środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 25 - Orphanage...

        Justin zaczął powoli wybudzać się z długiego, nienaturalnego snu. Chciał przetrzeć pięścią zaspane oczy, lecz wtedy poczuł, że jego nadgarstki są związane za jego plecami. Gwałtownie otworzył oczy w strachu, niepewności i zdezorientowaniu. Siedział na drewnianym krześle, ze skrępowanymi rękoma, w samych bokserkach. Chciał krzyknąć, jednak zorientował się, że jego usta zaklejone są czarną taśmą klejącą. Chłód z uchylonego okna otulił jego niemal nagą skórę, lecz szatyn mimo to czuł jedynie uderzenia gorąca. Zaczął się szarpać, wydawać najgłośniejsze dźwięki, na jakie było go stać. Nikt nie przyszedł.
        Myślami powrócił do wczorajszego wieczora. Kochał się z Dianą w jej mieszkaniu i zasnął pod świeżą pościelą, z ramieniem owiniętym wokół talii brunetki. Teraz natomiast uwięziony był w ciemnej piwnicy, do której światło wpadało jedynie przez małe okienko przy suficie. Bał się coraz bardziej. Serce w jego piersi biło tak szybko, jakby chciało przebić się przez żebra i skórę, aby wydostać się poza klatkę piersiową. Powiedzieć, że się bał, to mało. Był przerażony, chociaż to i tak dość łagodne określenie. Wpadł w prawdziwą panikę.
        Nagle drzwi skrzypnęły, wpuszczając do piwnicy z początku wąską smugę światła, a później coraz szerszą. Justin gwałtownie spojrzał w kierunku dwóch smukłych postaci, przekraczających próg pomieszczenia. Szczęka Justina opadła, a mięśnie spięły się, gdy rozpoznał w dwóch młodych kobietach Bree i Dianę. Mężczyzna dopiero teraz, gdy stały tak blisko siebie, ujrzał między nimi ogromne podobieństwo. Ten sam kolor włosów, podobne spojrzenie, gęstość rzęs otaczająca identycznie duże oczy, pełne usta w odcieniu malinowym i zaciętość, wypisana na twarzy. Justin poczuł dreszcz, przebiegający po jego skórze. Widział przed sobą dwie, bądź co bądź, gówniary, i właśnie ta myśl przerażała go najbardziej.
        -Kto to raczył się obudzić? - Diana zbliżyła się do Justina i boleśnie zerwała kawałek czarnej taśmy klejącej z jego ust.
Justin zakaszlał krótko i zaczął nerwowo chwytać każdy oddech. Bał się, że za moment znów może go stracić. Dodatkowo przerażała go sama piwnica. Unikał małych, ciemnych pomieszczeń, bardziej niż zabójczego ognia. Czuł, że się dusi, a każdy oddech stanowi nieprzerwaną walkę o przetrwanie. 
        -Co tu się, do cholery, dzieje? - wyrzucił z siebie pospiesznie, zanim Diana ponownie zakleiłaby jego usta taśmą. 
Pytał, chociaż doskonale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Zaciskał zęby, chociaż wiedział, że jego złość może jedynie rozśmieszyć obie brunetki. Teraz zorientował się, że nawet śmiech utrzymują w tym samym tonie. Były tak niesamowicie podobne, a on nie dostrzegł tego wcześniej. Teraz pluł sobie w brodę, wiedząc jednocześnie, że jest już za późno.
        -Nie wiesz? - brwi Bree wystrzeliły ku górze, tworząc na jej czole dwa czarne, idealnie wyregulowane łuki. - Przyszedł czas na wymiar ostatecznej sprawiedliwości. Nie zamierzamy pozwolić, aby ktoś taki, jak ty, dłużej chodził po świecie i niszczył życie dziewczynkom, które na dobrą sprawę jeszcze nie zdążyły go poznać.
        Chociaż Justin otrzymał odpowiedź, wciąż wpatrzony był w obie dziewczyny i zdobiące je podobieństwa. Z każdą chwilą dostrzegał coraz więcej szczegółów. Nie różniły się odcieniem gładkiej skóry. Zachowały również identyczne proporcje ciała. Nawet w głosie momentami wychwytywał identyczną chrypkę. To nie mógł być przypadek. Nie w takiej sytuacji.
        -Jesteście siostrami - stwierdził, bez zawahania w głosie. Nie pytał. Był pewien.
        -Sprytny jesteś, tylko zajęło ci to dość sporo czasu. Nie masz szansy na ucieczkę. Gdybyś wysilił się i wpadł na to wcześniej, spakowałbyś najpotrzebniejsze rzeczy i uciekł jak najdalej stąd, zaczął od nowa, aby móc na nowo krzywdzić dzieci. Podoba ci się strach w ich oczach? Podobają ci się krzyki i błagania, łzy i ból? 
Wbrew pozorom, Justin z każdym słowem odczuwał coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Chciał przyłożyć dłonie do uszu, aby nie słyszeć kolejnych zarzutów Diany, ale wiedział, że powinien, ponieważ w pełni na nie zasłużył. Przez lata krzywdził niewinne istoty, które nie zdążyły jeszcze zgrzeszyć. Od dawna rozumiał każdy ze swoich błędów, a mimo to nie był w stanie zrobić nic, aby naprawić chociaż jeden z nich. Nie był wystarczająco silny, by zrobić krok w przód. Zamiast tego cofał się i patrzył, jak życie ucieka mu między palcami. 
        -Skąd wiesz o wszystkim? Skąd obie o tym wszystkim wiecie? - zdołał wychrypieć, skręcając głowę tak, aby otrzeć lekko brodą o ramię, po którym ponownie przebiegł nieprzyjemny dla ciała chłód.
        -Naprawdę nic nie pamiętasz? Zupełnie nic? - Diana oparła obie dłonie na krześle i nachyliła się nad przerażonym szatynem. Już nawet nie próbował maskować oznak strachu. Po prostu drżał. - Więc może cofnij się myślami do dnia, w którym pierwszy raz przekroczyłeś próg sierocińca na obrzeżach Seattle. Co, pamięć ci wróciła? Pamiętasz, jak obserwowałeś każdą małą dziewczynkę, a później, pod pretekstem rozmowy i terapii, na którą nabierał się każdy z wychowawców, zaciągałeś do swojego gabinetu, głaskałeś po głowie, po kolanie. Teraz sobie przypominasz? A przypominasz sobie dziewczynkę, którą w sierocińcu zgwałciłeś jako pierwszą? Pamiętasz jej imię? - w oczach brunetki zupełnie nieświadomie zebrały się gorzkie łzy, powiązane z bolesnymi wspomnieniami.
        -Diana... - teraz zrozumiał. Zrozumiał wszystko.



Trzynastoletnia Diana odbiła wewnętrzną częścią stopy piłkę, która potoczył się wprost pod nogi przyjaciela. Odrzuciła z twarzy kruczoczarne kosmyki włosów i zmrużyła oczy przed jasnym, słonecznym światłem. Był środek lata, a temperatura powietrza od kilku tygodni nie spadała poniżej trzydziestu stopni. Dziewczynkę wycieńczały upały, zwłaszcza że nie lubiła, w przeciwieństwie do swojej współlokatorki, przesiadywać w pokoju, na łóżku, z książką w ręce. Wolała biegać za piłką i śmiać się z żartów starszego kolegi.
-Dzieciaki, lećcie na obiad! - w drzwiach sierocińca pojawił się dwudziestosiedmioletni mężczyzna, ubrany w drogi, elegancki garnitur, z krawatem zawiązanym pod szyją. 
Przyjaciel Diany pospiesznie przejął piłkę i, nie czekając na dziewczynkę, puścił się biegiem w kierunku stołówki. Był głodny, jak wilk, a wiedział, że im później pojawi się na obiedzie, tym mniej jedzenia zostanie dla niego. Przebywał w domu dziecka od pierwszych dni swojego życia i zdążył nauczyć się, że w tym środowisku zawsze wygrywa silniejszy. Często wstawiał się za drobnej postury ciała Dianą, jednak dzisiaj żołądek wygrał z rozsądkiem.
Brunetka powoli stawiała krok za krokiem po świeżo skoszonej trawie. Chciała odwlec moment, w którym będzie musiała przejść obok dobrze zbudowanego Justina. Od dłuższego czasu psycholog obdarzał ją dwuznacznym spojrzeniem, znacznie innym, niż otaczał resztę dzieci w sierocińcu. Nie lubiła zostawać z nim sam na sam choćby na pięć minut, które zdawały się trwać w nieskończoność. Szukała sposobu, aby przemknąć obok niego niepostrzeżenie. Niestety, bezskutecznie.
-Nie spiesz się, Diana. Chciałbym z tobą porozmawiać - mężczyzna delikatnie opuścił dłoń na ramię dziewczynki.
Brunetka dość gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała w jego tęczówki. Wypalały dziurę w jej twarzy oraz niewielkim ciałku. Bała się jego wzroku, uśmiechu i pozornie przypadkowego dotyku.
-O czym? - spytała niepewnie, przygryzając dolną wargę i spuszczając głowę.
-Przejdźmy do mojego gabinetu, proszę - Justin zsunął dłoń na plecy dziewczynki i zaczął kierować ją do jednego z pomieszczeń w głębi korytarza. 
Jego serce biło szybciej, a wzrok nie opuszczał kołyszącej się z każdym krokiem, bardzo szczupłej, dziecięcej sylwetki. Zaczął fantazjować już teraz, chociaż nie byli jeszcze sami i każdy mógł dostrzec jego niepoprawne spojrzenie. Nie mógł nic poradzić na to, że w otoczeniu trzynastolatki budził się w nim prawdziwy potwór.
-Usiądź, Diana - polecił, będąc w gabinecie, i wskazał kanapę w drugiej części pomieszczenia. 
Sam usiadł zaraz obok brunetki i delikatnie pogładził jej nagie kolano, uśmiechając się, jak zwierzę do swojej ofiary. Ona była jego ofiarą, upatrzoną już wiele tygodni temu. Zakręcił wokół palca kosmyk czarnych włosów dziewczynki i zaciągnął się ich delikatnym zapachem. Zaczął dotykać ją coraz gorliwiej, aż w końcu naparł na jej drobne ciało i oparł ją na oparciu kanapy. Diana była przerażona, nie wiedziała, czego oczekuje od niego dorosły, postawny mężczyzna. Próbowała wyrwać nadgarstki z jego lekko zaciśniętej dłoni. Bezskutecznie. Był zbyt silny i zdecydowanie zbyt podniecony.
Justin nie miał pojęcia, że dziewięć miesięcy później Diana urodziła małą Emily - owoc pierwszego gwałtu. 



        Justinowi powróciła pamięć i zasypała go wspomnieniami sprzed siedmiu lat, gdy pracował w domu dziecka, na obrzeżach miasta. Każdego dnia spotykał dziesiątki dziewczynek, na które zwracał uwagę w jednoznaczny sposób, lecz tylko trzynastoletnia Diana rozpaliła jego zmysły. Korzystając z jej trudnej sytuacji życiowej, ustalał dziewczynce wzmożone terapie i spotkania z psychologiem. Nie pomagał jej. Wręcz przeciwnie, niszczył życie i pogrążał w panicznym strachu przed mężczyznami, przed ich dotykiem.
        -Diana, ja... - zawahał się i ze skruchą spuścił głowę. - Ja przepraszam.
        -Żartujesz sobie? - uniosła prawą brew, wystukując na oparciu krzesła rytm długimi, zadbanymi paznokciami. - Po tylu latach, po całej krzywdzie, którą mi wyrządziłeś, sądzisz, że krótkie, pieprzone przepraszam wyleczy wszystkie rany? - złość mieszała się w jej głosie z bólem. 
Nigdy tak naprawdę nie przestała cierpieć. Oswoiła się z dotykiem, przywykła do obecności mężczyzn, lecz nigdy nie zapomniała o towarzyszącym jej w dzieciństwie bólu, o strachu, o niewielkiej, starej kanapie w kącie jednego z pomieszczeń w sierocińcu.
        -Diana, czy Emily jest moją córeczką? - spytał niepewnie, lecz nie mógł powstrzymać serca, które zabiło zdecydowanie szybciej.
Marzył o córeczce od lat, a nie zdecydował się z żoną na drugie dziecko tylko dlatego, że cholernie bał się skrzywdzić istotę, w której żyłach płynie jego krew. Nie wiedział, czy potrafiłby pohamować chore żądze. Miałby styczność ze swoją córeczką podczas kąpania i kiedy układałby ją wieczorami pod ciepłą kołdrą. To zbyt dużo.
        -Tak, Emily jest twoją córeczką, lecz gdy pierwszy raz spytała o swojego ojca, powiedziałam jej, że tatuś nie żyje. Lepiej, żeby wcale nie miała ojca, niż gdyby miała trafić w twoje łapy. Nie pozwoliłabym ci jej skrzywdzić, tak, jak przez długie tygodnie krzywdziłeś mnie.
        Justin sam nie wiedział, co czuje. Nie opuszczał go strach i dezorientacja. Jednakże, wciąż myślał o sześcioletniej szatynce, którą jeden, jedyny raz trzymał na swoich kolanach, głaskał po włosach i chwytał każdy jej uśmiech. Raz miał okazję być blisko własnej córki. Teraz pragnął pochwycić ją w ramiona i przytulić do piersi. Tylko na moment, tylko na chwilę. Emily była jego dzieckiem. Justin poczuł to nagle, niesamowicie silnie i dobitnie. Była jego częścią, lecz była jednocześnie owocem przemocy i gwałtu.
        -Wypuść mnie stąd. Chcę z nią porozmawiać, przytulić, chcę powiedzieć Emily, że to ja jestem jej ojcem - wychrypiał i odkaszlnął, kiedy jego gardło znów stało się nienaturalnie suche.
        -Jesteś tak okropnie naiwny - Diana energicznie pokręciła głową. Nie mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim Justin ma jeszcze czelność prosić ją o spotkanie z córką. - Naprawdę nic nie rozumiesz, Justin? Nie zamierzamy pozwolić ci stąd wyjść, abyś na nowo mógł krzywdzić niewinne istoty, rozumiesz?
        Jeśli Justin bał się przed paroma minutami, teraz jego serce przestało bić, aby za chwilę znów uderzyć w piersi, tym razem dwa razy mocniej. Patrzył w oczy Diany i widział w nich swoją śmierć. Swoją własną, długą i bolesną śmierć, od której nie miał ucieczki. Wciąż siedział przywiązany do krzesła i nie miał możliwości uwolnienia spod ciasnych supłów choćby jednej dłoni. Tęczówki brunetki już teraz sprowadzały na niego cierpienie, na jakie w pełni zasłużył, po wielu aktach okrucieństwa.
        -Co masz zamiar zrobić? - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, przez które wypuszczał krótki, świszczący oddech.
Jeszcze parę godzin temu, po środku łóżka w sypialni Diany, końcówki jej prostych włosów przyjemnie drażniły skórę spiętych ramion. Tera jednak, gdy nachylała się nad nim i muskała jego ciało pojedynczymi kosmykami, czuł coraz większy strach. Bał się młodej kobiety, którą z łatwością obezwładniłby jednym ruchem ręki. Oczywiście, gdyby nie był skrępowany. 
        -Wiesz, co powinnam zrobić? Własnoręcznie cię wykastrować, abyś już do końca życia chodził ze szpecącą cię blizną, która na każdym kroku przypominałaby ci o tym, jak obrzydliwym potworem jesteś. Ale nie zrobię tego, nie umiałabym znaleźć w sobie wystarczająco siły i odwagi. Nie jestem tak zawzięta, jak Bree. To ona zbliżyła się do twojego synka, aby móc być blisko ciebie i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Próbowałyśmy wpędzić cię do grobu nie raz, a ty mimo wszystko zawsze uchodziłeś z życiem. Miałeś szczęście. Miałeś cholerne, pieprzone szczęście, na które nie zasłużyłeś.
        Justin znów zaczął zbierać każdy z poszczególnych elementów swojego życia w jedną całość. Wypadek, otrucie nie były przypadkiem, a skrupulatnie zaplanowanym morderstwem, mającym na celu uwolnienie świata od zła, jakie z każdym dniem wnosił Justin. On sam wiedział, że świat bez niego byłby lepszy. Miał świadomość swoich grzechów i popełnionych błędów. Gdyby starczyło mu odwagi, sam skończyłby ze sobą i uwolnił krzywdzonych od bólu.
        -Powinieneś umierać w okropnych męczarniach. Może wtedy zrozumiałbyś, jaką krzywdę wyrządzałeś tym wszystkim bezbronnym dzieciakom, w tym mnie. Pewnie nie pamiętasz, ale do Bree, mojej małej siostrzyczki, która wtedy miała zaledwie osiem lat, również zacząłeś się zbliżać. Wtedy obiecałam samej sobie, że zemszczę się, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
        Justin oddychał coraz szybciej, a jego szeleszczący oddech szumiał w uszach. Nigdy nie bał się tak przeraźliwie mocno, jak w tym momencie. Szarpał się co parę chwil, mając nadzieję, że ciasno zawiązane liny rozluźnią się choćby odrobinę. Serce szatyna podskoczyło do samego gardła, gdy w dłoni Diany zalśnił srebrny, ostry jak brzytwa nóż. Do tej pory jedynie się bał. Teraz wpadł w panikę.
        -Diana, do cholery, co ty chcesz zrobić? - poczuł na policzku ostrze błyszczącego noża, a wtedy jego serce ostatecznie przestało bić.
Syknął głośno i zacisnął powieki, gdy poczuł na skórze smugę gorącej krwi, która nieubłaganie płynęła prosto w stronę kącika ust. Wyczuł jej metaliczny smak i momentalnie splunął na wilgotną posadzkę. Jego naturalnym odruchem było uniesienie dłoni i przyłożenie opuszek palców do głębokiego rozcięcia na policzku, lecz związane nadgarstki ponownie przypomniały mu o skrępowanym ciele.
        Wpadł w szał. Zaczął szarpać ramionami i potrząsać głową. Łudził się, że każdy ruch zacznie stopniowo rozluźniać węzły, a tymczasem jeszcze silniej zaciskał je na swoim ciele. Pragnął wydostać się z zaciemnionej piwnicy i zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza. W ciasnych, czterech ścianach czuł, że się dusi i zakończy życie prędzej, niż zaplanowała mu to Diana. Teraz żałował, że pospiesznie wyszedł z baru i z piskiem opon dotarł pod mieszkanie Diany, aby kochać się z nią bez opamiętania. Wolał umrzeć w samotności, sam odebrać sobie życie. Czuł, że śmierć, którą wybrały dla niego czarnowłose siostry, charakteryzować się będzie zdecydowanie większą brutalnością i cierpieniem. Bał się bólu, nieświadomy, że sam czynił go w znacznie większym stopniu, na dwóch płaszczyznach - fizycznej i psychicznej.
        -Boisz się? - Diana nachyliła się nad mężczyzną.
Była piękna. Zabójczo piękna. Dosłownie. Gdyby nie jej uroda, Justin nie siedziałby teraz na drewnianym krześle w wilgotnej piwnicy. Nie musiałby drżeć w oczekiwaniu na śmierć. Własną śmierć.
        Po raz pierwszy uwierzył w Boga i w jego zbawczą moc. Nie łudził się już, że nagły przypływ wiary uchroni go przed nieuniknionym. Miał tylko nadzieję, że okazana skrucha i odczuwany ból za grzechy nie rzuci go w otchłań piekła. Polegał na dobroci Boga i wierzył, że stwórca znajdzie dla niego cichy kąt, pomiędzy niebem, czyśćcem i piekłem. 
        -Drżysz, Justin. Ty drżysz. Na całym ciele, w każdym zakamarku duszy. Boisz się śmierci, prawda? 
Bez znieczulenia rozcięła jego skórę na ramieniu ostrzem noża, przejeżdżając przez tatuaże na barku, w okolicach łokcia i na przedramieniu. Utworzyła długą, głęboką ranę po sam złoty zegarek na nadgarstku.
        -Diana, błagam, przestań - wyjęczał żałośnie, zatrzymując pod powiekami kujące łzy. 
Rana piekła go niemiłosiernie, a w jego wnętrzu narastał strach, wyraźnie widoczny w tęczówkach. Nie mógł w żaden sposób ulżyć swojemu cierpieniu. Potrafił jedynie czekać. Czekać na śmierć, na najmocniejsze, ostatnie cięcie przy gardle.
        -Zacznę płacić na Emily wysokie alimenty, tylko błagam, przestań - nie czuł, że jeszcze bardziej się pogrąża. Diana nie znała litości. Nie, gdy patrzyła w oczy tego, który zniszczył jej życie.
        -Jesteś chory! - wrzasnęła, odsuwając ostrze od skóry. Zastąpiła je mocnym, siarczystym uderzeniem w policzek. - Myślisz, że po tym wszystkim zakryjesz blizny swoimi żałosnymi pieniędzmi? 
Mężczyzna zdołał wyprowadzić na ogół spokojną dwudziestolatkę z równowagi. Do tej pory bawiła się z nim, pogrywała, natomiast teraz zamierzała uświadomić mu, czym jest brutalność, którą Justin nieświadome wyrzucał z siebie z każdym spojrzeniem.
        -Nienawidzę cię z całego serca za to, co mi zrobiłeś. Nienawidzę cię tak, jak jeszcze nigdy nikogo nie znienawidziłam. Nie od razu rozumiałam, co robiłeś, czym mnie otaczałeś, mówiąc, że jesteś moim przyjacielem i chcesz mi pomóc.  Dopiero po czasie, po wielu łzach i nieprzespanych nocach. Zapłacisz mi za to najwyższą cenę.
        -Diana położyła dłoń na bokserkach mężczyzny i zacisnęła dłoń. Nie w sposób przyjemny dla szatyna i dla jego niespokojnych hormonów. Celowo zrobiła to mocno i boleśnie. Pragnęła usłyszeć jego żałosne skomlenie. Pragnęła, aby ze łzami w oczach błagał o litość, tak, jak przed laty ona błagała jego. Odwróciła role.
        Zajęczał w bólu, zaciskając powieki, szczękę, a także pięści za oparciem krzesła. Starał się milczeć, gdy widział satysfakcję na twarzy Diany, lecz nie potrafił hamować naturalnych, wrodzonych odruchów, jak strach przed bólem i cierpieniem. Czuł mocny ucisk niewielkiej dłoni na kroczu i pragnął, aby puściła go choćby na moment. Błagał podświadomie. Wypowiadane na głos słowa jedynie rozśmieszyłyby pozbawioną skrupułów brunetkę.  Przegrał walkę z samym sobą i zawył przez szparę między dolną, a górną wargą. 
        -Co, Justin, boli? Mnie też bolało. Bolało dużo bardziej, niż mógłbyś przypuszczać. Nigdy tego nie zrozumiesz, a ja nie jestem w stanie przybliżyć ci uczucia, jakie towarzyszyło mi za każdym razem, gdy zaczynałeś mnie dotykać - zacisnęła dłoń na jego przyrodzeniu ostatni, najmocniejszy raz i puściła je gwałtownie, przynosząc Justinowi ogromną ulgę, która uleciała z jego rozchylonych ust wraz z cichym westchnieniem. 
Nie skończyła. Rozpoczęła jedynie ciszę przed burzą.
        -Powinnam wpakować ci kulkę w łeb, ale taka śmierć byłaby dla ciebie zdecydowanie zbyt przyjemna. 
        Justinowi mignął przed oczami pas, trzymany przez drobne ręce Bree. Przestał się modlić i przestał błagać Boga o litość. Wiedział już bowiem, że nawet stwórca nie wysłucha jego wołań.
        -Będzie bolało, Justin - poczuł tuż przy uchu ciepły oddech Bree i krótkie muśnięcie. 
        Nie mógł powstrzymać jej przed zapięciem wokół bioder pasa z ładunkami wybuchowymi. Już teraz czuł ból rozrywanego w strzępy ciała. Chciał umrzeć jak najszybciej i razem z wybuchem spalić poczucie winy, które wzrastało w nim z każdym spojrzeniem w oczy Diany. Pamiętał je dokładnie, wystraszone i nieufne. Pamiętał, ile cierpienia dostrzegał w nich każdego dnia. Za każdym razem ignorował.
        Diana wyciągnęła z kieszeni ozdabianą zapalniczkę i zaczęła wpatrywać się w tańczący płomień. Odwlekała moment, w którym zbliży go do ciała Justina, aby wzbudzić w nim jeszcze większy lęk. Mężczyzna natomiast zamknął oczy, by w ostatnich chwilach nie oglądać postaci oprawców. Czekał na śmierć.
        Poczuł palący ból przy skórze głowy i zrozumiał, że ogniem zajęły się jego kasztanowe włosy. Palić zaczęła go również skóra nadgarstków, na które płomień przeszedł po sznurze. Największy ból wywołał jednak materiał bokserek, który przez sztuczną tkaninę zaczął wtapiać się w ciało. Płonął żywcem i nie oszczędzał już jęków, zwierzęcych ryków bólu i łez. Umierał powoli. Umierał śmiercią bolesną i nieludzką, lecz w pełni zasłużoną.
        -Do zobaczenia w piekle, Justin.
        Drzwi, przez które na moment do pomieszczenia wpadła wąska smuga światła, zatrzasnęły się z rozległym skrzypnięciem. Diana i Bree, trzymając się za ręce, zdążyły oddalić się na kilkanaście metrów, kiedy po okolicy, wewnątrz lasu, rozległ się donośny huk, dziki wrzask bólu i swąd palonego ciała.
        

~*~


Cóż, uśmierciłam go. Kto uważa, że na to zasłużył, a kto jest innego zdania? Czekam na Wasze opinie :)
Rozdział nie należy do moich ulubionych, w szczególności początek nie wyszedł dobrze, za co przepraszam.
Wiecie, że przed nami już tylko epilog?
ask.fm/Paulaaa962

Ps. Gdyby ktoś był ciekawy, skąd pomysł na zakończenie:


14 komentarzy:

  1. Ojej ,nie spodziewałam,się takiego zokończenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam tak cholernie mieszane uczucia co do tego wszystkiego, że po prostu nie mogę.
    Z jednej strony on na to zasłużył. Zasłużył na to całe cierpienie, które sam przez wiele lat wyrządzał innym.
    Ale z drugiej strony on po prostu tego nie kontrolowała. Był chory psychicznie i uzależnił się od tego. A czegoś takiego nie da się po prostu zaprzestać.
    To pierwsze Twoje fanfiction, które czytam podczas tego gdy to tworzysz. Od początku do końca. Nie wiem czy dobrze to wyjaśniłam, ale mam nadzieję, że się domyślisz ;D Strasznie szybko to minęło!
    Teraz pozostał tylko epilog, tak? Czekam z niecierpliwoscią :)
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu słodki...jestem w szoku. Pedofilia to największa zbrodnia i faktycznie takich facetów jakim Justin jest w tym opowiadaniu zdecydowanie powinno się surowo karać. Nie wiem czy podpalenie go to odpowiednia kara, bo śmierć jest zbyt prosta...ktoś taki powinien dostać o wiele bardziej bolesną karę. Tak myślałam, że Diana nie pojawiła się w tym opowiadaniu bez powodu, ale nie spodziewałam się, że jest siostrą Bree.
    Jak cztałam twoje opowiadanie to od razu mi się skojarzyło z tą piosenką Słonia, ale nigdy bym sspodziespodziewała, że twoje opowiadanie również zakończy się takim horrorem.
    Cieszę się, że nie zakończyłaś tego opowiadania w taki sposób, że Justin by się zmienił, bo wiadomo, że tacy ludzie się nie zmieniają.
    Szkoda, że to już koniec, ale cieszę się, że prowadzisz jeszcze inne blogi, bo wprost uwielbiam twoje opowiadania, które zawsze są oryginalne. Życzę dużo weny. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze zrobiły, i z jednej strony zgadzam się z przedmówczynią, bo myślę, że elektryczne krzesło byłoby bardziej odpowiednie, śmierć bolesna i trwa kilka minut, jednak świadomość tego, że masz na sobie zdetonowaną bombę, że się palisz, to też jest okropna śmierć, poprzez spalenie... również cholernie bolesna i nie jest krótka, także myślę że w takich prowizorycznych warunkach najlepiej zastąpi moją pierwszą propozycję. ale naprawdę się cieszę, że on umarł w tym opowiadaniu, bo, mimo iż czytałam to opowiadanie z zapałem, to jednak zdaję sobie sprawę z tego, że pedofilia to chyba nawet gorsza zbrodnia niż morderstwo, więc sądzę, że taki obrót sprawy jest jak najbardziej właściwy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytając rozdział napisany przez Ciebie, myślałam że zagłuszę poczucie winy, ale tak nie było. Dość trudno mi się czytało ten rozdział i z każdą linijką bałam się co mogłabyś wymyślić. Taka śmierć. Wiem, że zasłużył, ale... zawsze jest ale tylko nie potrafię znaleźć je właśnie tutaj. Bo rozdział jest jak zwykle, bez jakichkolwiek zastrzeżeń. Boże, nie potrafię uwierzyć, że to już ostatni, mimo że będzie jeszcze epilog, wiem że to już taki ostateczny koniec. Weny życzę :*** Rozdział niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurde końcówka przerażająca .... Zskoczyłaś mnie totalnie , niespodziewałam się że aż tak dramatycznie potrafisz pisać. Super Ci to wyszło :D

    OdpowiedzUsuń
  7. O fuck, wszystko, naprawdę wszystko. wszystkiego się spodziewałam, ale Ty jak zwykle mnie zaskoczyłaś... i to jak. Cholera, to chyba za dużo nawet jak dla mnie. To okrutne, nie wyobrażam sobie nawet, w jakich męczarniach umierał, matko boska :o

    OdpowiedzUsuń
  8. Końcówka mocna ale jakoś się tego spodziewałam że zakończysz mocnym akcentem. Oczywiście zasłużył na karę ale sądzę że nawet w takich przypadkach należy się odrobina człowieczeństwa, oczywiście nie bronię Justina ale uważam że taka kara byłaby zbyt brutalna.
    Co do ogółu tom opowiadanie światne, czekam z niecierpliwością na epilog

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie nie ja płacze :'-( czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem co mam czuć z jednej strony mu się należało ale z drugiej żal mi go. (:

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja wiem, ze on zasluzyl na smierc i z naprawde z jednej strony sie ciesze, ze juz zadnej krzywdy nikomu nie wyrzadzi, ale z drugiej ja tak bardzo nienawidze smutnych zakonczen i wspolczuje mu troche, ze odczuwal ten bol..
    A co do Diany to przeczuwalam, ze cos takiego sie wydarzy, bo przeciez nie mogla sie tak nagle z nikad pojawic, ale nigdy bym sie nie domyslila,ze ona i Bree moga byc siostrami, to mnie zaszkoczylo ;o
    Mam nadzieje, ze w prologu napiszesz jak smierc Justina przyjeli Zayn i Vicky, bo naprawde jest ciekawa, bo Zayn niby bardzo sie wkurzyl jak sie dowiedzial jakim potworem jest jego ojciec, ale w sumie to nadal jego ojciec... a Vicky, wroci do braci czy co sie z nia stanie? :)

    Weny i do nastepnego <33

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozpłakałam się. Nie wierze, że zabiłaś go w taki sposób. Zasłużył na śmierć, ale nie na taką okropną. Na początku myślałam, iż popełni samobójstwo, później kiedy przeczytałam końcówkę 24 rozdziału nie miałam co do tego już takiej pewności. To, że Diana i Bree są siostrami było dla mnie chwilowym szokiem. Ale największym dla mnie było to, w jaki sposób zabiły Justina. Nikomu nie życzę takiej śmierci. Czekam na kolejny xx

    OdpowiedzUsuń
  13. Niby mi go szkoda, a niby nie. Uwazam zakonczenie za sluszne :) Nalezaly sie mu takie meczarnie za to co wyrzadzil tym wszystkim niewinnym dzieciom. Pod koniec zrobilo mi sie szkoda Diany, ale jestem dumna z jej postawy :)
    Cale opowiadanie bylo swietne <3 Jedno z moich ulubionych. Szkoda ze to juz koniec :/
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  14. To takie smutne płacze����������

    OdpowiedzUsuń