Justin's P.O.V
Chociaż sąsiednie samochody trąbiły, nie potrafiłem nacisnąć na pedał gazu i ruszyć, gdy zapaliło się zielone światło. Z mojej twarzy odpłynęły wszelkie kolory, a telefon niemal wypadł mi z ręki. Dopiero kiedy Vicky dotknęła delikatnie mojego ramienia, otrząsnąłem się z szoku i ponownie włączyłem do ulicznego ruchu.
-Coś się stało? - szatynka wbiła we mnie wzrok, jednocześnie smutny, jak i zatroskany. Chciałem pogłaskać ją po policzku i szepnąć, żeby nie przejmowała się moimi problemami, lecz w danej chwili nie byłem w stanie opanować emocji i zwyczajnie milczałem. Vicky, dzięki swojej inteligencji, zrozumiała, że jakiekolwiek dalsze wypytywanie mijało się z celem. Najpierw sam muszę zaakceptować sytuację i zrozumieć ją.
Nie mogłem uwierzyć, że zachowałem się tak nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie. Nie potrafiłem powstrzymać chorych rządzy i dla paru chwil przyjemności zaryzykowałem wszystko, co pozostało w moim życiu. Teraz byłem na siebie wściekły, lecz jednocześnie dosięgnęło mnie prawdziwe zrozpaczenie. Stanąłem na rozdrożu i wśród wielu dróg nie wiedziałem, którą miałem wybrać. Przez jeden, cholerny filmik mogę mieć ogromne problemy, zaprzepaścić karierę i doszczętnie zniszczyć całą resztkę życia, jaka mi pozostała.
Nie miałem wyjścia. Musiałem poddać się woli szantażysty i przygotować zażądane pieniądze. W przeciwnym razie byłbym społecznie skończony i już dziś mógłbym wykupić miejsce na cmentarzu, na moje zbeszczeszczone zwłoki, które zrzuciłbym z dachu najwyższego wieżowca w Seattle.
Na ogół byłem człowiekiem spokojnym i opanowanym, którego nawet spore nieporozumienia i niedomówienia nie potrafiły wyprowadzić z równowagi. Teraz zacząłem się zwyczajnie bać, jakbym czuł na sobie spojrzenie osoby, która za wszelką cenę chce mnie zniszczyć. Nawet kierunkowskazy włączałem niepewnie, bojąc się, czy wybrany skręt nie okaże się pechowym i nie sprowadzi mnie w ręce szantażysty.
Vicky przez resztę drogi do galerii milczała, mimo że w duchu rwała się do zadawania pytań. Dopiero kiedy zatrzymałem się na podziemnym parkingu w centrum handlowym i wyłączyłem silnik oraz rozejrzałem się przez przednią szybę, czy nie stoi w okolicy żaden człowiek z kamerą, czyhający na każdy mój niewłaściwy ruch, odwróciłem się w stronę Vicky i ująłem jej dłonie swoimi.
-Posłuchaj mnie, aniołku. Przepraszam, że przed chwilą się zdenerwowałem. Nie chcę, abyś oglądała mnie w takim stanie. Chcę, abyś mi zaufała, a nie jeszcze bardziej bała się tego, co mówię, bądź robię. Pamiętaj, na ciebie nigdy nie będę zły, dobrze?
Jej ciepłe, przenikliwe spojrzenie docierało do najbardziej skrywanych zakamarków mojego serca, które biło już tylko dla dziecięcej radości, nie widząc innego sensu życia. Choć była tak młodziutka, rozumiała więcej, niż niejeden dorosły, który spoglądał na człowieka jedynie powierzchownie. Nie widział jego wnętrza, skrywającego wiele istotnych tajemnic, potrafiących przynieść odpowiedzi na zadawane pytania. Ona, ta mała, jedenastoletnia dziewczynka, widziała we mnie człowieka, a nie jedynie mężczyznę, na którego bała się spojrzeć. Pomimo krzywd, które wniosłem do jej życia, zachowała w sobie niezbędną wrażliwość.
-Odpowiesz mi teraz na pytanie? Czy coś się stało? Jesteś inny, niż zazwyczaj. Jeszcze wczoraj byłeś odrobinę bardziej uśmiechnięty, a dziś widzę, że starasz się uśmiechać tylko wtedy, kiedy na mnie patrzysz, aby nie sprawiać mi przykrości.
-Vicky, kochanie, to nie jest takie proste. Kolejny raz zrobiłem coś, czego nie powinienem zrobić i po raz pierwszy tego żałuję.
-Znów skrzywdziłeś jakąś dziewczynkę? - spytała smutnym, roztrzęsionym głosem, który w swoim brzmieniu niósł więcej emocji, niż doskonała gra aktorska.
-Tym razem to relacje z dziewczynką skrzywdziły mnie, wiesz? - wyszeptałem, znów uciekając wzrokiem do zablokowanego telefonu. - Ale nie chcę, abyś dłużej nad tym myślała. Pragnę, abyś była szczęśliwą dziewczynką, bez trosk i zmartwień. Dasz radę uśmiechnąć się dla mnie? - opuszkami palców uniosłem kąciki swoich ust. Vicky nastomiast podążyła za mną i również przyłożyła dłoń do ust, układając je w nieśmiały uśmiech. - Mam coś dla ciebie, Vicky - gdy oboje wysiadaliśmy z samochodu, zaparkowanego na wolnym miejscu, obok stanowisk dla niepełnosprawnych, sięgnąłem prawą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjąłem z niej białego, pluszowego misia, trzymającego w łapkach niewielkie serduszko. Dziewczynce na widok zabawki zalśniły oczka, a kiedy zamknęła pluszaka w uścisku, zdołała uśmiechnąć się szeroko i szczerze. Pomimo swojej inteligencji, była dzieckiem i drobne prezenty potrafiły zaspokoić jej duszyczkę.
Złapałem rączkę szatynki i ruszyłem w stronę pierwszego wejścia. Za szklanymi, rozsuwanymi drzwiami, w jedną ze ścian wbudowany był bankomat, do którego w kolejce czekały dwie osoby, podczas kiedy jedna wypłacała gotówkę z automatu. Oboje z Vicky ustaliśmy na końcu kolejki. Ja zacząłem przytupywać stopą o świeżo umyte podłoże, natomiast dziewczynka wzrokiem badała wyłaniające się przed nami wnętrze przestronnej galerii, z mnóstwem witryn sklepowych i niecodziennym oświetleniem, okalającym swoją poświatą każdy zakamarek centrum handlowego.
Raz na jakiś czas miałem w zwyczaju przychodzić w to miejsce, siadać na drewnianej ławce na środku i obserwować rodziny z dziećmi, trzymającymi dłonie rodziców, jak najcenniejszy skarb. Robiłem to ukradkiem, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Obserwowałem jednak nie tylko ich małe, często niezgrabnie poruszające się ciałka, ale również miny i obecność uśmiechów na małych, pulchnych usteczkach. Większość dzieciaków cieszyła się nawet zwykłą plamą na kafelkowej podłodze. Innych natomiast nie rozweselał ani klaun, przechadzający się wśród korytarzy z ulotkami, reklamującymi miejski cyrk, ani piękne, kolorowe zabawki, poustawiane za sklepowymi witrynami, przyciągającymi wzrok niejednego dorosłego.
Kiedy w końcu przyszła moja kolej w kolejce do bankomatu, wyjąłem z czarnego, skórzanego portfela jedną ze złotych kart kredytowych, podpisaną moim nazwiskiem. Wsunąłem ją w szparę w automacie, a po wpisaniu czterocyfrowego pinu, zawierającego datę narodzin syna, wpisałem kwotę pięciu tysięcy dolarów, konieczną do wypłacenia w jak najszybszym czasie.
Bankomat zaczął powoli drukować banknoty o większych i mniejszych nominałach, które kolejno chowałem do wewnętrznej kieszeni granatowej marynarki. Gdy automat wydał mi całą gotówkę, pobraną z konta bankowego, rozejrzałem się w każdą stronę, łudząc się, że ujrzę w pobliżu kogokolwiek, kto wzbudziłby we mnie zalążek podejrzeń. Niestety, z każdej strony otaczali mnie jedynie sklepowi sprzedawcy w firmowych uniformach oraz dorośli ludzie, goniący za czasem, jak za pieniądzem, na którego zdobycie poświęcali całe życie.
Wtedy, jak na zawołanie, otrzymałem kolejną wiadomość w postaci wibracji, rozchodzących się po kieszeni garnituru. Nie miałem żadnych złudzeń. Informacja po raz kolejny pochodziła od szantażysty i zawierała dalsze wskazówki, dotyczące postępowania z kwotą pięciu tysięcy dolarów.
Nie ukrywałem strachu, jaki ogarniał mnie, kiedy sięgałem dłonią do kieszeni. Najbardziej bałem się kolejnego asa, którego mógłby wyciągnąć z rękawa w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo to wiedziałem, że muszę stanąć twarzą w twarz z problemem, który utworzyłem sam. W mojej sytuacji nikt nie był w stanie mi pomóc. Przede wszystkim jednak, nie zasłużyłem na pomoc, otrzymaną od kogokolwiek.
Zanieś pieniądze do męskiej toalety na pierwszym piętrze i ukryj je za metalowym koszem na śmieci. Masz pięć minut.
Zacisnąłem dłoń, którą nie trzymałem rączki Vicky, w pięść, tak mocno, że moje kostki znacznie pobladły. Teraz z jeszcze większą intensywnością czułem się obserwowany i nawet przez myśl nie przeszło mi, aby zboczyć z wyznaczonej przez szantażystę drogi. Całe moje dalsze życie zależało tylko i wyłącznie od tego, czy dotrę na czas w wyznaczone miejsce i czy dostatecznie ukryję pieniądze. Miałem żal do siebie o wszystkie pieprzone słabości, jakie władały moim ciałem i umysłem, jednak teraz, po wielu latach, było już za późno. Jedyne, co mogłem zrobić, to żyć z tym, skutecznie ukrywając swoje zamiary.
-Chodź, aniołku. Muszę najpierw coś załatwić - pociągnąłem rękę dziewczynki, w pierwszej chwili nie zauważając, że jej uśmiech znów uciekł z niewielkich usteczek.
Dopiero kiedy dziewczynka zaparła się nogami o podłoże i pokręciła przecząco główką, westchnąłem głośno, lekko podciągając rękawy marynarki. Ukucnąłem przy Vicky, tym razem obejmując jej dłonie obiema swoimi. Zacząłem gładzić bladą, gładką skórę swoimi szorstkimi kciukami, starając się uchwycić spojrzenie dziewczynki, która dotychczas spoglądała na mnie spod byka.
-Słoneczko, co się dzieje? Jeszcze przed chwilą byłaś uśmiechnięta - wymamrotałem, jednocześnie powoli niecierpliwiąc się. Oczywiście, moim głównym celem było dotarcie do serduszka Vicky, jednak w zaistniałej sytuacji czas naglił mnie nieprzerwanie
-Znów stałeś się zły lub smutny - wyszeptała, coraz bardziej rozluźniając dłoń, trzymaną w objęciu moich. Chciała ją wysunąć i schować do kieszeni, lecz zamiast tego skierowałem obie do swoich ust i kilka razy musnąłem, patrząc jedenastolatce w oczy, okalane gęstymi rzęsami, unoszącymi się i opadającymi przy każdym mrugnięciu.
-Przepraszam, malutka. Nie chcę, żebyś była smutna przeze mnie. To nie ma sensu. Jesteś jeszcze dzieckiem, musisz cieszyć się życiem.
-Jak mam cieszyć się życiem, skoro moi rodzice nie żyją, bracia nie interesowali się mną przez wiele miesięcy, a teraz, gdy zamieszkałam z tobą, każdego dnia doświadczam sytuacji, których nie potrafię zrozumieć - po raz pierwszy jej głos był tak stanowczy, a ona sama nad zwyczaj dobrze wiedziała, o czym mówi. I mimo uniesionego tonu czułem, że w pewnym sensie zacząłem odnosić sukces. Vicky nie milczała już, jak na początku. Była natomiast pewna siebie i zawzięta. Wykrzyczała mi prosto w twarz to, co najbardziej ją zabolało, zamiast tłumić uczucia wewnątrz.
Nie zdołałem jej zatrzymać, gdy wyrwała dłoń z mojego uścisku i pobiegła w głąb korytarza, znikając pomiędzy tłumami rodzin, spędzającymi sobotnie popołudnie w galerii handlowej. Ponownie westchnąłem, lecz zrezygnowałem z podążenia za dziewczynką. Przede wszystkim musiałem skupić się na dostarczeniu pieniędzy, które w tym jednym dniu były w stanie uratować moje życie.
Podpierając się o kolana, podniosłem się i poprawiłem garnitur, aby znów leżał idealnie na moim ciele. Chciałem przytulić Vicky, bardzo chciałem, ale oddzieliłem to, czego pragnęłem, od tego, co musiałem. Ruszyłem w stronę ruchomych schodów, a kiedy stanąłem na pierwszym stopniu, ponownie począłem rozglądać się po przestronnym centrum, szukając znajomych, bądź podejrzanych twarzy. Zwyczajnie bałem się, czułem, że wszyscy otaczający mnie ludzie wiedzieli o moich zbrodniach i chorych czynach.
Naturalnym krokiem udałem się w stronę łazienek, znajdujących się na piętrze. Prowadził do nich długi, wąski korytarz, wyjątkowo opustoszały. Zazwyczaj przechadzają się po nim grupy przyjaciółek, w krótkich spódniczkach, butach na obcasie i mocnym makijażu. I chociaż często posyłały w moją stronę zalotne uśmiechy, ja jedynie odwzajemniałem je serdecznie i odchodziłem, nie zerkając na żadną z nich przez ramię.
Męska toaleta również świeciła pustkami. W głośnikach, zawieszonych przy suficie, leciała cicho puszczona muzyka z lokalnego radia. Moja poważna twarz odbijała się w jednym z luster. Kilkudniowy zarost lekko przyzdabiał brodę i kości policzkowe, a oczy wyrażały smutek i czystą złość do samego siebie. Niepostrzeżenie ukucnąłem obok śmietnika i wsunąłem za nigo plik pieniędzy, który oparłem o ścianę i przysłoniłem metalowym kubłem.
Czułem, że to jedyne wyjście z opresji. Każde inne rozwiązanie dla szantażysty nie byłoby tak opłacalne, jak wyłudzenie sporej sumy pieniędzy. Był bardzo inteligentny i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie wycofam się, że nie mogę tego zrobić. Miał dokładnie zaplanowane każde z działań, działające na moją niekorzyść. A ja, przez własną głupotę i naiwność, teraz zaczynałem prawdziwie cierpieć.
Gdy opuściłem łazienkę, zacząłem po każdym z poszczególnych korytarzy rozglądać się w poszukiwaniu Vicky. Bądź co bądź martwiłem się o nią równie bardzo, co o całą aferę z filmem, dostarczonym na moją komórkę. Była bardzo wrażliwym dzieckiem, które, nie oszukujmy się, doświadczyło w życiu bardzo wiele. Chciałem jak najszybciej odnaleźć ją i mieć w zasięgu wzroku. Wtedy będę zwyczajnie spokojniejszy.
Na szczęście, zlokalizowałem ją bardzo szybko, kiedy tylko zjechałem ruchomymi schodami na poziom poniżej parteru. Vicky kucała przy jednej ze ścian, w odosobnieniu, nie zwracając na siebie przesadniej uwagi. Moje usta wydały z siebie ponowne westchnienie, a język zwilżył dolną i górną wargę. Zacząłem powoli zmierzać w jej kierunku. Moje kroki sprawiły, że dziewczynka uniosła wzrok. Płakała, a wąskie stróżki łez spływały po jej zaczerwienionych policzkach. I mówię teraz z pełną powagą, wolałbym, aby filmik, którym byłem szantażowany, trafił do odpowiednich placówek, niż żeby ta mała kruszynka wypłakiwała ostatnie łzy, raniące moje kruche serce.
-Wiem, że nie potrzebujesz teraz rozmowy, Vicky, więc powiem jedno. Po prostu się do mnie przytul, a zobaczysz, że poszujesz się lepiej - otworzyłem przed nią ramiona. Prawdę powiedziawszy, sam byłem teraz tak zagubiony, że nie potrafiłem określić, czy szatynka ponownie ucieknie, czy przełamie się i obejmie moją szyję ramionami. Ona natomiast nie zrobiła żadnej z tych rzeczy i wybrała opcję, znajdującą się dokładnie po środku. Stanęła blisko mnie, lecz nie przytuliła mnie. Czekała, aż to moje ramiona owiną jej drobną sylwetkę. Nie czułem u niej wyraźnego strachu. Nie czułem go, dlatego, nie czekając dłużej, przysunąłem dziewczynkę blisko siebie i wtuliłem w swoje ciało, ponownie pozwalając jednej, samotnej, pojedynczej i z pewnością nie ostatniej łzie spłynąć w dół policzka.
Nobody's P.O.V
Mężczyzna usiadł na stołku przy barze i oparł się obiema dłońmi o blat. Oddychał powoli, lecz ciężko, jakby ogromny głaz zalegał mu w klatce piersiowej. Głaz, którego starał się pozbyć, lecz im dłużej próbował, tym większy ciężar odczuwał. Aż w końcu całość zaczęła przytłaczać go do tego stopnia, że gdyby tylko znalazł się w odosobnieniu, dałby upóst emocjom i wyrzucił je z duszy razem ze łzami, wolno spływającymi po policzkach.
-Whisky, poproszę - mruknął na początek, lekko rozluźniając krawat, ciasno owinięty wokół szyi. Czuł, jak dopadają go duszności, dlatego zakaszlał parę razy, licząc, że gest ten przyniesie mu chwilowe ukojenie. W rzeczywistości jednak przywołał skroniowy ból głowy, promieniujący od prawej strony do lewej.
Kiedy barman podał mu pełną bursztynowego alkoholu szklankę, szatyn przyłożył ją do ust i na jednym wdechu, w paru łykach, wypił w całości. Jednym skinieniem ręki zamówił kolejne dwie szklanki, jednocześnie podpierając ciężką od nadmiaru myśli głowę na obu rękach. Przytłaczał go ciężar jego własnego życia. Jednego dnia zdawało mu się, że odczuwa szczęście, jednak następny szybko utwierdzał go w przekonaniu, że dla niego nie było miejsca w szczęściu. Radość zapomniała o nim i skazała go na wieczne cierpienie, bez podania konkretnej przyczyny.
Dzisiejsza sytuacja w galerii handlowej dała mu wiele do myślenia, lecz nadal nie odnalazł błędów w swoim postępowaniu. Tłumaczył to w każdy możliwy sposób, jednak żaden nie wydawał mu się dostatecznie dobry. Z całych sił pragnął pozbyć się uporczywych myśli z umysłu i świadomości, że tak niewiele brakowało, aby jego działanie zostało zdemaskowane. Obiecał sobie uważać na przyszłość, lecz jednocześnie nie chciał kolejny raz znaleźć się w tragicznym położeniu, gdzie każde wyjście jest gorsze od poprzedniego.
Znów wrócił myślami do kilkunastu minut, spędzonych razem z Abby. Chociaż chciał o tym nie myśleć, mimowolnie ujrzał jej blade ciało i włosy, przykrywające chude ramiona oraz resztkę biustu. Przełknął głośno ślinę i na moment zamknął oczy, łudząc się, że chwilowe zaćmienie umysłu pozwoli mu oczyścić swoje wnętrze i odnaleźć właściwą drogą. Sam jednak nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek da radę pozbierać rozsypankę własnej osobowości i złożyć ją w dopełniającą się całość.
Gdy Justin był już po paru kolejnych szklankach whisky i kieliszkach czystej wódki, przez drzwi pub'u przeszła młoda brunetka, średniego wzrostu, o pełnych, malinowych wargach i pokaźnym biuście, uwydatnionym pod koszulką z dekoltem. Chociaż swoją obecnością przykłuła uwagę każdego mężczyzny w pomieszczeniu, ona bez zawahania zmierzała w stronę baru, do wstawionego Justina, pokładającego się na blacie.
-Cześć, Justin - przysiadła na krześle obok mężczyzny, celowo przysuwając się jak najbliżej niego. Niby przypadkiem jedna z jej dłoni wylądowała na kolanie szatyna i zaczęła je subtelnie gładzić.
-Bree? Co ty tutaj robisz? Myślę, że to nie jest odpowiednie dla ciebie miejsce - wybełkotał, nie czując nawet smukłych palców, błądzących po jego udzie. Jedyne, co czuł, to coraz silniejsze zawroty głowy i szumy w uszach, które potęgował kolejnymi łykami alkoholu.
-Poczułam się bardzo samotna - wydęła delikatnie dolną wargę i znów przysunęła się bliżej Justina, chcąc, aby zapach jej mocnych perfum wypełnił jego nozdrza. - Ty również taki się zdajesz. Może mogłabym dotrzymać ci towarzystwa? - przerzucając włosy na prawe ramię, wstała z wysokiego stołka i stanęła pomiędzy nogami Justina. Oparła obie dłonie na jego klatce piersiowej i spojrzała w jego głębokie, hipnotyzujące oczy, wypełnione odcieniem jasnego brązu, komponującego się z kolorem włosów.
-Bree, co ty robisz? Odsuń się - mruknął leniwie, kładąc dłonie na talii brunetki. Delikatnie odsunął ją od swojego ciała. Przyrzekł sobie, że nigdy nie dotknie w nieodpowiedni sposób dziewczyny własnego syna i miał zamiar trzymać się tego postanowienia. Bez względu na to, jak bardzo podobałaby mu się Bree, nie miał prawa wykorzystać jej i nakłonić do złego.
-Nie udawaj, Justin, że nic do mnie nie czujesz. Widzę, jak na mnie patrzysz - subtelnie przesunęła opuszkami palców po widocznie zarysowanej linii jego szczęki. Przez jej drobny gest mięśnie Justina zacisnęły się i nie rozluźniły, dopóki Bree nie zabrała dłoni.
Chociaż nie był trzeźwy, panował nad swoimi instynktami. Zdrada własnego syna byłaby dla niego ciosem poniżej pasa. Nie potrafiłby podnieść się po tym i na nowo odzyskać zaufania Zayna, który w złości nie wybaczyłby mu przelotnego romansu z Bree. Dlatego tak bardzo starał się, aby jej gesty dotykały go jedynie powierzchownie.
-Bree, jesteś dziewczyną mojego syna - wybełkotał, podczas kiedy dziewczyna wsunęła w jego dłoń, opartą o bar, kolejną szklankę, wypełnioną alkoholem. Jednocześnie poprosiła kelnera o następną porcję. Według niej, skoro w dalszym ciągu potrafił odepchnąć jej zaloty, potrzebował większej dawki procentów, płynących we krwi.
-Zayn jest jeszcze dzieciakiem. Ja potrzebuję dorosłego, dojrzałego mężczyzny - patrzyła, jak wódka znika w ustach Justina, a jego wzrok staje się coraz bardziej zamglony.
Odczekała kolejne minuty, w których dolewała szatynowi alkoholu, aż w końcu, mając pewność, że mężczyzna nie pamiętał nawet własnego imienia, ponownie zbliżyła się do niego i ponownie dotknęła linii szczęki. Tym razem użyła do tego jednak pełnych, malinowych warg, a nie opuszków palców. Zaczęła muskać jego skórę, wprowadzając w swoje gesty mnóstwo emocji. Zdarzyło jej się również parę razy przesunąć po niej językiem. Kiedy jednak dotarła do jego ust i nie czuła jednocześnie żadnego oporu z jego strony, przyłożyła małą dłoń do jego policzka, obdarzonego lekkim zarostem, i z pełną namiętnością wpiła się w jego wargi. Całowała go z pasją, czując, jak mężczyzna niedbale oddaje pocałunek, który z każdą chwilą podobał mu się coraz bardziej. Nie czuł już nawet wyrzutów sumienia, które zniknęły razem z alkoholem. Poddał się cudom, wyprawianym przez Bree na swoich wrażliwych wargach, a kiedy odsunęła twarz od jego na wystarczającą odległość, aby spojrzeć mu w oczy, pogłaskał ją nieprzytomnie po policzku, jak kobietę, nie dziewczynkę.
-Jeszcze cię zniszczę, Justin, zobaczysz - objęła jego twarz obiema dłońmi i posłała mu blady uśmiech, mając pewność, że do mężczyzny nie docierało nic, prócz pojedynczych gestów, którymi obdarzała jego wrażliwą skórę. - A teraz do dna, kotku. Do dna.
~*~
Nie wiem, dlaczego, ale postać Bree wywołuje u mnie ogromną sympatię. A jaki Wy macie do niej stosunek? I przede wszystkim, co sądzicie o przelotnym pocałunku tej dwójki?
ask.fm/Paulaaa962