braćmi, to prawda?
    -Tak, mam dwóch braci. Jeden ma dwadzieścia siedem, a drugi dwadzieścia cztery lata.
    -Jakie były wasze relacje? Dogadywaliście się bez problemu, czy traktowali cię, jak dzieciaka, którym ty nie chciałaś być w ich oczach? - jego głos emanował sympatią, dlatego z nutką chęci zagłębiałam się w rozmowę z nim, mimo że dotyczyła moich prywatnych spraw, o których nie miałam w zwyczaju rozmawiać z kimkolwiek.
    -Wręcz przeciwnie, na siłę traktowali mnie, jak dorosłą, zapominając, że w dalszym ciągu jestem dzieckiem. I tego mi w nich brakowało - po raz pierwszy wyjawiłam drugiemu człowiekowi, czego potrzebowałam, a z czym nie potrafiłam się zgodzić. Może rzeczywiście zaczynałam nabierać odwagi? A może to zwyczajne, chwilowe załamanie, na widok osoby, która naprawdę chce mnie wysłuchać?

    Zayn zamilkł. Zrozumiał, jak poważnie zabrzmiały moje słowa, zwłaszcza zawarte w wypowiedzi jedenastolatki. I choć nie był jeszcze dorosły, poczułam, że potrafi mnie zrozumieć, mimo że był dla mnie praktycznie obcą osobą, którą dopiero poznawałam. Z każdą chwilą bałam się go coraz mniej. Właściwie, to, co odczuwałam względem Justina również nie było lękiem. Myślę, że z niewiadomego powodu czułam po prostu ogromny wstyd.

    -Mogę cię o coś spytać? - szepnęłam, zawijając końcówki rękawów na dłoniach. Okazywałam w ten sposób zdenerwowanie i ciągnęłam za materiał mimowolnie.
    -Oczywiście. Zostałem twoim starszym bratem, który będzie traktował cię lepiej, niż twoi biologiczni bracia. Możesz pytać mnie, o co tylko będziesz chciała, a ja zawsze postaram się pomóc - udało mi się nawet uśmiechnąć. Widziałam, że Zayn podchodzi do mnie poważnie, lecz jednocześnie, jak do dziecka, którym wciąż byłam.

    -Czy twój tata jest dobrym człowiekiem?

    Tym razem w powietrzu zapadła jeszcze głębsza cisza, niż przed momentem. Kiedy Zayn nie odpowiadał przez dobrą minutę, uniosłam głowę i, ignorując włosy, opadające na moje policzki, spojrzałam w górę, na skupioną i poważną twarz Zayna.

    -Dlaczego o to pytasz, Vicky? - zmieszałam się, kiedy jego ostre spojrzenie nie opuszczało mojej twarzy, tylko badało ją, jakby chciało wypalić dziurę na wylot.
    -Z ciekawości - mój głos był na pograniczu szeptu. Bałam się, że Zayn zdoła to usłyszeć. W końcu, obiecałam Justinowi, że w tej jednej kwestii, która zaistniała między nami, będę milczeć.

    -Wiesz, według mojej matki jest skończonym dupkiem i największym draniem, jakiego poznał świat - w tym miejscu wstawił do swojej wypowiedzi cytat. - Ale rozwody zazwyczaj kończą się tego rodzaju wyzwiskami. Moim zdaniem jednak jest w porządku. Czasem przesadza z dyscypliną i porządkiem, ale kiedy ma dobry humor, mogę z nim pożartować, czasem nawet poradzić się, zwłaszcza w kwestii dziewczyn. Nie mogę na niego narzekać. Jest naprawdę w porządku facetem.

    Słowa Zayna sprawiły, że znów oddaliłam od siebie potencjalną winę Justina. Skoro w oczach własnego syna był dobrym człowiekiem, mnie również musiał potraktować dobrze. Jedynie ja odebrałam to inaczej. Czułam się okropnie z faktem, że choćby przez moment pomyślałam o nim źle. Teraz nagle zapomniałam też, że sprawił mi silny ból. W zasadzie, o niczym już nie pamiętałam. On był dobrym człowiekiem. Tylko to się liczyło.

    -Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w pokoju zaraz za ścianą, drugie drzwi na lewo - Zayn podparł się o kolana i powoli oderwał się od łóżka, podchodząc do futryny. - I jeszcze jedno, Vicky. Nie wiem, czego się boisz i co paraliżuje całą ciebie, sle powiem ci jedno. Nie myśl o tym, zapomnij, wyrzuć z pamięci. Od razu poczujesz się lepiej.

    Kiedy w końcu zostałam sama, a żaden dźwięk nie rozpraszał mojej uwagi pomiędzy dwoma równorzędnymi racjami, położyłam się na czystej pościeli i ostrożnie przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej, nadal odczuwając kłujący ból w dole brzucha i pomiędzy nogami. Nie rozumiałam go, nie wiedziałam, w jaki sposób powstał, nie wiedziałam, jak mam na niego reagować.

    Pozwoliłam jednej samotnej łzie spłynąć w dół policzka, lecz resztę, które napływały pod powieki, zatrzymałam. Nie mogłam płakać, nie miałam ku temu powodu. Byłam po prostu zbyt słaba, aby zrozumieć, że wszystko, co zaszło w ciągu tych dwóch krótkich dni, w rzeczywistości miało służyć mojemu dobru. Musiałam się po prostu dostosować i nie rozważać więcej tego, co dla mnie słuszne, oraz tego, co wydaje się zupełnym przeciwieństwem.

    Zaczęłam powoli wyjmować z torby ubrania i układać je na pustych półkach w starej, drewnianej komodzie, uatawionej przy jednej z beżowych ścian. Chciałam zająć czymś ciało, zająć umysł, aby znów nie wspominał dotyku Justina, który teoretycznie nie krzywdził mnie, lecz jednocześnie powodował pieczenie nagiej skóry. Skąd te wszystkie odczucia?

    Gładząc fioletowy sweterek, ułożony w komodzie, usłyszałam skrzypnięcie drzwi i spokojne kroki za plecami. Zanim odwróciłam się przez ramię, poczułam unoszącą się w powietrzu woń silnych, męskich perfum. Wyczuwałam je notorycznie od wczorajszego popołudnia. Należały do Justina i biły od niego ze sporej odległości. Ja jednak w nocy czułam je z bardzo bliska. Zapamiętałam je aż nazbyt dobrze.

    -Jak się czujesz, aniołku? - spytał, a jego twarz, umieszczona niedaleko mojego ucha, rozniosła głos po jego wnętrzu. Drgnęłam niespokojnie, oddychałam niespokojnie, byłam niespokojna. Przed chwilą odczuwałam ulgę. Teraz jednak znów był blisko, a ja czułam zagrożenie i strach przed jego dotykiem.

    -Dobrze - wymamrotałam.
Moje powieki opadły mimowolnie, kiedy przyłożył dłoń do mojej głowy i pogładził nią miękkie kosmyki włosów. Zacisnęłam je i zupełnie nieświadomie wstrzymałam oddech. Przez moment miałam wrażenie, że czas dookoła zatrzymał się. Staliśmy w tej samej pozycji przez długie chwile. Ja bałam się poruszyć, a on zwyczajnie nie chciał.

    -Mówiłem ci już, nie musisz się mnie bać. Jestem twoim przyjacielem, a przyjaciel nie zrobi krzywdy swojemu malutkiemu aniołkowi - Justin obrócił mnie twarzą w swoją stronę. Nie mając odwagi, aby spojrzeć w jego czekoladowe, skupione oczy, wbiłam wzrok w obiekt na przeciw mnie. Był to umięśniony tors Justina, odbijający się przez materiał białej, idealnie wyprasowanej koszuli. Skupiłam się na jednym z guzików i po prostu stałam, gdyż nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić.
   
    -Vicky, odezwij się do mnie - kiedy ostrożnie przyłożył dłoń do mojego rozgrzanego, zaczerwienionego policzka, znów zadrżałam. On jednak nie zabrał dłoni i tym samym w pewien sposób oswajał mnie ze swoim dotykiem. Postanowiłam opanować przejawy paniki i w żaden sposób nie reagować na opuszki jego palców, delikatnie sunące wzdłuż linii mojej szczęki. Po prostu stałam, z czasem przekonując się, że Justin w rzeczywistości nie robił mi krzywdy, nie sprawiał bólu, tylko gładził delikatnie. W każdej chwili, w każdym momencie zdawał mi się zupełnie innym człowiekiem, niż przed paroma minutami. Chociaż wyraz jego twarzy pozostawał identyczny, krył za maską wiele innych odsłon.

    -Co masz zamiar ze mną zrobić? - spytałam cicho, mimo że chciałam, aby mój głos rozbrzmiał chociaż odrobinę głośniej. Mężczyzna onieśmielał mnie bardziej, niż moi bracia, niż Zayn, niż jakikolwiek inny człowiek. Miałam świadomość, że on jako jedyny widział mnie bez ubrań, nagą, bezbronną.
    -Nic, słoneczko. Nic - nie rozumiełam, dlaczego nawet na moment nie odrywał dłoni od mojego ciała. Raz dotykał włosów, raz policzka, raz ramienia, a także ledwie widocznej talii. Sprawiało mu to przyjemność?

    Justin odsunął się ode mnie, odwrócił i wolnym krokiem podszedł do łóżka, na którego skraju usiadł. Wyglądał na smutnego, lub bynajmniej zmęczonego. Jego oczy nie lśniły tak, jak wczorajszego wieczoru oraz dzisiejszego poranka, kiedy całował mnie, dotykał i przytulał z troską.

    -Jesteś jeszcze maleńka, Vicky, dlatego będziesz musiała chodzić do szkoły. Zapisałem cię do tej samej, do której chodzi Zayn. W budynku znajduje się zarówno poziom podstawowy, jak i wyższa szkoła, a pomyślałem, że wolałabyś znać chociaż jedną osobę. Wtedy nie będziesz czuła się tam tak bardzo samotna. Jestem pewien, że z czasem znajdziesz koleżanki, kolegów.
    -Nigdy ich nie miałam. Nie wiem, jak rozmawiać z rówieśnikami, nie wiem nawet, o czym mogłabym. Zazwyczaj jedynie przysłuchiwałam się rozmowom innych i nigdy nie starczyło mi odwagi, aby również się odezwać. Dlatego nie wierzę już, że ktokolwiek mógłby mnie polubić i traktować, jak koleżankę.

    Nogi mimowolnie zaprowadziły mnie do łóżka, na którym spoczywał mężczyzna. Usiadłam obok niego, jednak pamiętałam o zachowaniu dystansu i bezpiecznej odległości. Tym razem nawet nie starał się zbliżyć do mnie, przysunąć. Siedział w jednym miejscu, opierał łokcie o kolana i wpatrywał się w niewielki, brązowy dywan, ułożony na podłodze, po środku sporego pokoju. Przez parę chwil chciałam go dotknąć, dowiedzieć się, dlaczego jego ust nie zdobi uśmiech, który potrafił nawet mnie, najbardziej pesymistycznie nastawioną do życia osobę, podnieść na duchu. Chciałam spytać go, dlaczego jego wzrok jest tak zamglony. Chciałam wiedzieć, czy to przeze mnie jest nieobecny i zdołowany. Może powiedziałam coś, co dogłębnie go uraziło, lub sprawiło mu najzwyczajniej w świecie przykrość?

    Szybko jednak zrezygnowałam z prób nawiązania z nim kontaktu. Chyba wolałam, aby nie patrzył na mnie, nie odzywał się do mnie, nie starał się dotknąć. Wtedy czułam się pewniej. Niepokoiło mnie jednak jego milczenie. Czułam, że Justin chce coś powiedzieć, może wyrzucić z siebie pewnego rodzaju ciężar, ale nie potrafi zebrać w sobie sił, aby otworzyć usta i wypuścić pojedyncze słowa.

    Zamiast tego wstał i ostatni raz przed wyjściem z pokoju pogładził mnie po głowie. Zdawało mi się, że zrobił to jeszcze delikatniej, niż każdym poprzednim razem.
    -Za dziesięć minut zejdź na dół, aniołku. Odwiozę ciebie i Zayna do szkoły.

    ***

    Budynek szkolny był z pewnością dużo większy, niż moja poprzednia szkoła, do której uczęszczałam z ogromną niechęcią. Tutaj również bałam się przekroczyć próg i gdyby nie Zayn, nieodstępujący mnie na krok, nie dałabym rady odnaleźć w sobie odwagi. Szkoła wiązała się z dużą liczbą nastoletnich osób. Czulam przed takimi respekt. To oni przeważnie posyłali mi krzywe, lub pełne ironii spojrzenia. Chciałam uwolnić się od nich, lub choćby nauczyć się je ignorować, lecz nie widziałam sensu, aby okłamywać samą siebie. Nigdy nie będę wystarczająco odważna, aby puszczać mimo uszu spojrzenia i wredne docinki.

    -Nie musisz się bać, Vicky. Szkoła nie jest taka straszna, kiedy poznasz właściwych ludzi, z którymi chcesz zawrzeć bliższe więzi. Ja poznałem w szkole swoich najlepszych przyjaciół, a także dziewczynę, którą kocham ponad życie. Wystarczy, że otworzysz oczy, a ujrzysz mnóstwo osób, które tylko czekają, abyś podeszła do nich i wyciągnęła otwartą dłoń, zaufaj mi - oboje przemierzaliśmy wzdłuż szkolny korytarz. Chociaż postawiłam na nim naprawdę wiele kroków, nadal nie widziałam końca, za to uczniów z każdą chwilą przybywało. Widziałam ludzi w podobnym wieku do mojego, jak i tych parę lat starszych, którzy dużo bardziej pasowali do Zayna. Przerastali mnie posturą, a także sposobem poruszania się. Po tym bowiem mogłam poznać, kto czuje się w szkole pewnie, a kto jest równie wystraszony, co ja.

    -W tej sali będziesz miała pierwszą lekcję. Gdy ją skończysz, poczekaj tu na mnie, a zaprowadzę cię do następnej klasy, dobrze? - skinęłam jedynie głową. Chciałam, aby Zayn zostawił mnie już samą. Nie, nie dlatego, że wolałam przebywać tylko w swoim towarzystwie. W dziwny sposób czułam, że jestem dla Zayna problemem, którym musi się opiekować, mimo że nie dawał mi powodów do takich myśli. Chyba przyzwyczaiłam się, że dla moich biologicznych braci od zawsze byłam utrapieniem. Gdybym rzadziej wchodziła im w drogę, może nie oddaliby mnie Justinowi, a ja nie musiałabym przez długie godziny odpychać od siebie samych myśli, zawierających dotyk mężczyzny.

    Usiadłam pod jedną ze ścian na przepełnionym korytarzu. Będąc blisko podłogi, przy samej ziemi, czułam się bezpieczniej, niż gdybym miała stać, będąc dostępną dla wzroku wielu osób. Uznawałam zasadę, że dopóki zauważa mnie mniej uczniów, mniejsza ich ilość może obrać sobie moją drobną postać, jako cel, na którym będą mogli wyładowywać wszystkie złe emocje.

    Przymykając oczy dosłownie na moment, wyciągnęłam przed siebie obie nogi, aby chociaż w części rozprostować obolałe ciało. Niestety, na tę jedną chwilę zapomniałam o przepełnionym korytarzu. Los chciał, że o jedną z moich stóp potknął się rosły chłopak. Miał szesnaście, może siedemnaście lat, stanowczy, poważny wyraz twarzy i spojrzenie, potrafiące zabić. Był człowiekiem, któremu nigdy nie chciałabym się narazić, a nieumyślnie zrobiłam to już pierwszego dnia w nowej szkole.

    -Masz, kurwa, jakiś problem, dzieciaku? - ryknął, powodując zimne poty, oblewające mnie od szyi, po czubki palców u stóp.
Bałam się za każdym razem, gdy ktoś podnosił na mnie głos, nawet osoby, które znałam i do których miałam zaufanie. Teraz drżałam jednak przed całkowicie obcym człowiekiem. Nie znałam jego zamiarów, nie wiedziałam, do czego jest zdolny.

    W nowej szkole chciałam od nowa zacząć swoje życie, tak, jakby poprzednie nigdy nie istniało. Chciałam zapomnieć o ludziach, którzy upokarzali mnie każdego dnia. Chciałam zapomnież również o tych, którzy biernie przyglądali się czynom innych i nigdy nie wyciągnęli do mnie pomocnej dłoni. Tymczasem wszystko zdaje się być takie samo, jak w poprzedniej szkole, w poprzednim otoczeniu. Chciałam jedynie, aby zostawili mnie w spokoju, aby przestali się nade mną znęcać i taktować gorzej, niż zwierzę.

    -Nie - wyjąkałam, drżąc zarówno na zewnątrz, jak i w środku. I choćbym nie wiem, jak starała się nad tym zapanować, moje dłonie i tak nie potrafiły stanowczo złapać paska torby, a oddech ulatywał z moich ust w nierównych odstępach. - Przepraszam.

    Wystarczyło spojrzeć w jego ciemne oczy, aby wiedzieć, że nie zamierza mi odpuścić. Czasem miałam wrażenie, jakby cały świat zmówił się przeciwko mnie i za jeden, niewłaściwy ruch, pragnął mnie ukarać. W zasadzie, wystarczyło, że oddychałam i dawałam oznaki swojego istnienia. Samo to prowokowało innych do uprzykrzania mi życia, którego swoją drogą wcale nie potrzebowałam. Który człowiek chciałby żyć, mając świadomość, że jest zupełnie bezużyteczny?

    -Dla twojego dobra chowaj się za każdym razem, kiedy zobaczysz mnie w pobliżu, dziecinko. Nasza kolejna konfrontacja może skończyć się dla ciebie bardzo źle - zacisnął ogromną dłoń na materiale bluzki na moich plecach i szarpnął nim w górę. Nie miałam siły, aby dłużej siedzieć. Jego siła uniosła mnie z łatwością, a druga z dużych dłoni docisnęła do ściany. - Zrozumiałaś mnie?

    Po raz pierwszy poczułam, że bez sensu jest dłużej starać się i zabiegać o akceptację wśród rówieśników. Nie mam na nią najmniejszych szans, chociaż tak bardzo chciałabym żyć, jak inne dzieciaki. Zwyczajnie wyrwałam się nastolatkowi, przebiłam się przez tłum gapiów i uciekłam, aby schować się przed nim, jak mi polecił. Nie chciał, abym wchodziła mu w drogę, więc ja nie zamierzałam tego czynić. Postanowiłam z jeszcze większą gorliwością unikać kłopotów, unikać ludzi.

    W popłochu zamknęłam za sobą drzwi od łazienki. Okazałam się na tyle silna, aby nie rozkleić się. Nie dałam łzą pozwolenia, aby wypłynęły spod moich powiek. Założyłam na nich kłódkę, a klucz wyrzuciłam, tym samym zabraniając samej sobie płakania w rękaw bluzki. Im więcej płakałam, tym słabsza byłam i tym więcej osób mogło mnie zniszczyć.

    Zsunęłam się po ścianie na brudną, zimną, wilgotną podłogę. Brzydziłam się jej tak samo, jak całej tej szkoły, jak samej siebie. Za każdym razem, kiedy patrzyłam w lustro, widziałam brązowe, proste włosy, ciemne oczy, malinowe usta, mały nos. Nie widziałam jednak w swojej twarzy nawet minimalnej chęci do życia. I jakkolwiek źle to zabrzmi, kiedy Justin przytulił mnie po raz pierwszy, poczułam iskrę, która byłaby w stanie rozpalić w mojej duszy ognisko, pomagające mi po wszystkich przejściach.

    Siedząc skulona na ziemi, nie zauważyłam, że drzwi łazienki otworzyły się ponownie. Dopiero kroki uświadomiły mi, że nie jestem już sama. Miałam cichą nadzieję, że nie zostanę zauważona, jednakże wbrew pozorom moja postać wyjątkowo przykłuwała uwagę swoją bezradnością.

    -Cześć, wiesz, że to męska łazienka? - poczułam, jak chłopak, którego rozpoznałam po głosie, kuca obok mnie.
    -Przepraszam, zaraz stąd wyjdę - aby nie stracić wszystkiego, co miałam do stracenia w oczach innych, uniosłam głowę. Ujrzałam przed sobą parę niebieskich, siedemnastoletnich tęczówek, wpatrzonych we mnie przenikliwie, jednak z sympatią.
    -Coś się stało? Może będę potrafił ci pomóc? - sama nie wiem, czy naprawdę tego chciał, czy naprawdę wyciągał do mnie pomocną dłoń. Przyzwyczaiłam się, że jakiekolwiek życzliwe gesty, wykonywane w moim kierunku, nie są przepełnione szczerością, a przebiegłością i kłamstwem, lub po prostu zwyczajną litością. - Czy ty masz na imię Vicky? Jesteś nową siostrą Zayna?
    -Tak, skąd wiesz?
    -Zayn to mój przyjaciel. Widziałem, jak wchodziliście razem do szkoły. Może powiem mu, że źle się czujesz, żeby zabrał cię do domu? Naprawdę nie wyglądasz najlepiej.

    Chłopak nie musiał się fatygować. Dosłownie parę chwil później drzwi łazienki otworzyły się kolejny raz. Teraz jednak poznałam człowieka, który przekroczył próg. Był nim Zayn, z wyraźnie zaniepokojonym wyrazem twarzy. Czy martwił się o mnie?

    -Szukałem cię przed klasą, Vicky, ale inni powiedzieli mi, że uciekłaś po spięciu z jakimś chłopakiem. Jak się czujesz, nic ci nie zrobił? - właśnie tak od zawsze wyobrażałam sobie starszego brata. Chciaż znałam Zayna raptem parę godzin, troszczył się o mnie i naprawdę przejmował moim losem. Nie byłam do tego przyzwyczajona, ale również dzięki niemu czułam się odrobinę ważniejsza.

    Nie potrafiłam powiedzieć, dlaczego nic nie mówiłam. Kiedy znalazła się osoba, która naprawdę chciała mi pomóc, ja uznawałam to za litość, której nie chciałam na kimkolwiek wymagać. Przyłapałam samą siebie na tym, że naprawdę nie wiedziałam, czego sama chciałam.

    -Zadzwonię po tatę. Przyjedzie po ciebie i zabierze do domu. Myślę, że nie ma sensu, abyś dłużej tu dziś siedziała. Niepotrzebnie zrazisz się do tej szkoły - w tym momencie chciałam krzyknąć, powstrzymać go od zatelefonowania do Justina, w pobliżu którego również nie chciałam być. Jak zwykle jednak z moich ust nie uleciało ani słowo. Wciąż milczałam, jednocześnie zgadzając się na wszystkie warunki. - Wyjdź przed szkołę, Vicky. Tata czeka na parkingu. Nie zdążył jeszcze odjechać.

    Nawet nie podziękowałam Zaynowi, ani jego przyjacielowi. Nie zdołałam również pozbierać emocji i zbić ich chociaż odrobinę w jedną całość. Mocno zacisnęłam dłoń na pasku torby i niemal ciągnąc ją po korytarzu, doczłapałam się do dużych, wyjściowych drzwi.

    Samochód Justina zaparkowany był po środku parkingu, w tym samym miejscu, w którym wysiadałam z niego pięć minut temu. Wbiłam wzrok w betonowe płyty chodnika i nie podniosłam go aż do momentu, w którym złapałam klamkę, wsiadając na miejsce pasażera. Chciałam powiedzieć, że razem z zamknięciem drzwi poczułam się bezpieczniej, lecz niestety musiałabym skłamać. Strach przed szkołą zastąpił strach przed Justinem, dużo silniejszy, dużo bardziej paraliżujący i dużo bardziej zrozumiały.

    Razem z dużą dłonią, którą przyłożył do wewnętrznej strony mojego uda, rozwiał moje nadzieje, że kiedykolwiek znajdę w sobie wystarczające pokłady odwagi, aby cokolwiek zmienić.

~*~

    I co sądzicie o rozdziale? :)

    Polecam! http://bieberstouch-fanfiction.blogspot.com

    ask.fm/Paulaaa962

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 5 - Small, fucking provocateur...


    ***Zayn's P.O.V***

    Kroki, choć ciche i delikatne, powodowały nieznośne kłucie w skroniach, które przeradzało się w pulsujący ból całej głowy. Z wciąż opuszczonymi powiekami, uniosłem dłonie i przyłożyłem do skroni dwa palce, wskazujący oraz środkowy, masując je delikatnie okrężnymi ruchami. Co prawda, nie przyniosło to długotrwałego ukojenia, lecz na parę sekund uśmierzyło ból.

    -Trzeba było pić więcej, kretynie - kroki ucichły. Zastąpiła je jednak mała pupa, dociskająca moje biodra do podłoża i przyjemnie drażniąca okolice mojego krocza.

    Już kilka sekund później poczułem miękkie kosmyki włosów, delikatnie łaskoczące moją klatkę piersiową i policzki, a później pełne, słodkie usta dotknęły moich warg. Zrobiły to w sposób denerwujący, ponieważ nie zaspokoiły moich potrzeb, a jedynie je rozbudziły.

    -Mówiłem ci wiele razy, nie denerwuj mnie w ten sposób - wymruczałem, opuszczając dłonie z twarzy. Przyłożyłem je do gładkich ud dziewczyny, która rozsiadła się na mojej dolnej połowie, jak na najwygodniejszym fotelu. Co więcej, nie miała najmniejszego zamiaru zsunąć się, lub choćby zmienić pozycji.

    -Oboje dobrze wiemy, że uwielbiasz, gdy to robię. - jakby na potwierdzenie swoich słów poruszyła się, dosadnie ocierając o moje przyrodzenie. Kochałem, gdy zmieniała się w zarozumiałą sukę. Jeśli mam być szczery, była taka niemal zawsze i właśnie tym różniła się od innych dziewczyn. One słodkimi uśmiechami zdobywały serca facetów. Moja dziewczyna natomiast nigdy nie upadłaby tak nisko, aby płaszczyć się przed mężczyzną. Chętny musiał zabiegać o nią, nie na odwrót.

    -Mam cholernego kaca. - wyjęczałem. Nie liczyłem już nawet, że Bree pochyli się i delikatnie pocałuje mnie w czółko. Przyzwyczaiłem się, że interesował ją jedynie czubek własnego nosa, poza który, nie widziała niczego. Pozostawała niewzruszona na ludzkie cierpienie.
    -Mówiłam, trzeba było pić więcej, a z pewnościsa nie stanąłbyś dzisiaj na nogach. Widocznie masz za słabą głowę, aby pić na umór - powiedziała z wyższością. - A teraz wstawaj. Nie zamierzam słuchać, jak użalasz się nad sobą.

    Uderzając lekko w moją klatkę piersiową, przełożyła jedną nogę na drugą stronę moich bioder i stanęła prosto na materacu, na którym oboje spedziliśmy noc. Zamknęła w dłoniach burzę swoich długich, brązowych włosów i przełożyła wszystkie na jedno ramię, okryte cienką koszulką bez rękawów, uprzednio roztrzepując je lekko, zwiększając tym samym ich objętość.

    Była moją piękną księżniczką. Urody zazdrościła jej każda, młoda kobieta, natomiast mi zazdrości każdy facet, że bezkarnie mogłem nazwać ją swoją. I chociaż Bree zawsze upierała się, że nie jest od nikogo zależna, ja i tak będę uważał, że jest moja i tylko ja mam do niej prawo. Tylko ja mogłem ją przytulać, tylko ja mogłem całować jej pełne, malinowe wargi i tylko ja mogłem z nią grzeszyć, czego oboje nie mieliśmy w zwyczaju sobie odmawiać. Ja byłem młodym mężczyzną, którego hormony buzowały w organizmie. Bree natomiast była jedną, wielką zagadką i z perspektywy czasu uświadomiłem sobie, że w rzeczywistości nie wiem o niej nic, prócz jej imienia, nazwiska, wieku oraz faktu, że byłem w niej bezgranicznie i niezaprzeczalnie zakochany.

    -Stary, śpisz? - potrząsnąłem ramieniem kumpla, leżącego na kanapie. Było tak bezwładne, że pod wpływem jednego dotyku zsunęło się na ziemię i uderzyło w nie z cichym brzdękiem.

    Siedemnastolatek mlasnął cicho i zaczął mrugać oczami, jednocześnie osłaniając je przed światłem słonecznym, wpadającym do salonu. Rozbudził się dopiero po kilku minutach, kiedy usiadł prosto na kanapie, a nogi zsunął na podłogę.

    -Już nie, dzięki - mruknął, wykonując dokładnie taki sam gest, jak ja, zaraz po przebudzeniu. Mianowicie, przyłożył palce do skroni i zaczął masować je okrężnymi ruchami. - Która godzina? - spytał, wciąż nieprzytomnie.
    -Chwilę po ósmej. - zerknąłem na zegar, wiszący na przeciwległej ścianie i ciężko było mi wręcz uwierzyć, że po całonocnej imprezie, syto zakrapianej alkoholem, o tak wczesnej godzinie jestem już na nogach.

    -Do cholery, dlaczego budzisz mnie w środku nocy? - opadł z powrotem na beżowe poduszki, a palcami lewej ręki przeczesał gęste, brązowe włosy.
    -Uwierz, wolisz zostać obudzony przeze mnie, niż przez tę chodzącą marudę i wiecznie niezadowoloną księżniczkę - nie zdążyłem nawet dokończyć zdania. W trakcie przerwała mi mała dłoń, uderzajaca mnie w tył głowy. I nie, nie delikatnie, ale mocno, w wyniku czego na moich ustach zaczął błąkać się grymas.

    -Jeśli ja marudzę, chyba nigdy nie słyszałeś siebie - Bree, z kubkiem kawy, przeszła między moimi nogami. Kiedy była tak blisko, nachyliłem się i musnąłem delikatnie gładką skórę jej uda. - Nie dotykaj mnie - fuknęła, podchodząc do drugiej kanapy, na której w dalszym ciągu spał jeden z chłopaków.

    Bez cienia wyrzutów sumienia strąciła na podłogę jego nogi i sama rozsiadła się na większej części kanapy. Była chyba największą egoistką, jaką znałem, a mimo to kochałem ją, jak szaleniec. Była pierwszą dziewczyną, na której naprawdę mi zależało. Często jednak wątpiłem, czy jej zależy na mnie, z czasem przekonując się, że dla Bree nie liczą się inni. To ona stała w jej małym centrum wszechświata, do którego nie wpuszczała nikogo innego.

    Przyglądałem się kolejno twarzy każdego z kolegów. Czterech przebudziło się już, natomiast ostatni, największy imprezowicz, nadal pozostawał w głębokim śnie, z którego nie byłoby w stanie wybudzić go nawet trzęsienie ziemi. Jednakże, te cztery pary oczu, które już od paru minut uchwytywały światło słoneczne, teraz wpatrzone były w postać Bree, w jej pełne piersi, osłonięte jedynie lekko prześwitującą koszulką, bez materiału stanika, oraz długie, smukłe nogi, delikatnie opalone.

    Doskonale wiedziałem, w jaki sposób działała na moich kolegów, a i oni nigdy nie starali się tego przede mną ukrywać. Kiedy nie byliśmy jeszcze z Bree parą, każdy z nich starał się zdobyć względy dziewczyny, jednak ona wybrała mnie. Wśród wszystkich, których mogła zdobyć jednym skinieniem palca, odnalazła mnie i to ze mną spędzała każdą, wolną chwilę. I może była wredna i arogancka, ale kocham ją taką, jaka jest, nie oczekując od niej zmiany.

    -Mam dla was propozycję. Jeśli zmyjemy się stąd, zanim Mike otworzy oczy, cały ten burdel pozostanie na jego głowie. Co wy na to? - mogłem się spodziewać, że brunetka nie będzie skora do pomocy. Dbała wyłącznie o siebie, a problemy innych omijała szerokim łukiem.
    -Jestem jak najbardziej za. - po minucie od propozycji chyba tylko ja nadal siedziałem na materacu, obserwując, jak koledzy w pośpiechu zakładają na siebie ubrania. Jednocześnie zachowywali przy tym nadzwyczajną ciszę, aby żaden, większy szmer nie doszedł do uszu śpiącego Mike'a, właściciela domu.

    -Idziesz z nami, czy zamierzasz do późnej nocy sprzątać z nim ten burdel? - nadal byłem w samych bokserkach, kiedy Bree ubierała już buty. I choć nie chciałem zostawiać przyjaciela z ogromnym bałaganem na głowie, który będzie musiał uprzątnąć przed powrotem rodziców, uległem Bree, zwłaszcza kiedy podeszła do mnie i zaczęła delikatnie muskać moją szyję, wypełniając drobne pocałunki namiętnością.

    -Wybacz, Mike. Z kobietami się nie dyskutuje - mruknąłem do śpiącego kumpla, pospiesznie wkładając na siebie czarne dresy, zwężane w nogawkach, oraz czarną koszulkę, z przypadkowymi napisami na piersi. Butów, Bree nie pozwoliła założyć mi w domu. Chwyciła je jedną ręką i wyszła na podjazd, oświetlony słońcem, sprawiając, że przez pewien czas szedłem po chodniku w samych skarpetkach.

    -Długo jeszcze masz zamiar znęcać się nade mną w ten sposób? - westchnąłem zrezygnowany. Kiedy tylko zbliżałem się do Bree wystarczająco, aby odebrać od niej swoje buty, ona uciekała kawałek w przód, śmiejąc się pod nosem i powtarzając tę czynność wielokrotnie.

    Mówiłem już, że dodatkowo bywa cholernie złośliwa?

    -Bree, mam białe skarpetki, jeśli jeszcze nie zauważyłaś, a nie chciałbym, aby za parę sekund stały się czarne - nie byłem zirytowany nawet w najmniejszym stopniu. Zwyczajnie zdążyłem przyzwyczaić się do jej momentami dziecinnego zachowania.

    Ona jedynie wzruszyła ramionami i zaczęła iść przed siebie, stawiając proste kroki w wysokich szpilkach, które jeszcze bardziej wysmuklały jej nogi i zwyczajnie przyciągały wzrok. Wykorzystując moment, w którym brunetka pozostawała odwrócona do mnie plecami, podbiegłem do niej najciszej, jak potrafiłem, i złapałem w pasie, przerzucając jej drobne ciało przez swoje ramię.

    -I kto jest teraz górą, ptysiu? - zachichotałem. Kiedy uniosłem ją, przypadkowo podwinąłem odrobinę materiał koszulki dziewczyny, która odsłoniła kawałem nagiej skóry biodra. Moje wargi automatycznie przywarły do niej delikatnie i kilka razy musnęły. Przez cały czas czułem wewnętrzną potrzebę, aby pokazywać Bree, ile dla mnie znaczy. Liczyłem, że każdy mój gest i czułe słówko zapisze się w jej główce i przypomni, kiedy Bree poczuje wątpliwości.

    -Wszystko, tylko nie ptysiu. Przez ciebie czuję się, jak ciastko z kremem. Mówiłam ci wiele razy, nie jestem słodka, tylko seksowna.
    -Aniołku, jesteś najsłodszą istotą, jaką znam. Nie wyprzesz się tego. Możesz udawać, możesz robić z siebie wredną sukę, ale wewnątrz serduszka nadal jesteś małym, zbłąkanym szczeniaczkiem.
    -Nienawidzę, kiedy traktujesz mnie, jak idiotkę, która tylko czeka, żeby chłopak lizał jej dupę czułymi, słodkimi słówkami. Nie cierpię tego, słyszysz? - choć, uderzając mnie w plecy, nie brzmiała na rozbawioną, ja i tak przez cały czas kroczyłem z uśmiechem.

    Przez całą drogę nie zdołałem założyć butów i w białych skarpetkach doszedłem do drzwi domu. Ani na moment nie postawiłem również Bree na chodniku, która ze znudzeniem wsparła się na łokciach o moje plecy i cicho nuciła melodię nieznanej mi piosenki. Jej głos, mimo że zwykle podnosiła go, teraz brzmiał uspokajająco, relaksował mnie. Kłótnie między nami zdażały się niestety dość często, dlatego korzystałem z każdej chwili ciszy, którą spędzaliśmy wspólnie. Wiedziałem jednak, że nie mogę przyzwyczajać się do takich momentów, chociaż bardzo bym tego chciał.

    Wszedłem do wnętrza domu, w którym panował nienaganny porządek i spokój. Każda, najmniejsza rzecz odnalazła swoje miejsce w szafkach bądź w szufladach, natomiast poza półkami znajdowało się jedynie kilka zdjęć, oprawionych w drewniane ramki, oraz skromne ozdoby. Ojciec od zawsze cenił sobie porządek, a ja nie szukałem pretekstu, aby wszczynać z nim kłótnie, dlatego poza granice swojego pokoju nie rozprowadzałem bałaganu, porozrzucanych ubrań oraz śmieci.

    -Co księżniczka zjadłaby na śniadanie? - spytałem, ostrożnie sadzając Bree na beżowej kanapie, z poduszkami po bokach.
    -Ciebie - zębami delikatnie przygryzła wargę, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej smakowicie i kusząco. Poczułem potrzebę, aby poczuć ją na swoich. Nie protestowałem więc, kiedy mała dłoń brunetki zwinęła się w pięść na mojej koszulce i nie pozwoliła oddalić mi się w stronę kuchni. Zamiast tego przyciągnęła mnie na kanapę, na którą opadłem plecami. Poczułem, że powietrze wokół nas zaczyna robić się coraz cieplejsze, zwłaszcza wtedy, kiedy Bree z wdziękiem przeniosła jedną nogę na drogą stronę mojego biodra i usiadła na mnie okrakiem, znów dotykając mojego członka pupką.

    -Wczoraj nie pozwolili mi zbliżyć się do ciebie, więc dzisiaj muszę odebrać to, co mi się należy. - Bree nie czuła przede mną skrępowania, dlatego kiedy położyłem dłonie na jej nagiej talii, nawet nie drgnęła. Wręcz przeciwnie, zachęcała mnie, abym przełożył przez głowę jej koszulkę i odrzucił ją na tyle daleko, by nie stanowiła przeszkody. Może to pusty i głupi tok myślenia, ale za to również tak bardzo ją kochałem. Nie należała do grupy dziewczyn, które po każdej pieszczocie w pośpiechu biegły do kościoła, aby wyspowiadać się z grzechów. Chwytała to, co każdego dnia dawało jej życie.

    -Uwielbiam, kiedy zmieniasz się w niegrzeczną dziewczynkę - wymruczałem, pozwalając jej sprawnym dłonią ująć między palce gumkę dresów i powoli zsuwać je w stronę stóp.
    -Nie zmieniam się w nią. Zawsze taka jestem - lekceważąco wzruszyła ramionami. Tym razem zawędrowała dłońmi do guzika swoich spodenek. Odpinała je stanowczo zbyt wolno, dlatego po kilku chwilach, zniecierpliwiony, odsunąłem jej rączki na bok i sam przywarłem palcami do zapięcia, zwalniając je jednym, szybkim ruchem.

    -Panie Black, co tak agresywnie? - wymruczała, sunąc nosem po mojej szyi, wrażliwej jedynie na jej dotyk.
    -Nazywając mnie panem Blackiem, mam wrażenie, jakbyś rozmawiała z moim ojcem. I wybacz, słonko, ale przez moment wyobraziłem go sobie na moim miejscu - parsknąłem głośnym śmiechem, a mina Bree dodatkowo pobudziła kolejną falę rozbawienia.
    -Masz zbyt wybujałą wyobraźnię. Przez ciebie ja również zobaczyłam go pod sobą i uwierz, teraz czuję się bardzo niezręcznie - aby zahamować nasze wzajemne wybuchy śmiechu, kilka razy musnęła moje usta, rozprowadzając przyjemne ciepło w moim wnętrzu.

    Naraz usłyszeliśmy przekręcanie klucza w zamku drzwi wejściowych. Nim ja zdążyłem w ogóle zrozumieć, w jakim położeniu znaleźliśmy się oboje z Bree, brunetka już trzymała w dłoniach swoją koszulkę, zapinając jednocześnie guzik jeansowych spodenek. Mi wystarczyło, że uniosłem delikatnie biodra i wciągnąłem wyżej dresy. Zapomniałem jednak o roztrzepanych włosach, którymi zwinne palce Bree bawiły się przez ostatnie minuty, nie oszczędzając sobie rozrzucania ich w każdym kierunku świata.

    Po domu rozniosły się kroki. Prócz ciężkich i spokojnych mojego ojca, usłyszałem również ciche, nierównomierne i delikatne, które zagłębiały się w panelach, jak stopy w piasku. I chociaż nigdy przesadnie nie interesowałem się, kogo mój tata przyprowadza do domu, ten jeden raz usiadłem prosto na kanapie i rzuciłem spojrzeniem w stronę drzwi wyjściowych.

    Nagle wszystko dookoła zniknęło, zostało stłumione przez drobną postać małej dziewczynki, której brązowe kosmyki włosów przykrywały policzki i opadały łagodnymi falami na ramiona. Spoglądała spod rzęs na wnętrze domu, z naciągniętymi na dłonie rękawami, obejmując się ramionami, jakby chciała w ten sposób wytworzyć wokół siebie barierę, chroniącą ją przed resztą świata.

    Doskonale widziałem, że była przerażona i z perspektywy czasu zaczałem dostrzegać, że to właśnie w tamtym momencie zamknąłem oczy, nie dopuszczając do siebie brutalnej prawdy. Zdołałem otworzyć je dopiero wtedy, kiedy było już za późno.

    -Bree - zaczął ojciec, wpatrując się w moją dziewczynę, która, tak jak ja, siedziała w szoku na małym dywaniku obok kanapy, dalej trzymając w swoich dłoniach koszulkę. Jej usta pozostawały delikatnie rozchylone, a jej ciało nie było w stanie nawet drgnąć. - Jestem przyzwyczajony do widoku półnagich kobiet, ale myślę, że poczułabyś się lepiej, gdybyś jednak założyła na siebie bluzkę.

    Swoimi słowami otrzeźwił zarówno Bree, jak i mnie. Dopiero teraz zorientowałem się, że brunetka nie miała na sobie ubrania i od pasa w górę okrywał ją jedynie stanik, uwydatniający jej pełne kształty. W pierwszym odruchu chciałem rzucić się przed Bree i osłonić ją przed wzrokiem ojca, który bezczelnie wpatrywał się w miejsce poniżej jej twarzy. Ona jednak zdążyła w międzyczasie ubrać się i założyć ręce na piersi. Znałem ten gest nadzwyczaj dobrze. Wykonywała go przynajmniej pięć razy dziennie, kiedy z wesołej zmieniała się w obrażoną.

    -Zayn, chciałbym przedstawić ci kogoś wyjątkowego. To jest Vicky i od dzisiaj zostanie twoją młodszą siostrą - przyznam szczerze, w pierwszych momentach nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku. Powtarzałem jedynie w głowie ostatnie słowo ojca, a wzrok, który tępo wbiłem w dziewczynkę, w rzeczywistości dostrzegał jedynie ciemną plamę przede mną.

    -Tato, możemy chwilę porozmawiać? - mężczyzna wykonał dłonią gest, sugerując, abym zaczął mówić. - Na osobności.
   
    Wstałem z kanapy, niepostrzeżenie poprawiając dresy. Wyszedłem za ojcem z salonu i zatrzymałem się po środku kuchni, w której mężczyzna opierał się o blat. Przez kilka sekund mierzyliśmy się spojrzeniami, lecz dopiero pod koniec tej wymiany zorientowałem się, że tata nie patrzy mi w oczy, tylko marszczy brwi pod wpływem widoku moich roztrzepanych włosów.

    -Nic nie mów. Ty też byłeś kiedyś młody i wiesz, co oznaczają szalejące hormony - wymamrotałam, gładząc dłońmi czarne kosmyki włosów. Mojej uwadze nie uciekł jednak nikły uśmiech, który przeleciał przez usta mężczyzny. - A teraz wytłumacz mi to wszystko.

    Mężczyzna wypuścił z ust powietrze z cichym świstem, zdejmując z szyi krawat, który wyraźnie denerwował go już od paru chwil.
    -Adoptowałem Vicky, ponieważ jej bracia nie mogli dłużej zajmować się nią. Od dzisiaj zamieszka z nami. Chciałbym, abyś traktował ją, jak rodzoną siostrę. Vicky jest wystraszona. Zależy mi na tym, aby czuła się tutaj dobrze i w ten właśnie sposób masz ją traktować, Zayn, rozumiesz?

    Z początku nieprzytomnie pokiwałem głową, ale gdy każde jego zdanie na nowo odtworzyłem w głowie, skinąłem nią z większą gorliwością. Chociaż nikomu tego nie mówiłem, zawsze chciałem mieć rodzeństwo, nawet jeśli miałoby być ono przybrane. Muszę przyznać, ucieszyłem się z wiadomości ojca. Ucieszyłem się, że będę miał siostrę, że będę mógł spełnić się w roli brata i przekonać ją do nowego otoczenia, nowych ludzi.

    -Szkoda, że nie powiedziałeś mi o niczym wcześniej. Urządziłbym imprezę na jej powitanie, zrobił naleśniki, kupił żelki i...
    -Wystarczy mi, że zajmiesz się nią i oswoisz z nową sytuacją. Jak rozumiem, mogę na ciebie liczyć, tak? - pokiwałem głową jeszcze szybciej, niż przed momentem. Chciałem wrócić do salonu i nawiązać z, bądź co bądź, siostrą, jakikolwiek kontakt. - W takim razie wracaj do Vicky. O Bree nie musisz się martwić. Odwiozę ją do domu.

    ***Justin's P.O.V***

    Szarpnąłem delikatnie klamką, przymocowaną do drzwi od strony pasażera. Chwyciłem ich ramę i otworzyłem na całą szerokość przed brunetką, powoli zmierzającą w stronę samochodu. Sądziłem, że podczas wsiadania obdarzy mnie chociaż jednym, przelotnym, zawstydzonym spojrzeniem. Ona jednak odgarnęła zza ucha kosmyk włosów, który wiatr rozwiał po jej twarzy, zasłaniając jednocześnie jej prawy profil. Nie spojrzała na mnie nawet przez ułamek sekundy.

    Wypuszczając z ust powietrze z cichym świstem, zatrzasnąłem drzwi, kiedy drugą nogę przełożyła z chodnika na wycieraczkę samochodową. Obszedłem samochód dookoła i usiadłem na fotelu kierowcy, poprawiając marynarkę oraz kołnierzyk w śnieżnobiałej koszuli. Na sam koniec upewniłem się w lusterku, że moja grzywka w dalszym ciągu postawiona jest nienagannie ku górze.

    Z sąsiedniego fotela doszło do mnie ciche prychnięcie dziewczyny. Spojrzałem na nią kątem oka, lecz zignorowałem jej niemy komentarz i skupiłem się na dalszym poprawianiu pojedynczych kosmyków grzywki. Nie mogłem pozwolić, aby którykolwiek z nich opadał w nieładzie na czoło. Według mnie wyglądało to po prostu nieestetycznie.

    -Czasem mam wrażenie, że spędzam przed lustrem mniej czasu, niż ty - prychnęła Bree, zakładając ręce na piersi. Jej wzrok jakby wyszukiwał punktu w oddali, przez przednią szybę, jednak spoglądała w tamtym kierunku tylko po to, aby przypadkiem nie spojrzeć na mnie i nie zarumienić się słodko pod wpływem mojego spojrzenia.
    -Z całym szacunkiem, ale wyglądasz tak, jakbyś nic innego w swoim życiu nie robiła - odparłem spokojnie, choć jej uwaga mogła podnieść mi ciśnienie. Z reguły byłem człowiekiem spokojnym i podobne komentarze puszczałem mimo uszu.

    Przez pierwsze momenty drogi brunetka milczała. Byłem przekonany, że dobierała w głowie odpowiednie słownictwo, aby odgryźć się na mnie. W przeciwieństwie do mnie, reagowała na komentarze, bądź co bądź, zawierające w sobie krytykę. Zayn nie raz opowiadał mi, do jakiego stopnia potrafi ludziom dopiec, kiedy ktoś wyprowadzi ją z równowagi. Miała prawdziwie ostry charakterek.

    -W przeciwieństwie do ciebie, jestem dziewczyną, która ma do tego prawo. Twój syn jakimś cudem nie ma tego problemu i wcale nie musi przeglądać się w lustrze. Tylko ty z taką starannością dbasz o swoją grzyweczkę. - kończąc, wykonała gest przy czubku swojej głowy, roztrzepując niewidoczną grzywkę.

    Zaśmiałem się krótko i zmieniłem pas ruchu, a kiedy prawa dłoń nie była mi potrzebna przy kierownicy, przeniosłem ją na nagie udo dziewczyny i zacząłem powoli błądzić po gładkiej skórze, na którą co kilka sekund zerkałem.

    -Skarbie, gdybyś tylko wiedziała, ile czasu Zayn spędza w łazience, odszczekałabyś każde swoje słowo - nie przestałem przyzwyczajać dłoni do jej skóry, na której moja ręka czuła się coraz śmielej, sunąc od kolana, do materiału spodenek, opinającego się w górnej partii uda.
    -Po pierwsze, nie mów do mnie skarbie - syknęła, prostując się na fotelu. - A po drugie i zasadnicze, zabieraj te łapy. Myślisz, że możesz mieć każdą, bo jesteś przystojnym facetem? Mylisz się. Na mnie nie działają twoje czułe słówka i gesty. Obrzydzają mnie, wiesz?

    Za jej poleceniem zabrałem rękę z nagiego kolana brunetki, natomiast przełożyłem ją na oparcie fotela, a pomiędzy dwa palce wsunąłem jeden z kosmyków jej włosów, błąkających się po głowie. Trzymając jedną dłonią kierownicę i mrużąc oczy przed słońcem, wpadającym przez przednią szybę, oddychałem spokojnie i równomiernie, co jakiś czas powtarzając słowa Bree.

    -Nie graj takiej niedostępnej, kochanie. Wszyscy dobrze wiedzą, że taka nie jesteś. Nawet ja. - tym razem to ja nie obdarzyłem jej spojrzeniem, które dziewczyna usilnie starała się uzyskać i zatrzymać na sobie choć przez chwilę.
    -Co masz na myśli? - spytała, lekko speszona i przygaszona. Zacząłem zyskiwać nad nię przewagę w tej bezsensownej i idiotycznej wymianie zdań.
    -Słyszałem od Zayna, że kiedy pierwszy raz z nim spałaś, nie byłaś dziewicą. Szybko zaczęłaś, biorąc pod uwagę fakt, że niedawno skończyłaś dopiero piętnaście lat. Przyznaj więc, czy dalsze robienie z siebie cnotki ma jakikolwiek sens?

    Myślę, że tym zdołałem zgasić ją na dobre kilka minut. Czułem na twarzy jej palące spojrzenie, ale powstrzymałem się od przelotnego zerknięcia na nią. Musiałem to przyznać, Bree była bardzo pociągającą dziewczyną. Nie dziwię się Zaynowi nawet w najmniejszym stopniu, że zawróciła mu w głowie i rozkochała go w sobie. Potrafiła uczynić to jednym skinieniem palca.

    -Widzę, jak na ciebie działam - odezwała się po kilkuminutowej przerwie, oglądając swoje idealnie wypiłowane paznokcie. - Widziałam, jak patrzyłeś na mnie dzisiaj, kiedy nie miałam na sobie bluzki. Nie ukryjesz tego przede mną.
    -Nigdy nie chciałem. Nie mam zamiaru ukrywać, że robię się twardy, kiedy tylko cię widzę. Nie zamierzam kłamać, że mnie nie podniecasz, kiedy w rzeczywistości za każdym razem, gdy opierasz się seksownie o blat u nas w kuchni, mam ochotę zerżnąć cię na nim do nieprzytomności. I w końcu, nie miałbym nic przeciwko, gdybyś stała się dziwką w moim łóżku. Ale przyznaj, czy chcesz, aby Zayn dowiedział się o tym wszystkim?

    Pewność w moim głosie po raz kolejny sprawiła, że Bree zamilkła. Widziałem, jak kilka razy zaczerpnęła głośno powietrza.
    -To było okropnie wulgarne - wymamrotała, teraz już bez odwagi, aby na mnie spojrzeć, przynajmniej tak sądziłem. Jednak już po chwili uniosła głowę i wbiła we mnie prowokacyjne spojrzenie. - Nie czujesz się z tym źle, że mówisz takie rzeczy dziewczynie swojego syna?
    -A ty nie czujesz się źle, prowokując ojca swojego chłopaka, obrzucając go ponętnymi spojrzeniami i kręcąc tyłkiem, kiedy tylko znajdzie się w pobliżu?

    I znów nastał między nami moment ciszy. Z jednej strony pokochałem delikatność i niewinność, bijącą od Vicky. Z drugiej jednak, ostry charakterek Bree potrafił wypełnić moje bokserki.

    -Zabrzmiałeś, jak seksoholik, który od dawna nie miał w dłoniach kobiecego ciała.
    -Skąd wiesz, że nim nie jestem? - na każde jej słowo potrafiłem odpowiedzieć dwoma. - Nadal czujesz się bezpiecznie, siedząc tak blisko mnie, w dodatku w zamkniętym samochodzie? - jej dłoń automatycznie powędrowała na klamkę i, pomimo głównej drogi w mieście oraz wielu kilometrów na prędkościomierzu, pociągnęła ją. Drzwi okazały się jednak zamknięte.

    -Boisz się? - wyszeptałem, ponownie przykładając dużą, silną dłoń do jej nagiego uda.
    -Nie. - mimo zdecydowanej odmowy, zacisnęła razem nogi.
    -Po co kłamiesz? Doskonale widzę, że najchętniej uciekłabyś stąd, a zostałaś jedynie dlatego, że twoja duma nie pozwala ci stąd wyjść - byłem pewien, że wygrałem. Byłem pewien, że w końcu okaże swoje słabości. Byłem pewien, że naprawdę przez moment poczuje lęk.

    Nie doceniałem jej.

    -Myślisz, że skoro jesteś przystojny, możesz mieć każdą? Nie znałam cię od tej strony. Nie wiedziałam, że potrafisz być do tego stopnia wulgarny i na swój sposób agresywny. - znów odzyskała całą odwagę. W dodatku, miałem wrażenie, jakby zyskała jej jeszcze więcej.

    Niepostrzeżenie, jej seksowne nogi, które do tej pory pozostawały mocno zaciśnięte, teraz rozluźniły się i lekko rozsunęły, zapraszając moją dłoń na wewnętrzną stronę jej gładkiego uda.
    -Prowokujesz mnie, Bree - warknąłem ostro, jednak nie potrafiłem odmówić sobie przyjemności, w której moje palce miały okazję badać jej skórę w miejscu, w którym kończyły się króciutkie, poszarpane szorty.
    -Wiem. - bawiła się mną. Bawiła się tak, jak każdym facetem, którego mogła zdobyć. Jak każdym, który pragnął jej równie mocno, co ja.

    Opierając się wygodnie o skórzane oparcie fotela, powoli uniosła lewą rękę i opuściła ją dopiero na moje udo, przykryte spodniami od garnituru. Poklepała je delikatnie kilka razy, a ja wiedziałem już, gdzie wyląduje jej dłoń, kiedy uniesie ją po raz kolejny.

    I nie myliłem się.

    W jej ruchach nie było widocznego skrępowania, kiedy zaczęła sunąć dłonią w górę. Zdążyłem w porę przygryźć dolną wargę, aby zatrzymać w sobie jęk, który skumulował się w głębi mojego gardła i pragnął wydostać się na powierzchnię. Wtedy długie paznokcie Bree przejechały ostrożnie po materiale spodni w kroczu. Z moich ust wydobył się głośny syk, gdy poczułem, jak jej paznokcie, później opuszki palców, a na sam koniec cała dłoń spoczeła na moim przyrodzeniu, które zdążyło odznaczyć się w materiale spodni.

    Mała, pieprzona prowokatorka.

    -Kto jest teraz górą, Justin? - spytała głosem rozpalonym namiętnością, kiedy ja uderzyłem dłonią w kierownicę, łudząc się, że w ten sposób zdołam pozbyć się napięcia seksualnego. Było to jednak bezskuteczne, ponieważ Bree przez cały ten czas gładziła mojego członka, na zmianę ze ściskaniem go w małej, sprawnej dłoni.

    Mała, pieprzona mistrzyni.

    Nagle przestała. Zsunęła dłoń wzdłuż mojego uda, aż przeniosła ją na swoje. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że zatrzymałem samochód przed domem brunetki. Wróciła do udawania pozornie grzecznej dziewczynki, zapisując się w moim umyśle, jako zupełne przeciwieństwo tej, którą pokazywała na co dzień.

    -Dziękuję, za podwiezienie, Justin - szarpnęła klamką w drzwiach i wysiadła na rozświetloną słońcem ulicę.
    -Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na "ty" - wydyszałem ciężko, w dalszym ciągu z trudem łapiąc w płuca powietrze.
    -Nie wiem, o czym pan mówi, panie Black - jej głos z prowokacyjnego zmienił się w słodki, kiedy puściła do mnie oczko, zatrzasnęła za sobą drzi i, kołysząc swoją małą, ale jakże zgrabną pupką, odeszła w stronę drzwi wejściowych.

~*~

    Chcieliście długi rozdział, więc dostarczam go Wam z uśmiechem :)

    Rozdział przedstawiony inaczej, niż poprzednie. Mam nadzieję, że nie będziecie na mnie źli za wprowadzenie nowego wątku :)

    KAŻDEGO, KTO CHCIAŁBY BYĆ INFORMOWANY, ZRASZAM DO ZAKŁADKI "INFORMOWANI" PO LEWEJ STRONIE BLOGA.

    Polecam opowiadanie!
    http://bieberstouch-fanfiction.blogspot.com

    CZYTASZ=KOMENTUJESZ

    ask.fm/Paulaaa962