środa, 17 czerwca 2015

Epilog - Goodbye...


        Justin Black miał w swoim otoczeniu naprawdę wielu znajomych. Jednych bliższych, drugich dalszych, z jednymi porozumiewał się lepiej, z innymi gorzej. Utrzymywał z nimi zarówno stosunki służbowe jak i prywatne. Niektórym potrafił się nawet zwierzyć. Na jego pogrzeb nie przyszedł jednak nikt. Nikt nie zostawił choćby jednego kwiatu nad jego trumną, nikt nie uronił łzy nad zwęglonymi zwłokami. Nikt bowiem nie czuł względem szatyna współczucia. Gdy brutalna prawda i przez lata skrywany sekret ujrzały światło dzienne, Justin obrał miano potwora, bestii bez skrupułów. Nikt nad nim nie zapłakał.
        Ksiądz samotnie odmówił ostatnią modlitwę nad zamkniętą trumną, zakopaną trzy metry pod ziemią. Mimo wszystko modlił się za jego nieczystą duszę. Modlił się o błogosławieństwo, zbawienie i nawrócenie dla Justina. On również nie czuł współczucia, lecz jako ksiądz nie mógł przejść obok grobu obojętnie. Musiał wypełnić ostatnią wolę Boga i wypowiedzieć nad jego ciałem kilka szczerych słów. 
        Justin Black odszedł, pozostawiając po sobie przeraźliwe wspomnienia i łzy bólu. Nikt nie zapomni historii trzydziestoczteroletniego psychologa z zaburzeniami, który opieką krzywdził bezbronne, niewinne dzieci. Chociaż o zmarłych nie powinno mówić się źle, o nim nikt nie potrafił wypowiedzieć choćby jednego dobrego słowa. Przez całe życie pozostawał samotny i w samotności również odszedł.
        Tymczasem na jednej z ławek na cmentarzu na obrzeżach Seattle siedzieli Zayn z jedenastoletnią Vicky. Nie mieli odwagi zbliżyć się do grobu, nie mieli odwagi przystanąć nad trumną, nie mieli odwagi po raz kolejny spojrzeć na Justina. Jedynie w ich sercach przez ciemne chmury okrutnych uczynków Blacka przebijały się jasne promienie. Dostrzegali w nim dobro, pomimo zła, wniesionego w historię świata. Dostrzegali w nim człowieka chorego. Za późno było jednak na zmiany. On odszedł. Odszedł i nie wróci.
        -Przepraszam, Vicky, że niczego nie zauważałem. Może po prostu nie chciałem widzieć. Teraz żałuję, że dopuściłem do twojej osobistej tragedii - brunet ze skruchą położył dłoń na małej rączce jedenastolatki.
Miał ogromne wyrzuty sumienia, że godził się na codzienną krzywdę Vicky. Wyobrażał sobie jej cierpienie i miał ochotę płakać razem z nią. Nie potrafił zilustrować fizycznego bólu dziewczynki. Mógł jedynie domyślać się, jak wielki uraz w jej psychice pozostawił każdy gwałt, każde niewłaściwe dotknięcie. Nie mógł uwierzyć, że przez tyle lat nie dostrzegł niczego. Ani on, ani nawet jego matka, żona Justina, która przez kilkanaście długich lat sypiała z nim w jednym łóżku. Chyba oboje nie chcieli dostrzegać niczego niepokojącego, żadnych zmian. Nie chcieli dostrzegać problemu.
        -Nie przepraszaj mnie, to nie twoja wina - odparła cicho, lecz już bez strachu. Nie bała się, nie miała kogo. Człowiek, który krzywdził ją przez wiele tygodni, odszedł, zabierając ze sobą ból i cierpienie. - Miło było cię poznać, Zayn - dodała szeptem, po czym zsunęła się z ławki i pobiegła wprost w otwarte ramiona starszego z braci, razem z młodszym czekającego na nią na końcu alejki.
Po śmierci Justina bracia Vicky zostali powiadomieni o sytuacji, przez którą przeszła dziewczynka. Młodszy z braci, mimo ponad dwudziestu lat, musiał otrzeć kilka łez z policzków. Starszy zaciskał jedynie zęby i przypisywał sobie całą winę za krzywdy siostrzyczki. Obiecali sobie, że już nigdy nie spuszczą dziewczynki z oczu i zastosują względem niej wzmożoną opiekę. Było im tak cholernie wstyd, że opuścili ją i sprzedali w łapy potwora. Oboje byliby w stanie zabić Justina, gdyby nie zostali uprzedzeni przez dwie czarnowłose siostry.
        Na miejscu zbrodni technicy nie odnaleźli żadnych śladów. Wszystkie zostały spalone. Prawdę powiedziawszy nie doszukiwali się szczegółów morderstwa. Każdy z nich uważał, że Justin zasłużył na poniesioną karę. Większa część miasta czuła względem nieznanych sprawców wdzięczność, odetchnęli z ulgą. Nikt, zupełnie nikt nawet przez moment nie postawił go w pozytywnym świetle. Nikt, z wyjątkiem Zayna.
        Gdy Vicky zniknęła z zasięgu jego wzroku, powoli wstał z drewnianej ławki i niepewnym krokiem przebył sporą odległość dzielącą go od grobu ojca. Nie był pewien, czy chce zbliżać się do miejsca z nowo zasypaną dziurą w ziemi, w której spokojnie spoczywało spalone ciało ojca. Stał parę metrów ponad jego zwłokami, kopał stopą mały kamień i denerwował się jak nigdy przedtem. Nie potrafił się odezwać, bo gdy tylko otwierał usta, ponownie widział krzywdę jedenastoletniej Vicky, której doświadczyła wyłącznie z rąk Justina.
        -Dlaczego taki byłeś? - wyszeptał, wbijając tępy wzrok w czarną ziemię. - Dlaczego skrzywdziłeś tak wiele osób, tato?
Na te dwa pytania szukał odpowiedzi odkąd poznał skrywany sekret mężczyzny. Nie potrafił pojąć, skąd u jego ojca tyle zła i brutalności. Nie mógł również zrozumieć, dlaczego nie ujrzał niczego przez tak wiele lat, mieszkając z nim pod jednym dachem, rozmawiając z nim każdego dnia. Nie rozumiał, jak mógł być tak głupi, tak ślepy, tak nieodpowiedzialny. Nie widział niczego i teraz żałował, że nie otworzył oczu szerzej.
        -Może pewnego dnia Bóg wybaczy ci to, co zrobiłeś. Ja nie potrafię - ostatni raz zerknął przelotnie na metalową tabliczkę, wbitą w świeżo skopaną ziemię, i pociągnął nosem. - Żegnaj, tato.


~*~


Opowiadanie "Goodnight sweetheart" było z pewnością specyficzne, a mimo to cieszę się, że udało mi się doprowadzić je do końca. Pomimo naprawdę ogromu hejtów, jakie dostałam, cholernie cieszę się, że parę osób zostało tu ze mną do końca i dotrwało do samego epilogu. Nie będę się rozpisywać i napiszę po prostu, że z całego serca dziękuję Wam za to, że pozwoliliście mi napisać tę mimo wszystko ważną dla mnie historię. Dziękuję.

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 25 - Orphanage...

        Justin zaczął powoli wybudzać się z długiego, nienaturalnego snu. Chciał przetrzeć pięścią zaspane oczy, lecz wtedy poczuł, że jego nadgarstki są związane za jego plecami. Gwałtownie otworzył oczy w strachu, niepewności i zdezorientowaniu. Siedział na drewnianym krześle, ze skrępowanymi rękoma, w samych bokserkach. Chciał krzyknąć, jednak zorientował się, że jego usta zaklejone są czarną taśmą klejącą. Chłód z uchylonego okna otulił jego niemal nagą skórę, lecz szatyn mimo to czuł jedynie uderzenia gorąca. Zaczął się szarpać, wydawać najgłośniejsze dźwięki, na jakie było go stać. Nikt nie przyszedł.
        Myślami powrócił do wczorajszego wieczora. Kochał się z Dianą w jej mieszkaniu i zasnął pod świeżą pościelą, z ramieniem owiniętym wokół talii brunetki. Teraz natomiast uwięziony był w ciemnej piwnicy, do której światło wpadało jedynie przez małe okienko przy suficie. Bał się coraz bardziej. Serce w jego piersi biło tak szybko, jakby chciało przebić się przez żebra i skórę, aby wydostać się poza klatkę piersiową. Powiedzieć, że się bał, to mało. Był przerażony, chociaż to i tak dość łagodne określenie. Wpadł w prawdziwą panikę.
        Nagle drzwi skrzypnęły, wpuszczając do piwnicy z początku wąską smugę światła, a później coraz szerszą. Justin gwałtownie spojrzał w kierunku dwóch smukłych postaci, przekraczających próg pomieszczenia. Szczęka Justina opadła, a mięśnie spięły się, gdy rozpoznał w dwóch młodych kobietach Bree i Dianę. Mężczyzna dopiero teraz, gdy stały tak blisko siebie, ujrzał między nimi ogromne podobieństwo. Ten sam kolor włosów, podobne spojrzenie, gęstość rzęs otaczająca identycznie duże oczy, pełne usta w odcieniu malinowym i zaciętość, wypisana na twarzy. Justin poczuł dreszcz, przebiegający po jego skórze. Widział przed sobą dwie, bądź co bądź, gówniary, i właśnie ta myśl przerażała go najbardziej.
        -Kto to raczył się obudzić? - Diana zbliżyła się do Justina i boleśnie zerwała kawałek czarnej taśmy klejącej z jego ust.
Justin zakaszlał krótko i zaczął nerwowo chwytać każdy oddech. Bał się, że za moment znów może go stracić. Dodatkowo przerażała go sama piwnica. Unikał małych, ciemnych pomieszczeń, bardziej niż zabójczego ognia. Czuł, że się dusi, a każdy oddech stanowi nieprzerwaną walkę o przetrwanie. 
        -Co tu się, do cholery, dzieje? - wyrzucił z siebie pospiesznie, zanim Diana ponownie zakleiłaby jego usta taśmą. 
Pytał, chociaż doskonale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Zaciskał zęby, chociaż wiedział, że jego złość może jedynie rozśmieszyć obie brunetki. Teraz zorientował się, że nawet śmiech utrzymują w tym samym tonie. Były tak niesamowicie podobne, a on nie dostrzegł tego wcześniej. Teraz pluł sobie w brodę, wiedząc jednocześnie, że jest już za późno.
        -Nie wiesz? - brwi Bree wystrzeliły ku górze, tworząc na jej czole dwa czarne, idealnie wyregulowane łuki. - Przyszedł czas na wymiar ostatecznej sprawiedliwości. Nie zamierzamy pozwolić, aby ktoś taki, jak ty, dłużej chodził po świecie i niszczył życie dziewczynkom, które na dobrą sprawę jeszcze nie zdążyły go poznać.
        Chociaż Justin otrzymał odpowiedź, wciąż wpatrzony był w obie dziewczyny i zdobiące je podobieństwa. Z każdą chwilą dostrzegał coraz więcej szczegółów. Nie różniły się odcieniem gładkiej skóry. Zachowały również identyczne proporcje ciała. Nawet w głosie momentami wychwytywał identyczną chrypkę. To nie mógł być przypadek. Nie w takiej sytuacji.
        -Jesteście siostrami - stwierdził, bez zawahania w głosie. Nie pytał. Był pewien.
        -Sprytny jesteś, tylko zajęło ci to dość sporo czasu. Nie masz szansy na ucieczkę. Gdybyś wysilił się i wpadł na to wcześniej, spakowałbyś najpotrzebniejsze rzeczy i uciekł jak najdalej stąd, zaczął od nowa, aby móc na nowo krzywdzić dzieci. Podoba ci się strach w ich oczach? Podobają ci się krzyki i błagania, łzy i ból? 
Wbrew pozorom, Justin z każdym słowem odczuwał coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Chciał przyłożyć dłonie do uszu, aby nie słyszeć kolejnych zarzutów Diany, ale wiedział, że powinien, ponieważ w pełni na nie zasłużył. Przez lata krzywdził niewinne istoty, które nie zdążyły jeszcze zgrzeszyć. Od dawna rozumiał każdy ze swoich błędów, a mimo to nie był w stanie zrobić nic, aby naprawić chociaż jeden z nich. Nie był wystarczająco silny, by zrobić krok w przód. Zamiast tego cofał się i patrzył, jak życie ucieka mu między palcami. 
        -Skąd wiesz o wszystkim? Skąd obie o tym wszystkim wiecie? - zdołał wychrypieć, skręcając głowę tak, aby otrzeć lekko brodą o ramię, po którym ponownie przebiegł nieprzyjemny dla ciała chłód.
        -Naprawdę nic nie pamiętasz? Zupełnie nic? - Diana oparła obie dłonie na krześle i nachyliła się nad przerażonym szatynem. Już nawet nie próbował maskować oznak strachu. Po prostu drżał. - Więc może cofnij się myślami do dnia, w którym pierwszy raz przekroczyłeś próg sierocińca na obrzeżach Seattle. Co, pamięć ci wróciła? Pamiętasz, jak obserwowałeś każdą małą dziewczynkę, a później, pod pretekstem rozmowy i terapii, na którą nabierał się każdy z wychowawców, zaciągałeś do swojego gabinetu, głaskałeś po głowie, po kolanie. Teraz sobie przypominasz? A przypominasz sobie dziewczynkę, którą w sierocińcu zgwałciłeś jako pierwszą? Pamiętasz jej imię? - w oczach brunetki zupełnie nieświadomie zebrały się gorzkie łzy, powiązane z bolesnymi wspomnieniami.
        -Diana... - teraz zrozumiał. Zrozumiał wszystko.



Trzynastoletnia Diana odbiła wewnętrzną częścią stopy piłkę, która potoczył się wprost pod nogi przyjaciela. Odrzuciła z twarzy kruczoczarne kosmyki włosów i zmrużyła oczy przed jasnym, słonecznym światłem. Był środek lata, a temperatura powietrza od kilku tygodni nie spadała poniżej trzydziestu stopni. Dziewczynkę wycieńczały upały, zwłaszcza że nie lubiła, w przeciwieństwie do swojej współlokatorki, przesiadywać w pokoju, na łóżku, z książką w ręce. Wolała biegać za piłką i śmiać się z żartów starszego kolegi.
-Dzieciaki, lećcie na obiad! - w drzwiach sierocińca pojawił się dwudziestosiedmioletni mężczyzna, ubrany w drogi, elegancki garnitur, z krawatem zawiązanym pod szyją. 
Przyjaciel Diany pospiesznie przejął piłkę i, nie czekając na dziewczynkę, puścił się biegiem w kierunku stołówki. Był głodny, jak wilk, a wiedział, że im później pojawi się na obiedzie, tym mniej jedzenia zostanie dla niego. Przebywał w domu dziecka od pierwszych dni swojego życia i zdążył nauczyć się, że w tym środowisku zawsze wygrywa silniejszy. Często wstawiał się za drobnej postury ciała Dianą, jednak dzisiaj żołądek wygrał z rozsądkiem.
Brunetka powoli stawiała krok za krokiem po świeżo skoszonej trawie. Chciała odwlec moment, w którym będzie musiała przejść obok dobrze zbudowanego Justina. Od dłuższego czasu psycholog obdarzał ją dwuznacznym spojrzeniem, znacznie innym, niż otaczał resztę dzieci w sierocińcu. Nie lubiła zostawać z nim sam na sam choćby na pięć minut, które zdawały się trwać w nieskończoność. Szukała sposobu, aby przemknąć obok niego niepostrzeżenie. Niestety, bezskutecznie.
-Nie spiesz się, Diana. Chciałbym z tobą porozmawiać - mężczyzna delikatnie opuścił dłoń na ramię dziewczynki.
Brunetka dość gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała w jego tęczówki. Wypalały dziurę w jej twarzy oraz niewielkim ciałku. Bała się jego wzroku, uśmiechu i pozornie przypadkowego dotyku.
-O czym? - spytała niepewnie, przygryzając dolną wargę i spuszczając głowę.
-Przejdźmy do mojego gabinetu, proszę - Justin zsunął dłoń na plecy dziewczynki i zaczął kierować ją do jednego z pomieszczeń w głębi korytarza. 
Jego serce biło szybciej, a wzrok nie opuszczał kołyszącej się z każdym krokiem, bardzo szczupłej, dziecięcej sylwetki. Zaczął fantazjować już teraz, chociaż nie byli jeszcze sami i każdy mógł dostrzec jego niepoprawne spojrzenie. Nie mógł nic poradzić na to, że w otoczeniu trzynastolatki budził się w nim prawdziwy potwór.
-Usiądź, Diana - polecił, będąc w gabinecie, i wskazał kanapę w drugiej części pomieszczenia. 
Sam usiadł zaraz obok brunetki i delikatnie pogładził jej nagie kolano, uśmiechając się, jak zwierzę do swojej ofiary. Ona była jego ofiarą, upatrzoną już wiele tygodni temu. Zakręcił wokół palca kosmyk czarnych włosów dziewczynki i zaciągnął się ich delikatnym zapachem. Zaczął dotykać ją coraz gorliwiej, aż w końcu naparł na jej drobne ciało i oparł ją na oparciu kanapy. Diana była przerażona, nie wiedziała, czego oczekuje od niego dorosły, postawny mężczyzna. Próbowała wyrwać nadgarstki z jego lekko zaciśniętej dłoni. Bezskutecznie. Był zbyt silny i zdecydowanie zbyt podniecony.
Justin nie miał pojęcia, że dziewięć miesięcy później Diana urodziła małą Emily - owoc pierwszego gwałtu. 



        Justinowi powróciła pamięć i zasypała go wspomnieniami sprzed siedmiu lat, gdy pracował w domu dziecka, na obrzeżach miasta. Każdego dnia spotykał dziesiątki dziewczynek, na które zwracał uwagę w jednoznaczny sposób, lecz tylko trzynastoletnia Diana rozpaliła jego zmysły. Korzystając z jej trudnej sytuacji życiowej, ustalał dziewczynce wzmożone terapie i spotkania z psychologiem. Nie pomagał jej. Wręcz przeciwnie, niszczył życie i pogrążał w panicznym strachu przed mężczyznami, przed ich dotykiem.
        -Diana, ja... - zawahał się i ze skruchą spuścił głowę. - Ja przepraszam.
        -Żartujesz sobie? - uniosła prawą brew, wystukując na oparciu krzesła rytm długimi, zadbanymi paznokciami. - Po tylu latach, po całej krzywdzie, którą mi wyrządziłeś, sądzisz, że krótkie, pieprzone przepraszam wyleczy wszystkie rany? - złość mieszała się w jej głosie z bólem. 
Nigdy tak naprawdę nie przestała cierpieć. Oswoiła się z dotykiem, przywykła do obecności mężczyzn, lecz nigdy nie zapomniała o towarzyszącym jej w dzieciństwie bólu, o strachu, o niewielkiej, starej kanapie w kącie jednego z pomieszczeń w sierocińcu.
        -Diana, czy Emily jest moją córeczką? - spytał niepewnie, lecz nie mógł powstrzymać serca, które zabiło zdecydowanie szybciej.
Marzył o córeczce od lat, a nie zdecydował się z żoną na drugie dziecko tylko dlatego, że cholernie bał się skrzywdzić istotę, w której żyłach płynie jego krew. Nie wiedział, czy potrafiłby pohamować chore żądze. Miałby styczność ze swoją córeczką podczas kąpania i kiedy układałby ją wieczorami pod ciepłą kołdrą. To zbyt dużo.
        -Tak, Emily jest twoją córeczką, lecz gdy pierwszy raz spytała o swojego ojca, powiedziałam jej, że tatuś nie żyje. Lepiej, żeby wcale nie miała ojca, niż gdyby miała trafić w twoje łapy. Nie pozwoliłabym ci jej skrzywdzić, tak, jak przez długie tygodnie krzywdziłeś mnie.
        Justin sam nie wiedział, co czuje. Nie opuszczał go strach i dezorientacja. Jednakże, wciąż myślał o sześcioletniej szatynce, którą jeden, jedyny raz trzymał na swoich kolanach, głaskał po włosach i chwytał każdy jej uśmiech. Raz miał okazję być blisko własnej córki. Teraz pragnął pochwycić ją w ramiona i przytulić do piersi. Tylko na moment, tylko na chwilę. Emily była jego dzieckiem. Justin poczuł to nagle, niesamowicie silnie i dobitnie. Była jego częścią, lecz była jednocześnie owocem przemocy i gwałtu.
        -Wypuść mnie stąd. Chcę z nią porozmawiać, przytulić, chcę powiedzieć Emily, że to ja jestem jej ojcem - wychrypiał i odkaszlnął, kiedy jego gardło znów stało się nienaturalnie suche.
        -Jesteś tak okropnie naiwny - Diana energicznie pokręciła głową. Nie mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim Justin ma jeszcze czelność prosić ją o spotkanie z córką. - Naprawdę nic nie rozumiesz, Justin? Nie zamierzamy pozwolić ci stąd wyjść, abyś na nowo mógł krzywdzić niewinne istoty, rozumiesz?
        Jeśli Justin bał się przed paroma minutami, teraz jego serce przestało bić, aby za chwilę znów uderzyć w piersi, tym razem dwa razy mocniej. Patrzył w oczy Diany i widział w nich swoją śmierć. Swoją własną, długą i bolesną śmierć, od której nie miał ucieczki. Wciąż siedział przywiązany do krzesła i nie miał możliwości uwolnienia spod ciasnych supłów choćby jednej dłoni. Tęczówki brunetki już teraz sprowadzały na niego cierpienie, na jakie w pełni zasłużył, po wielu aktach okrucieństwa.
        -Co masz zamiar zrobić? - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, przez które wypuszczał krótki, świszczący oddech.
Jeszcze parę godzin temu, po środku łóżka w sypialni Diany, końcówki jej prostych włosów przyjemnie drażniły skórę spiętych ramion. Tera jednak, gdy nachylała się nad nim i muskała jego ciało pojedynczymi kosmykami, czuł coraz większy strach. Bał się młodej kobiety, którą z łatwością obezwładniłby jednym ruchem ręki. Oczywiście, gdyby nie był skrępowany. 
        -Wiesz, co powinnam zrobić? Własnoręcznie cię wykastrować, abyś już do końca życia chodził ze szpecącą cię blizną, która na każdym kroku przypominałaby ci o tym, jak obrzydliwym potworem jesteś. Ale nie zrobię tego, nie umiałabym znaleźć w sobie wystarczająco siły i odwagi. Nie jestem tak zawzięta, jak Bree. To ona zbliżyła się do twojego synka, aby móc być blisko ciebie i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Próbowałyśmy wpędzić cię do grobu nie raz, a ty mimo wszystko zawsze uchodziłeś z życiem. Miałeś szczęście. Miałeś cholerne, pieprzone szczęście, na które nie zasłużyłeś.
        Justin znów zaczął zbierać każdy z poszczególnych elementów swojego życia w jedną całość. Wypadek, otrucie nie były przypadkiem, a skrupulatnie zaplanowanym morderstwem, mającym na celu uwolnienie świata od zła, jakie z każdym dniem wnosił Justin. On sam wiedział, że świat bez niego byłby lepszy. Miał świadomość swoich grzechów i popełnionych błędów. Gdyby starczyło mu odwagi, sam skończyłby ze sobą i uwolnił krzywdzonych od bólu.
        -Powinieneś umierać w okropnych męczarniach. Może wtedy zrozumiałbyś, jaką krzywdę wyrządzałeś tym wszystkim bezbronnym dzieciakom, w tym mnie. Pewnie nie pamiętasz, ale do Bree, mojej małej siostrzyczki, która wtedy miała zaledwie osiem lat, również zacząłeś się zbliżać. Wtedy obiecałam samej sobie, że zemszczę się, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
        Justin oddychał coraz szybciej, a jego szeleszczący oddech szumiał w uszach. Nigdy nie bał się tak przeraźliwie mocno, jak w tym momencie. Szarpał się co parę chwil, mając nadzieję, że ciasno zawiązane liny rozluźnią się choćby odrobinę. Serce szatyna podskoczyło do samego gardła, gdy w dłoni Diany zalśnił srebrny, ostry jak brzytwa nóż. Do tej pory jedynie się bał. Teraz wpadł w panikę.
        -Diana, do cholery, co ty chcesz zrobić? - poczuł na policzku ostrze błyszczącego noża, a wtedy jego serce ostatecznie przestało bić.
Syknął głośno i zacisnął powieki, gdy poczuł na skórze smugę gorącej krwi, która nieubłaganie płynęła prosto w stronę kącika ust. Wyczuł jej metaliczny smak i momentalnie splunął na wilgotną posadzkę. Jego naturalnym odruchem było uniesienie dłoni i przyłożenie opuszek palców do głębokiego rozcięcia na policzku, lecz związane nadgarstki ponownie przypomniały mu o skrępowanym ciele.
        Wpadł w szał. Zaczął szarpać ramionami i potrząsać głową. Łudził się, że każdy ruch zacznie stopniowo rozluźniać węzły, a tymczasem jeszcze silniej zaciskał je na swoim ciele. Pragnął wydostać się z zaciemnionej piwnicy i zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza. W ciasnych, czterech ścianach czuł, że się dusi i zakończy życie prędzej, niż zaplanowała mu to Diana. Teraz żałował, że pospiesznie wyszedł z baru i z piskiem opon dotarł pod mieszkanie Diany, aby kochać się z nią bez opamiętania. Wolał umrzeć w samotności, sam odebrać sobie życie. Czuł, że śmierć, którą wybrały dla niego czarnowłose siostry, charakteryzować się będzie zdecydowanie większą brutalnością i cierpieniem. Bał się bólu, nieświadomy, że sam czynił go w znacznie większym stopniu, na dwóch płaszczyznach - fizycznej i psychicznej.
        -Boisz się? - Diana nachyliła się nad mężczyzną.
Była piękna. Zabójczo piękna. Dosłownie. Gdyby nie jej uroda, Justin nie siedziałby teraz na drewnianym krześle w wilgotnej piwnicy. Nie musiałby drżeć w oczekiwaniu na śmierć. Własną śmierć.
        Po raz pierwszy uwierzył w Boga i w jego zbawczą moc. Nie łudził się już, że nagły przypływ wiary uchroni go przed nieuniknionym. Miał tylko nadzieję, że okazana skrucha i odczuwany ból za grzechy nie rzuci go w otchłań piekła. Polegał na dobroci Boga i wierzył, że stwórca znajdzie dla niego cichy kąt, pomiędzy niebem, czyśćcem i piekłem. 
        -Drżysz, Justin. Ty drżysz. Na całym ciele, w każdym zakamarku duszy. Boisz się śmierci, prawda? 
Bez znieczulenia rozcięła jego skórę na ramieniu ostrzem noża, przejeżdżając przez tatuaże na barku, w okolicach łokcia i na przedramieniu. Utworzyła długą, głęboką ranę po sam złoty zegarek na nadgarstku.
        -Diana, błagam, przestań - wyjęczał żałośnie, zatrzymując pod powiekami kujące łzy. 
Rana piekła go niemiłosiernie, a w jego wnętrzu narastał strach, wyraźnie widoczny w tęczówkach. Nie mógł w żaden sposób ulżyć swojemu cierpieniu. Potrafił jedynie czekać. Czekać na śmierć, na najmocniejsze, ostatnie cięcie przy gardle.
        -Zacznę płacić na Emily wysokie alimenty, tylko błagam, przestań - nie czuł, że jeszcze bardziej się pogrąża. Diana nie znała litości. Nie, gdy patrzyła w oczy tego, który zniszczył jej życie.
        -Jesteś chory! - wrzasnęła, odsuwając ostrze od skóry. Zastąpiła je mocnym, siarczystym uderzeniem w policzek. - Myślisz, że po tym wszystkim zakryjesz blizny swoimi żałosnymi pieniędzmi? 
Mężczyzna zdołał wyprowadzić na ogół spokojną dwudziestolatkę z równowagi. Do tej pory bawiła się z nim, pogrywała, natomiast teraz zamierzała uświadomić mu, czym jest brutalność, którą Justin nieświadome wyrzucał z siebie z każdym spojrzeniem.
        -Nienawidzę cię z całego serca za to, co mi zrobiłeś. Nienawidzę cię tak, jak jeszcze nigdy nikogo nie znienawidziłam. Nie od razu rozumiałam, co robiłeś, czym mnie otaczałeś, mówiąc, że jesteś moim przyjacielem i chcesz mi pomóc.  Dopiero po czasie, po wielu łzach i nieprzespanych nocach. Zapłacisz mi za to najwyższą cenę.
        -Diana położyła dłoń na bokserkach mężczyzny i zacisnęła dłoń. Nie w sposób przyjemny dla szatyna i dla jego niespokojnych hormonów. Celowo zrobiła to mocno i boleśnie. Pragnęła usłyszeć jego żałosne skomlenie. Pragnęła, aby ze łzami w oczach błagał o litość, tak, jak przed laty ona błagała jego. Odwróciła role.
        Zajęczał w bólu, zaciskając powieki, szczękę, a także pięści za oparciem krzesła. Starał się milczeć, gdy widział satysfakcję na twarzy Diany, lecz nie potrafił hamować naturalnych, wrodzonych odruchów, jak strach przed bólem i cierpieniem. Czuł mocny ucisk niewielkiej dłoni na kroczu i pragnął, aby puściła go choćby na moment. Błagał podświadomie. Wypowiadane na głos słowa jedynie rozśmieszyłyby pozbawioną skrupułów brunetkę.  Przegrał walkę z samym sobą i zawył przez szparę między dolną, a górną wargą. 
        -Co, Justin, boli? Mnie też bolało. Bolało dużo bardziej, niż mógłbyś przypuszczać. Nigdy tego nie zrozumiesz, a ja nie jestem w stanie przybliżyć ci uczucia, jakie towarzyszyło mi za każdym razem, gdy zaczynałeś mnie dotykać - zacisnęła dłoń na jego przyrodzeniu ostatni, najmocniejszy raz i puściła je gwałtownie, przynosząc Justinowi ogromną ulgę, która uleciała z jego rozchylonych ust wraz z cichym westchnieniem. 
Nie skończyła. Rozpoczęła jedynie ciszę przed burzą.
        -Powinnam wpakować ci kulkę w łeb, ale taka śmierć byłaby dla ciebie zdecydowanie zbyt przyjemna. 
        Justinowi mignął przed oczami pas, trzymany przez drobne ręce Bree. Przestał się modlić i przestał błagać Boga o litość. Wiedział już bowiem, że nawet stwórca nie wysłucha jego wołań.
        -Będzie bolało, Justin - poczuł tuż przy uchu ciepły oddech Bree i krótkie muśnięcie. 
        Nie mógł powstrzymać jej przed zapięciem wokół bioder pasa z ładunkami wybuchowymi. Już teraz czuł ból rozrywanego w strzępy ciała. Chciał umrzeć jak najszybciej i razem z wybuchem spalić poczucie winy, które wzrastało w nim z każdym spojrzeniem w oczy Diany. Pamiętał je dokładnie, wystraszone i nieufne. Pamiętał, ile cierpienia dostrzegał w nich każdego dnia. Za każdym razem ignorował.
        Diana wyciągnęła z kieszeni ozdabianą zapalniczkę i zaczęła wpatrywać się w tańczący płomień. Odwlekała moment, w którym zbliży go do ciała Justina, aby wzbudzić w nim jeszcze większy lęk. Mężczyzna natomiast zamknął oczy, by w ostatnich chwilach nie oglądać postaci oprawców. Czekał na śmierć.
        Poczuł palący ból przy skórze głowy i zrozumiał, że ogniem zajęły się jego kasztanowe włosy. Palić zaczęła go również skóra nadgarstków, na które płomień przeszedł po sznurze. Największy ból wywołał jednak materiał bokserek, który przez sztuczną tkaninę zaczął wtapiać się w ciało. Płonął żywcem i nie oszczędzał już jęków, zwierzęcych ryków bólu i łez. Umierał powoli. Umierał śmiercią bolesną i nieludzką, lecz w pełni zasłużoną.
        -Do zobaczenia w piekle, Justin.
        Drzwi, przez które na moment do pomieszczenia wpadła wąska smuga światła, zatrzasnęły się z rozległym skrzypnięciem. Diana i Bree, trzymając się za ręce, zdążyły oddalić się na kilkanaście metrów, kiedy po okolicy, wewnątrz lasu, rozległ się donośny huk, dziki wrzask bólu i swąd palonego ciała.
        

~*~


Cóż, uśmierciłam go. Kto uważa, że na to zasłużył, a kto jest innego zdania? Czekam na Wasze opinie :)
Rozdział nie należy do moich ulubionych, w szczególności początek nie wyszedł dobrze, za co przepraszam.
Wiecie, że przed nami już tylko epilog?
ask.fm/Paulaaa962

Ps. Gdyby ktoś był ciekawy, skąd pomysł na zakończenie:


czwartek, 4 czerwca 2015

Nowe opowiadanie! + Rozdział 24 - You're my slut...

ZAPRASZAM WAS WSZYSTKICH NA MOJE NOWE, NIETYPOWE OPOWIADANIE!
http://priest-jbff.blogspot.com/


        -Czystą, proszę - mężczyzna wychrypiał niskim głosem, kładąc na bar banknot pięciodolarowy. 
Barman schował pieniądze do kieszeni, wyjął z szafki świeżo wypolerowany kieliszek i postawił go przed Justinem z cichym brzdękiem. Wziął w rękę schłodzoną butelkę wódki i napełnił ją szklany kieliszek. Jeszcze zanim zdążył zakręcić butelkę, Justin wypił alkohol jednym haustem i gestem dłoni nakazał, aby barman nalał mu kolejną porcję.
        Pragnął zapić się na śmierć. Wlać w siebie tyle alkoholu, aby był w stanie wyjść jedynie poza bar, potknąć się o własne nogi, przewrócić i już nigdy więcej nie wstać z powierzchni brudnego chodnika. Życie straciło dla niego sens. Wiedział, że musi je oddać, zanim przyjąłby na siebie kolejne paraliżujące spojrzenia ludzi, którzy, jak jego własny syn, mają go za potwora. To było dla niego prawdziwym ciosem.
        Przechylił kieliszek i wlał do ust nową porcję palącego, wysokoprocentowego alkoholu, krzywiąc się minimalnie. Nigdy nie przepadał za smakiem wódki, tym bardziej pitej tak szybko. 
Po drugim kieliszku przerwał jednak, gdy poczuł w kieszeni eleganckich spodni wibracje wyciszonego telefonu. Z niechęcią sięgnął po komórkę i odblokował dotykowy ekran jednym szybkim przesunięciem palca. Ujrzał numer Diany i nieodczytaną wiadomość. W pierwszej chwili zamierzał zignorować ją, upchnąć telefon z powrotem do kieszeni i dalej pić do nieprzytomności, jednakże coś w jego wnętrzu kazało mu wejść w listę nieodczytanych wiadomości i zapoznać się z tą jedną, od Diany, od kobiety, która jako jedyna wywarła na nim tak wielkie wrażenie.

Wpadnij do mnie, proszę. Moja przyjaciółka zajmie się w nocy Emily. Dzisiaj nikt nie będzie nam przeszkadzał.

        Mięśnie Justina spięły się, a on poczuł charakterystyczny, choć na razie delikatny ucisk w kroczu. Zaciskał w dłoni telefon i przez kilka minut wpatrywał się w lekko przyciemniony ekran. Nie wiedział, co powinien zrobić. Czy tym razem naprawdę zignorować Dianę i jej bezpośrednią propozycję seksu, czy wstać z barowego krzesła, zapłacić barmanowi za drugi kieliszek wódki i z piskiem opon ruszyć z parkingu w stronę mieszkania kobiety, gdzie czekała na niego, chętna i gotowa.
        Z głośnym warknięciem poderwał się ze stołka i rzucił na blat banknot. Odłożył zamiar upicia się do utraty przytomności, utraty oddechu i utraty pulsu. Wiedząc, że to ostatnie godziny jego życia, zanim odbierze je sobie w pierwszy przypadkowy sposób, chciał wykorzystać je dogłębnie. Zamierzał pojechać do Diany, bez pukania wtargnąć do jej mieszkania, bez zbędnych słów wpić się w jej pełne wargi i bez opamiętania kochać się z nią w sposób pozbawiony delikatności i uczuć.
        Ruszył gwałtownie spod baru i docisnął pedał gazu. Odłożył na bok myśli o Zaynie, o Bree, o małej, zbuntowanej Vicky. Dał się ponieść pożądaniu, powoli wkradającemu się do jego ciała. Naprawdę czuł, że to dla niego ostatnia noc, dlatego pragnął wykorzystać ją w sposób, w jaki najlepiej potrafił. Zwolnił w sobie hamulce, przestał być człowiekiem kulturalnym i dobrze wychowanym. Ostatnie godziny życia wypuściły z niego prawdziwe zwierzę. Oczy mu pociemniały, a szczęka napięła się znacznie mocniej, niż parę godzin temu, w miejskim parku.
        Na osiedlu Diany nie działała żadna uliczna lampa. Justin opierał się więc jedynie na samochodowych reflektorach, rozjaśniających drogę przed nim. Sprawnie zaparkował przed blokiem, na jednym z wolnych miejsc parkingowych, i wysiadł z auta. Nie zadbał nawet o to, aby zamknąć drzwi automatycznym pilotem. Co mu po kradzieży drogiego samochodu, skoro nawet nie odczuje jego braku? Nie dbał o to, co się z nim stanie. Był przygotowany, że nadszedł dla niego koniec.
        Po schodach w bloku niemal wbiegł, rozpinając po drodze kilka początkowych guzików koszuli i ukazując krzyż, wytatuowany na piersi. Uderzył w drzwi dość gwałtownie, uspokajając oddech. Nie przyspieszył ze względu na bieg po schodach, ale władające jego ciałem podniecenie, które narastało z każdą chwilą oczekiwania.
Drzwi skrzypnęły cicho, zanim Diana, ubrana jedynie w cienki, satynowy szlafrok, otworzyła je na całą szerokość. Materiał luźno wisiał na jej ciele, odznaczając krągłe pośladki i pełne, jędrne piersi. Nie miała na sobie makijażu, a mimo to wyglądała równie pięknie, z włosami spływającymi po szczupłych plecach. Miała bose stopy, nagie łydki i uda, które dopiero w górnej części przysłonił materiał cienkiej narzuty. 
        -Justin, cieszę się, że - mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć. Nie teraz, gdy w jego ciele zalegała tak potworna dawka hormonów.
        Przekroczył próg mieszkania i gwałtownie wpił się w jej usta, z pewnego rodzaju agresją i brutalnością. Z początku zaskoczona Diana zaczęła szybko odwzajemniać namiętny pocałunek. Bez problemu zdołała również dopasować tempo swoich wargo do tempa warg Justina. Mężczyzna popchnął jej filigranową sylwetkę na ścianę za plecami i zbliżył się znacznie. Bez szpilek na stopach była od niego znacznie niższa, a jego umięśnione ciało zaczęło nad brunetką wyjątkowo górować. 
        -Widzę, że jesteś cholernie spragniony kobiecego ciała - wydyszała, kiedy mężczyzna przeniósł wargi na jej szyję i jednym szybkim pociągnięciem rozwiązał wiązanie szlafroka. 
Muskał jej skórę z pasją i pożądaniem, delektując się dotykiem jej dłoni na nagiej klatce piersiowej. Czuł, że decyzja, aby odłożyć wizytę w barze na dalszy plan, była najlepszą, podjętą przez niego decyzją. Najlepszą i ostatnią.
        -Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo - wysapał ciężko do jej ucha, przygryzając między zębami jego płatek.
Pierwszy jęk Diany napiął jego członka i dał większy nacisk na opięte spodnie. Pragnął jej. Pragnął mieć ją pod swoim ciałem i patrzeć w jej oczy, przez które przelewa się rozkosz, zmieszana z lekkim bólem, jaki jej sprawi. Chciał czuć jej delikatne dłonie i pełne wargi, owinięte wokół członka, chciał czuć, jak zabawia się nim i dostarcza mu ostatniej w życiu przyjemności. Chciał wiedzieć, że na tę krótką chwilę jest tylko i wyłącznie jego. Pragnął dominować.
        -Wiesz dobrze, gdzie mam sypialnię - wymruczała, pozwalając mężczyźnie unieść jej ciało na wysokość bioder.
Justin celowo wypchnął swoje biodra w jej kierunku. Uderzając nimi o ciało dziewczyny, jęknął głośno, a za moment warknął zwierzęco. Jeszcze nigdy nie zachowywał się w podobny sposób. Nigdy nie był agresywny i w pewien sposób brutalny, aż do teraz. Zrozumiał bowiem, że w życiu nie ma już nic do stracenia. Chciał zasmakować ostatniej przyjemności.
        -Nie chcę być delikatny - wydyszał, rzucając ciało Diany na duże, świeżo pościelone łóżko. Wspiął się zaraz za nią, odpinając pozostałe guziki koszuli. - Nie umiem być delikatny.
        -Więc taki nie bądź - prowokowała go. Prowokowała go tak cholernie mocno. Nie zdawała sobie sprawy, jak zaciętą walkę hormony toczą w ciele Justina i nie zdawała sobie sprawy, jak silnie jego przyrodzenie napierało na rozporek w spodniach.
        -Nie zamierzam - wychrypiał, rozkładając w obie strony skrzydła satynowego szlafroka. 
Diana nie miała na sobie stanika, a jej sutki były już nabrzmiałe, zanim Justin zdążył ścisnąć jednego z nich pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym. Na drugiej piersi położył całą dłoń, którą zaczął rytmicznie zaciskać i rozluźniać. Był poważny, skupiony i zdecydowanie dogłębnie pobudzony obecnością niemal nagiej, pięknej kobiety tak blisko niego. Naprawdę nigdy nie czuł się tak, jak teraz przy Dianie. Nigdy nie był do tego stopnia podniecony.
        -Będę pieprzył cię mocno, bez opamiętania, Diana - warknął, coraz bardziej ochoczo zabawiając się jej pełnymi piersiami. Ugniatał je, masował, a dodatkowo pieścił sutki opuszkami palców. Nie dbał o przyjemność Diany. Chciał jedynie sprawić ją sobie. - Będziesz błagała, abym przestał i jednocześnie prosiła o więcej - zaczął sprawiać dziewczynie odrobinę bólu, jednak miał rację. Była w stanie prosić go, aby przestał zaciskać między palcami sutki, a jednocześnie błagać go, aby robił to dłużej.
       Justin zupełnie ignorował odczucia brunetki. Potrzebował jedynie jej pięknego ciała, przy pomocy którego dosięgnie nieba. W zasadzie chciałby sam zadowalać się jej atutami, nie sprawiając przy tym przyjemności Dianie. Zmienił się w zwierzę, wygłodniałe i spragnione, przepełnione pożądaniem.
        -Podoba mi się, gdy jesteś tak agresywny. Nie znałam cię od tej strony, Justin. Jesteś jeszcze bardziej męski, niż dotychczas.
        -Powiedz moje imię jeszcze raz - zażądał, unosząc ją za ramiona do pozycji siedzącej, aby jednym szarpnięciem zerwać z niej satynową narzutę. 
        -Justin - zajęczała cichutko, zarzucając ramiona na jego szyję.
Chociaż mężczyzna nie chciał żadnych czułości i potrzebował jedynie czystego zaspokojenia potrzeb, kiedy Diana zaczęła muskać i lizać koniuszkiem języka skórę za jego uchem, a następnie linię szczęki i dolną wargę, złapał ją mocno za włosy i rozbił usta na jej. Nie całował jej spokojnie i delikatnie, tylko agresywnie, przelewając na pocałunek całą brutalność.
        -Na kolana - rozkazał ostro, zsuwając się z ciała Diany.
Kobieta nie ukrywała lekkiego strachu, jaki opanował jej ciało, jednak posłuchała Justina i w samych cienkich stringach, które mężczyzna pozostawił na jej ciele, ukucnęła po jednej stronie łóżka. Justin w tym czasie zsunął z łóżka nogi i rozchylił nieco koszulę, czując, jak uderzenia gorąca pulsują w jego ciele. Diana wsparła się na jego kolanach i sięgnęła małą dłonią do paska spodni, który rozpięła powoli. Chciała podniecić go jeszcze bardziej, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, w jakim stanie był teraz.
        -Szybciej - wydyszał, gwałtownie rozpinając guzik spodni i rozporek. 
Uniósł lekko biodra i zsunął spodnie do kostek. Niemal natychmiast poczuł ulgę, gdy nabrzmiałego członka opinał tylko materiał bokserek. Teraz natomiast czuł, że jeszcze bardziej twardnieje. Jęknął głośno. Pragnął więcej. Pragnął zaspokojenia, jakie mogły dać mu zręczne dłonie Diany, jej pełne usta i ciasne wnętrze.
        -Dotykaj go - warknął, ujmując jedną z rąk Diany i wsuwając ją za materiał bokserek. Gdy poczuł jej palce, oplatające penisa, mruknął gardłowo, odrzucając głowę w tył. Zalała go fala niebywałej przyjemności.
        Pospiesznie zsunął bokserki, które dołączyły do eleganckich spodni przy kostkach. Oddychał nieregularnie i szybko. Po raz pierwszy od wielu długich miesięcy to kobieta będzie go zaspokajać, a jego rola ograniczy się do wplątania palców w jej gęste włosy i dostosowywaniu odpowiedniego tempa.
Diana oparła jedno przedramię na jego umięśnionym udzie, a dłonią przejechała wzdłuż długości twardego, sztywno postawionego członka, rosnącego w jej dłoni. Ścisnęła go i znów pogłaskała. Justin ryknął gardłowo, ponownie odrzucając głowę w tył. Czekał tylko na moment, aż poczuje jej pulchne, wilgotne wargi na przyrodzeniu i język, potrafiący zdziałać cuda. Palce jednej dłoni zacisnął na jej ramieniu i karku. Wiedział, że pozostawi na delikatnie opalonej skórze brunetki kilka siniaków.
Nagle zaczerpnął głośno powietrza, a chwilę później wypuścił z ust głośny, desperacki jęk, zmieszany z głuchym przekleństwem. Poczuł bowiem, jak jej usta otoczyły główkę penisa i zaczęły ją ssać. Brała go coraz głębiej, a mężczyzna zaczął pomagać jej dłońmi, wplątanymi we włosy. Czuł, jak z każdym pchnięciem biodrami uderzał o tył jej gardła. Jego głowa pozostawała odrzucona w tył, a usta co chwila opuszczały gardłowe ryki i zwierzęce warknięcia. Samą przyjemność sprawiało mu wpatrywanie się w jej anielską twarz i usta, w których regularnie znikał jego sztywny członek. Była pieprzoną mistrzynią.
Ssała go coraz mocniej z każdą mijającą chwilą. Pomagała sobie, pocierając podstawę penisa i pieszcząc palcami jego wrażliwe jądra. Justin nie potrzebował wiele, aby szczytować z głośnym krzykiem na ustach i kurczowo zaciśniętą we włosach Diany pięścią. Dyszał ciężko i najchętniej nie otwierałby oczu, dopóki wszelkie oznaki minionego orgazmu nie uleciałyby z jego ciała, jednak nie mógł odebrać sobie przyjemności, jaką był dla niego widok brunetki, powoli oblizującej wargi koniuszkiem języka. Tyle wystarczyło, aby stwardniał na nowo.
        Rzucił jej ciało na łóżko, po czym odrzucił na podłogę buty, razem ze spodniami i bokserkami. Zanim położył się na Dianie, szarpnął materiałem koszuli i zsunął ją z umięśnionych ramion. Pogładził dłonią członka i uśmiechnął się drapieżnie. Widział w jej oczach pragnienie. Chciała mieć go w środku i czuć przyjemność, jaką zacznie jej dostarczać z każdym mocnym pchnięciem. Rozchyliła nawet lekko nogi, aby zaprosić go, pospieszyć i pokazać, jak bardzo gotowa jest.
        -Chcesz go w sobie poczuć? - zerknął na nią, unosząc jedną brew.
Diana delikatnie skinęła głową i przejechała dłonią po swoich dużych piersiach. Prowokowała go przez cały czas, jednak tak jednoznaczny gest sprawił, że Justin nie był w stanie dłużej powstrzymywać się przed gwałtownym wdrapaniem się na jej ciało. Jednym ruchem dłoni zerwał z niej cienkie stringi, uniósł biodra i wbił się w nią tak mocno, jak pozwalała mu na to jego siła.
        Diana zaskomlała cicho i pospiesznie przywarła dłońmi do pleców szatyna. Wbiła w nie długie, zadbane paznokcie i przesunęła w dół. Zostawiła na jego skórze czerwone pręgi, jednak nie przejęła się jego bólem, podczas kiedy on sprawiał go dziewczynie w równym stopniu. 
Jak zapowiedział, nie był delikatny. Ani odrobinę. Przez jego ruchy przemawiała agresja i dzika, zwierzęca wręcz potrzeba zaspokojenia własnych potrzeb. Poruszał się w niej mocno, rytmicznie pchając biodrami i za każdym razem wywołując lekki ból w jej ciele, mieszający się jednak z rozkoszą. Gdyby dla Diany był to pierwszy raz, z bólu nie potrafiłaby hamować łez. Ona jednak przywykła do tego, że niekiedy mężczyźni traktowali ją w łóżku dość przedmiotowo. To samo robił teraz Justin.
        -Lubisz się tak ostro zabawiać, mam rację? - wydyszał, dociskając swoje lekko spocone ciało do jej ciała. 
Kolejny raz wbił się z nią z całą siłą i rozkoszował się uczuciem, jakie przynosiły mu zaciskające się na członku ścianki pochwy.
        -Tak - wyjęczała drżącym głosem, odchylając głowę w tył, a plecy wyginając w łuk. 
Dała Justinowi pełen dostęp do jej piersi. Zaczął z namiętnością ssać i przygryzać jej sutki, a potem przejeżdżać po nich koniuszkiem języka, aby odrobinę ochłodzić rozpaloną, wrażliwą skórę. Chował twarz w jej pełnym biuście i obsypywał go pieszczotliwymi, wilgotnymi muśnięciami. Był brutalny, lecz momentami przebijała się przez niego delikatność. Podobał mu się sposób, w jaki działał na Dianę i na jej ciało. Nie potrafiła kontrolować odgłosów i gestów. Unosiła się, przeklinała, jęczała, a każdy jej dźwięk był najpiękniejszą muzyką dla uszu Justina. 
        -Jesteś moją prostą drogą na szczyt, maleńka - wychrypiał wprost do jej ucha, zanim zsunął dłoń wzdłuż jej gładkiego, zadbanego ciała pod kolano, uniósł je na wysokość swoich bioder i samym spojrzeniem dał dziewczynie do zrozumienia, że żąda, aby owinęła smukłe nogi wokół jego pasa.
To znacznie ułatwiło mu zadanie. Mógł bez ograniczeń penetrować przyrodzeniem jej ciasne wnętrze i szukać siły pchnięć, które przyniosłyby im obojgu największą przyjemność. Dodatkowo zacisnął palce na ramie łóżka. Kochał się z nią bez opamiętania, na środku małżeńskiego łóżka, na czystej, białej pościeli, mając jednocześnie świadomość, że nie powtórzy tego nigdy więcej. Nie będzie mógł. Los nie da mu kolejnej szansy.
        -Jesteś moją małą dziwką, Diana - wychrypiał i w pełni oddał się pożądaniu. 
Uderzał w tylne ścianki jej pochwy z całą siłą, wypełniającą jego ciało. Diana krzyczała jego imię, momentami w bólu, lecz także w czystej rozkoszy. Justin czuł, jak jego członek zaczyna coraz mocniej pulsować, aż w końcu, nie dbając o brak jakiejkolwiek antykoncepcji, doszedł w jej wnętrzu i spuścił się, uwalniając całe podniecenie, pożądanie i złość.
        Opadł zmęczony na ciało dwudziestolatki i wsłuchiwał się w jej przyspieszony oddech i bicie serca. Był spełniony, jak nigdy dotąd. Dopiero seks z piękną, młodą dziewczyną, jaką była Diana, pokazał mu, że zaspokoić może go również dorosła kobieta. Wystarczyło pozytywne nastawienie i zerwanie wodzów fantazji. Co prawda potrzebował brutalności i niewielu przejawów łagodności, zmieszanych z czułością, ale szczytował dwukrotnie w towarzystwie dwudziestolatki, nie dwunastolatki.
        Nie powiedział nic więcej. Składając ostatni, gorący pocałunek na szyi Diany, zsunął się z  jej drobnego, pobudzonego ciała i przytulił policzek do poduszki. Teraz czuł się źle, wiedząc, że był dla brunetki tak nieczuły. Chciał jak najszybciej zasnąć, z twarzą wtuloną w jej pełne piersi, wdychając delikatny zapach jej skóry. Z dłonią, obejmującą talię kobiety, przymknął powieki i w przeciągu kilku minut odpłynął w krainę własnych marzeń sennych, gdzie zaznał spokoju, troski i uczucia.
        Diana natomiast jeszcze przez długi czas wpatrywała się w spokojną twarz nagiego mężczyzny, jej łagodny wyraz, który w ciągu kilku chwil przeistoczył się z brutalnego, wzbudzającego respekt. Pogładziła wierzchem dłoni jego policzek, ozdobiony zarostem, i głośno westchnęła. Seks z nim był prawdziwą ucztą dla ciała i każdego zmysłu. Korzystała z jego pragnień, ponieważ dzięki nim sprawił jej tak niebywale wiele przyjemności. Nie zapomniała jednak, dlaczego tak naprawdę zbliżyła się do mężczyzny. Nigdy nie zapomni.
        -Śpij, Justin - nachyliła się i złożyła wśród jego włosów ostatni pocałunek. - Śpij, bo ta noc będzie twoją ostatnią.


~*~


Zaskoczeni? :)

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 23 - After death...

        Vicky przechadzała się w tę i z powrotem po salonie, z rękoma założonymi na piersi i dolną wargą, zagryzioną pomiędzy zębami. Próbowała zagrzać miejsce na kanapie, lecz nie potrafiła. Wciąż wstawała, aby zrobić choćby kilka kroków. Denerwowała się, jak nigdy przedtem. Z nerwów zaczęła przygryzać nawet końcówki włosów, lecz szybko odrzuciła kosmyki na plecy, wzięła głęboki oddech i przetarła twarz dłońmi. Musiała być dzielna. Dzielna, jak nigdy dotąd, aby zwalczyć najgłębiej skrywane lęki.
        Usłyszała szczęk zamka w drzwiach wejściowych. Nie miała odwrotu. Musiała stanąć twarzą w twarz z krzywdzącym ją mężczyzną i, jak księdzu na spowiedzi, powiedzieć mu, jak bezdusznym człowiekiem był, dotykając ją po raz pierwszy i jak wiele zła wyrządził jej każdym czułym, opiekuńczym spojrzeniem. 
        Powstrzymywała łzy, lecz z trudem. Słone krople cisnęły się do oczu, jak promienie słońca, wpadające przez przeszkloną, frontową ścianę. Najpierw ujrzała jego cień, a później parę nóg i dłoni, schowanych w kieszeniach. To właśnie tych dłoni bała się najbardziej. To one wyrządzały jej najwięcej bólu.
        -Vicky - zaczął, siadając ciężko na kanapie. - Lekarze mówią, że zostałem otruty. Czy wiesz coś na ten temat?
Ciało dziewczynki zaczęło delikatnie drżeć, jednak wzrok miała zacięty, a oczy zwężone. Widziała szatyna jedynie przez wąskie szparki. Czuła mdłości, gdy patrzyła na niego całego.
        -Tak, wiem - odparła sucho, głosem pozbawionym emocji, wyrzutów i współczucia. - To ja dosypałam tego proszku do wody. To ja cię otrułam. To ja chciałam, abyś zniknął i już nigdy więcej nie wyrządził mi krzywdy.
        Justin w szoku wstał z kanapy. Jego usta rozchyliły się, a dłoń mimowolnie przebiegła wzdłuż włosów. Nie mógł uwierzyć, że ta mała, spokojna, niewinna dziewczynka, która do tej pory była na każde jego skinienie, chciała go zabić. Odebrać mu życie w sposób bezlitosny i bezduszny. Gdyby upił kilka łyków zatrutej wody więcej, jego rodzina w tej chwili wybierałaby rodzaj trumny, w jakiej zostanie pochowany. A wszystko przez malutką, pozornie bezbronną i zastraszoną Vicky.
        -Słoneczko, o czym ty mówisz? To nie mogłaś być ty. Moja mała Vicky nie zrobiłaby czegoś tak strasznego. Nie byłabyś do tego zdolna.
Podszedł do niej powoli i pogłaskał po włosach. Dziewczynka po raz pierwszy gwałtownie obróciła głowę i zrzuciła jego rękę. Była odważna, jak nigdy dotąd. Nie bała się już sprzeciwić mężczyźnie. Nie bała się warknąć na niego, powiedzieć w twarz wszystko, co od początku chciała, aby wiedział. Czuła, że nie ma nic do stracenia. Nie ma, ponieważ wszystko już straciła. Swoją małą, dziecięcą godność i poczucie wstydu.
        -A właśnie, że to zrobiłam. Mam dość tego, jak mnie traktujesz, mam dość łez i twoich okropnych dłoni. Mam dość bólu, jaki mi sprawiasz. Mam dość ciebie. Jesteś potworem, wykorzystującym dzieci. Normalni ludzie tego nie robią. Nie dotykają dzieci w sposób, w jaki robisz to ty - Vicky powtórzyła niemal każde słowo Bree, jakie usłyszała kilka godzin wcześniej. 
        -Aniołku, spokojnie, wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. 
Przytulił ją mocno ramionami i przymknął powieki, lecz szybko poczuł małe dłonie na klatce piersiowej, odpychające go z całą mocą. Puścił ją i spojrzał w załzawione oczy dziewczynki. Nie potrafił zrozumieć jej nagłej zmiany. Zaczęła zachowywać się w sposób, jaki zagrażał Justinowi. Pod wpływem emocji mogła wyjść na ulicę i pierwszej napotkanej osobie powiedzieć, jaki koszmar przeżywała pod jednym dachem z Justinem. Nie mógł do tego dopuścić. Musiał sprawić, aby znów zaczęła się bać. Tylko wtedy czuł się bezpieczny.
        -Nie dotykaj mnie - wymamrotała szybko, gdy jego dłonie objęły jej chude ramionka. - Nie dotykaj mnie już nigdy więcej. Bree miała rację. Miała rację w każdym słowie. Jesteś potworem.
        Z jednej strony Justina zszokowała pewność siebie Vicky i brak strachu w jej oczach, jednakże w jeszcze większe osłupienie wprawiła go wzmianka o nastoletniej Bree. Zaczął prawdziwie denerwować się, że jego silnie skrywany sekret wyjdzie na światło dzienne i pogrąży go. Nie wiedział jednak, w jaki sposób powinien uciszyć obie dziewczyny, ponieważ jego jedyną linią obrony było wzbudzanie strachu. One przestały się bać i właśnie brakiem przerażenia były w stanie ściągnąć go na samo dno.
        -Powiem wszystkim, wiesz? - spojrzała na niego zza kurtyny długich, gęstych rzęs. - Powiem wszystkim, co mi robiłeś. Powiem wszystkim, jak mnie dotykałeś i sprawiałeś ból. Powiem o wszystkim, o czym kazałeś mi nigdy nikomu nie mówić. Ja już nie chcę się bać, a ciebie bałam się przez cały czas. 
        -Vicky, uspokój się - jego głos nabrał powagi. Zaczął bowiem wierzyć, że ta mała dziewczynka, która do tej pory nie zagrażała mu w najmniejszym stopniu, teraz była w stanie zrujnować mu życie. - Nie możesz nikomu o niczym powiedzieć, słoneczko. Nikomu. Wtedy mogłoby stać się coś złego. Bardzo złego. Kochanie, uspokój się, prześpij. Już cię nie dotknę. Nie zrobię ci krzywdy, aniołku. Nie zrobię.
Mężczyzna nachylił się i kilka razy musnął czubek głowy Vicky. Teraz to on zaczął się bać, choć nigdy wcześniej nie odczuwał strachu. Miał świadomość, że kilka wypowiedzianych przez Vicky zdań w przypływie złości i żalu raz na zawsze przekreśli jego życie. Bał się odpowiedzialności, bał się wymiaru sprawiedliwości, bał się krat więzienia. Wiedział, co więźniowie robią z człowiekiem takim, jak on. Nie dożyłby w więzieniu kolejnego poranka. Nie chciał umierać.
        -Byłam spokojna przez cały czas, ale wiesz co? Powiedziałam sobie dosyć. Chcę być silna. Tak silna, jak Bree.
Spoglądała wprost w jego przerażone oczy. Widziała ten strach. Widziała strach, na który tak długo czekała. W końcu poczuła, że nie jest słaba i że może poczuć się lepiej. 
Nie chciała stać przed nim dłużej. Uśmiechnęła się blado i wybiegła z domu, chwytając po drodze kurtkę. Była wolna.


***


        Justin zaparkował na obrzeżach miejskiego parku i zgasił silnik samochodu. Był zły. Bardzo zły. Ze wściekłości drżały nawet jego duże, silne, męskie dłonie, które po zamknięciu auta automatycznym pilotem schował w kieszeniach spodni od garnituru. Rzadko kiedy zaciskał szczękę tak mocno, jak dzisiejszego popołudnia. Gdyby nie był tak dobrze wychowany, mógłby uderzyć pięścią w ścianę, a w parku wyżyć się na jednym z drzew. Potrzebował rozładowania emocji, nie poprzez seks, a agresję.
        Kroczył wzdłuż jednej z parkowych alejek, co jakiś czas kopiąc butem mały kamień, który toczył się i zatrzymywał kilka metrów przed nim. Nie unosił wzroku, bo bał się, że jego agresywne spojrzenie mogłoby zabijać przypadkowych przechodniów. Naprawdę nigdy nie był tak wściekły. Nawet gdy padł ofiarą jednego z brutalnych, licealnych dowcipów, lub kiedy pierwszy raz przyłapał żonę na zdradzie.
        Ujrzał ją kilkadziesiąt metrów przed sobą. Siedziała na jednej z ławek, z nogą założoną na nogę. Prowokowała samą postawą. Posiadała typ urody, który niezaprzeczalnie podobał się Justinowi, lecz teraz nie wywierały na nim wrażenia ani jej anielskie rysy twarzy, ani piękne ciało. Miał ochotę udusić ją gołymi rękoma i z wyższością patrzeć, jak z trudem nabiera w płuca powietrza.
        -Jesteś małą, cholerną dziwką, wiesz? - warknął gwałtownie, gdy zbliżył się na wystarczającą odległość do szczupłej brunetki, siedzącej na jednym z krańców ławki.
Bree uniosła wzrok znad ekranu telefonu i posłała Justinowi bezczelny, doskonale wyćwiczony uśmiech. Bawiła ją złość mężczyzny. Bawiła ją jego zaciśnięta szczęka i palce, zwinięte w pięści. Czerpała ogromną satysfakcję, wiedząc, że doprowadziła wiecznie spokojnego Justina Blacka do takiego stanu.
        -Wiesz, że kiedy się denerwujesz, jesteś jeszcze bardziej seksowny, niż zazwyczaj? - z prowokacyjnym uśmiechem wstała z ławki i zaczęła błądzić dłonią po jego klatce piersiowej w górę i w dół, nie odrywając od niego wzroku. Za kurtyną jej gęstych, długich rzęs kryła się zarówno słodycz, jak i dojrzałość oraz mściwość.
        -Przestań zachowywać się, jak kurwa - warknął ochryple.
Bree nie zwracała uwagi, że Justin kolejny raz wyzwał ją w najgorszy, możliwy sposób. Była obrażana przez ludzi zbyt wiele razy, aby brała ich zdanie do serce. Nie udawał już zimnej suki. Po prostu nią była.
        -Mógłbyś mieć każdą, kobietę, wiesz? Każda mogłaby być na twoje zawołanie, na skinienie twojego palca. Każda oddawałaby ci się w każdym możliwym miejscu, o każdej porze dnia i nocy. Każda miałaby mokro w majtkach po jednym spojrzeniu na twoje umięśnione, seksowne ciało. Każda krzyczałaby twoje imię po jednym, niewinnym dotyku. I każda byłaby gotowa zrobić dla ciebie wszystko - stanęła tak blisko niego, że pomiędzy ich złączone klatki piersiowe nie zmieściłby się nawet podmuch jesiennego wiatru. - Ale niestety zapomniałam, że ty od dorosłych, dojrzałych kobiet, znacznie bardziej wolisz małe, niewinne, bezbronne dziewczynki, prawda? - nadal bezczelnie śmiała mu się prosto w twarz, mimo że wkroczyła na poważne, pozbawione humoru tematy.
        -Zamknij się, jesteś bezczelna i zupełnie niewychowana.
        -A ciebie jak matka wychowała? Kazała ci zamykać się z małą jedenastolatką na tylnych siedzeniach samochodu i gwałcić ją, nie zwracając uwagi na łzy w jej oczach, rozpacz na twarzy, krzyki bólu i błagania, abyś wreszcie przestał?
Teraz już nawet sama Bree stwierdziła, że śmiejąc się, nie miałaby współczucia dla biednych, skrzywdzonych przez Justina dzieci. Szczękę miała zaciśniętą niemal w równym stopniu, co Justin. Wpatrywała się w jego oczy bez mrugnięcia. Czekała na to, co powie, jak się zachowa. Przez moment miała nawet wrażenie, że uderzy ją z otwartej dłoni w policzek, ale w ostatnim momencie się wycofał.
Justina natomiast ogarnęło ogromne przerażenie, którego w dalszym ciągu nie okazywał. Strach wylewał się jedynie z jego oczu, razem z ostrym spojrzeniem. Bree znała go jednak zbyt słabo, aby to dostrzec. Widziała jedynie, że silnie wyprowadziła go z równowagi.
        Nagle za plecami Justina rozległy się szybkie, nerwowe kroki. Gwałtownie odwrócił głowę, choć nadal czuł przy swoim ciele ciało Bree. Obiecał sobie, że nie spuści z niej wzroku, dopóki brunetka nie zrobi choćby kroku w tył. Teraz jednak impuls kazał mu się odwrócić. Obok ich zbliżonych ciał wyrosła postać Zayna, trzymającego małą dłoń przestraszonej Abby. Oboje przenosili wzrok raz na Justina, raz na Bree. Trwali w identycznym szoku. Nie słyszeli bowiem kłótni mężczyzny z brunetką. Widzieli jedynie ich dwuznaczną pozycję, bardzo zbliżone ciała i twarze. Wyglądali, jak para kochanków, okazująca sobie uczucia w blasku słońca.
        -Odsuń się ode mnie - warknął do piętnastolatki.
Marzył o tym, aby jak najszybciej uciec, zanim Bree zdążyłaby powiedzieć to samo, co jemu przed chwilą, Zaynowi. Był w pułapce. Z jednej strony od świata odgradzała go Bree, a z drugiej syn wraz z dziewczyną. Wszyscy troje czekali. Czekali na jego słowa, na gesty, na grymasy powstałe na twarzy.
        -Jest  twój synek, Justin. Pochwal mu się, jaki z ciebie prawdziwy, dominujący mężczyzna - Bree machnęła ręką z wyższością. Wygrywała. Justin nie miał możliwości obronić się przed jej zarzutami. - Powiedz mu, jak głaskałeś małą Vicky po głowie, jak kazałeś jej siadać na swoich kolanach. Dotykałeś ją i tego samego oczekiwałeś od niej, gnoju. Kazałeś jej robić to, czego nie rozkazałbyś nawet dorosłej kobiecie. Kładłeś ją na łóżku, przygniatałeś swoim ciałem i gwałciłeś, potem mówiąc jej, że robiłeś to wszystko z miłości. Przyznaj się, jak obrzydliwie wkładałeś jej rękę w majtki. Przyznaj się, jak molestowałeś ją samym spojrzeniem. No przyznaj się! - Bree z całej siły uderzyła pięścią w jego klatkę piersiową i po raz pierwszy rozpłakała się na oczach kogokolwiek. Bree, znana pod pseudonimem największej suki, pokazała, jak silne emocje władały jej ciałem i duszą.
        Ani Bree, ani Abby nie znały Justina na tyle dobrze, aby wiedzieć, co czuł, po samym spojrzeniu w jego oczy. Zayn znał go jednak doskonale. Po pierwszym spojrzeniu w tęczówki w odcieniu mlecznej czekolady jego ciało zostało sparaliżowane szokiem, bólem i wściekłością. Justin nigdy nie potrafił kłamać. Teraz również w jego spojrzeniu kryła się szczerość i błaganie o litość.
        -Jak mogłeś - wyszeptał ze łzami w oczach. - Jak mogłeś być takim potworem. Jak mogłeś przez tyle lat udawać, wciąż kłamać - Zayn niemal czuł ból Vicky. Czuł również swój własny rodzaj bólu na myśl, że jego ojciec, mężczyzna, który zawsze był dla niego autorytetem, okazał się pozbawionym duszy, moralności i sumienia pedofilem.
        Justin czuł, że to jego koniec. Koniec życia, które wiódł do tej pory. Zayn mógłby wybaczyć mu oszustwa, zdrady, nawet morderstwo, ale nigdy nie zaakceptowałby myśli, że jego ojciec krzywdził małe, niewinne dzieci. 
Szatyn uciekł. Uciekł z parku biegiem w stronę samochodu, którego silnik gwałtownie odpalił, i ruszył z piskiem opon.
        Jechał, aby umrzeć fizycznie. Śmierć duchową właśnie poniósł.


~*~


Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale od kilku dni piszę całe rozdziały w trzy, cztery godziny, wow.
A więc widzicie, sekret wyszedł na światło dzienne. Jestem ciekawa, czego spodziewacie się w przyszłym rozdziale. Myślę, że mogę Was odrobinę zaskoczyć :)

ZAPRASZAM WAS RÓWNIEŻ NA DRUGĄ CZĘŚĆ MOJEGO DAWNEGO OPOWIADANIA BLACK TEARS. JEST JEDNAK MAŁO ZALEŻNA I BEZ ZNAJOMOŚCI PIERWSZEJ CZĘŚCI MOŻECIE SPOKOJNIE CZYTAĆ MOJE NOWE OPOWIADANIE, MYŚLĘ ŻE NAJŁADNIEJSZE, CHOĆ NIE ORYGINALNE :)

środa, 27 maja 2015

Rozdział 22 - I'll say everything...

        Zayn chwycił między palce gumkę do włosów, zawiązaną na końcu grubego, bordowego warkocza Abby i pociągnął ją w dół, aby puścić luźno gęste kosmyki włosów. Spojrzał w duże, kryte pod kurtyną rzęs, ciemne oczy czternastolatki i posłał jej pełen szczerego ciepła uśmiech. Prawą dłoń przyłożył do jej małego, gładkiego policzka, a palce drugiej wplątał w jej włosy. Przed momentem ich ciała dzielił krok. Teraz natomiast Zayn przysunął stopy do tenisówek Abby i złączył swoją klatkę piersiową z jej niedużym biustem. Patrzył na nią z góry, dopóki dziewczyna nie wspięła się na palce, aby musnąć krótko jego wargi, i z powrotem opadła na całe stopy.
        -To mnie nie satysfakcjonuje - Zayn wymamrotał z przymkniętymi powiekami, zaciskając dłonie na wąskich biodrach dziewczyny. Z łatwością uniósł jej kruche ciało, aby mogła owinąć chude nogi wokół jego pasa i ponownie położyć wargi na ustach bruneta.
        Zayn i Abby postanowili spróbować. Co prawda nie byli zakochani, lecz już od dłuższego czasu zwracali na siebie uwagę w jednoznaczny sposób. Zayn podobał się Abby, a ona podobała się jemu. Widział w niej aniołka znacznie delikatniejszego, niż w Bree, która manipulowała nim przez długie miesiące. Potrzebował odpoczynku, którego mógł zaznać w towarzystwie spokojnej Abby, obdarzającej go subtelnymi uśmiechami i zalotnie trzepoczącej rzęsami. Nawet gdy głaskała go po policzku, Zayn odczuwał zupełnie inny rodzaj dreszczy. Nie były słabsze czy gorsze. Były po prostu inne, nasycone przeciwnymi emocjami.
        -Nadal nie mogę uwierzyć, że spałaś z moim ojcem - sapnął Zayn, niosąc dziewczynę do drzwi wejściowych domu. - Jeśli któregoś dnia będziemy się kochać, będę z nim rywalizował - dodał ze śmiechem, powoli stawiając ją na ziemi, aby wyjąć z kieszeni klucz, włożyć go do zamka i przekręcić.
        -Zayn, przestań! - Abby z piskiem zasłoniła twarz dłońmi i spuściła głowę, tworząc po obu stronach kurtynę z gęstych włosów. 
        -Przynajmniej wiem, że moja mała Abby ma swoje potrzeby i wymagania - uwielbiał jej dogryzać, wiedząc, że Abby, w przeciwieństwie do Bree, nie obrazi się na niego za kilka niewinnych żartów i nie przestanie odzywać przez kolejny tydzień.
        -Naprawdę się już zamknij, wariacie - uderzyła go delikatnie w tył głowy, zsuwając ze stóp buty. 
        Miała nad zwyczaj dobry humor. Pragnęła mieć przy sobie człowieka, który, tak jak Zayn, całowałby ją bez powodu i zawsze podnosił na duchu. Dlatego teraz, mogąc mieć go przy sobie chociaż przez chwile, cały czas przytulała się do jego lekko umięśnionego ciała, a policzek wspierała na torsie, który co parę chwil całowała przez materiał koszulki. Czuła się przy nim znacznie dojrzalej, ponieważ Zayn nie był niedojrzałym gówniarzem, tylko człowiekiem racjonalnie spoglądającym w przyszłość. 
        Nagle z ust Abby uleciał stłumiony dłonią pisk. Jej ciało zesztywniało, kiedy omal nie nadepnęła na jedną z bezwładnie leżących na podłodze dłoni Justina. Wpadła w panikę, chociaż zawsze zachowywała zimną krew. Nauczyła się tego przy Bree, która często wywierała na niej presję. W towarzystwie brunetki kryła łzy szczęścia i łzy smutku. Nie pozwalała sobie na ukazywanie uczuć, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Nie chciała dawać jej satysfakcji.
        -Tato! - Zayn, chociaż przerażony i poważnie zaniepokojony, nie tracił zdrowego rozsądku. Upadł przed ojcem na kolana i przyłożył dwa palce po lewej stronie jego szyi. Co prawda wyczuł puls, jednakże bardzo słaby. Jego oczy pokryły się łzami, lecz nie pozwolił choćby jednej spłynąć po policzku. Nie przy Abby. Był dojrzały, jednak łez wstydził się nadal.
        Zayn ze ściśniętym sercem wpatrywał się w bladą twarz taty, przysłuchując się rozmowie telefonicznej Abby. Czternastolatka, na prośbę Zayna, zadzwoniła pod numer alarmowy i roztrzęsionym głosem tłumaczyła kobiecie po drugiej stronie szczegóły omdlenia Justina, których prawdę powiedziawszy nie znała ani ona, ani Zayn. Jedynie mała Vicky, siedząca skulona na jednym z krańców łóżka i wylewająca łzy w poduszkę, wiedziała o wszystkim. Wiedziała, lecz nie miała najmniejszego zamiaru obarczać się winą w oczach innych.
        Brunet z roztrzęsieniem przeczesywał palcami jasnobrązową grzywkę ojca. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pomagały mu niewielkie dłonie Abby, przez cały czas gładzące jego spięte plecy. Potrzebował teraz wsparcia, którego Bree nigdy by mu nie dała. Abby natomiast była tu tylko dla niego, tylko dla jego dobra. I nawet gdyby odtrącił ją, jej pomoc, jej dobre intencje, zostałaby wbrew jego woli, zgodnie ze swoją, która kazała jej po prostu przy nim być.
        -Będzie dobrze, zobaczysz. Twój ojciec jest silnym facetem. Nie podda się. 
        -Boję się tego, że nie wiem, co się z nim stało. Nigdy nie tracił przytomności sam z siebie. Boję się, że może być chory. Boję się, że może mieć jakiś wewnętrzny uraz po ostatnim wypadku. Nie chcę go stracić, Abby - widząc pierwszą łzę na jego policzku, dziewczyna wtuliła głowę bruneta w swoją klatkę piersiową i zaczęła ze spokojem przeczesywać jego włosy, głaskać policzki i opuszkami palców masować skórę jego głowy kolistymi, rozluźniającymi ruchami. Niespodziewana utrata przytomności przez Justina zbliżyła do siebie Zayna i Abby. Jemu pokazała, że może liczyć na pomoc czternastolatki w każdym, nawet najbardziej nieoczekiwanym momencie, natomiast jej uświadomiła, że jest potrzebna drugiej osobie, w tym przypadku Zaynowi, który zaczął cicho płakać w jej cienką koszulkę.
        Uspokoił się odrobinę dopiero w chwili, w której poza murami domu rozniósł się sygnał syren pogotowia ratunkowego. Kiedy dwóch ratowników wbiegło do wnętrza mieszkania, Abby delikatnie i z troską odsunęła chłopaka, swojego chłopaka, od nieprzytomnego ciała ojca. Nie przestała jednak uspokajać go delikatnymi gestami i czułymi słowami, szeptanymi do ucha.
        -Proszę nam powiedzieć, co się dokładnie stało? - młodszy mężczyzna spojrzał na wtulonego w Abby bruneta. Aby właściwie pomóc Justinowi musieli znać jak najwięcej szczegółów, które w obecnej sytuacji ciężko było wyciągnąć z roztrzęsionego siedemnastolatka. Miał świadomość, że może stracić ojca, przez całe życie uważanego za autorytet. Miał świadomość, że jego serce może się zatrzymać, a mózg zakończyć pracę, doprowadzając do śmierci całego organizmu. Zayn już drugi raz został postawiony w świetle ogromnego niepokoju o ojca i dopiero w takich momentach zdawał sobie sprawę, jak bardzo brakowałoby mu Justina, gdyby nagle go zabrakło. Był zbyt słaby, aby iść przez życie samemu, bez pomocnych, choć niekiedy nadopiekuńczych rad ojca.
        -Nie mam pojęcia. Wróciłem z dziewczyną do domu, a mój ojciec leżał już na podłodze, nie dając znaku życia - wychrypiał, ostatni raz ocierając koszulką łzy. Zdecydował, że przywróci dawny rozsądek i nie pozwoli sobie na kolejne oznaki słabości. Nie może zakładać najgorszego, kiedy chwilowa utrata przytomności może okazać się jedynie niegroźnym omdleniem.
        -Zabieramy twojego ojca do szpitala. Proszę, żebyś przyjechał zaraz po nas. Jestem pewien, że lekarz będzie chciał z tobą porozmawiać - Zayn jedynie pokiwał głową. Chciał, aby ratownicy jak najszybciej zabrali Justina i pomogli mu w sposób, w jaki najlepiej potrafią. Jednocześnie chciał zostać z Abby chociaż na minutę sam, aby móc z czułością musnąć jej czoło i podziękować, że jest przy nim, kiedy tego potrzebuje. Już od pierwszych godzin związku oboje traktowali go poważnie, z pełną dojrzałością.
        -Abby, dziękuję ci, że tu jesteś. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię potrzebuję - pogłaskał ją delikatnie po policzku, a kiedy czternastolatka z zawstydzeniem spuściła wzrok, pocałował w czoło. Jeden dzień wystarczył, aby odzwyczaił się od nabytych przy Bree przyzwyczajeń. Abby pokazała mu, że aby być szczęśliwym, nie musi obejmować najbardziej popularnej i atrakcyjnej dziewczyny w szkole i nie musi chodzić razem z nią na najlepsze wśród organizowanych imprez.
        -Nie masz za co, Zayn, ale jedźmy już do szpitala. Może z twoją pomocą, lekarzom uda się dojść do przyczyny utraty przytomności przez twojego ojca - dziewczyna objęła jego dłoń obiema swoimi. Miała zbyt małe ręce, aby w jednej zamknąć znacznie większą Zayna. Pociągnęła go delikatnie w górę, aby wstał i razem z nią pojechał do szpitala, w którym w głębi duszy pragnął znaleźć się już teraz. Znosił smutek i potrafił nie obnosić się szczęściem, jednak niepewności obawiał się, jak ognia, wypalającego jego myśli od wewnątrz.
        Zanim jednak dotarł wraz z dziewczyną do drzwi, zmarszczył brwi, tworząc z nich jedną linię w dole czoła. Wzrok bruneta przyciągnęła przewrócona, odkręcona butelka wody, w połowie pełna i jednocześnie w połowie pusta. Przez moment wahał się, jednak ostateczny impuls kazał mu podnieść plastikową butelkę i zaciągnąć się zapachem pozornie czystej, mineralnej wody, bezbarwnej, bezwonnej.
        -Wyczuwam w wodzie zapach gorzkich migdałów - wymamrotał z coraz większą dezorientacją. Dokładnie obejrzał etykietę wody i z wnikliwością przeczytał skład zawartych w niej minerałów. W żadnym z miejsc na niebieskiej folii nie było nawet wzmianki o migdałach.
        -Na wszelki wypadek daj mi tę wodę. Oddamy ją lekarzowi. Teraz wszystko może mieć znaczenie. Być może twój ojciec ma alergię, o której nie wiedział ani on, ani ty. Wiesz dobrze, do czego może doprowadzić uczulenie na orzechy. Tym bardziej powinniśmy się pospieszyć - Abby przejęła nad Zaynem inicjatywę. Zamiast czekać, aż poukłada każdą myśl do odpowiedniej szufladki w głowie, szarpnęła jego ręką i wyprowadziła przed dom. Czuła, że po świństwie, jakie razem z Bree zrobiła Justinowi, powinna przeprosić go nie słownie, a w postaci czynów. Zależało jej więc, aby mężczyzna wyszedł z omdlenia bez szwanku i łagodnym uśmiechem, przez większość życia utrzymującym się na jego ustach, wybaczył dziewczynie nie do końca czyste zagranie.
        Zayn prowadził motor dość chaotycznie i szybko, aby w ciągu kilku minut dotrzeć do szpitala. Irytowały go każde uliczne światła i tworzące się na drodze korki. Kilka razy przeklął pod nosem niedzielnych kierowców, jednak wtedy pomagały mu chude ramiona Abby, obejmujące go w pasie. Uspokajała go, tliła wybuchy agresji i złości. Była małym słoneczkiem na niebie Zayna, w którym dostrzegał coraz więcej jasnych promieni, docierających do jego serca. Wbrew pozorom, pomimo niedawnej miłości do Bree, jego serce zamarzło. Odczuwał brak wzajemności uczuć, tylko bał się do tego przyznać. Teraz natomiast widział nadzieję, aby na nowo rozpalić w sobie emocje.
        Wokół szpitala panował wyjątkowy ruch. Karetki regularnie co parę chwil odjeżdżały z podjazdu, ustępując miejsca nowym, przywożącym chorych. Gdyby Zayn przyjechał pod trzypiętrowy budynek samochodem ojca, mógłby mieć problem z odnalezieniem wolnego miejsca parkingowego. Motor udało mu się jednak zmieścić w jedną ze szczelin pomiędzy sąsiadującymi autami. Chciał jak najszybciej porozmawiać z lekarzem, lecz nie zapomniał o czułości względem dziewczyny, której biodra objął delikatnie dłońmi i postawił na chodniku. Pamiętał o niej nawet w chwili, w której myśli o czternastolatce rozpraszał ogrom innych, poważniejszych, momentami bolesnych. 
        Zayn i Abby weszli do przestronnej, szpitalnej recepcji, trzymając się za ręce. Zayn był przyzwyczajony do uczucia bliskości drugiej osoby, dziewczyny, tak blisko jego. Dla Abby natomiast brunet był pierwszym chłopakiem, do którego mogła przytulić się bez okazji i w którego oczy spoglądała z rodzącą się miłością. Dlatego każdy jego gest, czy to trzymanie małej dłoni w objęciu swojej, czy opuszki palców, gładzące ze spokojem jej zaróżowiony policzek, były dla czternastolatki zupełnie obce. 
        -Mojego ojca przed momentem przywiozło pogotowie. Został znaleziony na podłodze w domu, stracił przytomność. Ratownicy kazali mi przyjechać jak najszybciej, aby porozmawiać z lekarzem na temat stanu jego zdrowia - kiedy Zayn ujrzał pierwszego z lekarzy, z teczką dokumentów w dłoni, zatrzymał go na środku korytarza.
        -Zgadza się. Jest teraz na sali obserwacji, jednakże nadal nie odzyskał przytomności. Nie wiemy, co może mu dolegać i nie mamy żadnych wskazań do wykonania specjalistycznych badań. Jak na razie pobraliśmy mu krew do podstawowych badań. Powiedz mi, młody człowieku, czy twój ojciec choruje na coś przewlekle? Bierze jakieś leki, których odstawienie mogłoby spowodować utratę przytomności?
        -Nie, mój ojciec zawsze był okazem zdrowia, dlatego tak bardzo zaniepokoiłem się, kiedy znalazłem go na podłodze w salonie, bez żadnych oznak życia. Znaleźliśmy jednak z dziewczyną butelkę wody, z której pił najprawdopodobniej przed omdleniem. Mam wrażenie, że woda zawierała substancję, która mogła w ten sposób podziałać na tatę.
        Lekarz sam wyciągnął dłoń w stronę butelki, trzymanej w małej, bladej dłoni czternastolatki. Odkręcił nakrętkę i przystawił otwór do lekko zgarbionego nosa, poprawiając okulary z grubymi szkłami. Zaciągnął się zapachem raz i drugi, marszcząc brwi. Zayn już wtedy wiedział, że coś jest nie tak. Widział w spojrzeniu mężczyzny niepokojący błysk, zwłaszcza że po dwukrotnym zaciągnięciu się zapachem wody mięśnie rozmówcy spięły się widocznie.
        -Panie doktorze, co się dzieje? - lekarz pragnął jak najszybciej odejść, lecz Zayn w porę zatrzymał go na korytarzu. Nie zniósłby dłuższej niepewności, w szczególności po tak dwuznacznej reakcji specjalisty.
        -W wodzie wyczuwalny jest zapach cyjanku potasu. Twój ojciec został otruty. Musimy jak najszybciej zrobić mu płukanie żołądka i podać ewentualną odtrutkę. Miejmy tylko nadzieję, że  dawka, którą pochłonął, nie zagraża jego życiu.


***


        Wystarczyło płukanie żołądka, aby uratować zdrowie i życie Justina. Dzięki natychmiastowej interwencji lekarzy organizm szatyna nie zdążył pochłonąć cyjanku potasu w zagrażającej mu dawce. Czuł się jedynie osłabiony, dlatego na szpitalnym łóżku wykonywał nieliczne ruchy. Nie zdążył jeszcze w pełni dojść do siebie po ostatnim wypadku, a teraz przyjmował na siebie kolejny. Był zmęczony ciągłymi zwrotami akcji w jego życiu, jednakże z każdą chwilą również coraz bardziej się bał. Ciągłość następujących po sobie nieszczęśliwych zdarzeń nie był przypadkowy i Justin doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
        Kiedy mężczyzna upijał ze szpitalnej szklanki kilka łyków wody, tym razem w pełni czystej, bez dodatku trucizny, drzwi sali obserwacji uchyliły się powoli. Justin uniósł głowę na dźwięk wysokich szpilek, uderzanych o wyłożoną kafelkami podłogę. Był dość mocno zaskoczony, kiedy ujrzał smukłe, długie, opalone nogi, rozbudzające jego pragnienia. Już po samych nogach rozpoznał dwudziestoletnią Dianę, jednak nie odebrał sobie chwilowej przyjemności w postaci zawieszenia na niej wzroku. Z każdym spojrzeniem widział w niej kobietę coraz piękniejszą, jakby rysy jej twarzy łagodniały z każdym kolejnym spotkaniem.
        -Bardzo się cieszę, że cię widzę, ale nie wiem, skąd wiedziałaś, że trafiłem do szpitala - odezwał się, gdy brunetka z łagodnym, choć zaniepokojonym uśmiechem na ustach usiadła na okrągłym stołku obok łóżka, kładąc torebkę na kolanach.
        -Twój syn znalazł mój numer w twoim telefonie i postanowił do mnie zadzwonić. Poznałam go przed momentem na korytarzu. Powiem ci, że bardzo fajny z niego chłopak. Przystojny, kulturalny, dobrze wychowany, zupełnie jak młodsza wersja ciebie. Ale wiesz, że mnie nie interesuje taki małolat - pogładziła ramię szatyna, puszczając do niego zalotne oczko. 
        Justin nie czuł nawet najmniejszego zagrożenia ze strony syna. Chociaż wiedział, że Zayn podobał się zarówno dziewczynom w swoim wieku i młodszym, ale także starszym, jak Diana, nie wyobrażał sobie, żeby brunetka mogła zainteresować się siedemnastolatkiem. Zdążył poznać ją na tyle, aby wiedzieć, że Dianę pociągają mężczyźni w wieku Justina, nie jego syna. Jednakże, gdyby Zayn ze wzajemnością zauroczył się w Dianie, cieszyłby się ich wspólnym szczęściem. Syn był dla niego najważniejszy.
        -Oczywiście, że jest przystojny. W końcu, odziedziczył to w genach - jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Już dawno nie uśmiechał się w podobny sposób. Diana rozbudzała w nim nie tylko dorosłego mężczyznę, ale również chłopaka, który momentami potrzebował rozrywki.
        -Ciekawe, czy jest również tak skromny, jak ty - Diana teatralnie przewróciła oczami. - Ale powiedz mi lepiej, jak się czujesz, Justin. Już drugi raz ktoś próbował targnąć na twoje życie. Nie możesz się na to godzić. Musisz zareagować, póki naprawdę nie stanie ci się poważna krzywda. Zależy mi na tobie - ostatnie zdanie wypowiedziała odrobinę ciszej, jednak nie traciła pewności siebie. Nie była małą dziewczynką, która musiałaby wstydzić się własnych uczuć. 
        -Czuję się całkiem dobrze, nie masz powodów do obaw. I wiem, jak tylko wyjdę ze szpitala, zgłoszę się na policję - uspokoił brunetkę, głaszcząc delikatnie jej nagie ramię. W rzeczywistości nie był skory do wizyty na komisariacie. Z każdą kolejną rozmową jego sekret szukał szczeliny, przez którą mógłby wydostać się na światło dzienne i zniszczyć jego życie tak, jak on niszczył życie wielu niewinnych, bezbronnych dziewczynek.
        -Mogę mieć do ciebie pytanie, Justin? - Diana ujęła delikatnie jego dłoń i zaczęła sunąć po niej opuszkami palców. Nie zdawała sobie sprawy, jak dzięki jej gestom niesamowicie przyjemne dreszcze przebiegają po skórze szatyna.
        -Oczywiście, skarbie - skarbem nie nazywał nawet własnej żony. Anastasia bowiem nie wywoływała w nim tak sprzecznych uczuć, jak Diana i to brunetka zasłużyła na jego czułe słówka, które swoją drogą podziałały na wyobraźnię dziewczyny.
        -Jak ty to robisz, że nawet na szpitalnym łóżku wyglądasz cholernie gorąco i seksownie? - wymruczała, prowokując mężczyznę samym spojrzeniem. 
        Przez jej słowa Justin ponownie pragnął wessać się w jej pełne, bladoróżowe wargi, popchnąć jej szczupłe ciało na ścianę i przysunąć krocze do jej bioder. Marzył o tym, aby zacisnąć dłonie na jej krągłych pośladkach i zsunąć wzrok na pełne piersi kobiety, eksponowane pod półokrągłym dekoltem. Oczyma wyobraźni widział jej usta, poruszające się przy główce jego penisa i mimowolnie jęknął cicho, mając jedynie nadzieję, że Diana nie usłyszała nagłego odgłosu przyjemności. Poczuł również, jak w jego spodniach zaczęło kształtować się lekkie wybrzuszenie. Natychmiast zakrył niedbale dolną partię ciała szpitalną kołdrą.
        Był w szoku. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna nie działała na niego w taki sposób. Kilka tygodni temu nie spojrzałby na żadną dojrzałą kobietę, a teraz fantazjował o ostrym seksie z jedną z nich. Mimo że był dorosły, czuł się z tym obco i nieswojo.
        -Jestem po prostu idealny - uniósł w powietrze obie ręce, przyznając nieskromnie. Stracił przy Dianie skrępowanie na rzecz pewności siebie.
        -Mówiłam ci już, że jesteś niesamowicie skromny? - Diana z szerokim uśmiechem usiadła obok Justina na szpitalnym łóżku, a torebkę zostawiła na stołku.
        Najpierw pogładziła go po policzku, przeczesała smukłymi palcami włosy, a później nachyliła się i musnęła jego lekko wyschnięte wargi. Ostrożnie chwyciła dłońmi oba skrzydła białej, lekko rozpiętej koszuli Justina, zanim ponownie wpiła się w jego usta z pasją, zaangażowaniem, pożądaniem. Gdyby Justina nie ograniczało szpitalne łóżko z pewnością zacisnąłby dłonie nie tylko na biodrach Diany, ale również na jej kobiecych atutach i idealnych kształtach. Niesamowicie go pociągała, zwłaszcza kiedy ponętnie zataczała niewielkie kółka językiem przy jego wrażliwym podniebieniu i sunęła dłonią po odkrytej spod koszuli części klatki piersiowej.
        -Proszę państwa, to jest szpital, miejsce publiczne, a nie sypialnia.


***


        Vicky wstała z kanapy i przetarła rękawem załzawione policzki. Słysząc dzwonek do drzwi, otworzył je niepewnie na całą szerokość. Jej brzuch zacisnął się nieprzyjemnie, kiedy ujrzała uderzającą stopą w chodnik Bree, z rękoma założonymi na piersi. Bez pytania wsunęła się obok Vicky do wnętrza domu, przeszła do salonu i rozsiadła się na kanapie, zakładając nogę na nogę.
        -Czego nie zrozumiałaś w prostym poleceniu? Miałaś jedynie dosypać Justinowi ten proszek i poczekać, aż połknie cały. Cały, a nie jeden łyk - warknęła z irytacją. Była przekonana, że sama bez problemu dopilnowałaby, aby Justin wypił całą dawkę zmieszanej z wodą trucizny.
        -Nie wiedziałam, że Justin upije tylko łyk i od razu straci przytomność - zapłakała, zawijając dłonie w rękawy swetra. Już teraz czuła wyrzuty sumienia, a groźne spojrzenie Bree jedynie spinało każdą część jej ciała.
        -Trzeba było go przypilnować, a w ostateczności wepchnąć to gówno do ryja - warknęła , gwałtownie wstając z kanapy.
        Szła w stronę Vicky, kiedy drobna jedenastolatka cofała się, aż w pewnym momencie jej plecy zderzyły się ze ścianą. Klatka piersiowa dziewczynki unosiła się szybko i w nieregularnych odstępach pod wpływem płytkiego oddechu i dudniącego w piersi serca. Próbowała odepchnąć od siebie dziewczynę, kiedy ta zbliżyła się do Vicky na kilka centymetrów, lecz pozornie słabe ciało Bree okazało się wyjątkowo silne i oporne.
        -Zrobisz to jeszcze raz, Vicky - powiedziała z nienaturalnym spokojem w cichym głosie.
        -Nie zamierzam - wyszeptała, unosząc wzrok spod kurtyny rzęs. - Powiem o wszystkim, co mi zrobił. Opowiem o wszystkim, powiem wszystkim i nie będę się więcej bała - na koniec wybuchnęła rzewnym płaczem, obejmując brunetkę w pasie.
        Bree przez moment stała bez ruchu, patrząc z góry na czubek głowy Vicky. Nie była przyzwyczajona, że druga osoba bez zawahania obdarza ją uściskiem. Nawet Zayn momentami irytował ją, gdy kleił się, jak małe dziecko do matki. Lubiła grać w oczach innych sukę. Nie chciała się zmienić. Nie chciała, bo dzięki swojej egoistycznej postawie szła przez życie z łatwością, nie potykając się o przeszkody, ale omijając je szerokim łukiem. Dopiero teraz, kiedy w momencie oplątania ramiona wokół jej talii, Vicky przekazała brunetce część emocji, których nie mogła powierzyć nikomu, zrozumiała, że czasem warto okazać odrobinę serca.
        -Pomogę ci, Vicky. Obiecuję, że ci pomogę, malutka - również objęła ją ramionami i z przymkniętymi powiekami złożyła na bladym czole dziewczynki ciepły pocałunek.
        Bree wiedziała, co znaczy krzywdzić, lecz znała również pojęcie bycia krzywdzonym.


~*~


Wow, uporałam się z całym rozdziałem w raptem kilka godzin, brawa dla mnie ;D
Moi mili Państwo, wielkimi krokami zbliżmy się do końca :)

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 21 - Set me free from the pain...

        Justin otworzył automatycznym pilotem drzwi garażu i schylił się, kiedy uniosły się wystarczająco wysoko, aby mógł wejść do środka. Zakaszlał cicho, gdy pod wpływem pierwszego podmuchu wiatru kurz w pomieszczeniu zaczął tańczyć w powietrzu, przedostając się do płuc Justina z każdym wdechem. Podszedł do zaparkowanego w garażu samochodu i przejechał dłonią po masce. Wyczuł na skórze kurz z dawno nieużywanego auta. Przestał nim jeździć niespełna pół roku temu, gdy dokonał zakupu innego, bardziej pasującego do jego charakteru i usposobienia, a także upodobań. Po wypadku jednak, gdy jeden z samochodów został roztrzaskany na autostradowej barierce, Justin był zmuszony wyjechać z garażu czarnym, matowym BMW, pokrytym dość sporą warstwą kurzu.
        Wspominając silne uderzenie podczas wypadku, już na osiedlowej drodze sprawdził hamulce, a podczas dalszej drogi nie rozwijał dużych prędkości. W zupełnej ciszy - nie lubił bowiem , gdy jego spokój zakłócały dźwięki, płynące z radia - kierował się do jednej z samochodowych myjni. Uważał, że nie wypada mu sunąć po ulicach Seattle w choćby minimalnie przybrudzonym samochodzie.
        Zatrzymując się jedynie na ulicznych światłach, dotarł pod myjnię samochodową po niespełna dziesięciu minutach. Wysiadł z samochodu i poprawił elegancki zegarek, luźno wiszący na jego nadgarstku. Znów zastąpił dres drogim garniturem, wyrażającym jego osobowość. W koszuli z rozpiętymi kilkoma guzikami, zarzuconej na ramiona marynarce oraz spodniach, bardziej dopasowanych w okolicach wąskich bioder, czuł, że wyróżnia się przy całej reszcie zwyczajnych, pospolitych i często zaniedbanych ludzi.
        Wrzucił do automatu gotówkę i włączył pełen program myjni.  Czekając, aż samochód na nowo nabierze blasku, wyjął z kieszeni telefon i napisał do Diany sms'a, informując ją, że będzie za kilkanaście minut. Starał się nie okazywać oznak zdenerwowania, jednak obawiał się reakcji Diany, kiedy na nowo spojrzy w jej oczy i przeprosi za ostatnią chwilę zbliżenia, podczas której utracił nad sobą kontrolę.
        Justin wsiadł do samochodu, kiedy tylko program w myjni zakończył się, a z auta spływały już tylko pojedyncze krople czystej wody. Wsiadł za kierownicę i, włączając się do ruchu, docisnął lekko pedał gazu. Teraz, kiedy był już z Dianą umówiony, spieszył na spotkanie z kobietą, jak po szczęście, zesłane mu przez los. Chciał stanąć przed nią, twarzą w twarz, i ze spuszczoną głową oraz skruchą w głosie przyznać się do błędu oraz zbyt impulsywnej reakcji na delikatny dotyk jej dłoni. Czuł wstyd, lecz jednocześnie niedosyt, który na dzisiejszej randce kazał mężczyźnie posunąć się dalej. Wierzył, że terapia przy użyciu subtelności Diany da radę wyleczyć go z psychicznych dolegliwości.
        Zaparkował na jednym z miejsc przed odnowionym blokiem i wysiadł z samochodu, który następnie zamknął pilotem. Idąc w stronę klatki schodowej, podwijał rękawy granatowej marynarki do łokci. Sprawiał wrażenie jednocześnie dojrzałego mężczyzny, lecz także podrywacza i łamacza serc. Był przystojny i nie mógł tego zmienić, nawet gdyby chciał. Do tej pory nie wykorzystywał swoich atutów, jednak kiedy w jego otoczeniu pojawiła się Diana, piękna, mądra i dobrze wychowana kobieta, zaczął doceniać zarysowane kości policzkowe, lekki zarost na swojej twarzy i dobrze zbudowane ciało.
        Justin zapukał dwa razy zwiniętymi palcami w drewniane, niedawno wymienione drzwi. Gdy z wnętrza mieszkania usłyszał odgłos kroków, poprawił nienagannie i starannie wyprasowany kołnierzyk koszuli oraz zwilżył suche wargi językiem. Jego brwi minimalnie skierowały się ku górze, tworząc niewielką, seksowną zmarszczkę na czole. Nie zdawał sobie sprawy, jak atrakcyjnie wyglądał i nawet sama Diana, która starała się trzymać dystans, nie potrafiła nie zatracić się w chwilowych marzeniach o szatynie. Każda kobieta, spytana o ideał mężczyzny, kreowałaby go na wzór Justina.
        -Cześć - Diana tuż po otworzeniu drzwi przywitała Justina ciepłym głosem i wilgotnym pocałunkiem, złożonym na policzku. Mężczyzna poczuł, że pod wpływem jej dotyku jego skóra zapiekła przyjemnie. Pragnął więcej.
        -Witaj, Diana - odparł elegancko, przechodząc przez niewysoki próg do wnętrza skromnie urządzonego mieszkania. Kolejny raz rozejrzał się po pomieszczeniu i pochłonął zapach perfum Diany, unoszący się w powietrzu. Widział jej uśmiech i łagodność w oczach. Wiedział więc, że kobieta nie ma do niego pretensji i nie kryje żadnej urazy. Dzięki słabnącym obawom poczuł się pewniej i dojrzalej, jakby dzięki temu droga do serca Diany stawała się mniej kręta.        
        -Czego się napijesz, Justin? - spytała z subtelnym uśmiechem, przejeżdżając dłonią po jego napiętym ramieniu, gdy mężczyzna powoli opadł na kanapę w salonie.
        -W zupełności wystarczy mi woda, jeśli to nie problem - ciało Justina odebrało kolejne teoretycznie przypadkowe muśnięcie dłoni Diany i już wtedy poczuł, jak w jego ciele zalega zbyt duże ciepło. Musiał więc rozpiąć kolejny z guzików koszuli, ukazując tym samym górną część krzyża, wytatuowanego na piersi, oraz zdjąć marynarkę i przewiesić ją przez oparcie kanapy.
        Diana wróciła z kuchni ze szklanką, w większej części wypełnioną wodą. Podała ją Justinowi i z wdziękiem przysiadła obok na kanapie. Dopiero wtedy szatyn zobaczył, jak niesamowicie prezentowała swoją urodę i figurę. Jej nogi kolejny raz pozostawały nagie i jedynie na udach opinała się skórzana, krótka spódnica. Za jej materiał Diana wsunęła elegancką koszulę, jednak bez rękawów. Ta opinała się natomiast jedynie na biuście, który eksponował koronkowy stanik, w niewielkiej części widoczny pod dwoma odpiętymi guzikami koszuli. Skóra Diany, jak za pierwszym i zarówno za drugim razem, przyciągała jedwabną gładkością, a włosy, kruczoczarne, proste i długie, opadały kaskadami na plecy oraz oba ramiona, kontrastując z bielą koszuli i komponując z kolorem spódnicy.
        -Diana, chciałem cię przeprosić za ostatnią sytuację u mnie w domu. Straciłem nad sobą panowanie, poniosło mnie, wiem. Nie powinienem zachować się w stosunku do ciebie w podobny sposób, jednak twoje ciało i niespotykana uroda działają na mnie w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie poznałem - wymruczał niskim, zachrypniętym głosem, pozwalając prawej dłoni przejechać wzdłuż ramienia brunetki, po bransoletkę, zawieszoną na nadgarstku, i z powrotem w górę ramienia.
        Po skórze Diany przebiegł przyjemny, rozluźniający dreszcz, który pozwolił jej czuć się znacznie pewniej w towarzystwie szatyna. Widząc skruchę w jego oczach, uśmiechnęła się ciepło, przyłożyła dłoń do jego policzkach i pogładziła go, czując pod skórą lekki zarost mężczyzny, który dodawał mu męskiego, dojrzałego uroku. Nie potrafiła go rozgryźć. Z jednej strony wydawał się taki niewinny, potulny i wrażliwy, a z drugiej jego wygląd czynił go człowiekiem bardzo pewnym siebie, stanowczym, dominującym. Był zagadką w oczach wielu kobiet, które spotykały go na co dzień i które utrzymywały z nim zawodowe relacje.
        -Justin, oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi. Nie masz za co mnie przepraszać. Chciałam tego równie mocno, co ty i nie żałuję niczego. Mam cichą nadzieję, że ty również nie chcesz wymazać tej krótkiej chwili z pamięci, a jeśli tak, będę zmuszona przypomnieć ci, jak się wtedy czułeś - jedna z jej zadbanych dłoni spoczęła na kolanie mężczyzny. Jego mięśnie spięły się, jak na zawołanie. Nie był przyzwyczajony do delikatnego dotyku kobiecych dłoni, dlatego każdy doświadczony, perfekcyjny ruch Diany działał na niego ze wzmożoną siłą.
        Diana przejechała krańcem języka wzdłuż dolnej wargi, przyozdobionej owocowym błyszczykiem. Doskonale wiedziała, że wzrok Justina, wbity w jej twarz, nie pominie subtelnego i jednocześnie seksownego gestu. Rozbudzała jego wyobraźnię, doskonale kontrolując każde swoje zagranie. Zwyczajnie lubiła podobać się mężczyznom i działać na nich w charakterystyczny sposób. Potrafiła to również doskonale wykorzystać.
        Justin zaczął powoli zbliżać twarz w kierunku kuszących, pełnych warg dziewczyny, które zwilżała przez cały czas, bez wytchnienia, jakby celowo chciała podnieść Justinowi ciśnienie i poziom hormonów w organizmie. Powoli wplątał palce w jej włosy i zaczął masować opuszkami skórę jej głowy. Uśmiech na ustach Diany poszerzał się z każdym kolejnym, niebiańsko przyjemnym dreszczem i chociaż przeważnie to ona przejmowała kontrolę nad mężczyznami, dzisiaj Justin nieświadomie zyskiwał nad nią przewagę.
        -Pozwolisz, że przypomnę sobie to uczucie samodzielnie - wychrypiał wprost w jej rozchylone wargi, po czym musnął je powoli i delikatnie.
        Nie wytrzymał spokojnego tempa i po kilku muśnięciach ostrożnie zacisnął dłoń pośród burzy jej gęstych włosów. Przybliżył twarz kobiety do swojej, tym samym bardziej napierając na jej wargi. Był spragniony pocałunku i spragniony pieszczot, jakich dostarczały mu dłonie Diany, sunące wzdłuż jego barków i ramion, aż na umięśnione plecy. W ciągu kilku pierwszych sekund pocałunku Justin skupił się przede wszystkim na jej ruchach, a nie na ciepłych, owocowo smakujących wargach.
        Dopiero kiedy poczuł koniuszek jej języka, drażniący jego wrażliwe podniebienie, zaczął z pasją odwzajemniać pocałunek, momentami agresywnie atakując jej usta, w odpowiedzi na zęby Diany, które bardzo delikatnie przygryzały jego dolną wargę. Wiedział, że nie istnieje gest, który zdołałby przestraszyć, lub choćby odepchnąć od niego Dianę. Nie bał się więc dać upust emocjom i zsunął jedną dłoń wzdłuż jej szczupłego, wyraźnie chętnego ciała, zatrzymując się w dole biodra. Nie wiedział, jak zacięta walka toczyła się we wnętrzu jego ciała. Nie wiedział, że przeciwne pragnienia toczyły ze sobą bój w drodze do zwycięstwa. Jednakże, ani jedne, ani drugie nie potrafiły wysunąć się na prowadzenie i pokazać Justinowi, kim w rzeczywistości jest.
        Oboje zatracali się w głębi pocałunku. Nie przeszkadzał im środek dnia, środek salonu i dość wąska, beżowa kanapa, z dwóch stron ograniczona zamszowymi poduszkami. Justin jeszcze nigdy nie całował tak zachłannie żadnej kobiety i w jego oczach grzechem byłoby choćby odsunięcie warg od ust Diany, która zdawała się równie pochłonięta pożądaniem, jak szatyn, którego dłonie z coraz mniejszymi oporami zaczęły masować krągłe pośladki Diany. Dopiero szybkie, nieregularne, małe kroki, dobiegające z sąsiedniego pokoju i z coraz większą prędkością kierujące się do salonu nakazały kobiecie ostatni raz pogładzić policzek Justina, poprawić potargane włosy, naciągnąć na uda skórzaną spódniczkę i usiąść obok Justina, zachowując kontakt fizyczny jedynie w złączonych ramionach, które dzielił materiał eleganckiej koszuli mężczyzny.
        -Mamusiu, skończyłam rysować - mała Emily, z szerokim uśmiechem i iskierkami w oczach, wbiegła do salonu, potykając się o krawędź puchowego dywanu, wyłożonego pod kanapą i stojącym nieopodal szklanym stolikiem. Kiedy jej wzrok padł na Justina, zwolniła i, pesząc się, ukryła delikatne rumieńce za materiałem bluzki, której krańce chwyciła obiema małymi rączkami i uniosła, odsłaniając jednocześnie brzuszek.
        -I co mi narysowałaś, słoneczko? - Diana pochwyciła córeczkę obiema dłońmi i posadziła na swoich kolanach, twarzą do rozczulonego i nadal podnieconego Justina, którego włosy odstawały w nieładzie w każdą z czterech stron świata. Dopiero kiedy Emily musnęła palcami kosmyk jego grzywki, próbującej opaść na czoło, mężczyzna poprawił fryzurę i przywrócił jej niedawną perfekcyjność.
        -Łąkę pełną kwiatków - zaćwierkała radośnie, nabierając przy Justinie coraz większej śmiałości. Widząc jego ciepły uśmiech,  wiedziała, że nie ma obaw do strachu. Jednakże, to właśnie ten rodzaj uśmiechu, delikatny, spokojny i przyjazny, przyciągał do Justina bezbronne dzieci, jak muchę do lepu.
        -Jest śliczna, kochanie. A teraz zostań przez chwilę z wujkiem. Mamusia pójdzie tylko do toalety - głaszcząc dziewczynkę po dość jasnych, długich włoskach, zerknęła na Justina,aby upewnić się, że nie ma on nic przeciwko, aby mała Emily przez kilka minut została z nim.
        Justin wsunął duże dłonie pod ramiona szatynki, uniósł ją z łatwością i posadził na swoim lewym kolanie tak, że jej krótkie nóżki wisiały luźno pomiędzy jego nogami. Uśmiechnął się do niej, a ona nieśmiało odwzajemniła przyjacielski, pełen ciepła uśmiech.W oczach Justina, Emily była piękną, małą dziewczynką, która rozbudzała w nim przeciwne emocje do tych, odczuwanych w towarzystwie Diany. Zaczął głaskać delikatnie jej miękkie włosy i przypadkowo muskać kciukiem jej gładki policzek. Powstrzymywał żądze całym sobą, dlatego spoglądał jedynie w jej oczka, zamiast przelotnie zerknąć na małe, kruche ciałko, ukryte pod sukienką w kwiatowe wzorki. Naprawdę starał się zmienić.
        -Już jestem - kiedy w salonie ponownie rozbrzmiał dźwięczny głos Diany, Justin spojrzał na nią niemal natychmiast, aby nie wzbudzić u kobiety żadnych podejrzeń. Wzrok, który do tej pory utrzymywał na postaci Emily, nie był bowiem naturalnym spojrzeniem, jakim dorosły mężczyzna otacza sześcioletnią dziewczynkę.  
        Diana odebrała od Justina córeczkę i postawiła ją na puszystym dywanie, gdzie przy jednej z nóg stolika porozrzucanych było kilka drewnianych klocków, jako elementy niedokończonej budowli. Wtedy wzrok Justina przyciągnęło niewielkie znamię na jej lewym ramieniu, odkryte spod sukienki bez rękawków. Marszcząc lekko brwi, odsłonił własne ramię spod koszuli. Nie mylił się. Na jego skórze widniało niemal identyczne znamię o podobnym kształcie i wielkości. Nie snując żadnych podejrzeć, ponownie zakrył skórę materiałem i uśmiechnął się jedynie pod nosem.
        Błąd.


***


        Justin zgasił silnik samochodu, wyjął ze stacyjki kluczyki i szarpnął klamką, aby otworzyć drzwi. Poraziło go jasne, słoneczne światło i dość wysoka temperatura powietrza. Gdy wychodził z domu z samego rana, nie przeszłoby mu przez myśl, aby pozostawiać marynarkę choćby odpiętą, natomiast teraz nie miał jej na sobie, tylko zabrał z tylnego siedzenia, zanim ruszył w kierunku drzwi wejściowych i zniknął za przednią ścianą domu.
        Gdy zatrzasnął tylne drzwi, uniósł głowę i zmrużył lekko oczy, ujrzał w oddali postać syna i wtuloną w niego Abby. Chociaż nie mógł zobaczyć ich nastoletnich twarzy, zdawali się szczęśliwi. Na ustach Justina pojawił się delikatny uśmiech, wywołany radością Zayna. Mężczyzna czuł, że wszystko w jego życiu zaczyna nabierać nowych, jaśniejszych barw. Każdy ruch zdawał mu się prostszy, niż jeszcze kilka tygodni temu. Wszystko wkraczało na właściwą pozycję. Jego życie zyskiwało spokój i stabilizację. Wątpił, że ktokolwiek będzie w stanie mu ją odebrać.
        Przekręcił w zamku klucz i wszedł do przedpokoju, gdzie ściągnął ze stóp eleganckie, wypastowane buty i ustawił pod mahoniową szafką. Wyprostował się, a wtedy jego wzrok padł na kanapę, na której z przyciągniętymi do klatki piersiowej kolanami siedziała Vicky, tępo wpatrując się w płaski, sześćdziesięciocalowy ekran telewizora. Justinowi dopisywał tego dnia niezaprzeczalnie najlepszy humor od wielu miesięcy, dlatego przez cały czach chodził z widocznym na ustach uśmiechem. Również kiedy wszedł do salonu i przysiadł na kanapie obok szatynki, kąciki jego ust nie opadły, a twarz nie nabrała powagi. Powoli zmieniał się w człowieka szczęśliwego.
        -Dawno nie rozmawialiśmy, Vicky - zaczął wesoło, opierając ramię na skórzanym oparciu kanapy.
        Mięśnie Vicky spięły się, lecz razem z nimi zacisnęła się również szczęka dziewczynki. Obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli się skrzywdzić, nie dopuści do siebie paraliżującego strachu i nie będzie pod niczyją kontrolą. Kiedy więc dłoń mężczyzny próbowała pogłaskać dziewczynkę po policzku, ta pospiesznie odwróciła głowę. Była pewna siebie, jak nigdy przedtem. Nabrała siły, która pozwalała jej walczyć z Justinem, a nie jedynie podporządkować się jego woli.
        -Vicky, co się stało? - Justin nie krył zaskoczenia, kiedy w ruchach dziewczynki wyczuł agresję i niechęć do jego dłoni, ponownie starającej się zbliżyć do włosów szatynki, od których biła delikatna, owocowa woń.
        -Po prostu mnie nie dotykaj, to takie trudne? - Vicky miała szczerą nadzieję, że będąc dalej opryskliwą i niemiłą w stosunku do prawnego opiekuna, on zdecyduje się oddać ją ponownie pod opiekę braci, za którymi niesamowicie tęskniła.
        Oczy Justina znacznie się rozszerzyły, nie ukazując nic, prócz szoku. Odpowiedź jedenastolatki zagięła go do tego stopnia, że musiał wstać z kanapy, przejść do łazienki i opłukać zdezorientowaną twarz chłodną wodą.
        W tym samym czasie Vicky, popchnięta chwilowym impulsem i niedawnymi słowami Bree, wyjęła z kieszeni zapakowany w szczelną folię proszek. Nie wiedziała, jak silnie szkodzącą substancję trzyma w dłoni. Wiedziała tylko, że za jej pomocą uwolni się od bólu, od łez, od cierpienia i będzie miała szansę rozpocząć wszystko od nowa, nauczyć się prowokować uśmiech, do którego z czasem zdołałaby się przyzwyczaić. Na jej drodze stał jedynie Justin.
        Wykorzystując moment, w którym woda z łazienkowego kranu nadal skapywała do umywalki, a Justina od Vicky odgradzały drewniane drzwi łazienki, szatynka wsypała całą zawartość niewielkiej folii do butelki z wodą, stojącej na szklanym stoliku. Po ponownym zakręceniu butelki, wstrząsnęła nią mocno i poczekała, aż woda w plastikowym opakowaniu uspokoi się, przestanie kołysać i zatai wszelkie ślady niebezpiecznej substancji. Zerwała się z kanapy i, zanim Justin zdążyłby wrócić do salonu, puściła się biegiem po schodach. W głębi serca czuła, że zrobiła coś złego, jednakże straciła wszelkie opory, kiedy Bree zapewniła ją, że tylko to uwolni ją od bólu.
        Justin, niczego nieświadomy, wyszedł z łazienki, po wcześniejszym przetarciu wilgotnej twarzy ręcznikiem. Szok nie uleciał z jego ciała, a jedynie wzrósł na sile, gdy po powrocie do salonu nie zastał w nim postaci Vicky, tylko puste miejsce na dużej, skórzanej kanapie. Poczuł nagłe uderzenie gorąca, dlatego sięgnął dłonią po butelkę wody, stojącą na środku stolika. Bez zastanowienia upił z niej kilka dużych łyków i delektował się chłodem wody, spływającej w dół jego przełyku. Nie minęło nawet pięć minut, gdy ciśnienie w jego głowie zaczęło narastać i promieniować w postaci bólu do niemal każdej komórki ciała. Z początku przytrzymywał się dłonią oparcia kanapy, jednak jego nogi miękły szybciej, niż przypuszczał. Stracił przytomność jeszcze zanim opadł bezwładnie na podłogę i nieświadomie wtulił policzek we włókna puszystego dywanu, uchylając spierzchnięte wargi.


~*~


Dziękuję :)