środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 15 - First meeting...


      Vicky usiadła na krańcu dużego łóżka, przykrytego błękitną narzutą w abstrakcyjne wzory. Cały czas bawiła się palcami dłoni, przeplatając je ze sobą i co jakiś czas chowając w rękawach jasnej bluzki. Jej serce zabiło szybciej i z większym niepokojem, gdy usłyszała szczęk zamka w drzwiach, zamkniętych za Justinem. Najgorszymi dla niej momentami były te, spędzane sam na sam z mężczyzną, w małym pomieszczeniu. Gdyby tylko mogła, nacisnęłaby niewidzialny przycisk, przesuwający czas. Całą sobą chciała, aby szatyn wyszedł z pokoju, mimo że jeszcze nie zdążył się do niej zbliżyć.
      Justin usiadł na materacu obok dziewczynki i położył dłonie na kolanach. Pragnął szczerej rozmowy z jedenastolatką, która zdawała się jako jedyna rozumieć jego położenie, sytuację i chorobę, w którą pozostawał wchłonięty. Wiedział, jak niewiele lat ma Vicky, dlatego długo zajęło mu dobieranie poszczególnych słów, aby utworzyć z nich pierwsze zdanie, a i tak zawahał się po uchyleniu ust.
      -Słyszałam, jak kłóciłeś się z Zaynem - ciszę w pokoju przerwał głosik Vicky. Dziewczynka obawiała się pierwszego ruchu szatyna, dlatego sama nawiązała z nim kontakt. Sprowokowaną rozmową chroniła swoje małe, kruche ciało.
      -Zayn myśli, że zrobiłem coś złego jego dziewczynie, Bree, a ja nie potrafię mu wytłumaczyć, że się myli. Znienawidził mnie za to.
      -Może ma rację? Może jednak zrobiłeś coś złego, a teraz boisz się do tego przyznać? - Justina zszokowała bezpośredniość szatynki, powaga i znaczenie jej słów. Nie sądził, że dziewczynka rozumie którykolwiek z jego czynów.
      -Nie jestem dobrym człowiekiem, wiem o tym. Ale Bree nie zrobiłem krzywdy i jestem tego pewien - Justin wierzył całym sobą, czuł wewnątrz, że piętnastolatki mimo wszystko nie dotknął. Ona, w przeciwieństwie do reszty jego ofiar, była już młodą kobietą i nie pociągała go w ten jeden, charakterystyczny sposób. Dostrzegał jej łagodne oczy i delikatne rysy twarzy, jednak nie zwracał większej uwagi na jej kształty.
      -Skoro jej nie zrobiłeś krzywdy, dlaczego wciąż krzywdzisz mnie?
      W pokoju zapadła głucha cisza. Justin nie był nawet w stanie zaczerpnąć powietrza. Vicky zaskoczyła go ponownie, tym razem jeszcze silniej. Szok, w który nagle popadł, zdezorientował samego szatyna. Poczuł cholerny ból w klatce piersiowej, w okolicy serca. Nagle zapiekło go niemiłosiernie i zrzuciło na niego ciężar poczucia winy. Zaczął również rozumieć, jaką krzywdę sprawiał Vicky, jednak nadal nie pojął, jak silnie oddziaływuje to na jej psychikę.
      -Jestem chory, aniołku. Jestem chory i nie potrafię się zmienić - pogładził wierzchem dłoni jej gładkie udo, a Vicky już wtedy wiedziała, że jeden gest Justina sprowadzi za sobą ogromny ból i kolejne cierpienie. Dlatego jej oczy pokryły się słoną wilgocią, a po policzku spłynęła jedna łza. - Słoneczko, nie płacz - przeniósł dłoń na jej policzek i tym razem przejechał pacami wzdłuż linii szczęki, a kciukiem otarł małą łezkę. Przyłożył usta do jej czółka i złożył na nim delikatny, ledwo wyczuwalny pocałunek.
      Justin, samą bliskością Vicky, chciał zmienić swój podły nastrój. Zaczął głaskać jej miękkie, pachnące włosy, delikatnie pofalowane na końcach kosmyków, rozświetlonych przez słońce. Dziewczynka czuła ciężar jego dłoni zarówno na ramionach, nagich obojczykach, jak i na chudych kolanach. Łudziła się i zachowywała w sobie resztki nadziei, że kiedy zamknie oczy i mocno zaciśnie powieki, mężczyzna zniknie, a ona będzie mogła zatopić się w miękkim materacu na łóżku, owinięta kołdrą. Była młoda i głupia. Wciąż wierzyła w rzeczy, które nie miały prawa bytu.
       Wciąż wierzyła w szczęście.
      Justin powoli nachylił się nad szatynką i musnął ostrożnie jej szyję. Przez ciało Vicky przeszedł dreszcz, ciągnący za sobą kolejne. Przez każdy pojedynczy dreszcz przebiegało przerażenie i coraz większa niepewność. Naprawdę myślała, że Justin z czasem, gdy ujrzy wiele jej łez, zrezygnuje z dalszego oswajania jej ze swoim dotykiem. Vicky wiedziała, że nigdy nie przyzwyczai się do tego palącego, szczypiącego, choć niezwykle delikatnego dotyku.
      -Miałem kiedyś siostrę, wiesz? Była piękną dziewczyną. Opiekowała się mną, gdy nasza mama pracowała, a w domu zostawał jedynie jej nowy partner. Robił krzywdę mojej siostrzyczce, a ja potrafiłem jedynie chować się po kątach. Jednak kiedy tylko pytałem ją, czy wszystko w porządku, ona uśmiechała się do mnie. Nigdy przy mnie nie płakała. Była bardzo silna i najwidoczniej musiała doświadczyć tych wszystkich krzywd. Tak musiało być.
      Mówił, jakby pozostawał w głębokim transie, z którego nie były w stanie wybudzić go nawet małe, odpychające go dłonie Vicky. W głębi serca czuł ten sam ból, jaki odczuwał lata temu, gdy widział wymuszony uśmiech na twarzy siostry, której dusza cierpiała katusze. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wspomnienia podziałały na jego psychikę. Nie sądził, że liczne gwałty na siostrze, jakie oglądał każdego dnia, na własne oczy, ukształtowały jego chorą osobowość, nieświadomie wyrządzającą krzywdę innym. Wmawiał sobie, że każde dziecko, które dotknął, obdarzył własnym rodzajem miłości. W rzeczywistości nikt nie był w stanie nazwać jego uczuć, ponieważ nikt nie próbował dotrzeć do wnętrza jego umysłu i zrozumieć jego zachowania.
      Chociaż przed momentem Justin przypominał zupełnie zdrowego, dorosłego, poważnego mężczyznę, teraz znów jego wzrok i uśmiech był odległy, jakby myślami dryfował w zupełnie innej, sąsiedniej krainie, do której nie wpuszczał nikogo. Tę drugą spośród jego twarzy dostrzegały wyłącznie jego małe ofiary, które, do czasu pierwszej wyraźnie wyrządzonej krzywdy, widziały w Justinie przyjaciela, który poświęcał im swój czas i oddawał cząstkę siebie.
      -Kocham cię, Vicky. Jesteś moim małym słoneczkiem, rozświetlającym każdy mój dzień - Justin sam nie wiedział, dlaczego w dół jego policzków spłynęło kilka łez. W zasadzie nawet ich nie poczuł. Pochłonął go delikatny zapach, bijący od dziewczynki.
      Ona natomiast, mimo że odczuwała ból, szczerze martwiła się o szatyna. Wiedziała o świecie bardo niewiele, jednak czuła, że Justin potrzebuje pomocy bardziej, niż ona. Nie była smutna, czy zła na niego za ciągłe krzywdy. Chciała jedynie, aby ktoś oprócz niej zobaczył rozpaczliwe obłąkanie w jego oczach i obdarzył go pomocą, której ona nie potrafiła mu dać. W rzeczywistości była bardziej dojrzała, niż każdy z otaczających ją dorosłych.
      Mimowolnie echem w jej głowie odbijały się dwa słowa, znaczące więcej, niż wszystkie pozostałe.
      Kocham cię.
      Nie usłyszała ich od żadnego z braci, chociaż tak bardzo tego pragnęła. Ostatnim razem uleciały z ust jej matki, gdy kobieta jeszcze żyła. Od tamtej pory nikt nie okazywał dziewczynce miłości i chociaż starała się przekonać samą siebie, że mężczyzna dotkliwie ją krzywdzi, poczuła ciepło, oblewające jej serce z każdej strony, na samą myśl, że znaczy dla niego więcej, niż przypadkowe dziecko, przygarnięte pod dach z litości.
      Vicky zamknęła oczy i uszy na wszelkiego rodzaju obrazy i dźwięki, docierające z rozchylonych warg Justina, którego oddech znacznie przyspieszył, gdy zaczął całować ramiona dziewczynki. W jego umyśle myśli toczyły ze sobą zaciętą walkę o dominację. Te dobre starały się wygrać ze złymi, jednak wciął były zbyt słabe, aby przejąć kontrolę i wybić się na szczyt.
      Vicky, po raz kolejny, została dotkliwie skrzywdzona przez chorego człowieka, dla którego znaczyła naprawdę wiele.


***


      Mężczyzna wystukiwał cichy rytm na kierownicy, gdy światło na skrzyżowaniu zmieniło się na czerwone tuż przed jego samochodem. Nie potrafił skupić się na drodze i na ulicznym ruchu, gdy w jego głowie dręczące myśli wciąż dawały o sobie znać. Krzyczały, szarpały jego podświadomością i nie pozwalały mu odetchnąć. Wciąż czuł na sobie ciężar poczucia winy i przytłaczające przerażenie, które nie pozwalało mu rozluźnić choćby jednego spiętego mięśnia.
      Zasłużył na to.
      Ruszył z piskiem opon, gdy usłyszał za sobą donośne klaksony, przyciskane przez zniecierpliwionych kierowców. Przez przemyślenia nie ujrzał nawet zmieniającego kolor, ulicznego światła. Skręcił do jednej z sąsiednich dzielnic i sunął po niej w zupełnej ciszy. Wyłączył nawet samochodowe radio, gdyż dźwięki radosnych piosenek jeszcze bardziej pogłębiały jego depresję. Potrzebował zupełnego milczenia. Ograniczył również częstotliwość oddechów, aby wyciszyć jakiekolwiek odgłosy.
      -Jestem cholernym psychopatą - mruknął do siebie i jeden raz uderzył ze zwiększoną siłą w kierownicę.
      Chciał coś w sobie zmienić, jednak nie wiedział nawet, od czego powinien zacząć. Wykształcenie psychologiczne wcale nie pomagało mu w rozwiązaniu skrytych problemów. Może gdyby nie bał się odpowiedzialności prawnej, zdecydowałby się na leczenie. Nie chciał jednak spędzić reszty życia w zamkniętej, zawilgoconej celi, z każdej strony otoczonej kratami.
      Zaczął zwalniać, gdy ujrzał w oddali ogrodzony płotem plac zabaw przy miejskim przedszkolu. Chciał nacisnąć pedał gazu i jak najprędzej minąć kuszące go mury budynku, lecz nie potrafił. Był zbyt słaby, aby na moment zamknąć oczy i nie zerknąć w kierunku dzieciaków, biegających po placu.
      Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy i oparł plecy wygodniej na skórzanym fotelu. Dzięki przyciemnianym szybom w aucie nie zwracał na siebie uwagi i nie był dostrzegany przez każdego przechodnia. Korzystał z tego za każdym razem, gdy obserwował małe, pełne energii ciałka dziewczynek i ich promienne uśmiechy. Wiedział, że robi coś złego, zakazanego i niemoralnego, ale chore potrzeby zagłuszały zdrowy rozsądek, odzywający się raz na jakiś czas.
      Nagle ujrzał, jak w kierunku ruchliwej ulicy biegła mała, sześcioletnia dziewczynka, ubrana w jasny płaszczyk i szarą czapeczkę, spod której wydostawały się kosmyki brązowych, prostych włosków. Miała na ustach szeroki uśmiech i nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi, kiedy tylko wybiegnie na jezdnię.
      Justin nie mógł spokojnie patrzeć, jak ta mała, słodka dziewczynka biegnie w stronę ulicy na pewną śmierć. Nie chciał być tego świadkiem, nie chciał dopuścić do krzywdy jakiegokolwiek dziecka. Pospiesznie szarpnął klamką w drzwiach, a kiedy wysiadł, podbiegł do szatynki i delikatnie objął ją dłońmi w pasie, aby zatrzymać ją, zanim przekroczy krawężnik.
      -Hej, aniołku, musisz uważać - ukucnął przed wystraszoną i lekko zdezorientowaną dziewczynką. Jej uśmiech nagle zniknął z małych usteczek, gdy zrozumiała, że dwa kroki więcej mogły wciągnąć jej ciałko pod koła samochodu.
      Po okolicy rozległ się dźwięk obcasów, uderzanych o chodnik. Justina otuliła woń delikatnych, kobiecych perfum, którymi zaciągnął się głęboko. Kucając przy dziewczynce mógł ujrzeć z początku same buty kobiety, sznurowane, na wysokim obcasie, później smukłe, długie nogi, które wyłaniały się spod skórzanej spódnicy do połowy uda, opinającej się na biodrach i pośladkach. Kierując wzrokiem wyżej, ujrzał prześwitującą koszulę kobiety, która uwydatniona była ponętnym biustem. Na ramiona zarzuciła natomiast czarną, skórzaną kurtkę, na którą opadały proste, kruczoczarne kosmyki włosów.
      -Dziękuję - gdy ciepły, subtelny głos kobiety dotarł do uszu Justina, mężczyzna poczuł przyjemne dreszcze, przechodzące wzdłuż  jego kręgosłupa. Nadal jednak nie odważył się spojrzeć na jej twarz. Dopiero kiedy dziewczynka, na której talii w dalszym ciągu trzymał dużą dłoń, odwróciła się w stronę matki, Justin wstał i spojrzał z góry na brunetkę.
      Ku jego zaskoczeniu, nie była w jego wieku. Miała najwyżej dwadzieścia lat, a jej ciemne, wielkie oczy sprawiały, że szatyn nagle zapomniał, w jaki sposób wypowiada się pojedyncze słowa. Jej nieskazitelna cera komponowała się z delikatnym makijażem, którego swoją drogą nie potrzebowała. Mężczyzna natomiast ujrzał w niej czyste piękno.
      Była pierwszą kobietą od kilkunastu lat, która wywarła na nim tak ogromne wrażenie.
      -Dziękuję - ponowiła, zakładając kosmyk prostych włosów za ucho. Po pierwszym spojrzeniu szatyna wiedziała, że wpadła mu w oko, dlatego posłała mu serdeczny uśmiech z nutką tajemniczości. - Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nie pańska pomoc.
      -Jestem Justin - mruknął szybko, a kiedy młoda kobieta podała mu dłoń, musnął jej wierzch wargami. Na jej skórze również pozostawała delikatna, kwiatowa woń, która chwilowo zawróciła Justinowi w głowie.
      -Diana - odparła cicho, czarując mężczyznę swoim przenikliwym, tajemniczym spojrzeniem. Widziała, jak z każdą chwilą uśmiech na jego ustach poszerzał się.
      Justin natomiast był dogłębnie wstrząśnięty i oczarowany urodą i subtelnością dziewczyny, młodej kobiety. Nie potrafił oderwać od niej wzroku nawet na krótką, ulotną chwilę w obawie, że ominie go najmniejszy grymas, czy uśmiech, który swoją drogą zdawał mu się najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widział.
      -Jeszcze raz z całego serca dziękuję ci za pomoc, Justin. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moją nieuwagę moja mała córeczka została skrzywdzona - przyznała i czuła jednocześnie wyrzuty sumienia, że na moment spuściła Emily z oczu.
Dziewczynka była najważniejszą osobą w jej życiu. Diana pragnęła zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała i o czym marzyła, jednak często nie dawała sobie rady z samotnym wychowywaniem córki.
      -To twoja córeczka? - Justin nie krył lekkiego zaskoczenia. Jednocześnie, kiedy zerknął na dziewczynkę, tulącą się do smukłych, opalonych nóg matki, starał się powstrzymać spojrzenie, jakim otaczał większość małych dziewczynek. I ten jeden raz zdołał po dwóch sekundach odwrócić wzrok. - Wyglądasz bardzo młodo. Szybciej powiedziałbym, że jesteście siostrami.
      Dziewczyna zaśmiała się cicho i ponownie złożyła kosmyk włosów za ucho, który w międzyczasie zdążył opaść na jej policzek. Spuściła również wzrok na Emily, która trzymała kurczowo jej dłoń i bawiła się paskiem zegarka matki, zapiętego na lewym nadgarstku.
      -Tak się w moim życiu ułożyło, że zostałam matką w bardzo młodym wieku. Ale teraz to doceniam, kiedy tylko widzę uśmiech Emily - oboje spojrzeli na dziewczynkę, która spoglądała na Justina z niepewnością, jednak jego serdeczny uśmiech przekonywał ją do mężczyzny.
      -Masz może ochotę na spacer? - Justin sam nie wiedział, co podkusiło go do tej propozycji, jednak był z siebie zadowolony. Nie wiedział jednak, czy młoda kobieta będzie zainteresowana nawiązaniem z nim jakiegokolwiek bliższego kontaktu. Czekał więc w niepewności na odpowiedź dziewczyny, ukradkiem wycierając w spodnie lekko spocone dłonie. Nie wiedzieć czemu, stresował się pod wpływem samego spojrzenia czarnowłosej piękności.
      -Z przyjemnością - odparła z tą samą nieśmiałością, subtelnością i tajemniczością w głosie. Tak samo, jak za pierwszym razem, gdy odezwała się do szatyna, tak i teraz po jego kręgosłupie przebiegły dreszcze. Modlił się tylko o to, aby Diana nie ujrzała jego poddenerwowania.
      Justin uśmiechnął się szeroko i, po raz pierwszy od dawna, szczerze. Kidy pierwszy raz spojrzał na brunetkę poczuł dziwne kołatanie serca. Był szczęśliwy również dlatego, że ujrzał piękno w dorosłej kobiecie, a nie małej dziewczynce. Może na razie zauważał przede wszystkim jej delikatne rysy twarzy, piękne oczy i pełne, malinowe usta, a mniejszą uwagę zwracał na pełny biust, krągłe pośladki i długie nogi, jednak poczuł, że wszedł na dobrą drogę do pozbycia się chorych potrzeb i zastąpienia ich poczuciem bliskości kogoś starszego, pasującego do Justina.
      W trójkę ruszyli w stronę pobliskiego parku. Justin kroczył z prawej strony alejki, Diana z lewej, natomiast mała Emily pomiędzy nimi, w dalszym ciągu obejmując swoją małą dłonią dłoń mamy. Widać było, jak silną więzią połączone były ze sobą obie dziewczyny. Widział to również Justin, mimo że nie znał bliżej ani matki, ani córki.
      Podczas każdorazowych spacerów po parku, Justin zwracał uwagę jedynie na dzieciaki, biegające pomiędzy alejkami. Często jedynie słuchał ich dźwięcznego śmiechu i oglądał promienne uśmiechy na ustach. Dzisiaj jednak cała jego uwaga skupiona była na Dianie. Czuł, że dwudziestolatka co jakiś czas obdarza go spojrzeniem. Odpłacał się jej tym samym, z tą drobną różnicą, że on robił to bardziej wyraźnie. Był prawdziwie oczarowany pięknem, bijącym od jej postaci i ciężko było mu oderwać wzrok od kobiety. W dodatku Diana co chwila zakładała za ucho luźny kosmyk włosów, mrugała szybciej, wprawiając rzęsy w zalotne trzepotanie, bądź uśmiechała się do siebie delikatnie. Każdy z tych drobnych gestów w pewien sposób wpływał na mężczyznę.
      -Co robisz w życiu? Pracujesz, studiujesz? - spytał, gdy mała Emily puściła rękę Diany i pobiegła w kierunku huśtawki na pobliskim placu zabaw.
      -Pracuję. Jestem przedszkolanką. To pozwala mi łączyć pracę z wychowywaniem córki. Czasem jest mi ciężko, ale nie narzekam, ponieważ wiem, że zawsze mogło być gorzej.
      -Brakuje mi takiego optymizmu, jaki żyje w tobie - Justin westchnął cicho. Chciałby być bardziej pozytywnie nastawiony do świata, jednak wiedział, że zmiana, której bał się całym sobą, zależała tylko i wyłącznie od niego samego. - A ojciec dziecka? Nie pomaga ci przy małej?
      Diana zamilkła na kilka dłuższych chwil, a uśmiech na jej ustach ograniczył się do minimum. Justin od razu spostrzegł, że swoim pytaniem posunął się zbyt daleko i chciał to odkręcić, zanim dziewczyna zrazi się do niego i uzna, że za bardzo wnika w jej prywatne sprawy.
      -Przepraszam, nie powinienem - wymamrotał cicho, nie odrywając wzroku od twarzy brunetki. Chciał dostrzec każdą emocję, którą ukazałaby w postaci nikłego grymasu.
      -Spokojnie, nie wiedziałeś. To dla mnie po prostu dość trudny temat. Nie utrzymuję z nim kontaktu, a mała Emily nigdy nie miała okazji poznać ojca. Myślę, że tak na razie będzie dla niej najlepiej - posłała mu łagodny uśmiech, który uspokoił Justina i dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że dziewczyna nie ma do niego żalu o niezręczne pytanie. - A ty czym się zajmujesz? Masz żonę, dzieci?
      -Jestem psychologiem dziecięcym. Pracuję przeważnie z małymi pacjentami. Żonę miałem, ale rozstałem się z nią parę miesięcy temu. Jestem po dość burzliwym rozwodzie. A jeśli chodzi o dzieci, mam siedemnastoletniego syna, z którym niestety od jakiegoś czasu nie mam dobrych relacji. A prócz tego mam jedenastoletnią, adoptowaną córeczkę - uśmiechnął się w duchu, lecz jednocześnie poczuł żal. Ta mała dziewczynka jako jedyna zdawała się rozumieć i wczuwać w jego sytuację, a tymczasem on odpłacał się jej ciągłą krzywdą.
      Justin z każdą chwilą czuł się w towarzystwie Diany coraz swobodniej. Chociaż zamienili ze sobą raptem parę zdać, wiedział, że będą w stanie odnaleźć wiele wspólnych tematów podczas dłuższej rozmowy. Nie chciał zmarnować być może jedynej okazji na nawiązanie kontaktu z kobietą, która pasowała do niego. Marzył o tym, aby wyleczyć się z chorych żądzy i żyć tak, jak każdy normalny facet w jego wieku. Postanowił więc, że nie powoli, aby jego kontakt z Dianą urwał się po dzisiejszym południu. Chciał zaproponować jej kino, teatr czy choćby kolejny spacer po parku, kiedy nagle kobieta uprzedziła jego pytanie swoim.
      -Mieszkam niedaleko. Może dałbyś się zaprosić na kawę?
   
~*~

Dzień dobry, witam. Co sądzicie o tej minimalnej zmianie akcji? :)
I jak Wam się podoba szablon? Znając mnie zmienię go jeszcze 10 razy, ale na razie pozostawiam ten ;)
Rozdział wyszedł dość krótki, wiem i przepraszam, ale mam małe urwanie głowy i troszkę mniej czasu na pisanie :)
ask.fm/Paulaaa962



8 komentarzy:

  1. Oo, coś mi się wydaje, że ta Diana trochę namiesza... Mam nadzieję, że kontakt z nią w jakiś sposób pozytywnie wpłynie na Justina. Mimo tego, że krzywdzi Vicky i po prostu nie potrafię czytać o tym i się nie zasmucić, szkoda mi go. Wiadomo, zasłużył na te wszelkie złe rzeczy, które go jak dotąd spotkały. Jednak to trauma z dzieciństwa uczyniła go takim. Nie miał jako mały chłopiec wzoru prawdziwej miłości, widział tylko krzywdę wyrządzaną drugiemu człowiekowi. Mam nadzieję, że uda mu się pokonać te chore rządze. Czekam niecierpliwie na nn i życzę węży (której u Ciebie nie mało<3)
    Zapraszam wszystkich do siebie:
    three-months.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby coś z Dianą wyszło to może pozbędzie się tej 'choroby'. Podoba mi się taki zwrot akcji ;-). http://glamlipstick.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak cholernie się cieszę, że pojawił się ktoś taki jak Diana.
    Myślę, że zwrócił na nią większą uwagę z powodu, że jest młodziutka.
    Jeżeli jej córeczka ma 6, a ona 20 to... Musiała być wtedy bardzo młoda..
    Szkoda mi jej.
    Została sama z dzieckiem, a ojciec dziecka się ulotnił.
    Teraz jest coraz więcej takich sytuacji.
    Ale również szkoda mi Justina.
    Krzywdzi niewinną osóbkę przez zniekształcony obraz miłości.
    Trauma z dzieciństwa uczyniła go takim. Chociaż.. Cieszę się, że zauważa swoje błędy.
    Szablon jest piękny, zakochałam się w nim.
    Czekam z następny!
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi sie podoba jak zawsze !

    OdpowiedzUsuń
  5. Ekstra, zresztą jak zawsze :) czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowni. No i Diana. Ciekawe co się z nią wiąże. Mam nadzieje że z nią się zwiąże i zacznie normalnie. Czekam na next i weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooo, jak miło, że jakaś zmiana, może ten początek nowej znajomości się rozeinie w coś większego i dłuższego, dzięki czemu Justin wyleczy się ze swojej 'choroby' i będzie mógł normalnie zacząć żyć razem z kobietą jak każdy normalny facet w jego wieku, zamiast ciągle krzywdzić małą Vicky, która swoją drogą jest aż zanadto rozwinięta. jak na 11-latke. Ona jest w stanie naprawde wiele znieść i zrozumieć, czego zwykle dzieci w jej wieku nie rozumieją nawet w połowie tak dobrze, jak ona.
    A co do Justina, to szkoda mi go, tej traumy z dzieciństwa, tego, że musiał to wszystko widziec, jak ktoś krzuwdzi jego siostrę, ale zastanawia mnie to, no bo skoro widział to, wiedział, że to było złe i jego siostra bardzo przez to cierpiała, to czemu teraz robi to samo innym, po co krzywdzi inne dziewczynki w taki sam sposób, w jaki skrzuwdzona została jego siostra?
    Rozdział świetny, jak zwykle ;*
    Weny<3
    believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem ciekawa, co dalej potoczy się z Dianą c;
    może Justin się zmieni ?
    rozdział-c u d o :)

    OdpowiedzUsuń