czwartek, 30 kwietnia 2015
Rozdział 17 - Missing detail...
wtorek, 21 kwietnia 2015
Rozdział 16 - Snow queen and sun princess...
środa, 15 kwietnia 2015
Rozdział 15 - First meeting...
Vicky usiadła na krańcu dużego łóżka, przykrytego błękitną narzutą w abstrakcyjne wzory. Cały czas bawiła się palcami dłoni, przeplatając je ze sobą i co jakiś czas chowając w rękawach jasnej bluzki. Jej serce zabiło szybciej i z większym niepokojem, gdy usłyszała szczęk zamka w drzwiach, zamkniętych za Justinem. Najgorszymi dla niej momentami były te, spędzane sam na sam z mężczyzną, w małym pomieszczeniu. Gdyby tylko mogła, nacisnęłaby niewidzialny przycisk, przesuwający czas. Całą sobą chciała, aby szatyn wyszedł z pokoju, mimo że jeszcze nie zdążył się do niej zbliżyć.
Justin usiadł na materacu obok dziewczynki i położył dłonie na kolanach. Pragnął szczerej rozmowy z jedenastolatką, która zdawała się jako jedyna rozumieć jego położenie, sytuację i chorobę, w którą pozostawał wchłonięty. Wiedział, jak niewiele lat ma Vicky, dlatego długo zajęło mu dobieranie poszczególnych słów, aby utworzyć z nich pierwsze zdanie, a i tak zawahał się po uchyleniu ust.
-Słyszałam, jak kłóciłeś się z Zaynem - ciszę w pokoju przerwał głosik Vicky. Dziewczynka obawiała się pierwszego ruchu szatyna, dlatego sama nawiązała z nim kontakt. Sprowokowaną rozmową chroniła swoje małe, kruche ciało.
-Zayn myśli, że zrobiłem coś złego jego dziewczynie, Bree, a ja nie potrafię mu wytłumaczyć, że się myli. Znienawidził mnie za to.
-Może ma rację? Może jednak zrobiłeś coś złego, a teraz boisz się do tego przyznać? - Justina zszokowała bezpośredniość szatynki, powaga i znaczenie jej słów. Nie sądził, że dziewczynka rozumie którykolwiek z jego czynów.
-Nie jestem dobrym człowiekiem, wiem o tym. Ale Bree nie zrobiłem krzywdy i jestem tego pewien - Justin wierzył całym sobą, czuł wewnątrz, że piętnastolatki mimo wszystko nie dotknął. Ona, w przeciwieństwie do reszty jego ofiar, była już młodą kobietą i nie pociągała go w ten jeden, charakterystyczny sposób. Dostrzegał jej łagodne oczy i delikatne rysy twarzy, jednak nie zwracał większej uwagi na jej kształty.
-Skoro jej nie zrobiłeś krzywdy, dlaczego wciąż krzywdzisz mnie?
W pokoju zapadła głucha cisza. Justin nie był nawet w stanie zaczerpnąć powietrza. Vicky zaskoczyła go ponownie, tym razem jeszcze silniej. Szok, w który nagle popadł, zdezorientował samego szatyna. Poczuł cholerny ból w klatce piersiowej, w okolicy serca. Nagle zapiekło go niemiłosiernie i zrzuciło na niego ciężar poczucia winy. Zaczął również rozumieć, jaką krzywdę sprawiał Vicky, jednak nadal nie pojął, jak silnie oddziaływuje to na jej psychikę.
-Jestem chory, aniołku. Jestem chory i nie potrafię się zmienić - pogładził wierzchem dłoni jej gładkie udo, a Vicky już wtedy wiedziała, że jeden gest Justina sprowadzi za sobą ogromny ból i kolejne cierpienie. Dlatego jej oczy pokryły się słoną wilgocią, a po policzku spłynęła jedna łza. - Słoneczko, nie płacz - przeniósł dłoń na jej policzek i tym razem przejechał pacami wzdłuż linii szczęki, a kciukiem otarł małą łezkę. Przyłożył usta do jej czółka i złożył na nim delikatny, ledwo wyczuwalny pocałunek.
Justin, samą bliskością Vicky, chciał zmienić swój podły nastrój. Zaczął głaskać jej miękkie, pachnące włosy, delikatnie pofalowane na końcach kosmyków, rozświetlonych przez słońce. Dziewczynka czuła ciężar jego dłoni zarówno na ramionach, nagich obojczykach, jak i na chudych kolanach. Łudziła się i zachowywała w sobie resztki nadziei, że kiedy zamknie oczy i mocno zaciśnie powieki, mężczyzna zniknie, a ona będzie mogła zatopić się w miękkim materacu na łóżku, owinięta kołdrą. Była młoda i głupia. Wciąż wierzyła w rzeczy, które nie miały prawa bytu.
Wciąż wierzyła w szczęście.
Justin powoli nachylił się nad szatynką i musnął ostrożnie jej szyję. Przez ciało Vicky przeszedł dreszcz, ciągnący za sobą kolejne. Przez każdy pojedynczy dreszcz przebiegało przerażenie i coraz większa niepewność. Naprawdę myślała, że Justin z czasem, gdy ujrzy wiele jej łez, zrezygnuje z dalszego oswajania jej ze swoim dotykiem. Vicky wiedziała, że nigdy nie przyzwyczai się do tego palącego, szczypiącego, choć niezwykle delikatnego dotyku.
-Miałem kiedyś siostrę, wiesz? Była piękną dziewczyną. Opiekowała się mną, gdy nasza mama pracowała, a w domu zostawał jedynie jej nowy partner. Robił krzywdę mojej siostrzyczce, a ja potrafiłem jedynie chować się po kątach. Jednak kiedy tylko pytałem ją, czy wszystko w porządku, ona uśmiechała się do mnie. Nigdy przy mnie nie płakała. Była bardzo silna i najwidoczniej musiała doświadczyć tych wszystkich krzywd. Tak musiało być.
Mówił, jakby pozostawał w głębokim transie, z którego nie były w stanie wybudzić go nawet małe, odpychające go dłonie Vicky. W głębi serca czuł ten sam ból, jaki odczuwał lata temu, gdy widział wymuszony uśmiech na twarzy siostry, której dusza cierpiała katusze. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wspomnienia podziałały na jego psychikę. Nie sądził, że liczne gwałty na siostrze, jakie oglądał każdego dnia, na własne oczy, ukształtowały jego chorą osobowość, nieświadomie wyrządzającą krzywdę innym. Wmawiał sobie, że każde dziecko, które dotknął, obdarzył własnym rodzajem miłości. W rzeczywistości nikt nie był w stanie nazwać jego uczuć, ponieważ nikt nie próbował dotrzeć do wnętrza jego umysłu i zrozumieć jego zachowania.
Chociaż przed momentem Justin przypominał zupełnie zdrowego, dorosłego, poważnego mężczyznę, teraz znów jego wzrok i uśmiech był odległy, jakby myślami dryfował w zupełnie innej, sąsiedniej krainie, do której nie wpuszczał nikogo. Tę drugą spośród jego twarzy dostrzegały wyłącznie jego małe ofiary, które, do czasu pierwszej wyraźnie wyrządzonej krzywdy, widziały w Justinie przyjaciela, który poświęcał im swój czas i oddawał cząstkę siebie.
-Kocham cię, Vicky. Jesteś moim małym słoneczkiem, rozświetlającym każdy mój dzień - Justin sam nie wiedział, dlaczego w dół jego policzków spłynęło kilka łez. W zasadzie nawet ich nie poczuł. Pochłonął go delikatny zapach, bijący od dziewczynki.
Ona natomiast, mimo że odczuwała ból, szczerze martwiła się o szatyna. Wiedziała o świecie bardo niewiele, jednak czuła, że Justin potrzebuje pomocy bardziej, niż ona. Nie była smutna, czy zła na niego za ciągłe krzywdy. Chciała jedynie, aby ktoś oprócz niej zobaczył rozpaczliwe obłąkanie w jego oczach i obdarzył go pomocą, której ona nie potrafiła mu dać. W rzeczywistości była bardziej dojrzała, niż każdy z otaczających ją dorosłych.
Mimowolnie echem w jej głowie odbijały się dwa słowa, znaczące więcej, niż wszystkie pozostałe.
Kocham cię.
Nie usłyszała ich od żadnego z braci, chociaż tak bardzo tego pragnęła. Ostatnim razem uleciały z ust jej matki, gdy kobieta jeszcze żyła. Od tamtej pory nikt nie okazywał dziewczynce miłości i chociaż starała się przekonać samą siebie, że mężczyzna dotkliwie ją krzywdzi, poczuła ciepło, oblewające jej serce z każdej strony, na samą myśl, że znaczy dla niego więcej, niż przypadkowe dziecko, przygarnięte pod dach z litości.
Vicky zamknęła oczy i uszy na wszelkiego rodzaju obrazy i dźwięki, docierające z rozchylonych warg Justina, którego oddech znacznie przyspieszył, gdy zaczął całować ramiona dziewczynki. W jego umyśle myśli toczyły ze sobą zaciętą walkę o dominację. Te dobre starały się wygrać ze złymi, jednak wciął były zbyt słabe, aby przejąć kontrolę i wybić się na szczyt.
Vicky, po raz kolejny, została dotkliwie skrzywdzona przez chorego człowieka, dla którego znaczyła naprawdę wiele.
Mężczyzna wystukiwał cichy rytm na kierownicy, gdy światło na skrzyżowaniu zmieniło się na czerwone tuż przed jego samochodem. Nie potrafił skupić się na drodze i na ulicznym ruchu, gdy w jego głowie dręczące myśli wciąż dawały o sobie znać. Krzyczały, szarpały jego podświadomością i nie pozwalały mu odetchnąć. Wciąż czuł na sobie ciężar poczucia winy i przytłaczające przerażenie, które nie pozwalało mu rozluźnić choćby jednego spiętego mięśnia.
Zasłużył na to.
Ruszył z piskiem opon, gdy usłyszał za sobą donośne klaksony, przyciskane przez zniecierpliwionych kierowców. Przez przemyślenia nie ujrzał nawet zmieniającego kolor, ulicznego światła. Skręcił do jednej z sąsiednich dzielnic i sunął po niej w zupełnej ciszy. Wyłączył nawet samochodowe radio, gdyż dźwięki radosnych piosenek jeszcze bardziej pogłębiały jego depresję. Potrzebował zupełnego milczenia. Ograniczył również częstotliwość oddechów, aby wyciszyć jakiekolwiek odgłosy.
-Jestem cholernym psychopatą - mruknął do siebie i jeden raz uderzył ze zwiększoną siłą w kierownicę.
Chciał coś w sobie zmienić, jednak nie wiedział nawet, od czego powinien zacząć. Wykształcenie psychologiczne wcale nie pomagało mu w rozwiązaniu skrytych problemów. Może gdyby nie bał się odpowiedzialności prawnej, zdecydowałby się na leczenie. Nie chciał jednak spędzić reszty życia w zamkniętej, zawilgoconej celi, z każdej strony otoczonej kratami.
Zaczął zwalniać, gdy ujrzał w oddali ogrodzony płotem plac zabaw przy miejskim przedszkolu. Chciał nacisnąć pedał gazu i jak najprędzej minąć kuszące go mury budynku, lecz nie potrafił. Był zbyt słaby, aby na moment zamknąć oczy i nie zerknąć w kierunku dzieciaków, biegających po placu.
Zatrzymał się po drugiej stronie ulicy i oparł plecy wygodniej na skórzanym fotelu. Dzięki przyciemnianym szybom w aucie nie zwracał na siebie uwagi i nie był dostrzegany przez każdego przechodnia. Korzystał z tego za każdym razem, gdy obserwował małe, pełne energii ciałka dziewczynek i ich promienne uśmiechy. Wiedział, że robi coś złego, zakazanego i niemoralnego, ale chore potrzeby zagłuszały zdrowy rozsądek, odzywający się raz na jakiś czas.
Nagle ujrzał, jak w kierunku ruchliwej ulicy biegła mała, sześcioletnia dziewczynka, ubrana w jasny płaszczyk i szarą czapeczkę, spod której wydostawały się kosmyki brązowych, prostych włosków. Miała na ustach szeroki uśmiech i nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi, kiedy tylko wybiegnie na jezdnię.
Justin nie mógł spokojnie patrzeć, jak ta mała, słodka dziewczynka biegnie w stronę ulicy na pewną śmierć. Nie chciał być tego świadkiem, nie chciał dopuścić do krzywdy jakiegokolwiek dziecka. Pospiesznie szarpnął klamką w drzwiach, a kiedy wysiadł, podbiegł do szatynki i delikatnie objął ją dłońmi w pasie, aby zatrzymać ją, zanim przekroczy krawężnik.
-Hej, aniołku, musisz uważać - ukucnął przed wystraszoną i lekko zdezorientowaną dziewczynką. Jej uśmiech nagle zniknął z małych usteczek, gdy zrozumiała, że dwa kroki więcej mogły wciągnąć jej ciałko pod koła samochodu.
Po okolicy rozległ się dźwięk obcasów, uderzanych o chodnik. Justina otuliła woń delikatnych, kobiecych perfum, którymi zaciągnął się głęboko. Kucając przy dziewczynce mógł ujrzeć z początku same buty kobiety, sznurowane, na wysokim obcasie, później smukłe, długie nogi, które wyłaniały się spod skórzanej spódnicy do połowy uda, opinającej się na biodrach i pośladkach. Kierując wzrokiem wyżej, ujrzał prześwitującą koszulę kobiety, która uwydatniona była ponętnym biustem. Na ramiona zarzuciła natomiast czarną, skórzaną kurtkę, na którą opadały proste, kruczoczarne kosmyki włosów.
-Dziękuję - gdy ciepły, subtelny głos kobiety dotarł do uszu Justina, mężczyzna poczuł przyjemne dreszcze, przechodzące wzdłuż jego kręgosłupa. Nadal jednak nie odważył się spojrzeć na jej twarz. Dopiero kiedy dziewczynka, na której talii w dalszym ciągu trzymał dużą dłoń, odwróciła się w stronę matki, Justin wstał i spojrzał z góry na brunetkę.
Ku jego zaskoczeniu, nie była w jego wieku. Miała najwyżej dwadzieścia lat, a jej ciemne, wielkie oczy sprawiały, że szatyn nagle zapomniał, w jaki sposób wypowiada się pojedyncze słowa. Jej nieskazitelna cera komponowała się z delikatnym makijażem, którego swoją drogą nie potrzebowała. Mężczyzna natomiast ujrzał w niej czyste piękno.
Była pierwszą kobietą od kilkunastu lat, która wywarła na nim tak ogromne wrażenie.
-Dziękuję - ponowiła, zakładając kosmyk prostych włosów za ucho. Po pierwszym spojrzeniu szatyna wiedziała, że wpadła mu w oko, dlatego posłała mu serdeczny uśmiech z nutką tajemniczości. - Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby nie pańska pomoc.
-Jestem Justin - mruknął szybko, a kiedy młoda kobieta podała mu dłoń, musnął jej wierzch wargami. Na jej skórze również pozostawała delikatna, kwiatowa woń, która chwilowo zawróciła Justinowi w głowie.
-Diana - odparła cicho, czarując mężczyznę swoim przenikliwym, tajemniczym spojrzeniem. Widziała, jak z każdą chwilą uśmiech na jego ustach poszerzał się.
Justin natomiast był dogłębnie wstrząśnięty i oczarowany urodą i subtelnością dziewczyny, młodej kobiety. Nie potrafił oderwać od niej wzroku nawet na krótką, ulotną chwilę w obawie, że ominie go najmniejszy grymas, czy uśmiech, który swoją drogą zdawał mu się najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widział.
-Jeszcze raz z całego serca dziękuję ci za pomoc, Justin. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moją nieuwagę moja mała córeczka została skrzywdzona - przyznała i czuła jednocześnie wyrzuty sumienia, że na moment spuściła Emily z oczu.
Dziewczynka była najważniejszą osobą w jej życiu. Diana pragnęła zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała i o czym marzyła, jednak często nie dawała sobie rady z samotnym wychowywaniem córki.
-To twoja córeczka? - Justin nie krył lekkiego zaskoczenia. Jednocześnie, kiedy zerknął na dziewczynkę, tulącą się do smukłych, opalonych nóg matki, starał się powstrzymać spojrzenie, jakim otaczał większość małych dziewczynek. I ten jeden raz zdołał po dwóch sekundach odwrócić wzrok. - Wyglądasz bardzo młodo. Szybciej powiedziałbym, że jesteście siostrami.
Dziewczyna zaśmiała się cicho i ponownie złożyła kosmyk włosów za ucho, który w międzyczasie zdążył opaść na jej policzek. Spuściła również wzrok na Emily, która trzymała kurczowo jej dłoń i bawiła się paskiem zegarka matki, zapiętego na lewym nadgarstku.
-Tak się w moim życiu ułożyło, że zostałam matką w bardzo młodym wieku. Ale teraz to doceniam, kiedy tylko widzę uśmiech Emily - oboje spojrzeli na dziewczynkę, która spoglądała na Justina z niepewnością, jednak jego serdeczny uśmiech przekonywał ją do mężczyzny.
-Masz może ochotę na spacer? - Justin sam nie wiedział, co podkusiło go do tej propozycji, jednak był z siebie zadowolony. Nie wiedział jednak, czy młoda kobieta będzie zainteresowana nawiązaniem z nim jakiegokolwiek bliższego kontaktu. Czekał więc w niepewności na odpowiedź dziewczyny, ukradkiem wycierając w spodnie lekko spocone dłonie. Nie wiedzieć czemu, stresował się pod wpływem samego spojrzenia czarnowłosej piękności.
-Z przyjemnością - odparła z tą samą nieśmiałością, subtelnością i tajemniczością w głosie. Tak samo, jak za pierwszym razem, gdy odezwała się do szatyna, tak i teraz po jego kręgosłupie przebiegły dreszcze. Modlił się tylko o to, aby Diana nie ujrzała jego poddenerwowania.
Justin uśmiechnął się szeroko i, po raz pierwszy od dawna, szczerze. Kidy pierwszy raz spojrzał na brunetkę poczuł dziwne kołatanie serca. Był szczęśliwy również dlatego, że ujrzał piękno w dorosłej kobiecie, a nie małej dziewczynce. Może na razie zauważał przede wszystkim jej delikatne rysy twarzy, piękne oczy i pełne, malinowe usta, a mniejszą uwagę zwracał na pełny biust, krągłe pośladki i długie nogi, jednak poczuł, że wszedł na dobrą drogę do pozbycia się chorych potrzeb i zastąpienia ich poczuciem bliskości kogoś starszego, pasującego do Justina.
W trójkę ruszyli w stronę pobliskiego parku. Justin kroczył z prawej strony alejki, Diana z lewej, natomiast mała Emily pomiędzy nimi, w dalszym ciągu obejmując swoją małą dłonią dłoń mamy. Widać było, jak silną więzią połączone były ze sobą obie dziewczyny. Widział to również Justin, mimo że nie znał bliżej ani matki, ani córki.
Podczas każdorazowych spacerów po parku, Justin zwracał uwagę jedynie na dzieciaki, biegające pomiędzy alejkami. Często jedynie słuchał ich dźwięcznego śmiechu i oglądał promienne uśmiechy na ustach. Dzisiaj jednak cała jego uwaga skupiona była na Dianie. Czuł, że dwudziestolatka co jakiś czas obdarza go spojrzeniem. Odpłacał się jej tym samym, z tą drobną różnicą, że on robił to bardziej wyraźnie. Był prawdziwie oczarowany pięknem, bijącym od jej postaci i ciężko było mu oderwać wzrok od kobiety. W dodatku Diana co chwila zakładała za ucho luźny kosmyk włosów, mrugała szybciej, wprawiając rzęsy w zalotne trzepotanie, bądź uśmiechała się do siebie delikatnie. Każdy z tych drobnych gestów w pewien sposób wpływał na mężczyznę.
-Co robisz w życiu? Pracujesz, studiujesz? - spytał, gdy mała Emily puściła rękę Diany i pobiegła w kierunku huśtawki na pobliskim placu zabaw.
-Pracuję. Jestem przedszkolanką. To pozwala mi łączyć pracę z wychowywaniem córki. Czasem jest mi ciężko, ale nie narzekam, ponieważ wiem, że zawsze mogło być gorzej.
-Brakuje mi takiego optymizmu, jaki żyje w tobie - Justin westchnął cicho. Chciałby być bardziej pozytywnie nastawiony do świata, jednak wiedział, że zmiana, której bał się całym sobą, zależała tylko i wyłącznie od niego samego. - A ojciec dziecka? Nie pomaga ci przy małej?
Diana zamilkła na kilka dłuższych chwil, a uśmiech na jej ustach ograniczył się do minimum. Justin od razu spostrzegł, że swoim pytaniem posunął się zbyt daleko i chciał to odkręcić, zanim dziewczyna zrazi się do niego i uzna, że za bardzo wnika w jej prywatne sprawy.
-Przepraszam, nie powinienem - wymamrotał cicho, nie odrywając wzroku od twarzy brunetki. Chciał dostrzec każdą emocję, którą ukazałaby w postaci nikłego grymasu.
-Spokojnie, nie wiedziałeś. To dla mnie po prostu dość trudny temat. Nie utrzymuję z nim kontaktu, a mała Emily nigdy nie miała okazji poznać ojca. Myślę, że tak na razie będzie dla niej najlepiej - posłała mu łagodny uśmiech, który uspokoił Justina i dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że dziewczyna nie ma do niego żalu o niezręczne pytanie. - A ty czym się zajmujesz? Masz żonę, dzieci?
-Jestem psychologiem dziecięcym. Pracuję przeważnie z małymi pacjentami. Żonę miałem, ale rozstałem się z nią parę miesięcy temu. Jestem po dość burzliwym rozwodzie. A jeśli chodzi o dzieci, mam siedemnastoletniego syna, z którym niestety od jakiegoś czasu nie mam dobrych relacji. A prócz tego mam jedenastoletnią, adoptowaną córeczkę - uśmiechnął się w duchu, lecz jednocześnie poczuł żal. Ta mała dziewczynka jako jedyna zdawała się rozumieć i wczuwać w jego sytuację, a tymczasem on odpłacał się jej ciągłą krzywdą.
Justin z każdą chwilą czuł się w towarzystwie Diany coraz swobodniej. Chociaż zamienili ze sobą raptem parę zdać, wiedział, że będą w stanie odnaleźć wiele wspólnych tematów podczas dłuższej rozmowy. Nie chciał zmarnować być może jedynej okazji na nawiązanie kontaktu z kobietą, która pasowała do niego. Marzył o tym, aby wyleczyć się z chorych żądzy i żyć tak, jak każdy normalny facet w jego wieku. Postanowił więc, że nie powoli, aby jego kontakt z Dianą urwał się po dzisiejszym południu. Chciał zaproponować jej kino, teatr czy choćby kolejny spacer po parku, kiedy nagle kobieta uprzedziła jego pytanie swoim.
-Mieszkam niedaleko. Może dałbyś się zaprosić na kawę?
~*~
Dzień dobry, witam. Co sądzicie o tej minimalnej zmianie akcji? :)
I jak Wam się podoba szablon? Znając mnie zmienię go jeszcze 10 razy, ale na razie pozostawiam ten ;)
Rozdział wyszedł dość krótki, wiem i przepraszam, ale mam małe urwanie głowy i troszkę mniej czasu na pisanie :)
ask.fm/Paulaaa962
środa, 8 kwietnia 2015
Rozdział 14 - Real hatred...
Mężczyzna zaczął wybudzać się z głębokiego, twardego snu, gdy gładka,maleńka i chłodna dłoń zabłądziła w dół jego klatki piersiowej, przejechała w poprzek podbrzusza i wróciła wzdłuż wyrazistych, odznaczających się mięśni. Ogarnęło go uczucie błogości, lecz jednocześnie niezwykłego niepokoju. Z kobiecą dłonią na swojej skórze nie budził się już od wielu miesięcy, może nawet lat. I chociaż celowo przytrzymałby zwinne, smukłe palce, otaczające każdy skrawek jego ciała, otworzył gwałtownie oczy, mrugając szybko powiekami.
-Dzień dobry - nim zdążył przyjrzeć się dziewczynce, leżącej po jego prawej stronie, ona wsparła się na łokciach i złożyła ciepły pocałunek na linii szczęki mężczyzny. Jego szok z każdą chwilą wzrastał, gdy czuł na swoim ciele nacisk ciała nastolatki. Próbował się poruszyć, próbował zaczerpnąć głęboki oddech i wydać z siebie choć jeden dźwięk, jednak jego usta wyschły, a umysł zapomniał o każdym słowie, jakie kiedykolwiek zostało przez niego wypowiedziane.
-Abby? - wymamrotał w końcu, drżącym głosem, który powoli przechodził również w drżenie całego ciała. - Co ty tutaj robisz?
-Wiesz, Justin - zaśmiała się słodko, tworząc z mięśni na jego brzuchu drabinę dla swoich palców. Nie zdawała sobie sprawy, ile przyjemności sprawia Justinowi każdym muśnięciem palca. - Ja tu mieszkam.
Jej słowa wprowadziły go w jeszcze większe zmieszanie. W takim razie, co do diabła robił w mieszkaniu, co robił w łóżku dziewczynki, której miał pomóc długą rozmową i wsparciem. W pierwszej chwili sądził, że nie wybudził się jeszcze z przyjemnego snu, z zawartą w nim fantazją o czternastolatce, jednak kiedy każdy bodziec z otoczenia dochodził do niego coraz bardziej intensywnie i wyraźnie, przekonał się, że rzeczywiście leży ramię w ramię z dwadzieścia lat młodszą, w pełni świadomą osobą, która jednym donosem może go zniszczyć.
-W takim razie, co ja tutaj robię? - tym razem zaczął się jąkać. Gdyby tylko mógł, ubrałby się pospiesznie i uciekł z mieszkania czternastolatki w niebywale szybkim tempie. Pustka w głowie męczyła go jednak zbyt dosadnie. Pragnął poznać fragmenty urwanego filmu z wczorajszego wieczoru, nawet jeśli miałby zapłacić za to najwyższą cenę.
-Nic nie pamiętasz, Justin? - dziewczyna chwyciła w dłonie gęste pasma włosów i przełożyła je z pleców na prawe ramię. Oparła dłonie po obu stronach głowy wystraszonego mężczyzny i ponownie musnęła jego szczękę, tym razem dłużej przytrzymując usta przy jego rozgrzanej skórze, przyzdobionej delikatnym zarostem.
-O czym miałbym pamiętać? - wymamrotał i położył dłonie na biodrach Abby. Chciał delikatnie odsunąć ją od swojego ciała, mimo że w głębi duszy pożądał jej. W tej chwili nie chciał nawet myśleć, w jak wielkie kłopoty mógł nieświadomie wkroczyć paroma wypitymi drinkami.
-Jesteś wspaniałym mężczyzną, wiesz? - znów zaczęła łasić się do niego, jak kot do dłoni właściciela.
Pomijając swój zacięty charakter, była jeszcze małą dziewczynką, potrzebującą ciepła i troski. Nie wiedzieć czemu, znajdowała ją przy boku Justina, którego ciepły, spokojny głos docierał do najgłębiej skrywanych partii jej osobowości.
-Abby, o czym ty mówisz? - był już niemal pewien, że pod wpływem alkoholu ponownie doprowadził między nim, a czternastolatką do zbliżenia, którego żałował, a jednocześnie nie żałował, ponieważ wiedział, ile przyjemności sprawiło mu kilka ruchów w niej. Chciał krzyczeć z bezsilności, kryjąc twarz w poduszce, jednak póki była przy nim obca osoba, która mogła wykorzystać każdy jego niewłaściwy ruch, zatrzymywał bezsilność w środku.
-Nie udawaj, że nie wiesz - posłała mu znaczący, pełen dwuznaczności uśmiech.
Gdy Justin nadal wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczyma, ona westchnęła głośno i usiadła okrakiem na wysokości bioder Justina, drażniąc jednocześnie jego wrażliwe, delikatnie nabrzmiałe w bokserkach krocze, które pragnęło dotyku dziewczynki. Ciało potrzebowało uwolnienia, natomiast umysł zachowywał resztki zdrowego rozsądku i kazał Justinowi jak najszybciej wrócić do domu, w którym będzie mógł przemyśleć każdy swój ruch, mimo że połowy z nich nie był w stanie zapamiętać. Ostatnim obrazkiem, krążącym w jego obolałej głowie, był on sam, siedzący na barowym krześle i dopijający któregoś z kolei drinka. Następnie obudził się tutaj, w łóżku obcej, nieletniej dziewczynki, bez jakichkolwiek wspomnień z ubiegłej nocy.
-Abby, nie mam pojęcia, co robiłem, bądź co mówiłem jeszcze parę godzin temu, jednak byłem wtedy bardzo pijany. Przepraszam cię za każde niewłaściwe słowo, które wypowiedziałem do ciebie w nocy. Nie byłem sobą. Nie mam w zwyczaju doprowadzać się do takiego stanu. Nie wiem, co stało się ze mną w nocy - w rzeczywistości doskonale wiedział, dlaczego pochłonął tak ogromną porcję alkoholu, pomimo nienawiści do samego zapachu używki. Chciał choć na chwilę zapomnieć o tym, jak złym człowiekiem jest i jak wiele krzywd wyrządził drugiej osobie. Żałował tego, jednak nie potrafił się zmienić, mimo wielokrotnych prób. W końcu zaakceptował, że jest potworem.
Delikatnie zsunął dziewczynkę ze swoich bioder, jednak mimowolnie uniósł je przy tym, aby poczuć na kroczu lekkie tarcie. Nienawidził smego siebie za choćby tak drobny, pozornie nieznaczący gest. Czuł do siebie wstręt, a mimo to kierujące nim rządze były zbyt silne, aby miał choćby niewielkie szanse na pokonanie ich.
-W nocy bardzo mnie potrzebowałeś. Co się zmieniło, Justin? - gdy usiadł na łóżku i zsunął obie nogi na podłogę, dziewczynka uklęknęła za jego plecami, delikatnie przytulając się do nich. W głębi duszy nie chciała, aby Justin tak po prostu wstał, ubrał się i wyszedł. Potrzebowała kogoś, najlepiej dorosłego i dojrzałego mężczyzny, który bez słowa przytuliłby ją, pogładził po policzku, czy z troską pogłaskał po plecach.
-Abby, w nocy nie byłem sobą i musisz to zrozumieć. Nie pamiętam ani jednego słowa, które wypowiedziałem. Jeśli cokolwiek ci obiecywałem, zapomnij o tym, malutka - pozwolił sobie na przejechanie wierzchem dłoni po gładkim policzku czternastolatki, który pod wpływem jego gestu zarumienił się delikatnie.
Dziewczynka ujrzała w nim naprawdę ciepłego i sympatycznego mężczyznę, jednakże zagubionego w bałaganie własnych myśli. Było jej go zwyczajnie szkoda. Każdego dnia widziała nienawiść Bree w stosunku do szatyna, lecz pomimo wielu pytań nie zdołała odkryć podstaw ów niechęci.
Justinowi łamało się serce, gdy jakiekolwiek dziecko w jego otoczeniu nie było uśmiechnięte. Teraz również pragnął Abby jedynie przytulić, aby mieć pewność, że zrobił wszystko, by ta drobna czternastolatka nie czuła się odrzucona. Wybierał jednak pomiędzy tym, co złe, a tym, co jeszcze gorsze i właśnie dlatego czuł się tak podle.
Nie obdarzył jej już ani jednym spojrzeniem. Wbił wzrok w podłogę i pospiesznie ubrał każdy element garderoby, opinający się na jego wyrzeźbionym ciele. Lubił dobrze wyglądać, lecz nigdy nie czuł potrzeby, aby wykorzystać atut swojego nienagannego wyglądu. Nie widział spojrzeń kobiet, które pożerały go wzrokiem. Nie widział, jak na nie działa i ile byłyby w stanie oddać, aby tylko posłał im jeden nikły uśmiech.
Zbiegł po schodach starej, ubogiej kamienicy, a kiedy wypadł w pośpiechu na opustoszałą ulicę, przyłożył dłoń do czoła i zmrużył oczy przed światłem słonecznym. Nie wiedział, gdzie jest i tym bardziej w jaki sposób znalazł się w tej dzielnicy, tak daleko od własnego domu. Przez długie minuty kręcił się pomiędzy starymi, obskurnymi budynkami, aż wreszcie, zrezygnowany, dotarł do jednej z ważniejszysz ulic w Seattle, która zaprowadziła go pod same drzwi mieszkania.
***
Bree zapukała cicho do drzwi domu swojego chłopaka, który otworzył jej po kilku sekundach. Od razu dostrzegł brak promiennego uśmiechu, zdobiącego jej usta i pozbawione błysku oczu, unikające jego spojrzenia. Nie czekając na jakiekolwiek słowo szatynki, objął jej dłonie swoimi i wciągnął do wnętrza domu, zatrzaskując za nimi drzwi, których odbicie od drewnianej futryny spowodowało huk, roznoszący się po każdym pomieszczeniu w przestronnym, dwupiętrowym domu.
-Kochanie, co się stało? Wyglądasz tak, jakbyś w każdej chwili miała się rozpłakać, a to nie jest do ciebie podobne - powiedział z troską, sadzając swoją roztrzęsioną dziewczynę na jednym z krańców kanapy. Jego dłonie obejmowały kurczowo jej małe rączki, delikatnie drżące, lecz kiedy kolejne długie sekundy wypełniała jedynie cisza, Zayn jedną z dłoni przyłożył do policzka piętnastolatki i ostrożnym ruchem odwrócił jej twarz w swoją stronę, aby uchwycić jej spojrzenie. - Bree, zaczynam się niepokoić. Powiedz mi, o co chodzi, a wtedy będę mógł ci pomóc.
Gdyby Zayn oderwał wzrok od twarzy piętnastolatki choćby na ułamek sekundy, ta uśmiechnęłaby się pod nosem i wyśmiała naiwność Zayna. Smutnym wzrokiem potrafiła sprawić, że przestał myśleć o wszystkim, prócz jej złego samopoczucia.
-Zayn, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć - wymamrotała, starając się sprowokować łzy do spływania po policzkach. Była osobą niezwykle twardą i odporną, dlatego przywołanie pod powieki kilku słonych kropel wcale nie było dla niej łatwym zadaniem.
-Najlepiej wprost, aniołku - brunet zaczął się prawdziwie niepokoić. Bree była pierwszą dziewczyną, którą pokochał, a teraz bał się, że została skrzywdzona. I chociaż nie miał wpływu na jej życie, czułby się winny.
-Wprost? - zachlipała, ocierając sztuczną łzę z policzka. - Twój ojciec upił mnie i wykorzystał seksualnie - użyła całej, nagromadzonej w sobie siły, aby wybuchnąć głośnym, histerycznym płaczem.
Już pierwsze pociągnięcie nosem złamało Zaynowi serce, a teraz, kiedy jego dziewczyna, jego malutka Bree wylewała litry łez w jego ramię, czuł, jakby ktoś miażdżył jego serce w dłoniach, zabierając resztkę uczuć.
-Co zrobił? - wyjąkał, nieświadomie zaciskając palce na ramieniu dziewczyny, które od kilkunastu sekund gładził dłonią.
-Wykorzystał mnie, Zayn. Zgwałcił mnie. Najpierw upił, a potem potraktował, jak nic nie wartą szmatę - grała lepiej, niż profesjonalna aktorka. Zayn uwierzyłby w każde jej słowo, nawet to mało wiarygodne. Miłość zaślepiła go do tego stopnia, że nie potrafił ujrzeć w swojej dziewczynie drugiej, podstępnej twarzy, która kierowała ją na sam szczyt, po zwycięstwo. Widział w niej słodką piętnastolatkę z ciemnymi, falowanymi włosami i szczęśliwym błyskiem w oczach. W rzeczywistości nigdy nie poznał prawdziwej Bree.
Siedemnastolatek czuł, że w jego sercu tli się prawdziwy ogień. Jedna iskra, dorzucona do stosu niestabilnych uczuć, byłaby w stanie wzniecić pożar. Takiej wściekłości nie czuł nigdy. Ani wtedy, kiedy jego przyjaciel z dzieciństwa pobił go za przegraną w międzyszkolnym meczu piłki nożnej, ani wtedy, kiedy zdradziła go pierwsza dziewczyna. Teraz jednak cała jego złośc skupiła się wokół postaci ojca, człowieka, któremu ufał i mimo wszystko kochał. Jego zdrada bolała dużo bardziej, niż rozcięta warga czy nadłamane serce.
-Bree, nie mogę w to uwierzyć -wymamrotał, wplątując palce w kosmyki gęstych, kruczoczarnych włosów, których kolor odziedziczył w genach po matce. - Nie wierzę, że mój ojciec byłby do tego zdolny.
-Nie wierzysz mi? - zapłakała i ostrożnie odwróciła twarz w drugą stronę. Każdym pojedynczym gestem chwytała Zayna za serce i manipulowała nim. Nie była jednak złą, pozbawioną uczuć osobą. Kierowała nią jedynie silna rządza zemsty.
Dziewczyna sięgnęła dłonią do kieszeni spodni i wyjęła z niej telefon. Szybko odnalazła w galerii zdjęcia, zrobione przez przyjaciółkę ubiegłej nocy. Pokazując je Zaynowi wiedziała, że chłopak nie będzie nawet dociekał, w jaki sposób weszła w posiadanie ów zdjęć. Gdyby był odrobinę mniej zapatrzony w jej delikatne rysy twarzy, hipnotyzujące oczy i pełne wargi odkryłby podstęp w przeciągu chwili. On jednak ślepo wierzył każdemu słowu Bree i nie dopuszczał do siebie myśli, że byłaby w stanie go okłamać. Za bardzo ją kochał.
-Jak on, do cholery, mógł mi to zrobić!? - krzyknął, uderzając pięścią w poduszkę, na której rozładował pierwszą, najsilniejszą złość. Gdyby Justin stał teraz pół kroku przed nim, nie zawahałby się wymierzyć uderzenie pięścią w ojca.
-Zayn, uspokój się. Złość ci w niczym nie pomoże - szatynka doskonale wiedziała, że wywoła u Zayna wściekłość, jednak nie sądziła, że jego reakcja będzie aż tak agresywna. Przez moment nawet zadrżała, słysząc przyspieszony, nierówny oddech chłopaka.
-Jak mam się uspokoić? Właśnie dowiedziałem się, że mój ojciec posuwał moją dziewczynę. Ty nie byłabyś wściekła, gdybym pieprzył się z twoją matką? - Bree w pierwszej chwili chciała parsknąć śmiechem, słysząc jego porównanie, jednak wiedziała, że wtedy cały plan poszedłby na marne, a ona, rozbawieniem, wydałaby swoje zamiary.
-Nie mów tak, to nie była moja wina - pospiesznie objęła ramionami szyję bruneta, a twarz wtuliła w skrawek jego białej koszulki, pachnącej mocnymi, męskimi perfumami. Wiedziała, że kiedy tylko przytuli swoje ciało do jego, chłopak nie będzie w stanie zrobić jej krzywdy i szybko stłumi zalążek złości w stosunku do niej.
-Kochanie, przecież wiesz, że ciebie nie winię - pogłaskał ją opiekuńczo po włosach, a na czubku głowy złożył długi pocałunek, podczas którego zacisnął powieki. Nie chciał rozpłakać się, jak mały chłopiec, a doskonale wiedział, że nadmiar emocji byłby w stanie sprowokować łzy. - Po prostu nie wierzę, że mógł mi to zrobić własny ojciec. Przecież był dla mnie wzorem do naśladowania, podziwiałem go, kochałem. A teraz czuję w stosunku do niego jedynie nienawiść. Nigdy mu tego nie wybaczę.
-Justin już od dłuższego czasu składał mi dwuznaczne propozycje i patrzył na mnie tak przenikliwie. Bałam się go, ale nie chciałam ci o niczym mówić, nie chciałam cię martwić, Zayn - ponownie pociągnęła nosem i otarła z policzka stróżki łez, spływające wzdłuż twarzy.
-Kotek, nie płacz już, proszę. Obiecuję ci, że mój ojciec nigdy więcej nie zrobi ci krzywdy. Kiedy tylko wróci moja matka, przeprowadzę się do niej. Po tym, co się stało, będę brzydził się choćby spojrzeć na ojca. Nigdy nie sądziłem, że byłby zdolny do gwałtu - znów zacisnął szczękę i pięści, jednak widząc przerażenie w oczach dziewczyny, zaczerpnął parę głębokich oddechów, które pozwoliły mu się uspokoić. - Aniołku, przepraszam. Przepraszam, że przez tego gnoja musiałaś cierpieć - obdarzył ją silnym, opiekuńczym uściskiem. I chociaż Bree nie czuła do Zayna żadnych głębszych uczuć, kiedy tylko odczuwała ten charakterystyczny uścisk, rozpływała się w jego ramionach, nagle stając się szczęśliwą.
Ciszę w salonie przerwał szczęk klucza w zamku i skrzypnięcie drzwi. Zayn poczuł, jak wszystkie jego emocje wzrastają w siłę, gdy usłyszał ciężkie kroki ojca w przedpokoju, aż w końcu ujrzał spokojną, niewyrażającą żadnych emocji twarz. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, brunet poczuł dreszcz, przechodzący wzdłuż jego kręgosłupa. Zwyczajnie brzydził się postacią mężczyzny, który pokochał go i wychował. W oczach syna stracił wszystko, co zmieniało go w wyjątkowego, godnego szacunku ojca.
-Jak mogłeś jej to zrobić!? - wrzasnął ze łzami w oczach, zrywając się z kanapy. Swoim porywem przestraszył nawet Bree, która niczego nieświadomie tuliła się do ciepłego torsu chłopaka.
Justin przerwał zdejmowanie ze stóp butów i spojrzał na syna ze zmarszczonymi brwiami. Nigdy wcześniej nie słyszał krzyku Zayna, zwłaszcza kierowanego do niego. Otwierał nawet usta, aby go uspokoić, jednak wtedy poczuł dwie duże pięści, zaciśnięte na jego koszuli.
-Zayn, co się z tobą dzieje? - mężczyzna zmarszczył brwi, które połączyły się na jego czole w jedną linię.
Kątem oka ujrzał na kanapie drobną postać Bree, która sprawiała wrażenie wystraszonej. Pierwszym odruchem Justina, jako psychologa, był niepokój o szatynkę. Chciał nawet podejść do dziewczyny i porozmawiać z nią, jednak pięści syna szybko sprowadziły go z powrotem na ziemię.
-Nie waż się nawet na nią patrzeć - brunet warknął wściekle, uderzając ciałem ojca o ścianę. Zapomniał jednak, że Justin kryje w sobie znacznie większe pokłady siły, niż on.
-Zayn, uspokój się! - Justin był człowiekiem spokojnym i opanowanym, jednak teraz, gdy czuł ze strony syna zupełny brak szacunku, nie wytrzymał i podniósł na siedemnastolatka głos.
Gdy wyszarpał się z uścisku pieści Zayna, poprawił śnieżnobiałą koszulę i rozluźnił krawat, uciskający jego szyję. Był kompletnie zdezorientowany. Nie rozumiał złości Zayna. Nigdy wcześniej nie spotkał się z bijącą z jego serca tak potworną wrogością, zwłaszcza w stosunku do niego. Owszem, bywały momenty, w których nie zgadzał się z synem, bądź nawet sprzeczał, jednak oboje tłumili kłótnie i nie doprowadzali do awantur.
-Jak możesz po tym wszystkim normalnie patrzeć mi w oczy? - wysyczał Zayn, a jego dłonie, które starał się ukryć w kieszeniach dresów, drżały.
Był roztrzęsiony. Wciąż widział obraz własnego ojca na jego piętnastoletniej, drobnej dziewczynie, bezbronnej i bardzo wrażliwej. Myśl, że dotykał ją, że przy pomocy jej kruchego ciała sprawiał sobie przyjemność, niszczyła go od środka. Słyszał jego głośne jęki w uszach i mimo że energicznie potrząsnął głową, nie pozbył się dręczących go dźwięków.
-Zayn, nie wiem, o czym mówisz. Wyjaśnij mi wszystko na spokojnie i powoli - położył rękę na ramieniu syna, lecz ten pospiesznie strząsnął ją.
-Zgwałciłeś moją dziewczynę. Nigdy ci tego nie wybaczę - wymamrotał przez łzy, które usilnie starały się spłynąć po jego policzkach. Szybko i niedbale przetarł wierzchem dłoni mokre oczy i znów wbił wściekły wzrok w Justina.
Mężczyzna zamarł, podpierając się jedną dłonią o beżową ścianą. Z jego twarzy odpłynęły wszelkie kolory, a on sam miał problem z zaczerpnięciem oddechu. W jego nagle pustej głowie odbijało się jedynie słowo gwałt. Chociaż on nazywał krzywdę swoich ofiar zupełnie inaczej, bardziej łagodnie, w rzeczywistości dopuścił się gwałtu wiele razy. Był jednak przekonany, że nie dotknąłby niewłaściwie dziewczyny własnego syna, wiedząc, jak ważna dla niego była. Gdy spoglądał w oczy bruneta, widział w nich ogromną miłość do kruchej piętnastolatki. Przyrzekł sobie, że nie dopuści do przelania na gesty jego fantazji o szatynce.
-Zayn, nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, a zwłaszcza twojej dziewczynie. Przecież mnie znasz.
-Myślałem, że cię znam, ale w rzeczywistości nic o tobie nie wiem. Jesteś potworem, brzydzę się tobą - Zayn chciał wyrzucić z siebie całą złość w stosunku do ojca, jednak żadne słowa nie przynosiły mu ukojenia.
-Kto naopowiadał ci takich głupot? - Justin przełknął głośno ślinę, która na moment stanęła w dole jego gardła. Mógł powiedzieć, że się bał. Bał się i to bardzo. Bał się stracić syna, bał się utraty pozycji i bał się odpowiedzialności, z której doskonale zdawał sobie sprawę.
-Wiem to od Bree. Upiłeś ją i wykorzystałeś. Jak mogłeś mi coś takiego zrobić? Jak mogłeś, wiedząc, ile ona dla mnie znaczy? - brunet nie był już w stanie krzyczeć. Teraz jego głos się łamał, a z ust wydobywał się marny szept.
-Zayn, uwierz mi, nie zrobiłbym czegoś takiego - pomimo rozpaczliwych prób wytłumaczenia się nastolatkowi, chłopak nie wierzył w ani jedno słowo ojca. Zapatrzony w nastolatkę, nie dostrzegał szczerej desperacji w spojrzeniu szatyna.
-W takim razie powiedz, gdzie byłeś w nocy - Justin doskonale wiedział, że dzisiejsza noc działała na jego niekorzyść. Nie potrafił w żaden racjonalny sposób wytłumaczyć swojej nieobecności, chociaż doskonale wiedział, że miał prawo przebywać, gdzie tylko chciał. Był dorosłym, niezależnym człowiekiem, kierującym własnym życiem.
-Upiłem się - przyznał cicho, jak nastolatek przed surowymi rodzicami.
-Przecież ty nigdy nie pijesz! - Zayn wybuchnął histerycznym śmiechem, lecz w głębi duszy marzył, aby rzucić się na ojca z pięściami.
Justin spojrzał błagalnie na Bree. Był do tego stopnia rozbity, że sam nie był już pewien, czy rzeczywiście nie skrzywdził szatynki. Z ubiegłej nocy nie pamiętał nawet jednej minuty, nie widział zarysu żadnej postaci, a tym bardziej nie kontrolował swoich ruchów. Wierzył jednak, że byłby w stanie powstrzymać się przed wykorzystaniem piętnastolatki, zwłaszcza że nie była już dzieckiem, a młodą kobietą, z wyraźnymi proporcjami ciała.
-Powiedziałem, kurwa, nie patrz tak na nią! - gdy Justin przez kilkanaście sekund nie odrywał wzroku od Bree, Zayn ponownie pchnął go na ścianę, a potem szybko odbiegł w kierunku szatynki, którą złapał za rękę i pociągnął lekko w stronę wyjścia.
Nie mógł dłużej patrzeć na twarz ojca. Nie mógł znieść samych myśli o nim. Pragnął jedynie uspokoić się i zamknąć w uścisku swoją dziewczynę, którą kochał i za której krzywdę brał na siebie pełną odpowiedzialność. Łudził się, że gdyby wcześniej ujrzał nieczyste zagrania ojca w stosunku do Bree, zapobiegłby tragedii. I chociaż wiedział, że teraz nie może zrobić nic poza pocieszaniem piętnastolatki i delikatnym głaskaniem jej pleców, wypominał sobie każdy błąd i każde niedopatrzenie.
Justin nie zatrzymywał syna, kiedy ten otworzył z impetem drzwi, a potem zatrzasnął je, rozprowadzając huk po wnętrzu domu. Chciał krzyknąć i zatrzymać go, jednak wiedział, że Zayn nawet nie zwolniłby na dźwięk jego głosu. Wręcz przeciwnie, zacząłby biec, aby uciec od mężczyzny, którego w kilka chwil zdążył znienawidzić.
Justin znalazł się na skraju załamania nerwowego. Dłonie zaczęły mu się trząść, a krawat, który rozluźnił kilka chwil temu, znów zdawał się kłaść silny nacisk na jego szyję. Zachciało mu się wręcz płakać, gdy czuł, że powoli traci wszystko, co pozostało w jego życiu.
Przedostał się z przedpokoju na schody i zaczął powoli wchodzić po nich na piętro. W zasadzie nie wiedział, dokąd zmierza. Czuł, że potrzebny był mu uścisk kogoś bliskiego, jednak nie miał przy sobie żadnej zaufanej osoby. Wtedy drzwi od sypialni Vicky zaskrzypiały cicho i uchyliły się, a w progu stanęła jedenastoletnia dziewczynka, przecierając piąstkami oczy. Justin ujrzał w niej ostatnią osobę, która jeszcze nie zdążyła odwrócić się od niego, dlatego uklęknął przed szatynką i delikatnie objął jej kruche ciałko.
-Powiedz mi, Vicky, dlaczego ja nie mogę być normalny?
~*~
Zapraszam wszystkich na moje nowe opowiadanie :)
18th-street-jbff.blogspot.com
sobota, 4 kwietnia 2015
Wesołych świąt!
Może nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, ale chciałam Wam życzyć zdrowych, spokojnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych lub przyjaciół, uśmiechów na twarzy i wspónego korzystania z tej króciutkiej przerwy od szkoły, hah ♥