***Justin's P.O.V***
Martwiłem się o nią, odkąd wysiadła z mojego samochodu i uciekła w nieznanym kierunku. Byłem jednak psychologiem i doskonale wiedziałem, że Vicky potrzebowała odrobiny swobody, aby mogła poukładać myśli i uspokoić zbyt szybko bijące serduszko. Zdawałem sobie sprawę, że zaistniała sytuacja nie była dla niej prosta. Niestety, nie potrafiłem dostrzec w tym swojej winy. Byłem przekonany, że dobrze ją traktuję, że swoim zachowaniem nie sprawiam jej krzywdy. Z biegiem czasu sam nie potrafiłem już ocenić, czy jedynie okłamywałem samego siebie, widząc jej ból i cierpienie, czy naprawdę nie potrafiłem odróżnić dobra od zła.
Siedząc na kanapie w salonie, w kolorze zmieszanej z mlekiem kawy, przekładałem między palcami poszczególne strony dokumentów, sporządzonych podczas wizyt młodych pacjentów. Skupiłem się na treści ich problemów, jakie przekazali mi rodzice bądź prawni opiekunowie. Jedne dotyczyły malych dzieci i ich pozornie błahych problemów, natomiast inne starszych, przebywających w nastoletnim okresie życia. Do tych ludzi, już nie dzieci, lecz jeszcze nie dorosłych, dotrzeć było najtrudniej. Potrzeba było czasu i przede wszystkim zaangażowania.
Sięgnąłem po niebieski kubek, wypełniony czarną, świeżo parzoną kawą. Upiłem kilka łyków, uważając przy tym, aby nie poparzyć języka gorącym napojem. Jednocześnie nie odrywałem wzroku od dokumentów czternastoletniej Abby Starling. Otrzymałem je z miejscowej placówki wychowawczej. Dziewczyna trafiła do poprawczaka, gdyż jej rodzice nie byli w stanie poradzić sobie z wychowaniem jej. Po przeczytaniu tej części dokumentu, pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem. Odkąd zostałem psychologiem uważałam, że skoro rodzice w gorszym momencie nie są w stanie poradzić sobie z własnym dzieckiem i w zmian oddają je do placówki wychowawczej, od początku nie byli dobrym materiałem na rodziców.
-Abby Starling, urodzona dwudziestego ósmego kwietnia, dwa tysiące pierwszego roku. Umieszczona w placówce szkolono - wychowawczej na dziesiątej ulicy w Seattle za liczne wagary, nadużywanie środków odurzających oraz nieliczne bójki szkolne - przeczytałem na głos, robiąc przerwę na dwa łyki kawy.
Sprawa Abby nie była dla mnie nowością. Z podobnymi problemami miałem do czynienia na codzień. Już po przeczytaniu pierwszych zdań wiedziałem, w jaki sposób podejść do sprawy.
Chciałem pochwycić kolejny z dokumentów, leżących w czarnej, papierowej teczce na szklanym stoliku, tym razem dotyczący siedemnastoletniego chłopaka, którego pewność siebie była na znikomym poziomie. Wbrew pozorom, łatwiej było mi pomóc zagubionemu chłopakowi, z myślami samobójczymi, niż młodej dziewczynie, która za wszelką cenę chciała stać się dorosła. Do każdego musiałem podchodzić w inny, unikalny sposób, aby znaleźć przyczynę danego zachowania. Jednocześnie swoim podejściem powinienem wzbudzić zaufanie, bez którego stałem w miejscu.
Wtedy doszedł do mnie cichy odgłos klamki, który wydaje, kiedy tylko ktoś położy na niej dłoń i delikatnie naciśnie. Zanim ujrzałem Vicky, zdążyłem odstawić kubek z kawą oraz dokumenty i wstać z kanapy, wsuwając jedną dłoń do kieszeni czarnych spodni od garnituru, z którym nie rozstawałem się nawet na moment. W mojej szafie nie było praktycznie innych ubrań. Wisiały w niej tylko eleganckie koszule, marynarki i idealnie wyprasowane spodnie. Jedynie na bocznej półce leżała para dresów i sportowa koszulka, używana podczas biegu czy sporadycznych wizyt na siłowni.
Dziewczynka spojrzała na mnie z widocznym przerażeniem, a kiedy chciałem zbliżyć się do niej i wyciągnąć w jej kierunku otwartą dłoń, licząc że złapie ją, podejdzie bliżej i przytuli się do mnie, jak do przyjaciela, ona zrzuciła z ramion kurtkę i wbiegła po schodach na górę. Na sam koniec usłyszałem jeszcze odgłos gwałtownie zamykanych drzwi, a po tym w domu znów nastała grobowa cisza, przerywana jedynie spokojnym oddechem, miarowo opuszczającym moje usta.
Pozostawiając papierkową robotę, przeszedłem z salonu do kuchni, wysprzątanej na błysk. Raz w tygodniu przychodziła do nas kobieta w średnim wieku, która dbała o idealną czystość w domu. Mieszkając jedynie z Zaynem, który nie miał skłonności do pozostawiania po sobie bałaganu, zazwyczaj utrzymywaliśmy nienaganny porządek, którego starałem się dopilnować. Myślę, że niewiele brakowało, abym mógł nazwać się pedantem, któremu przeszkadza najmniejsza plama na kuchennym blacie.
Wyjąłem z wiszącej nad zmywarką szafki kubek w kolorowe paski i wypełniłem go wieloowocowym sokiem, wyjętym prosto z lodówki. Wzdychając ciężko, wyszedłem z kuchni i schodami dotarłem na pierwsze piętro. Byłem pewien, że zastanę Vicky w jej pokoju, skuloną na łóżku, cicho płaczącą. Zapukałem więc w drewniane drzwi i odczekałem chwilę, jednak z wewnątrz nie dobiegło mnie nawet ciche pociągnięcie nosem. Wszedłem do środka pokoju i wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom, nie ujrzałem na łóżku malutkiej Vicky. W ogóle nie było jej w pokoju, który od jednego końca, do drugiego, świecił pustkami.
-Vicky? - zajrzałem również do przestronnej łazienki, udekorowanej w jasnych, stonowanych kolorach, jednak ona także nie kryła we wnętrzu postaci dziewczynki.
Lekko zaniepokojony wyszedłem z obu pomieszczeń i zacząłem otwierać kolejno każde drzwi na pierwszym piętrze. Szatynki nie odnalazłem również w sypialni Zayna i pokoju gościnnym. Dopiero na sam koniec, naprawdę poddenerwowany jej zniknięciem, wkroczyłem do swojej sypialni, właściwie bez większej nadziei, że odnajdę ją w środku. A jednak, dziewczynka siedziała na skraju mojego łóżka, przykrytego brązową narzutą, z rękoma na chudych kolankach, drżąc na całym ciele, nie z zimna, a z nadmiaru emocji. Często miałem do czynienia z podobnym stanem w pracy. Kiedy dziecko nie rozumiało, w jakim położeniu się znalazło, kiedy nie przyswajało większości przekazywanych informacji, zaczynało trząść się i zupełnie wyłączać umysł, który nie byłby w stanie pochłonąć więszej ilości myśli.
-Vicky, słonaczko, martwiłem się o ciebie. Gdzie byłaś przez ten czas? Dlaczego ode mnie uciekłaś? - powoli, z odpowiednim podejściem, zbliżyłem się do Vicky, aby nie wystraszyć jej zupełnie. Ukucnąłem przed kolanami dziewczynki, a jej dłonie obiąłem swoimi, pokrywając całą ich maleńką powierzchnię.
-Zrobiłeś mi krzywdę, znowu - ogromnie zdziwił mnie ton jej głosu. Nie był szeptem, w zasadzie nawet nie drżał. Mógłbym nazwać go stanowczym, gdyby nie należał do tak maleńkiej dziewczynki.
-Kochanie, to nie tak - powiedziałem spokojnie, przykładając wierzch jej dłoni do ust. Zacząłem w taki sposób, jakbym chciał przez następne minuty na nowo tłumaczyć jej wszystko. Tymczasem nawet nie wiedziałem, co nowego powiedzieć.
-Więc jak? Przecież wiedziałeś, że to sprawia mi ból - po raz pierwszy zabrała dłonie z mojego uścisku i na nowo położyła na swoich kolanach, o które opierałem się ostrożnie. - Co ty tak naprawdę mi robisz? Dlaczego przez ciebie płaczę? Dlaczego płaczę, choć sama nie potrafię tego zrozumieć? Mówiłeś, że jesteś moim przyjacielem, więc odpowiedz mi na każde z tych pytań. Powiedz, dlaczego przez ciebie czuję się tak źle.
Spuściłem głowę i wbiłem wzrok w stópki Vicky, zakryte czerwonymi skarpetkami. Wierzcie lub nie, ale czułem się w tej chwili okropnie, jak ostatni potwór, którym w rzeczywistości byłem, lecz długo nie potrafiłem tego dostrzec. Chociaż bardzo chciałem, nie potrafiłem jej niczego wyjaśnić, nie potrafiłem jej uspokoić. Nie wiedziałem, jakich słów użyć, aby zrozumiała, że gdybym tylko potrafił, nie krzywdziłbym jej, ale troszczył się najlepiej, jak potrafię. Moja psychika była bardzo skomplikowaną, złożoną konstrukcją, do której docierali nieliczni i również nieliczni byli w stanie ją zrozumieć. Dotychczas nikt poza mną samym nie starał się poznać moich myśli i toku rozumowania. Vicky jest pierwszą, która pyta, pierwszą, która docieka i która chce znać odpowiedzi na dręczące ją pytania. I mimo że czekałem na podobny moment długo, teraz potrafiłem jedynie milczeć.
Po raz pierwszy to ja nie patrzyłem w jej oczka, które tym razem nie opuszczały mnie nawet na moment. Unikałem jej dociekliwego spojrzenia, które z każdą chwilą wprawiało mnie w coraz większe zakłopotanie. Nagle jednak dostrzegłem krew, pokrywającą materiał prawego rękawa Vicky. Wtedy nie miało już dla mnie znaczenia jej samopoczucie. Liczyła się tylko krzywda fizyczna, którą odczuwała i której skutkiem były ślady krwi na bluzce.
-Vicky, co ci się stało? - gwałtownie, może nawet zbyt szybko i energicznie, złapałem jej rękę i jednym ruchem podwinąłem rękaw do łokcia. Na gładkiej skórze dziewczynki ujrzałem trzy dość grube i długie kreski, wykonane ostro zakończonym przedmiotem.
Gdybym od wielu lat nie zajmował się psychologią, mógłbym łudzić się, że powstały w wyniku skaleczenia. Zbyt dobrze jednak wiedziałem, że pozostawione na nadgarstku ślady są wynikiem samookaleczenia.
-Zrobiłaś to sama? - spytałem dość ostro.
Na ogół byłem osobą spokojną, jednak gdy w grę wchodził niepokój o drugą osobę, zmieniałem się w zupełnie innego człowieka, który byłby w stanie wydać z siebie ciche warknięcie i użyć agresywnego tonu.
-Nie powiem ci - razem z odkryciem kilku ran, pozornie małych, lecz jednocześnie otwierających drzwi do świata, w którym ból psychiczny przenosi się na ból fizyczny, Vicky straciła pewność siebie. Jej głos zadrżał minimalnie, a ja mimo wszystko, mimo strachu, który zaczęła odczuwać ponownie, ucieszyłem się. Lepiej dla nas obu będzie, jeśli Vicky pozostanie wystraszoną dziewczynką, niż zmieni się w pewną siebie osobę, pragnącą poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Będąc prawdziwą sobą jednocześnie była w stanie ochronić mnie, ochronić moje nieczyste postępowanie.
Nakazałem Vicky, aby wstała z krańca łóżka i, trzymając dłoń w uścisku mojej, wyszła za mną z pomieszczenia. Owszem, była niepewna, ale nawet nie starała się sprzeciwić. Chociaż wiedziała, że nie jestem człowiekiem skłonnym do nerwów, obawiała się, że jeden nieprawidłowy ruch może wywołać u mnie zmianę nastroju. Wolała więc nie ryzykować i wykonać moje polecenie, które, tym razem, miało na celu jedynie dobro dziewczynki, nic więcej.
Oboje zeszliśmy po drewnianych, cicho skrzypiących schodach, do salonu, z którego jedne wśród drzwi prowadziły do niewielkiej łazienki, z ubikacją, śnieżnobiałą umywalką i szafką, w której z dokładnością do milimetra, w równych odstępach poustawiane było parę kosmetyków oraz apteczka, której teraz potrzebowałem najbardziej.
-Usiądź tutaj, słonko - pokierowałem Vicky na drewniany stołek, ustawiony w rogu łazienki, z beżowymi kaflami na podłodze i do połowy ścian, a sam otworzyłem apteczkę i wyjąłem z niej wodę utlenioną oraz cienki bandaż, do tej pory nie użyty ani razu. - Mam nadzieję, że jesteś inteligentną dziewczynką i nie zrobisz tego nigdy więcej - namoczonym wacikiem przejechałem po zaschniętych plamach krwi na nadgarstku, na nowo drażniąc stosunkowo świeże rany. Usłyszałem z ust Vicky syk, jaki wydała kilkukrotnie, po zetknięciu się odkażającej substancji z rozciętą skórą. Miałem nadzieję, że lekkie szczypanie zniechęci ją do dalszego eksperymentowania z własną skórą i nauczy, że parę cięć niczego nie wytłumaczy.
Na codzień miałem do czynienia z samookaleczaniem, widziałem, jak wiele młodych ludzi sięga po ten sposób odreagowywania. Nie pochwalałem ich zachowania. Z nimi również najtrudniej było mi rozmawiać. Zamykali się we własnym świecie, nie wpuszczając do serca pomocnych rad. Dlatego tak bardzo bałem się, że nie będę w stanie przekonać Vicky do zmiany nastawienia.
-A teraz opowiedz mi, dlaczego to zrobiłaś. Dlaczego i przede wszystkim w jaki sposób? W jaki sposób wpadłaś na tak lekkomyślny pomysł? - obwiązując elastyczny bandaż dookoła chudego nadgarstka Vicky, zachęciłem ją łagodnym spojrzeniem, aby odezwała się i porozmawiała ze mną, na nowo nawiązując nić porozumienia.
-Zrobiłam to dlatego, że znów mnie skrzywdziłeś, chociaż obiecałeś, że nigdy tego nie zrobisz i nie zamierzam więcej czegoś takiego robić, to boli - jako psycholog odniosłem wrażenie, że wbrew pozorom i wbrew doświadczeniom, prowadzonym na innych pacjentach, Vicky nie przyniosło to nawet minimalnego ukojenia, jakby wcale tego nie chciała, jakby została zmuszona do samookaleczenia się. I prawdopodobnie dalej drążyłbym temat, gdyby nie dodała, że nie ma zamiaru tego powtórzyć.
Kończąc zawijanie bandaża, wsunąłem końcówkę za wcześniejszy materiał, aby trzymał się na nadgarstku dziewczynki. Obejrzała go dokładnie z każdej strony, a potem odważyła się spojrzeć w moje oczy, które od paru minut nie odrywały się od jej. Potrzebowałem jednego uśmiechu szatynki, jednego, przyjaznego gestu z jej strony, który pozwoliłby mi poczuć się lepiej. Ona jednak milczała. Nie odezwała się również wtedy, kiedy dłońmi pogładziłem wierzch jej ud, spokojnymi, okrężnymi ruchami, na koniec składając pocałunek na jednym z jej chudych kolan. Nie była pierwszym dzieckiem, które działało na mnie w ten sposób. Dopiero przy niej jednak zacząłem zauważać, że nie jestem dobrym człowiekiem, wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom.
Wtedy wewnątrz domu rozległ się dzwonek do drzwi. Posyłając ostatnie, zarazem przyjazne, jak i przepraszające spojrzenie Vicky, wyszedłem z łazienki, poprawiając krawat, zawieszony na szyi i wygładzając kieszenie w granatowych spodniach. Doszedłem do drzwi, odrzucając jeszcze kosmyk grzywki, który dołączył do reszty włosów, tworząc jedną całość w kolorze pośredniego blondu na czubku głowy.
-Anastasia? - byłem bardziej niż zdziwiony, widząc w progu domu swoją byłą żonę, z którą rozwiodłem się pół roku temu. Ubrana była w elegancką, dopasowaną sukienkę, opinającą się na jej szczupłym ciele. Na ramiona zarzuciła czarną marynarkę, a w obu dłoniach, na wysokości brzucha, trzymała skórzaną torebkę, bawiąc się jej paskiem.
Od rozprawy rozwodowej nie zmieniła się praktycznie wcale. Jej ciemnobrązowe, długie włosy opadały kaskadami na ramiona i plecy, a oczy, otoczone gęstymi, wytuszowanymi rzęsami, sprawiały wrażenie tajemniczości, kryjącej się pod pozornie niewinnym spojrzeniem.
Anastasia była w moim wieku i musiałem przyznać, że była bardzo zadbaną kobietą o delikatnych rysach twarzy i równie delikatnej urodzie. Poznaliśmy się już w liceum. Wtedy również na świat przyszedł nasz syn, Zayn. Aby nie wychowywał się w rozbitej rodzinie, niedługo po tym wzięliśmy ślub, praktycznie niewiele myśląc nad podjęciem tej jednej z najważniejszych decyzji w życiu. Nasze małżeństwo opierało się zarówno na codziennych sprzeczkach o błahostki, jak i na awanturach, po których przez tygodnie zamienialiśmy ze sobą raptem parę słów. Aż w końcu doprowadziliśmy do rozwodu, który był w naszym przypadku konieczny. Inaczej po dziś dzień męczylibyśmy się w swoim towarzystwie. I tak, jak mieszkając razem, kłóciliśmy się każdego dnia, tak od rozprawy sądowej praktycznie wcale nie mieliśmy okazji rozmawiać.
-Wejdź - odkaszlnąłem w końcu i szerzej otworzyłem drzwi, aby wpuścić kobietę do salonu. Obserwując, jak jej postać przeszła przez próg i zniknęła wewnątrz domu, mogłem usłyszeć odgłos szpilek, uderzanych o wypolerowany parkiet. - Co cię do mnie sprowadza?
Od rozwodu nasze relacje pozostawały bardzo oficjalne i chłodne, jednak czułem, że tak będzie lepiej. Żadne z nas nie starało się na nowo naprawiać relacji, ponieważ oboje nie czuliśmy takiej potrzeby. Ja rzuciłem się w wir pracy, natomiast Anastasia zaczęła na nowo układać sobie życie, czego dowiedziałem się z przypadkowych wzmianek Zayna o mężczyznach, z którymi spotykała się brunetka.
-Co prawda nie jesteśmy już małżeństwem, ale łączy nas wspólny syn i to o nim chciałam porozmawiać. O nim, a konkretniej o jego nowej dziewczynie, Bree - moje brwi wystrzeliły ku górze, kiedy tylko usłyszałem imię największej zagadki, jaką było mi dane spotkać w życiu. Z jednej strony była jeszcze piętnastoletnim dzieciakiem, ze słodką buźką i ciętym językiem. Z drugiej jednak nigdy nie byłem w stanie przewidzieć jej ruchów. Najlepszym tego przykładem była ostatnia scena pomiędzy nami w samochodzie, kiedy odwoziłem ją do domu. Z początku byłem niemal pewien, że czuła względem mnie respekt, może nawet strach. Jednak jej ruchy, jej sposób wyrażania myśli sprawił iluzję, że obok mnie, na fotelu pasażera, siedziała dorosła kobieta, mająca wieloletnie doświadczenie z mężczyznami. Pomimo usilnych starań nie potrafiłem jej odkryć, zrozumieć.
-Przepraszam cię, Ana, ale spieszę się do pracy - mogłem wyraźnie zobaczyć, jak kobieta drgnęła niespokojnie, kiedy moje usta wymówiły zdrobniałą wersję jej imienia. Tylko ja używałem niepełnej wersji, a ona reagowała na to w taki sam sposób, jak lata temu, kiedy mogłem nawet powiedzieć, że darzyłem ją miłością, jaką mężczyzna darzy kobietę. Oczywiście, nie było to silne uczucie, zdolne do poświęceń, jednak mówiąc przed ołtarzem, że ją kocham, nie kłamałem. Uczucie zwyczajnie wygasło z czasem. - Ale jeśli chcesz, mogę cię odwieźć i porozmawiamy w drodze.
Anastasia już schylała głowę, aby przytaknąć, kiedy nagle spojrzała w kierunku drzwi łazienki. Wydały one bowiem ciche skrzypnięcie, sygnalizujące obecność osoby trzeciej. Mówiąc szczerze, z początku nie wiedziałem, jak wytłumaczyć Anie, jaką rolę w moim życiu pełni Vicky, mimo świadomości, że tak naprawdę nie muszę tłumaczyć się ze swojego postępowania. Poczułem jednak, że odrobinę nagięta prawda uspokoi Anastasię i może nie wyprowadzi ze zdziwienia, jakie malowało się na jej twarzy, ale z pewnością odsunie jakiekolwiek podejrzenia.
-To jest Vicky. Była córką mojego przyjaciela, który niedawno zginął w wypadku samochodowym. Obiecałem mu przed śmiercią, że w razie jakichkolwiek nieprzewidzianych sytuacji zaopiekuję się Vicky, dlatego zaadoptowałem ją -wymyśliłem na poczekaniu, choć tak naprawdę nie musiałem tłumaczyć się z czegokolwiek. Ja i Anastasia nie byliśmy już małżeństwem i na nowo stanowiliśmy dwie osobne jednostki, nie jedną całość.
Kobieta jeszcze przez parę chwil przypatrywała się przestraszonej Vicky. Obie rozumiały z zaistniałej sytuacji bardzo niewiele. Dziękowałem jednak Bogu, że Vicky milczała i nie zadawała niepotrzebnych pytań. Wtedy naprawdę mogłaby wplątać mnie w problemy, które tak naprawdę sprowadziłem na siebie sam, niewłaściwie dotykając pierwszą dziewczynkę.
Anastasia gwałtownie odwróciła się na pięcie i wróciła do wyjścia, na odchodne rzucając tylko, że będzie czekać przy samochodzie. Wiedziałem, jak bardzo zabolał ją widok obcego dziecka w moim domu. Marzyła o córeczce odkąd pamiętam i długo namawiała mnie na drugie dziecko. Pragnąłem go chyba jeszcze bardziej, niż Anastasia, jednak musiałem zachować trzeźwy umysł. Nie daj Boże na świat rzeczywiście przyszłaby nasz córeczka, dziewczynka. Mając ją tak blisko siebie nie potrafiłbym powstrzymywać chorych odruchów, a zwyczajnie nie chciałem krzywdzić własnego dziecka, któremu dałem życie. Zamiast walczyć z samym sobą, wolałem po prostu zrezygnować z drugiego dziecka i zabezpieczać się przed każdym stosunkiem z żoną, które swoją drogą wymuszała na mnie. Rzadko kiedy patrzyłem na nią z porządaniem. Rzadko kiedy patrzyłem z porządaniem na jakąkolwiek dorosłą kobietę.
-Muszę jechać do pracy, słoneczko. Niedługo powinien wrócić Zayn. Obiecaj mi, że w tym czasie nie zrobisz nic głupiego, dobrze? - pogładziłem dziewczynkę po miękkich włosach, jednak nie liczyłem na jakąkolwiek odpowiedź. Vicky tylko spuściła głowę. Wyraźnie widziałem, że nie zamierzała się odezwać, a ja nie chciałem na nią niepotrzebnie naciskać.
Wsuwając klucze do lewej kieszeni spodni, wyszedłem przed dom i przysłoniłem oczy dłonią, ponieważ rażące promienie słoneczne nie pozwoliły mi otworzyć ich na całą szerokość. Anastasia czekała przy samochodzie, od strony pasażera, przechadzając się powoli po podjeździe, z rękoma założonymi na piersi. Sama jej postawa mówiła mi, że gdyby tylko mogła, trzymałaby się od mojego domu z daleka i bez większej konieczności nie zamieniła ze mną nawet jednego słowa. Skoro pofatygowała się tutaj i sama zapukała do drzwi, musiała mieć do mnie naprawdę poważną sprawę.
Otworzyłem przed brunetką drzwi, a kiedy wsiadła do samochodu i obie stopy postawiła na wycieraczce, układając torebkę na kolanach, zamknąłem za nią drzwi i sam ruszyłem dookoła samochodu, aby usiąść na fotelu kierowcy. W ciszy odpaliłem silnik, który wydał przyjemny dla uszu odgłos, po czym zjechałem z podjazdu na pustą, osiedlową drogę, prowadzącą do jednej z głównych, ruchliwych ulic w centrum miasta.
-Więc słucham. O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - wrzucając trzeci bieg, oparłem się wygodnie o skórzane oparcie fotela i przelotnie zerknąłem na skupioną twarz byłej pani Bieber.
-O nowej dziewczynie Zayna, Bree. Nie sądzisz, że pod jej wpływem Zayn się zmienił? Ona do niego nie pasuje. Zayn jest dobrze wychowanym, kulturalnym chłopakiem, a ona? Praktycznie nic o niej nie wiemy.
-Mówisz tak, jakby Zayn oświadczył się jej i za miesiąc wyprawiał potajemny ślub. Uspokój się. Oboje mają po kilkanaście lat, są młodzi i głupi, za parę tygodni znudzi im się związek i zaczną szukać przygód gdzie indziej.
-Zayn jest w niej bardzo zakochany. Boję się, że ta dziewczyna go zrani. Nie chcę, żeby przez nią cierpiał.
-Zayn to duży chłopiec, poradzi sobie ze złamanym sercem. Najlepiej, aby uczył się na własnych błędach. Poza tym, nie wiem, co przeszkadza ci w Bree. Moim zdaniem jest sympatyczną dziewczyną i jak nikt inny pasuje do Zayna.
Po krótkiej wymianie zdań w samochodzie nastała cisza. Cisza, która podczas rozpoczynającej się kłótni nie wróżyła niczego dobrego. Dlatego z utęsknieniem czekałem, aż Anastasia ponownie zabierze głos.
-Wiesz, co ja myślę? Tobie po prostu podoba się, możesz popatrzeć na młodą, ładną dziewczynę i w rzeczywistości wcale nie dbasz o dobro naszego syna.
-Nie będę ukrywał, że u Bree jest na co popatrzeć, ale to nie zmienia faktu, że twoje słowa są przejawem idiotyzmu. Kobieto, uspokój się. Nie ty będziesz wybierać Zaynowi dziewczynę. Chce spotykać się z Bree, chce się z nią pieprzyć, ja nie mam nic przeciwko i ty również nie powinnaś mieć, ponieważ to nie jest twoja sprawa. Nasz syn w przyszłym roku kończy osiemnaście lat. Ma pełne prawo wyprowadzić się na drugi koniec świata, a ty nie będziesz mogła go powstrzymać, dlatego teraz nie wtrącaj się w jego życie osobiste i pozwól mu spotykać się z kim chce. Dorósł do tego, aby samemu o sobie decydować.
-Ja po prostu nie chcę, aby Zayn za bardzo angażował się w ten, pożal się Boże, związek. Poza tym, skoro wiedziałeś, że ze sobą sypiają, dlaczego nie zrobiłeś nic, aby temu zapobiec? Jesteś cholernie nieodpowiedzialny. Zayn jest na to za młody.
-Słyszysz samą siebie? Mam na każdym kroku kontrolować Zayna i sprawdzać, z kim chodzi do łóżka? Wiem od dawna, że ze sobą sypiają i mi, w przeciwieństwie do ciebie, nie przeszkadza to ani odrobinę, ponieważ nie traktuję naszego syna, jak małego chłopca. Do cholery, Zayn jest dorosłym facetem i ma swoje potrzeby. Jeśli nie pamiętasz, ja w jego wieku byłem już ojcem, miałem syna, którym potrafilem się zająć. Jeśli dalej masz zamiar robić z niego dzieciaka, który nie wie, co jest dla niego dobre, najlepiej, jeśli zakończymy tę rozmowę. Kłóciliśmy się, będąc małżeństwem. Chciałbym przynajmniej po rozwodzie żyć spokojnie.
Ostatnimi słowami do reszty wyprowadziłem ją z równowagi. Nie zważając na środek głównej, najbardziej ruchliwej ulicy w mieście, otworzyła drzwi, kiedy tylko zatrzymałem się na czerwonym świetle, i wysiadła, ignorując zdenerwowanych kierowców, którzy musieli ze wzmożoną siłą nacisnąć na hamulec. Ja jednak odetchnąłem. Wystarczyło pięć minut, spędzonych w jej towarzystwie, abym znów zaczął wspominać najgorsze okresy naszego małżeństwa. Zostawałem wtedy w pracy po godzinach i unikałem własnego domu, jak ognia, aby tylko nie sprowokować kolejnej kłótni.
Wtedy zorientowałem się, że w pośpiechu nie wziąłem z domu teczki z dokumentami, pozostawionej na szklanym stoliku w salonie. Zawróciłem więc i równoległą ulicą dojechałem pod same drzwi białego budynku, ogrodzonego czarnym płotem z nielicznymi zdobieniami. Nie wyłączyłem nawet silnika w samochodzie, ani nie zamknąłem drzwi. Wyskoczyłem jedynie na moment, aby zabrać niezbędne papiery. Nie sądziłem jednak, że drogę zagrodzi mi biała koperta, spoczywająca na słomianej wycieraczce. Z początku nie budziła u mnie żadnych sprzecznych myśli, lecz im bliżej niej byłem, tym większy ogarniał mnie niepokój. Listonosz zwykle zostawiał pocztę w południe, a tymczasem była już godzina siedemnasta. Intuicja kazała mi zachować ostrożność i uważać na głupi skrawek papieru, pozornie nie wróżący niczego złego.
Z westchnieniem schyliłem się i wyciągnąłem rękę po śnieżnobiałą kopertę, dokładnie zaklejoną i zaadresowaną jedynie moim imieniem i nazwiskiem. Odruchowo rozejrzałem się po najbliższej okolicy. Wychodziłem z domu ledwie parę minut temu i nie zastałem wtedy żadnego śladu koperty. Ktoś osobiście musiał doręczyć ją na moją wycieraczkę i ulotnić się przed moim powrotem. Dlatego z jeszcze większą niepewnością i dystansem odkleiłem wierzchnią warstwę koperty i powoli, dwoma palcami, wysunąłem z wnętrza równie białą, złożoną na pół kartkę papieru, z jednej strony przyzdobioną dojrzałym, starannym pismem.
Masz ostatnią szansę, aby z tym skończyć. Przestań krzywdzić tę niewinną istotę, przestań niszczyć jej życie. To pierwsze ostrzeżenie, pamiętaj.
~*~
Chciałam Was przeprosić za tak słaby rozdział i jednocześnie obiecać, że następny będzie dużo lepszy. Po prostu nie mogłam się zebrać, aby prawidłowo go napisać :)
Pierwsza !!! cudowny rozdział... Justin dostał ostrzeżenie pewnie od Bree czekam na nowy rozdział <3
OdpowiedzUsuńJaki słaby rozdział?! Chciałaś chyba napisać świetny, genialny, ciekawy (: Nie mogę się doczekać następnego :D Życzę dużo, dużo weny (:
OdpowiedzUsuńuytiotf86yiofvk
OdpowiedzUsuńSUPER *.*
Myślę że ten list napisała Bree
czekam na nn :* <3
ja tam nie mam zastrzeżeń <3 dla mnie i tak rozdział jest super napisany i już czekam na kolejny *.*
OdpowiedzUsuńooooj ja tak tylko szybciutko powiem, że mega ciekawy, i dużo się dzieje i spadam spać, bo nie ogarniam :3
OdpowiedzUsuńŚwietny, mam nadzieje ze ona wkoncu zrozumie swoje bledy i przestanie krzywczic biedna vicki:-(
OdpowiedzUsuńWedług mnie rozdział jest cholernie dobry, a w szczególności zakończenie. Mam wrażenie, iż osobą, która napisała list jest Bree. Rozdział jak zawsze niesamowity z niecierpliwieniem czekam na next.
OdpowiedzUsuńJezu, jak mnie wkurza to, ze w prawie kazdej notce, piszesz,ze rozdzial jest zly, kiedy on jest wspanialy. Mozesz przestac? Uwierz w siebie! Bo za kazdym razem kiedy jestem zadowolona z nowego rozdzialu i uwazam, ze byl niesamowity, swoja notka psujesz mi humor.
OdpowiedzUsuńNie zawsze tak piszę, staram się jak najrzadziej, bo często jestem zadowolona, ale kiedy czuję, że rozdział mi nie wyszedł, mam potrzebę przeprosić Was za to, proste :)
UsuńWspaniały :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz napiszesz, ze rozdział wyszedł słaby lub coś w tym stylu to normalnie przyjadę do Ciebie i osobiście Cię zabiję! Każdy rozdział napisany przez Ciebie jest wspaniały i wyjątkowy. Myślę, że osobą, która napisała "ostrzeżenie jest Bree. Chyba, że jest coś o czym nie wiem.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny.
Pozdrawiam cieplutko <3
http://school-loser-and-love-jb.blogspot.com/
Wspanialy rozdzial !! ♥♥♥ Czekam na kolejny ^^
OdpowiedzUsuńPisz szybko <3
Cudowny rozdział. Ciekawi mnie jak będzie się dalej zachowywała Vicki jak i również kto napisał wiadomość do Justina. Życzę weny i czekam na kolejny. Kocham cię xx
OdpowiedzUsuńOjj, Paula, rozdzial jest swietny, nie mow, ze jest inaczej, bo wszystko co napiszesz jest naprawde dobre <3
OdpowiedzUsuńJa osobiscie, uwielbiam czytac wszystko co napiszesz, niewazne czy to rozdzial na blogu, odpowiedz na asku, czy tez komentarz na czyims ff <3
Ciesze sie, ze Justin zaczal zauwazac, ze krzywdzi Vicky i ze jego zachowanie nie jest dobre.
Zaciekawila mnie koncowka, bo wydaje mi sie, ze to Bree, bo przeciez ona wie, ze on ja gwalci, ale z drugiej znajac ciebie mozesz nas zaskoczyc i napisac cos czego nikt sie nie spodziewal, bo ty uwielbiasz nam robic niespodzianki ;*
Nie moge sie doczekac kolejnego ;*
Weny <3
believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com
Rozdział cudowny. List na 100% od Bree. Już nie moge doczekać się kolejnego. Czekam z niecierpliwością. Justin w końcu zaczyna rozumieć,że źle robi. Mam duże nadzieje i wsumie to pewnie racja, że Bree za każdą cene będzie chciała pomóc Vicky. Wszystko mam nadzieję że ułoży się dobrze. Ja spadam, bo usypiam. Mam nadzieje że nie obudziłam żadnej siostry. Do następnego <3<3<3
OdpowiedzUsuń