niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 21 - Set me free from the pain...

        Justin otworzył automatycznym pilotem drzwi garażu i schylił się, kiedy uniosły się wystarczająco wysoko, aby mógł wejść do środka. Zakaszlał cicho, gdy pod wpływem pierwszego podmuchu wiatru kurz w pomieszczeniu zaczął tańczyć w powietrzu, przedostając się do płuc Justina z każdym wdechem. Podszedł do zaparkowanego w garażu samochodu i przejechał dłonią po masce. Wyczuł na skórze kurz z dawno nieużywanego auta. Przestał nim jeździć niespełna pół roku temu, gdy dokonał zakupu innego, bardziej pasującego do jego charakteru i usposobienia, a także upodobań. Po wypadku jednak, gdy jeden z samochodów został roztrzaskany na autostradowej barierce, Justin był zmuszony wyjechać z garażu czarnym, matowym BMW, pokrytym dość sporą warstwą kurzu.
        Wspominając silne uderzenie podczas wypadku, już na osiedlowej drodze sprawdził hamulce, a podczas dalszej drogi nie rozwijał dużych prędkości. W zupełnej ciszy - nie lubił bowiem , gdy jego spokój zakłócały dźwięki, płynące z radia - kierował się do jednej z samochodowych myjni. Uważał, że nie wypada mu sunąć po ulicach Seattle w choćby minimalnie przybrudzonym samochodzie.
        Zatrzymując się jedynie na ulicznych światłach, dotarł pod myjnię samochodową po niespełna dziesięciu minutach. Wysiadł z samochodu i poprawił elegancki zegarek, luźno wiszący na jego nadgarstku. Znów zastąpił dres drogim garniturem, wyrażającym jego osobowość. W koszuli z rozpiętymi kilkoma guzikami, zarzuconej na ramiona marynarce oraz spodniach, bardziej dopasowanych w okolicach wąskich bioder, czuł, że wyróżnia się przy całej reszcie zwyczajnych, pospolitych i często zaniedbanych ludzi.
        Wrzucił do automatu gotówkę i włączył pełen program myjni.  Czekając, aż samochód na nowo nabierze blasku, wyjął z kieszeni telefon i napisał do Diany sms'a, informując ją, że będzie za kilkanaście minut. Starał się nie okazywać oznak zdenerwowania, jednak obawiał się reakcji Diany, kiedy na nowo spojrzy w jej oczy i przeprosi za ostatnią chwilę zbliżenia, podczas której utracił nad sobą kontrolę.
        Justin wsiadł do samochodu, kiedy tylko program w myjni zakończył się, a z auta spływały już tylko pojedyncze krople czystej wody. Wsiadł za kierownicę i, włączając się do ruchu, docisnął lekko pedał gazu. Teraz, kiedy był już z Dianą umówiony, spieszył na spotkanie z kobietą, jak po szczęście, zesłane mu przez los. Chciał stanąć przed nią, twarzą w twarz, i ze spuszczoną głową oraz skruchą w głosie przyznać się do błędu oraz zbyt impulsywnej reakcji na delikatny dotyk jej dłoni. Czuł wstyd, lecz jednocześnie niedosyt, który na dzisiejszej randce kazał mężczyźnie posunąć się dalej. Wierzył, że terapia przy użyciu subtelności Diany da radę wyleczyć go z psychicznych dolegliwości.
        Zaparkował na jednym z miejsc przed odnowionym blokiem i wysiadł z samochodu, który następnie zamknął pilotem. Idąc w stronę klatki schodowej, podwijał rękawy granatowej marynarki do łokci. Sprawiał wrażenie jednocześnie dojrzałego mężczyzny, lecz także podrywacza i łamacza serc. Był przystojny i nie mógł tego zmienić, nawet gdyby chciał. Do tej pory nie wykorzystywał swoich atutów, jednak kiedy w jego otoczeniu pojawiła się Diana, piękna, mądra i dobrze wychowana kobieta, zaczął doceniać zarysowane kości policzkowe, lekki zarost na swojej twarzy i dobrze zbudowane ciało.
        Justin zapukał dwa razy zwiniętymi palcami w drewniane, niedawno wymienione drzwi. Gdy z wnętrza mieszkania usłyszał odgłos kroków, poprawił nienagannie i starannie wyprasowany kołnierzyk koszuli oraz zwilżył suche wargi językiem. Jego brwi minimalnie skierowały się ku górze, tworząc niewielką, seksowną zmarszczkę na czole. Nie zdawał sobie sprawy, jak atrakcyjnie wyglądał i nawet sama Diana, która starała się trzymać dystans, nie potrafiła nie zatracić się w chwilowych marzeniach o szatynie. Każda kobieta, spytana o ideał mężczyzny, kreowałaby go na wzór Justina.
        -Cześć - Diana tuż po otworzeniu drzwi przywitała Justina ciepłym głosem i wilgotnym pocałunkiem, złożonym na policzku. Mężczyzna poczuł, że pod wpływem jej dotyku jego skóra zapiekła przyjemnie. Pragnął więcej.
        -Witaj, Diana - odparł elegancko, przechodząc przez niewysoki próg do wnętrza skromnie urządzonego mieszkania. Kolejny raz rozejrzał się po pomieszczeniu i pochłonął zapach perfum Diany, unoszący się w powietrzu. Widział jej uśmiech i łagodność w oczach. Wiedział więc, że kobieta nie ma do niego pretensji i nie kryje żadnej urazy. Dzięki słabnącym obawom poczuł się pewniej i dojrzalej, jakby dzięki temu droga do serca Diany stawała się mniej kręta.        
        -Czego się napijesz, Justin? - spytała z subtelnym uśmiechem, przejeżdżając dłonią po jego napiętym ramieniu, gdy mężczyzna powoli opadł na kanapę w salonie.
        -W zupełności wystarczy mi woda, jeśli to nie problem - ciało Justina odebrało kolejne teoretycznie przypadkowe muśnięcie dłoni Diany i już wtedy poczuł, jak w jego ciele zalega zbyt duże ciepło. Musiał więc rozpiąć kolejny z guzików koszuli, ukazując tym samym górną część krzyża, wytatuowanego na piersi, oraz zdjąć marynarkę i przewiesić ją przez oparcie kanapy.
        Diana wróciła z kuchni ze szklanką, w większej części wypełnioną wodą. Podała ją Justinowi i z wdziękiem przysiadła obok na kanapie. Dopiero wtedy szatyn zobaczył, jak niesamowicie prezentowała swoją urodę i figurę. Jej nogi kolejny raz pozostawały nagie i jedynie na udach opinała się skórzana, krótka spódnica. Za jej materiał Diana wsunęła elegancką koszulę, jednak bez rękawów. Ta opinała się natomiast jedynie na biuście, który eksponował koronkowy stanik, w niewielkiej części widoczny pod dwoma odpiętymi guzikami koszuli. Skóra Diany, jak za pierwszym i zarówno za drugim razem, przyciągała jedwabną gładkością, a włosy, kruczoczarne, proste i długie, opadały kaskadami na plecy oraz oba ramiona, kontrastując z bielą koszuli i komponując z kolorem spódnicy.
        -Diana, chciałem cię przeprosić za ostatnią sytuację u mnie w domu. Straciłem nad sobą panowanie, poniosło mnie, wiem. Nie powinienem zachować się w stosunku do ciebie w podobny sposób, jednak twoje ciało i niespotykana uroda działają na mnie w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie poznałem - wymruczał niskim, zachrypniętym głosem, pozwalając prawej dłoni przejechać wzdłuż ramienia brunetki, po bransoletkę, zawieszoną na nadgarstku, i z powrotem w górę ramienia.
        Po skórze Diany przebiegł przyjemny, rozluźniający dreszcz, który pozwolił jej czuć się znacznie pewniej w towarzystwie szatyna. Widząc skruchę w jego oczach, uśmiechnęła się ciepło, przyłożyła dłoń do jego policzkach i pogładziła go, czując pod skórą lekki zarost mężczyzny, który dodawał mu męskiego, dojrzałego uroku. Nie potrafiła go rozgryźć. Z jednej strony wydawał się taki niewinny, potulny i wrażliwy, a z drugiej jego wygląd czynił go człowiekiem bardzo pewnym siebie, stanowczym, dominującym. Był zagadką w oczach wielu kobiet, które spotykały go na co dzień i które utrzymywały z nim zawodowe relacje.
        -Justin, oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi. Nie masz za co mnie przepraszać. Chciałam tego równie mocno, co ty i nie żałuję niczego. Mam cichą nadzieję, że ty również nie chcesz wymazać tej krótkiej chwili z pamięci, a jeśli tak, będę zmuszona przypomnieć ci, jak się wtedy czułeś - jedna z jej zadbanych dłoni spoczęła na kolanie mężczyzny. Jego mięśnie spięły się, jak na zawołanie. Nie był przyzwyczajony do delikatnego dotyku kobiecych dłoni, dlatego każdy doświadczony, perfekcyjny ruch Diany działał na niego ze wzmożoną siłą.
        Diana przejechała krańcem języka wzdłuż dolnej wargi, przyozdobionej owocowym błyszczykiem. Doskonale wiedziała, że wzrok Justina, wbity w jej twarz, nie pominie subtelnego i jednocześnie seksownego gestu. Rozbudzała jego wyobraźnię, doskonale kontrolując każde swoje zagranie. Zwyczajnie lubiła podobać się mężczyznom i działać na nich w charakterystyczny sposób. Potrafiła to również doskonale wykorzystać.
        Justin zaczął powoli zbliżać twarz w kierunku kuszących, pełnych warg dziewczyny, które zwilżała przez cały czas, bez wytchnienia, jakby celowo chciała podnieść Justinowi ciśnienie i poziom hormonów w organizmie. Powoli wplątał palce w jej włosy i zaczął masować opuszkami skórę jej głowy. Uśmiech na ustach Diany poszerzał się z każdym kolejnym, niebiańsko przyjemnym dreszczem i chociaż przeważnie to ona przejmowała kontrolę nad mężczyznami, dzisiaj Justin nieświadomie zyskiwał nad nią przewagę.
        -Pozwolisz, że przypomnę sobie to uczucie samodzielnie - wychrypiał wprost w jej rozchylone wargi, po czym musnął je powoli i delikatnie.
        Nie wytrzymał spokojnego tempa i po kilku muśnięciach ostrożnie zacisnął dłoń pośród burzy jej gęstych włosów. Przybliżył twarz kobiety do swojej, tym samym bardziej napierając na jej wargi. Był spragniony pocałunku i spragniony pieszczot, jakich dostarczały mu dłonie Diany, sunące wzdłuż jego barków i ramion, aż na umięśnione plecy. W ciągu kilku pierwszych sekund pocałunku Justin skupił się przede wszystkim na jej ruchach, a nie na ciepłych, owocowo smakujących wargach.
        Dopiero kiedy poczuł koniuszek jej języka, drażniący jego wrażliwe podniebienie, zaczął z pasją odwzajemniać pocałunek, momentami agresywnie atakując jej usta, w odpowiedzi na zęby Diany, które bardzo delikatnie przygryzały jego dolną wargę. Wiedział, że nie istnieje gest, który zdołałby przestraszyć, lub choćby odepchnąć od niego Dianę. Nie bał się więc dać upust emocjom i zsunął jedną dłoń wzdłuż jej szczupłego, wyraźnie chętnego ciała, zatrzymując się w dole biodra. Nie wiedział, jak zacięta walka toczyła się we wnętrzu jego ciała. Nie wiedział, że przeciwne pragnienia toczyły ze sobą bój w drodze do zwycięstwa. Jednakże, ani jedne, ani drugie nie potrafiły wysunąć się na prowadzenie i pokazać Justinowi, kim w rzeczywistości jest.
        Oboje zatracali się w głębi pocałunku. Nie przeszkadzał im środek dnia, środek salonu i dość wąska, beżowa kanapa, z dwóch stron ograniczona zamszowymi poduszkami. Justin jeszcze nigdy nie całował tak zachłannie żadnej kobiety i w jego oczach grzechem byłoby choćby odsunięcie warg od ust Diany, która zdawała się równie pochłonięta pożądaniem, jak szatyn, którego dłonie z coraz mniejszymi oporami zaczęły masować krągłe pośladki Diany. Dopiero szybkie, nieregularne, małe kroki, dobiegające z sąsiedniego pokoju i z coraz większą prędkością kierujące się do salonu nakazały kobiecie ostatni raz pogładzić policzek Justina, poprawić potargane włosy, naciągnąć na uda skórzaną spódniczkę i usiąść obok Justina, zachowując kontakt fizyczny jedynie w złączonych ramionach, które dzielił materiał eleganckiej koszuli mężczyzny.
        -Mamusiu, skończyłam rysować - mała Emily, z szerokim uśmiechem i iskierkami w oczach, wbiegła do salonu, potykając się o krawędź puchowego dywanu, wyłożonego pod kanapą i stojącym nieopodal szklanym stolikiem. Kiedy jej wzrok padł na Justina, zwolniła i, pesząc się, ukryła delikatne rumieńce za materiałem bluzki, której krańce chwyciła obiema małymi rączkami i uniosła, odsłaniając jednocześnie brzuszek.
        -I co mi narysowałaś, słoneczko? - Diana pochwyciła córeczkę obiema dłońmi i posadziła na swoich kolanach, twarzą do rozczulonego i nadal podnieconego Justina, którego włosy odstawały w nieładzie w każdą z czterech stron świata. Dopiero kiedy Emily musnęła palcami kosmyk jego grzywki, próbującej opaść na czoło, mężczyzna poprawił fryzurę i przywrócił jej niedawną perfekcyjność.
        -Łąkę pełną kwiatków - zaćwierkała radośnie, nabierając przy Justinie coraz większej śmiałości. Widząc jego ciepły uśmiech,  wiedziała, że nie ma obaw do strachu. Jednakże, to właśnie ten rodzaj uśmiechu, delikatny, spokojny i przyjazny, przyciągał do Justina bezbronne dzieci, jak muchę do lepu.
        -Jest śliczna, kochanie. A teraz zostań przez chwilę z wujkiem. Mamusia pójdzie tylko do toalety - głaszcząc dziewczynkę po dość jasnych, długich włoskach, zerknęła na Justina,aby upewnić się, że nie ma on nic przeciwko, aby mała Emily przez kilka minut została z nim.
        Justin wsunął duże dłonie pod ramiona szatynki, uniósł ją z łatwością i posadził na swoim lewym kolanie tak, że jej krótkie nóżki wisiały luźno pomiędzy jego nogami. Uśmiechnął się do niej, a ona nieśmiało odwzajemniła przyjacielski, pełen ciepła uśmiech.W oczach Justina, Emily była piękną, małą dziewczynką, która rozbudzała w nim przeciwne emocje do tych, odczuwanych w towarzystwie Diany. Zaczął głaskać delikatnie jej miękkie włosy i przypadkowo muskać kciukiem jej gładki policzek. Powstrzymywał żądze całym sobą, dlatego spoglądał jedynie w jej oczka, zamiast przelotnie zerknąć na małe, kruche ciałko, ukryte pod sukienką w kwiatowe wzorki. Naprawdę starał się zmienić.
        -Już jestem - kiedy w salonie ponownie rozbrzmiał dźwięczny głos Diany, Justin spojrzał na nią niemal natychmiast, aby nie wzbudzić u kobiety żadnych podejrzeń. Wzrok, który do tej pory utrzymywał na postaci Emily, nie był bowiem naturalnym spojrzeniem, jakim dorosły mężczyzna otacza sześcioletnią dziewczynkę.  
        Diana odebrała od Justina córeczkę i postawiła ją na puszystym dywanie, gdzie przy jednej z nóg stolika porozrzucanych było kilka drewnianych klocków, jako elementy niedokończonej budowli. Wtedy wzrok Justina przyciągnęło niewielkie znamię na jej lewym ramieniu, odkryte spod sukienki bez rękawków. Marszcząc lekko brwi, odsłonił własne ramię spod koszuli. Nie mylił się. Na jego skórze widniało niemal identyczne znamię o podobnym kształcie i wielkości. Nie snując żadnych podejrzeć, ponownie zakrył skórę materiałem i uśmiechnął się jedynie pod nosem.
        Błąd.


***


        Justin zgasił silnik samochodu, wyjął ze stacyjki kluczyki i szarpnął klamką, aby otworzyć drzwi. Poraziło go jasne, słoneczne światło i dość wysoka temperatura powietrza. Gdy wychodził z domu z samego rana, nie przeszłoby mu przez myśl, aby pozostawiać marynarkę choćby odpiętą, natomiast teraz nie miał jej na sobie, tylko zabrał z tylnego siedzenia, zanim ruszył w kierunku drzwi wejściowych i zniknął za przednią ścianą domu.
        Gdy zatrzasnął tylne drzwi, uniósł głowę i zmrużył lekko oczy, ujrzał w oddali postać syna i wtuloną w niego Abby. Chociaż nie mógł zobaczyć ich nastoletnich twarzy, zdawali się szczęśliwi. Na ustach Justina pojawił się delikatny uśmiech, wywołany radością Zayna. Mężczyzna czuł, że wszystko w jego życiu zaczyna nabierać nowych, jaśniejszych barw. Każdy ruch zdawał mu się prostszy, niż jeszcze kilka tygodni temu. Wszystko wkraczało na właściwą pozycję. Jego życie zyskiwało spokój i stabilizację. Wątpił, że ktokolwiek będzie w stanie mu ją odebrać.
        Przekręcił w zamku klucz i wszedł do przedpokoju, gdzie ściągnął ze stóp eleganckie, wypastowane buty i ustawił pod mahoniową szafką. Wyprostował się, a wtedy jego wzrok padł na kanapę, na której z przyciągniętymi do klatki piersiowej kolanami siedziała Vicky, tępo wpatrując się w płaski, sześćdziesięciocalowy ekran telewizora. Justinowi dopisywał tego dnia niezaprzeczalnie najlepszy humor od wielu miesięcy, dlatego przez cały czach chodził z widocznym na ustach uśmiechem. Również kiedy wszedł do salonu i przysiadł na kanapie obok szatynki, kąciki jego ust nie opadły, a twarz nie nabrała powagi. Powoli zmieniał się w człowieka szczęśliwego.
        -Dawno nie rozmawialiśmy, Vicky - zaczął wesoło, opierając ramię na skórzanym oparciu kanapy.
        Mięśnie Vicky spięły się, lecz razem z nimi zacisnęła się również szczęka dziewczynki. Obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli się skrzywdzić, nie dopuści do siebie paraliżującego strachu i nie będzie pod niczyją kontrolą. Kiedy więc dłoń mężczyzny próbowała pogłaskać dziewczynkę po policzku, ta pospiesznie odwróciła głowę. Była pewna siebie, jak nigdy przedtem. Nabrała siły, która pozwalała jej walczyć z Justinem, a nie jedynie podporządkować się jego woli.
        -Vicky, co się stało? - Justin nie krył zaskoczenia, kiedy w ruchach dziewczynki wyczuł agresję i niechęć do jego dłoni, ponownie starającej się zbliżyć do włosów szatynki, od których biła delikatna, owocowa woń.
        -Po prostu mnie nie dotykaj, to takie trudne? - Vicky miała szczerą nadzieję, że będąc dalej opryskliwą i niemiłą w stosunku do prawnego opiekuna, on zdecyduje się oddać ją ponownie pod opiekę braci, za którymi niesamowicie tęskniła.
        Oczy Justina znacznie się rozszerzyły, nie ukazując nic, prócz szoku. Odpowiedź jedenastolatki zagięła go do tego stopnia, że musiał wstać z kanapy, przejść do łazienki i opłukać zdezorientowaną twarz chłodną wodą.
        W tym samym czasie Vicky, popchnięta chwilowym impulsem i niedawnymi słowami Bree, wyjęła z kieszeni zapakowany w szczelną folię proszek. Nie wiedziała, jak silnie szkodzącą substancję trzyma w dłoni. Wiedziała tylko, że za jej pomocą uwolni się od bólu, od łez, od cierpienia i będzie miała szansę rozpocząć wszystko od nowa, nauczyć się prowokować uśmiech, do którego z czasem zdołałaby się przyzwyczaić. Na jej drodze stał jedynie Justin.
        Wykorzystując moment, w którym woda z łazienkowego kranu nadal skapywała do umywalki, a Justina od Vicky odgradzały drewniane drzwi łazienki, szatynka wsypała całą zawartość niewielkiej folii do butelki z wodą, stojącej na szklanym stoliku. Po ponownym zakręceniu butelki, wstrząsnęła nią mocno i poczekała, aż woda w plastikowym opakowaniu uspokoi się, przestanie kołysać i zatai wszelkie ślady niebezpiecznej substancji. Zerwała się z kanapy i, zanim Justin zdążyłby wrócić do salonu, puściła się biegiem po schodach. W głębi serca czuła, że zrobiła coś złego, jednakże straciła wszelkie opory, kiedy Bree zapewniła ją, że tylko to uwolni ją od bólu.
        Justin, niczego nieświadomy, wyszedł z łazienki, po wcześniejszym przetarciu wilgotnej twarzy ręcznikiem. Szok nie uleciał z jego ciała, a jedynie wzrósł na sile, gdy po powrocie do salonu nie zastał w nim postaci Vicky, tylko puste miejsce na dużej, skórzanej kanapie. Poczuł nagłe uderzenie gorąca, dlatego sięgnął dłonią po butelkę wody, stojącą na środku stolika. Bez zastanowienia upił z niej kilka dużych łyków i delektował się chłodem wody, spływającej w dół jego przełyku. Nie minęło nawet pięć minut, gdy ciśnienie w jego głowie zaczęło narastać i promieniować w postaci bólu do niemal każdej komórki ciała. Z początku przytrzymywał się dłonią oparcia kanapy, jednak jego nogi miękły szybciej, niż przypuszczał. Stracił przytomność jeszcze zanim opadł bezwładnie na podłogę i nieświadomie wtulił policzek we włókna puszystego dywanu, uchylając spierzchnięte wargi.


~*~


Dziękuję :)

6 komentarzy:

  1. O pierwsza ;) super opowiadaniem, dobrze ze go piszesz bo z takim jeszcze się nie spotkalam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie, nie ;c dlaczego ty to zrobiłaś?! Wiem, ze Vicky cierpi i nie chce juz sie bac itd, ale no nie... dlaczego ona posluchala Bree? Przeciez ona nie moze go zabic.. Mialam nadzieje, ze wszystko juz sie jakos ulozy, ze Justin dzieki Dianie sie zmieni, a nie znowu takiego smutnego obrotu akcji.
    Prosze, powiedz, ze to jeszcze nie jest koniec i ze to odkrecisz i ze on bedzie zyl.
    Wiem, ze goodnight sweetheart mialo byc smutnym opowiadaniem, ale moze jednak da sie to jakos pozytywnie zakonczyc? :)
    No coz, jak narazie jedynie co to pozostaje mi czekac na kolejny rozdzial, zeby sie przekonac co dalej wymyslisz ;*
    Weny<3
    believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. stanowczo brakowało mi w tym rozdziale Zayn'a i Abb,ale tak to wszystko inne było cudowne xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba umrę jeżeli nie przeczytam następnego :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi sie :D Ale no cóż trochę szkoda, że takie coś odwaliła, jeszcze jestem ciekawa co to za proszek :p

    OdpowiedzUsuń
  6. O nie! Diana to.... nie powiem, bo może ktoś przeczyta :D cholerka jasna ;o o Dani Dani się wypowiem, jak już się wszystko wyjaśni xd a teraz ciekawe czy coś jest pomiędzy Zaynem i Abby xd no i oczywiście, mam nadzieję, że Justin nie umrze, aczkolwiek myślę, że Vicky i tak będzie miała wyrzuty sumienia :/

    OdpowiedzUsuń