czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 12 - Moral destruction...

      Justin's P.O.V

      Chociaż sąsiednie samochody trąbiły, nie potrafiłem nacisnąć na pedał gazu i ruszyć, gdy zapaliło się zielone światło. Z mojej twarzy odpłynęły wszelkie kolory, a telefon niemal wypadł mi z ręki. Dopiero kiedy Vicky dotknęła delikatnie mojego ramienia, otrząsnąłem się z szoku i ponownie włączyłem do ulicznego ruchu.
      -Coś się stało? - szatynka wbiła we mnie wzrok, jednocześnie smutny, jak i zatroskany. Chciałem pogłaskać ją po policzku i szepnąć, żeby nie przejmowała się moimi problemami, lecz w danej chwili nie byłem w stanie opanować emocji i zwyczajnie milczałem. Vicky, dzięki swojej inteligencji, zrozumiała, że jakiekolwiek dalsze wypytywanie mijało się z celem. Najpierw sam muszę zaakceptować sytuację i zrozumieć ją.
      Nie mogłem uwierzyć, że zachowałem się tak nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie. Nie potrafiłem powstrzymać chorych rządzy i dla paru chwil przyjemności zaryzykowałem wszystko, co pozostało w moim życiu. Teraz byłem na siebie wściekły, lecz jednocześnie dosięgnęło mnie prawdziwe zrozpaczenie. Stanąłem na rozdrożu i wśród wielu dróg nie wiedziałem, którą miałem wybrać. Przez jeden, cholerny filmik mogę mieć ogromne problemy, zaprzepaścić karierę i doszczętnie zniszczyć całą resztkę życia, jaka mi pozostała.
      Nie miałem wyjścia. Musiałem poddać się woli szantażysty i przygotować zażądane pieniądze. W przeciwnym razie byłbym społecznie skończony i już dziś mógłbym wykupić miejsce na cmentarzu, na moje zbeszczeszczone zwłoki, które zrzuciłbym z dachu najwyższego wieżowca w Seattle.
      Na ogół byłem człowiekiem spokojnym i opanowanym, którego nawet spore nieporozumienia i niedomówienia nie potrafiły wyprowadzić z równowagi. Teraz zacząłem się zwyczajnie bać, jakbym czuł na sobie spojrzenie osoby, która za wszelką cenę chce mnie zniszczyć. Nawet kierunkowskazy włączałem niepewnie, bojąc się, czy wybrany skręt nie okaże się pechowym i nie sprowadzi mnie w ręce szantażysty.
      Vicky przez resztę drogi do galerii milczała, mimo że w duchu rwała się do zadawania pytań. Dopiero kiedy zatrzymałem się na podziemnym parkingu w centrum handlowym i wyłączyłem silnik oraz rozejrzałem się przez przednią szybę, czy nie stoi w okolicy żaden człowiek z kamerą, czyhający na każdy mój niewłaściwy ruch, odwróciłem się w stronę Vicky i ująłem jej dłonie swoimi.
      -Posłuchaj mnie, aniołku. Przepraszam, że przed chwilą się zdenerwowałem. Nie chcę, abyś oglądała mnie w takim stanie. Chcę, abyś mi zaufała, a nie jeszcze bardziej bała się tego, co mówię, bądź robię. Pamiętaj, na ciebie nigdy nie będę zły, dobrze?
      Jej ciepłe, przenikliwe spojrzenie docierało do najbardziej skrywanych zakamarków mojego serca, które biło już tylko dla dziecięcej radości, nie widząc innego sensu życia. Choć była tak młodziutka, rozumiała więcej, niż niejeden dorosły, który spoglądał na człowieka jedynie powierzchownie. Nie widział jego wnętrza, skrywającego wiele istotnych tajemnic, potrafiących przynieść odpowiedzi na zadawane pytania. Ona, ta mała, jedenastoletnia dziewczynka, widziała we mnie człowieka, a nie jedynie mężczyznę, na którego bała się spojrzeć. Pomimo krzywd, które wniosłem do jej życia, zachowała w sobie niezbędną wrażliwość.
      -Odpowiesz mi teraz na pytanie? Czy coś się stało? Jesteś inny, niż zazwyczaj. Jeszcze wczoraj byłeś odrobinę bardziej uśmiechnięty, a dziś widzę, że starasz się uśmiechać tylko wtedy, kiedy na mnie patrzysz, aby nie sprawiać mi przykrości.
      -Vicky, kochanie, to nie jest takie proste. Kolejny raz zrobiłem coś, czego nie powinienem zrobić i po raz pierwszy tego żałuję.
      -Znów skrzywdziłeś jakąś dziewczynkę? - spytała smutnym, roztrzęsionym głosem, który w swoim brzmieniu niósł więcej emocji, niż doskonała gra aktorska.
      -Tym razem to relacje z dziewczynką skrzywdziły mnie, wiesz? - wyszeptałem, znów uciekając wzrokiem do zablokowanego telefonu. - Ale nie chcę, abyś dłużej nad tym myślała. Pragnę, abyś była szczęśliwą dziewczynką, bez trosk i zmartwień. Dasz radę uśmiechnąć się dla mnie? - opuszkami palców uniosłem kąciki swoich ust. Vicky nastomiast podążyła za mną i również przyłożyła dłoń do ust, układając je w nieśmiały uśmiech. - Mam coś dla ciebie, Vicky - gdy oboje wysiadaliśmy z samochodu, zaparkowanego na wolnym miejscu, obok stanowisk dla niepełnosprawnych, sięgnąłem prawą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjąłem z niej białego, pluszowego misia, trzymającego w łapkach niewielkie serduszko. Dziewczynce na widok zabawki zalśniły oczka, a kiedy zamknęła pluszaka w uścisku, zdołała uśmiechnąć się szeroko i szczerze. Pomimo swojej inteligencji, była dzieckiem i drobne prezenty potrafiły zaspokoić jej duszyczkę.
      Złapałem rączkę szatynki i ruszyłem w stronę pierwszego wejścia. Za szklanymi, rozsuwanymi drzwiami, w jedną ze ścian wbudowany był bankomat, do którego w kolejce czekały dwie osoby, podczas kiedy jedna wypłacała gotówkę z automatu. Oboje z Vicky ustaliśmy na końcu kolejki. Ja zacząłem przytupywać stopą o świeżo umyte podłoże, natomiast dziewczynka wzrokiem badała wyłaniające się przed nami wnętrze przestronnej galerii, z mnóstwem witryn sklepowych i niecodziennym oświetleniem, okalającym swoją poświatą każdy zakamarek centrum handlowego.
      Raz na jakiś czas miałem w zwyczaju przychodzić w to miejsce, siadać na drewnianej ławce na środku i obserwować rodziny z dziećmi, trzymającymi dłonie rodziców, jak najcenniejszy skarb. Robiłem to ukradkiem, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Obserwowałem jednak nie tylko ich małe, często niezgrabnie poruszające się ciałka, ale również miny i obecność uśmiechów na małych, pulchnych usteczkach. Większość dzieciaków cieszyła się nawet zwykłą plamą na kafelkowej podłodze. Innych natomiast nie rozweselał ani klaun, przechadzający się wśród korytarzy z ulotkami, reklamującymi miejski cyrk, ani piękne, kolorowe zabawki, poustawiane za sklepowymi witrynami, przyciągającymi wzrok niejednego dorosłego.
      Kiedy w końcu przyszła moja kolej w kolejce do bankomatu, wyjąłem z czarnego, skórzanego portfela jedną ze złotych kart kredytowych, podpisaną moim nazwiskiem. Wsunąłem ją w szparę w automacie, a po wpisaniu czterocyfrowego pinu, zawierającego datę narodzin syna, wpisałem kwotę pięciu tysięcy dolarów, konieczną do wypłacenia w jak najszybszym czasie.
      Bankomat zaczął powoli drukować banknoty o większych i mniejszych nominałach, które kolejno chowałem do wewnętrznej kieszeni granatowej marynarki. Gdy automat wydał mi całą gotówkę, pobraną z konta bankowego, rozejrzałem się w każdą stronę, łudząc się, że ujrzę w pobliżu kogokolwiek, kto wzbudziłby we mnie zalążek podejrzeń. Niestety, z każdej strony otaczali mnie jedynie sklepowi sprzedawcy w firmowych uniformach oraz dorośli ludzie, goniący za czasem, jak za pieniądzem, na którego zdobycie poświęcali całe życie.
      Wtedy, jak na zawołanie, otrzymałem kolejną wiadomość w postaci wibracji, rozchodzących się po kieszeni garnituru. Nie miałem żadnych złudzeń. Informacja po raz kolejny pochodziła od szantażysty i zawierała dalsze wskazówki, dotyczące postępowania z kwotą pięciu tysięcy dolarów.
      Nie ukrywałem strachu, jaki ogarniał mnie, kiedy sięgałem dłonią do kieszeni. Najbardziej bałem się kolejnego asa, którego mógłby wyciągnąć z rękawa w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo to wiedziałem, że muszę stanąć twarzą w twarz z problemem, który utworzyłem sam. W mojej sytuacji nikt nie był w stanie mi pomóc. Przede wszystkim jednak, nie zasłużyłem na pomoc, otrzymaną od kogokolwiek.
     
      Zanieś pieniądze do męskiej toalety na pierwszym piętrze i ukryj je za metalowym koszem na śmieci. Masz pięć minut.

      Zacisnąłem dłoń, którą nie trzymałem rączki Vicky, w pięść, tak mocno, że moje kostki znacznie pobladły. Teraz z jeszcze większą intensywnością czułem się obserwowany i nawet przez myśl nie przeszło mi, aby zboczyć z wyznaczonej przez szantażystę drogi. Całe moje dalsze życie zależało tylko i wyłącznie od tego, czy dotrę na czas w wyznaczone miejsce i czy dostatecznie ukryję pieniądze. Miałem żal do siebie o wszystkie pieprzone słabości, jakie władały moim ciałem i umysłem, jednak teraz, po wielu latach, było już za późno. Jedyne, co mogłem zrobić, to żyć z tym, skutecznie ukrywając swoje zamiary.
      -Chodź, aniołku. Muszę najpierw coś załatwić - pociągnąłem rękę dziewczynki, w pierwszej chwili nie zauważając, że jej uśmiech znów uciekł z niewielkich usteczek.
Dopiero kiedy dziewczynka zaparła się nogami o podłoże i pokręciła przecząco główką, westchnąłem głośno, lekko podciągając rękawy marynarki. Ukucnąłem przy Vicky, tym razem obejmując jej dłonie obiema swoimi. Zacząłem gładzić bladą, gładką skórę swoimi szorstkimi kciukami, starając się uchwycić spojrzenie dziewczynki, która dotychczas spoglądała na mnie spod byka.
      -Słoneczko, co się dzieje? Jeszcze przed chwilą byłaś uśmiechnięta - wymamrotałem, jednocześnie powoli niecierpliwiąc się. Oczywiście, moim głównym celem było dotarcie do serduszka Vicky, jednak w zaistniałej sytuacji czas naglił mnie nieprzerwanie
      -Znów stałeś się zły lub smutny - wyszeptała, coraz bardziej rozluźniając dłoń, trzymaną w objęciu moich. Chciała ją wysunąć i schować do kieszeni, lecz zamiast tego skierowałem obie do swoich ust i kilka razy musnąłem, patrząc jedenastolatce w oczy, okalane gęstymi rzęsami, unoszącymi się i opadającymi przy każdym mrugnięciu.
      -Przepraszam, malutka. Nie chcę, żebyś była smutna przeze mnie. To nie ma sensu. Jesteś jeszcze dzieckiem, musisz cieszyć się życiem.
      -Jak mam cieszyć się życiem, skoro moi rodzice nie żyją, bracia nie interesowali się mną przez wiele miesięcy, a teraz, gdy zamieszkałam z tobą, każdego dnia doświadczam sytuacji, których nie potrafię zrozumieć - po raz pierwszy jej głos był tak stanowczy, a ona sama nad zwyczaj dobrze wiedziała, o czym mówi. I mimo uniesionego tonu czułem, że w pewnym sensie zacząłem odnosić sukces. Vicky nie milczała już, jak na początku. Była natomiast pewna siebie i zawzięta. Wykrzyczała mi prosto w twarz to, co najbardziej ją zabolało, zamiast tłumić uczucia wewnątrz.
      Nie zdołałem jej zatrzymać, gdy wyrwała dłoń z mojego uścisku i pobiegła w głąb korytarza, znikając pomiędzy tłumami rodzin, spędzającymi sobotnie popołudnie w galerii handlowej. Ponownie westchnąłem, lecz zrezygnowałem z podążenia za dziewczynką. Przede wszystkim musiałem skupić się na dostarczeniu pieniędzy, które w tym jednym dniu były w stanie uratować moje życie.
      Podpierając się o kolana, podniosłem się i poprawiłem garnitur, aby znów leżał idealnie na moim ciele. Chciałem przytulić Vicky, bardzo chciałem, ale oddzieliłem to, czego pragnęłem, od tego, co musiałem. Ruszyłem w stronę ruchomych schodów, a kiedy stanąłem na pierwszym stopniu, ponownie począłem rozglądać się po przestronnym centrum, szukając znajomych, bądź podejrzanych twarzy. Zwyczajnie bałem się, czułem, że wszyscy otaczający mnie ludzie wiedzieli o moich zbrodniach i chorych czynach.
      Naturalnym krokiem udałem się w stronę łazienek, znajdujących się na piętrze. Prowadził do nich długi, wąski korytarz, wyjątkowo opustoszały. Zazwyczaj przechadzają się po nim grupy przyjaciółek, w krótkich spódniczkach, butach na obcasie i mocnym makijażu. I chociaż często posyłały w moją stronę zalotne uśmiechy, ja jedynie odwzajemniałem je serdecznie i odchodziłem, nie zerkając na żadną z nich przez ramię.
      Męska toaleta również świeciła pustkami. W głośnikach, zawieszonych przy suficie, leciała cicho puszczona muzyka z lokalnego radia. Moja poważna twarz odbijała się w jednym z luster. Kilkudniowy zarost lekko przyzdabiał brodę i kości policzkowe, a oczy wyrażały smutek i czystą złość do samego siebie. Niepostrzeżenie ukucnąłem obok śmietnika i wsunąłem za nigo plik pieniędzy, który oparłem o ścianę i przysłoniłem metalowym kubłem.
      Czułem, że to jedyne wyjście z opresji. Każde inne rozwiązanie dla szantażysty nie byłoby tak opłacalne, jak wyłudzenie sporej sumy pieniędzy. Był bardzo inteligentny i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie wycofam się, że nie mogę tego zrobić. Miał dokładnie zaplanowane każde z działań, działające na moją niekorzyść. A ja, przez własną głupotę i naiwność, teraz zaczynałem prawdziwie cierpieć.
      Gdy opuściłem łazienkę, zacząłem po każdym z poszczególnych korytarzy rozglądać się w poszukiwaniu Vicky. Bądź co bądź martwiłem się o nią równie bardzo, co o całą aferę z filmem, dostarczonym na moją komórkę. Była bardzo wrażliwym dzieckiem, które, nie oszukujmy się, doświadczyło w życiu bardzo wiele. Chciałem jak najszybciej odnaleźć ją i mieć w zasięgu wzroku. Wtedy będę zwyczajnie spokojniejszy.
      Na szczęście, zlokalizowałem ją bardzo szybko, kiedy tylko zjechałem ruchomymi schodami na poziom poniżej parteru. Vicky kucała przy jednej ze ścian, w odosobnieniu, nie zwracając na siebie przesadniej uwagi. Moje usta wydały z siebie ponowne westchnienie, a język zwilżył dolną i górną wargę. Zacząłem powoli zmierzać w jej kierunku. Moje kroki sprawiły, że dziewczynka uniosła wzrok. Płakała, a wąskie stróżki łez spływały po jej zaczerwienionych policzkach. I mówię teraz z pełną powagą, wolałbym, aby filmik, którym byłem szantażowany, trafił do odpowiednich placówek, niż żeby ta mała kruszynka wypłakiwała ostatnie łzy, raniące moje kruche serce.
      -Wiem, że nie potrzebujesz teraz rozmowy, Vicky, więc powiem jedno. Po prostu się do mnie przytul, a zobaczysz, że poszujesz się lepiej - otworzyłem przed nią ramiona. Prawdę powiedziawszy, sam byłem teraz tak zagubiony, że nie potrafiłem określić, czy szatynka ponownie ucieknie, czy przełamie się i obejmie moją szyję ramionami. Ona natomiast nie zrobiła żadnej z tych rzeczy i wybrała opcję, znajdującą się dokładnie po środku. Stanęła blisko mnie, lecz nie przytuliła mnie. Czekała, aż to moje ramiona owiną jej drobną sylwetkę. Nie czułem u niej wyraźnego strachu. Nie czułem go, dlatego, nie czekając dłużej, przysunąłem dziewczynkę blisko siebie i wtuliłem w swoje ciało, ponownie pozwalając jednej, samotnej, pojedynczej i z pewnością nie ostatniej łzie spłynąć w dół policzka.

      Nobody's P.O.V

 
      Mężczyzna usiadł na stołku przy barze i oparł się obiema dłońmi o blat. Oddychał powoli, lecz ciężko, jakby ogromny głaz zalegał mu w klatce piersiowej. Głaz, którego starał się pozbyć, lecz im dłużej próbował, tym większy ciężar odczuwał. Aż w końcu całość zaczęła przytłaczać go do tego stopnia, że gdyby tylko znalazł się w odosobnieniu, dałby upóst emocjom i wyrzucił je z duszy razem ze łzami, wolno spływającymi po policzkach.
      -Whisky, poproszę - mruknął na początek, lekko rozluźniając krawat, ciasno owinięty wokół szyi. Czuł, jak dopadają go duszności, dlatego zakaszlał parę razy, licząc, że gest ten przyniesie mu chwilowe ukojenie. W rzeczywistości jednak przywołał skroniowy ból głowy, promieniujący od prawej strony do lewej.
      Kiedy barman podał mu pełną bursztynowego alkoholu szklankę, szatyn przyłożył ją do ust i na jednym wdechu, w paru łykach, wypił w całości. Jednym skinieniem ręki zamówił kolejne dwie szklanki, jednocześnie podpierając ciężką od nadmiaru myśli głowę na obu rękach. Przytłaczał go ciężar jego własnego życia. Jednego dnia zdawało mu się, że odczuwa szczęście, jednak następny szybko utwierdzał go w przekonaniu, że dla niego nie było miejsca w szczęściu. Radość zapomniała o nim i skazała go na wieczne cierpienie, bez podania konkretnej przyczyny.
      Dzisiejsza sytuacja w galerii handlowej dała mu wiele do myślenia, lecz nadal nie odnalazł błędów w swoim postępowaniu. Tłumaczył to w każdy możliwy sposób, jednak żaden nie wydawał mu się dostatecznie dobry. Z całych sił pragnął pozbyć się uporczywych myśli z umysłu i świadomości, że tak niewiele brakowało, aby jego działanie zostało zdemaskowane. Obiecał sobie uważać na przyszłość, lecz jednocześnie nie chciał kolejny raz znaleźć się w tragicznym położeniu, gdzie każde wyjście jest gorsze od poprzedniego.
      Znów wrócił myślami do kilkunastu minut, spędzonych razem z Abby. Chociaż chciał o tym nie myśleć, mimowolnie ujrzał jej blade ciało i włosy, przykrywające chude ramiona oraz resztkę biustu. Przełknął głośno ślinę i na moment zamknął oczy, łudząc się, że chwilowe zaćmienie umysłu pozwoli mu oczyścić swoje wnętrze i odnaleźć właściwą drogą. Sam jednak nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek da radę pozbierać rozsypankę własnej osobowości i złożyć ją w dopełniającą się całość.
      Gdy Justin był już po paru kolejnych szklankach whisky i kieliszkach czystej wódki, przez drzwi pub'u przeszła młoda brunetka, średniego wzrostu, o pełnych, malinowych wargach i pokaźnym biuście, uwydatnionym pod koszulką z dekoltem. Chociaż swoją obecnością przykłuła uwagę każdego mężczyzny w pomieszczeniu, ona bez zawahania zmierzała w stronę baru, do wstawionego Justina, pokładającego się na blacie.
      -Cześć, Justin - przysiadła na krześle obok mężczyzny, celowo przysuwając się jak najbliżej niego. Niby przypadkiem jedna z jej dłoni wylądowała na kolanie szatyna i zaczęła je subtelnie gładzić.
      -Bree? Co ty tutaj robisz? Myślę, że to nie jest odpowiednie dla ciebie miejsce - wybełkotał, nie czując nawet smukłych palców, błądzących po jego udzie. Jedyne, co czuł, to coraz silniejsze zawroty głowy i szumy w uszach, które potęgował kolejnymi łykami alkoholu.
      -Poczułam się bardzo samotna - wydęła delikatnie dolną wargę i znów przysunęła się bliżej Justina, chcąc, aby zapach jej mocnych perfum wypełnił jego nozdrza. - Ty również taki się zdajesz. Może mogłabym dotrzymać ci towarzystwa? - przerzucając włosy na prawe ramię, wstała z wysokiego stołka i stanęła pomiędzy nogami Justina. Oparła obie dłonie na jego klatce piersiowej i spojrzała w jego głębokie, hipnotyzujące oczy, wypełnione odcieniem jasnego brązu, komponującego się z kolorem włosów.
      -Bree, co ty robisz? Odsuń się - mruknął leniwie, kładąc dłonie na talii brunetki. Delikatnie odsunął ją od swojego ciała. Przyrzekł sobie, że nigdy nie dotknie w nieodpowiedni sposób dziewczyny własnego syna i miał zamiar trzymać się tego postanowienia. Bez względu na to, jak bardzo podobałaby mu się Bree, nie miał prawa wykorzystać jej i nakłonić do złego.
      -Nie udawaj, Justin, że nic do mnie nie czujesz. Widzę, jak na mnie patrzysz - subtelnie przesunęła opuszkami palców po widocznie zarysowanej linii jego szczęki. Przez jej drobny gest mięśnie Justina zacisnęły się i nie rozluźniły, dopóki Bree nie zabrała dłoni.
Chociaż nie był trzeźwy, panował nad swoimi instynktami. Zdrada własnego syna byłaby dla niego ciosem poniżej pasa. Nie potrafiłby podnieść się po tym i na nowo odzyskać zaufania Zayna, który w złości nie wybaczyłby mu przelotnego romansu z Bree. Dlatego tak bardzo starał się, aby jej gesty dotykały go jedynie powierzchownie.
      -Bree, jesteś dziewczyną mojego syna - wybełkotał, podczas kiedy dziewczyna wsunęła w jego dłoń, opartą o bar, kolejną szklankę, wypełnioną alkoholem. Jednocześnie poprosiła kelnera o następną porcję. Według niej, skoro w dalszym ciągu potrafił odepchnąć jej zaloty, potrzebował większej dawki procentów, płynących we krwi.
      -Zayn jest jeszcze dzieciakiem. Ja potrzebuję dorosłego, dojrzałego mężczyzny - patrzyła, jak wódka znika w ustach Justina, a jego wzrok staje się coraz bardziej zamglony.
      Odczekała kolejne minuty, w których dolewała szatynowi alkoholu, aż w końcu, mając pewność, że mężczyzna nie pamiętał nawet własnego imienia, ponownie zbliżyła się do niego i ponownie dotknęła linii szczęki. Tym razem użyła do tego jednak pełnych, malinowych warg, a nie opuszków palców. Zaczęła muskać jego skórę, wprowadzając w swoje gesty mnóstwo emocji. Zdarzyło jej się również parę razy przesunąć po niej językiem. Kiedy jednak dotarła do jego ust i nie czuła jednocześnie żadnego oporu z jego strony, przyłożyła małą dłoń do jego policzka, obdarzonego lekkim zarostem, i z pełną namiętnością wpiła się w jego wargi. Całowała go z pasją, czując, jak mężczyzna niedbale oddaje pocałunek, który z każdą chwilą podobał mu się coraz bardziej. Nie czuł już nawet wyrzutów sumienia, które zniknęły razem z alkoholem. Poddał się cudom, wyprawianym przez Bree na swoich wrażliwych wargach, a kiedy odsunęła twarz od jego na wystarczającą odległość, aby spojrzeć mu w oczy, pogłaskał ją nieprzytomnie po policzku, jak kobietę, nie dziewczynkę.
      -Jeszcze cię zniszczę, Justin, zobaczysz - objęła jego twarz obiema dłońmi i posłała mu blady uśmiech, mając pewność, że do mężczyzny nie docierało nic, prócz pojedynczych gestów, którymi obdarzała jego wrażliwą skórę. - A teraz do dna, kotku. Do dna.

~*~

      Nie wiem, dlaczego, ale postać Bree wywołuje u mnie ogromną sympatię. A jaki Wy macie do niej stosunek? I przede wszystkim, co sądzicie o przelotnym pocałunku tej dwójki?
      ask.fm/Paulaaa962

sobota, 21 marca 2015

Rozdział 11 - Blackmail...


      Nobody's P.O.V

      Czternastolatka obserwowała, jak Justin w pośpiechu zapinał pasek eleganckich spodni i każdy pojedynczy guzik nieskazitelnie białej koszuli, opinającej się na jego widocznych mięśniach. Poprawił nerwowo krawat i zawiązał go pod samą szyją. Na koniec zarzucił na ramiona granatową marynarkę, którą zdjął z oparcia drewnianego krzesła, i zasznurował wypastowane buty. Obdarzył ją ostatnim przelotnym, może nawet lekko zawstydzonym spojrzeniem, po czym wyszedł z pokoju bez słowa i gwałtownie zamknął za sobą drzwi, które zaskrzypiały, roznosząc nieprzyjemny dźwięk po wnętrzu pomieszczenia.
      Gdy tylko mężczyzna zniknął w korytarzu, a jego kroki przestały być słyszalne, na ustach Abby, przyzdobionych krwistoczerwoną szminką, pojawił się szeroki uśmiech, ukazujący szereg jej prostych, białych zębów. Uniosła rękę i zaczesała kilka kosmyków prostych, bordowych włosów, które opadły na lekko spocone czoło. I chociaż była lekko obolała po seksie z dwadzieścia lat starszym i dużo dojrzalszym fizycznie mężczyzną, czuła narastające w sercu podekscytowanie. Znów dopięła swego i rozłożyła karty tak, jak było to dla niej najbardziej korzystne. Jednocześnie miała świadomość, że kolejny, dużo starszy mężczyzna zwrócił na nią uwagę i dawało jej to zwyczajną satysfakcję.
      -Mamy to, stara - zwołała, rozciągając się na wielkim łóżku, z którego pościel spadała niedbale na podłogę, a prześcieradło zwinięte było w każdym z jego rogów.
      Wtedy drzwi od łazienki uchyliły się, a ze środka wyszła Bree, z uśmiechem, rozciągającym się przez całą szerokość twarzy. Pomachała w powietrzu telefonem, odrzucając jednocześnie długie, brązowe włosy na plecy. Nie była nawet przesadnie podekscytowana. Zdążyła przyzwyczaić się do nieczystych zagrań względem starszych mężczyzn i spokojnie mogła nazwać to swoją szarą codziennością, do której zdołała przywyknąć, jak do porannej kawy, słodzonej dwoma łyżeczkami cukru.
      -Kolejny frajer, który dał się podejść, jak dziecko - westchnęła, podchodząc do łóżka, na którym leżała jej przyjaciółka. Kiedy jednak miała ugiąć kolana i usiąść na nim, przypomniała sobie, do czego doszło na materacu przed paroma chwilami. - Nie dotknę tego, brzydzę się - wykrzywiła usta w grymasie i w ostateczności wybrała drewniany stołek, na którym usiadła okrakiem.
      -I jak podobało ci się przedstawienie na żywo? Jakieś uwagi, wnioski, rady? - Abby usiadła na łóżku po turecku, objęła dłońmi największą z poduszek i przytuliła ją do podbrzusza, w którym odczuwała lekkie oznaki niedawnego stosunku.
      -W porządku, tylko przestań jęczeć, jak gwiazda porno, bo jeszcze ktoś ci uwierzy, że doszłaś - wypięła do niej język, za co oberwała poduszką. - Poza tym, kochaniutka, do gwiazdy porno wiele ci jeszcze brakuje.
      -Skąd wiesz, że nie doszłam? Facet był naprawdę w porządku - na policzki czternastolatki mimowolnie wkradł się delikatny rumieniec, który zdołała ukryć pod pasmami włosów. - Za to ty masz już za sobą wystarczające doświadczenie, żeby nazwać się gwiazdą, co? - odpyskowała przyjaciółce ze śmiechem, jednak nie powiedziała tego z ironią. Bree w rzeczywistości miała znacznie większe doświadczenie z mężczyznami, niż Abby.
      Szatynka przewróciła jedynie oczami i odblokowała dotykowy telefon. Odnalazła ostatni, zapisany film w galerii i włączyła go z uśmiechem, który rósł z każdą chwilą. Widziała bowiem na kilkucalowym ekranie swoją przyjaciółkę, siedzącą na kolanach Justina, jej sprawne dłonie, gładzące skórę jego głowy, a także słodkie uśmiechy, jakie kierowała w stronę mężczyzny. Nagrała również moment, w którym, nagi, wszedł pod kołdrę czternastolatki i naparł swoim ciałem na jej.
      -I jak? - Abby przerwała uporczywą ciszę.
Chciała znać opinię przyjaciółki, która była dla niej autorytetem i wzorem do naśladowania. Przez wewnętrzną potrzebę dorównania Bree w każdej dziedzinie powoli upadała na samo dno. Była jednak zbyt młoda i zbyt głupia, aby to dostrzec.
      -Wyszło idealnie, widać każdy jego ruch. Nie wykręci się od odpowiedzialności - uśmiechnęła się złowieszczo, marszcząc brwi. - Abby, wzbogacimy się, już niedługo.
      Czuła satysfakcję, że w podobny sposób naciągnie kolejnego już dorosłego mężczyznę, który nie był w stanie odeprzeć uroku jej lub Abby. Wewnętrznie jednak czuła, że dopiero rozpoczęła zabawę z Justinem i nie spocznie, dopóki go nie zniszczy.

      Justin's P.O.V

      Zamrugałem kilka razy oczami, a potem kolejno uniosłem obie powieki. Przez zasłonięte zasłony wpadała do sypialni wąska smuga słonecznego światła. Czułem się znacznie lepiej ze świadomością, że niebo rozświetla jasny odcień błękitu, a nie zasnuwają ciężkie, szare chmury, wiszące nisko nad miastem.
      Westchnąłem głośno i zmieniłem pozycję z pleców na brzuch. Przytuliłem twarz do pachnącej świeżością poduszki, ponownie opuszczając powieki. Nie miałem najmniejszej ochoty, aby postawić stopy na chłodnej, wyłożonej panelami podłodze i wstać z łóżka. Znów czułem, że dosięga mnie niechęć do życia, niechęć do każdej życiowej czynności. Byłem człowiekiem skłonnym do depresji, zamykania się w czterech ścianach i uciekania od szarości dnia codziennego.
      Z wciąż przymkniętymi powiekami podszedłem do okna i otworzyłem je na całą szerokość, wpuszczając do pokoju podmuch świeżego, jesiennego powietrza. W pierwszym momencie poczułem na ciele dreszcz, jednak skóra szybko przyzwyczaiła się do chłodnego wiatru. Wziąłem głęboki oddech, wypełniający całą objętość płuc, a potem powoli wypuściłem powietrze.
      Wyjrzałem przez otwarte okno na ogarnięty zielenią i przeplatany promieniami słońca ogród, rozciągający się wokół domu. Były dni, w których podziwiałem jego piękno, lecz dzisiaj każdy krzew, każdy kwiat i każde źdźbło trawy wydało mi się zwyczajnie szare. Nic nie ukazywało moim oczom kolorów, dopóki nie ujrzałem drobnej postaci Vicky, skulonej na ogrodowej ławce. Delikatne podmuchy wiatru rozwiewały kosmyki jej prostych, miękkich włosów, opadających na ramiona i plecy.
      Uśmiechnąłem się delikatnie do samego siebie, mimo że mój podły nastrój nie prowokował uśmiechu. Jednak ciałko Vicky i jej mała, blada twarzyczka, była w stanie mimowolnie wywołać ten gest. Była niesamowitym dzieckiem, niesamowitą dziewczynką. Prócz tego, że rysy jej twarzy komponowały się w piękną, idealną całość, jej osobowość - cicha, skryta i zagadkowa - spędzała mi sen z powiek. Chciałbym jedynie, aby zaufała mi, aby mówiła o sobie więcej. A wszystko po to, abym ja również mógł otworzyć się przed nią i wyrzucić wszystkie smutki, zalegające na sercu.
      Moj nastrój był dzisiejszego dnia naprawdę depresyjny, dlatego zamiast eleganckich spodni od garnituru wyciągnąłem z szafy szare dresy i wciągnąłem nogawki przez nogi. Przeczesałem kilka razy brązową grzywkę palcami, aby odgarnąć ją z czoła. Nie fatygowałem się nawet, aby ubrać koszulkę i z nagim torsem wyszedłem z sypialni.
      Była sobota, w dodatku wczesna godzina, dlatego w całym domu panowała martwa cisza. Nie przerywały jej żadne kroki, ani uderzanie talerza o talerz. Napawałem się ciszą tak długo, jak mogłem, dopóki Zayn nie wybudzi się ze snu i nie zacznie krzątać się po całym domu, układając porozrzucane ubrania, bądź szukając kluczy od domu.
      Wyszedłem przez otwarte na całą szerokość drzwi tarasowe. Pomimo początku października, powietrze na dworze było niezwykle ciepłe, a temperatura podnosiła się z każdą kolejną minutą, w której słońce wschodziło ponad horyzont. Ponownie spojrzałem na równo przycięte krzewy w ogrodzie i kolorowe tulipany, zasadzone w rabatce, lecz mimo kolejnego, bardziej wysilonego spojrzenia, nie dostrzegłem tych pięknych kolorów, otaczających mnie z każdej strony. Ogarnęła mnie jedynie przytłaczająca szarość, z przebijającymi się promieniami słonecznymi.
      -Cześć, Vicky - ziewnąłem cicho, gdy doszedłem do bujanej ławki, pomalowanej ciemnym lakierem, na której delikatnie huśtała się Vicky, obejmując chude kolanka ramionami. Jej wzrok wbity był w krzak z różami, kołyszący się na wietrze i przywiewający zapach kwiatów pod same nozdrza. - Jak ci się spało, księżniczko? - objąłem dziewczynkę ostrożnie lewym ramieniem i oparłem jej główkę na barku.
Vicky co prawda poddała się moim ruchom, lecz nie dało się zlekceważyć strachu, jaki przemawiał przez jej ruchy. Dziś po raz pierwszy dostrzegłem go tak wyraźnie i dosadnie.
      -Dobrze - odparła nieśmiało, zakładając zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Musnęła przy tym jednocześnie opuszkiem palca skórę na moim przedramieniu. W efekcie poczułem prawdziwą armię dreszczy, wstrząsającą mną delikatnie. - A tobie? - dodała, spoglądając na mnie spod rzęs.
Była przestraszona, lecz mimo to nic w jej gestach nie wskazywało, aby miała zerwać się z ławki i uciec ode mnie, od mojego dotyku, od mojego wzroku. Tłumiła bojaźń w swoim wnętrzu, jednocześnie sprawiając, że oczuwałem mniejsze poczucie winy i wyrzuty sumienia.
      -W porządku, chociaż mogłoby być lepiej - posłałem jej delikatny uśmiech, lecz to, co otrzymałem w zamian, zamurowało mnie na dobre kilkanaście sekund.
Jej małe, śliczne, brązowe oczka, otoczone ciemną obramówką i gęstymi rzęsami, wyrażały naturalną troskę, której nigdy wcześniej nie dane mi było oglądać i odczuwać. Czułem się niesamowicie, gdy widziałem, jak ta mała dziewczynka, wbrew samej sobie, pałała chęcią opieki i zmartwieniem względem mojej osoby. Czułem się w pewien sposób wyjątkowo.
      -Coś się stało? - wymamrotała cicho, gdy przytuliłem ją mocniej do siebie. W pewnym stopniu chciałem przytulić się również do niej, do jej chudego ciałka, do jej małego, szybko bijącego serduszka.
      -Po prostu mam dzisiaj gorszy humor - westchnąłem szczerze, wbijając tępy wzrok w krawędź błękitnego basenu, po brzegi wypełnionego chlorowaną wodą. - Ale nie jest to powód, dla którego powinnaś przestać się uśmiechać, kruszynko. Twój uśmiech podnosi mnie na duchu.
      Zaczałem delikatnie przesuwać dłonią w dół i w górę jej ramienia, zatapiając twarz w burzy jej gęstych włosów, pachnących delikatnym, kwiatowym aromatem. Druga dłoń straciła nad sobą kontrolę i znów przylgnęła do gładkiego uda Vicky. Było na tyle chude, że byłem w stanie niemal w całości objąć je dłonią. Wtedy jednak dziewczynka zacisnęła nogi, znów dając upóst strachu.
      -Proszę, nie rób tego. Proszę - jej głos nie brzmiał, jak prośba. Był błaganiem, kierowanym do mnie. Błaganiem, które ja powoli zaczynałem słyszeć, lecz wciąż byłem zbyt chory, aby je zaakceptować.
      -To nie jest takie proste - w końcu nie wytrzymałem. Pragnąłem, aby ktoś wysłuchał moich żałosnych słów, pogrążających mnie jeszcze bardziej. - Wiesz, aniołku, bardzo bym chciał być normalny, mieć pełną rodzinę i codzienny uśmiech na twarzy. Ja nie chcę cię krzywdzić. To jest po prostu silniejsze ode mnie. Cierpię, gdy widzę twój smutek, gdy widzę smutek każdego dziecka, zwłasza, kiedy spowodowany jest moim dotykiem. Chciałbym mieć żonę, którą kochałbym najmocniej na świecie, która byłaby dla mnie prawdziwym oparciem. Chciałbym również, aby moje relacje z synem były na właściwym miejscu. Pragnę po prostu pozbyć się tych zboczeń. One niszczą mi życie, ale nie potrafię poradzić sobie z nimi. Nie potrafię zebrać się w garść i naprawić wszystkiego. To dla mnie za trudne.
      Otworzyłem się przed nią ze sporą łatwością chyba dlatego, że Vicky nie zrozumiała połowy z moich słów. Mi jednak mimo wszystko było dużo lżej. Przyznałem się do tego, co skrywałem w środku. Naprawdę chciałem mieć normalne, poukładane życie, szczęśliwą rodzinę i żonę, która każdego ranka obdarzałaby mnie pocałunkiem, pełnym ciepła i miłości.
      -Vicky wpatrywała się we mnie wielkimi oczami. Jak przypuszczałem, mało rozumiała z mojego wyznania. Uśmiechnąłem się blado i kilka razy musnąłem czubek jej głowy, okryty pasmami włosów. I chociaż ona siedziała, jak sparaliżowana, ja objąłem ją ramionami i zacząłem delikatnie kołysać nasze połączone ciała. Kiedy nikt nie widział mojej poważnej twarzy, pozwoliłem jednej łzie spłynąć po moim policzku, jednak szybko otarłem jakiekolwiek oznaki po niej.
      -Może wybierzemy się na zakupy, Vicky? Kupimy ci parę ubrań - uderzyłem dłońmi o kolana, jednocześnie chcąc tym gestem pobudzić samego siebie do życia.
      Nie czekałem na reakcję Vicky, tylko wstałem z ławki i pociągnąłem za sobą dłoń dziewczynki. Wiedziałem, że dalsze siedzenie w domu i użalanie się nad własnym losem wprowadzi mnie w jeszcze bardziej depresyjny nastrój, z którego będę w stanie wyciągnąć samego siebie z wielkim trudem. Teoretycznie wszystko dookoła było piękne. Nikt, patrzący z zewnątrz, nie powiedziałby, że mam tak ogromne problemy ze sobą i z własną psychiką. A jednak, pozory najczęściej mylą. Przekonałem się o tym wielokrotnie.
      Wróciłem do sypialni i ponownie otworzyłem szafę. Chwyciłem w dłonie pierwszy lepszy garnitur, wiszący na drewnianym wieszaku, i westchnąłem. Nie miałem najmniejszej ochoty zakładać eleganckich ubrań i znów udawać człowieka poważnego. Czasem chciałbym, jak każdy, zaśmiać się z własnych myśli, lub z usłyszanego w radiu kawału. Ja natomiast całe życie chodziłem z powagą, wymalowaną na twarzy. I właśnie to było przytłaczającym mnie elementem.
      Zamknąłem za sobą drzwi łazienki, w której zarówno podłoga, jak i każda z czterech ścian, wyłożona była białymi, matowymi kafelkami, każdy w kształcie idealnego kwadratu. Rozebrałem się do naga i wszedłem pod gorący strumień wody, wypływający z prysznica. Pozwoliłem, aby pojedyncze krople dotarły do każdej części mojego wyrzeźbionego ciała, a następnie przykryłem skórę żelem pod prysznic, który ponownie został spłukany przez stróżki wody.
      Rozmowa z Vicky, chociaż była praktycznie jednostronna, znacznie podniosła mnie na duchu i wyprowadziła z podłego, sobotniego nastroju, podczas którego nie mogłem popaść w wir pracy. Każdy człowiek cieszył się z wolnych chwil i spędzał je w gronie rodziny lub przyjaciół. Ja natomiast z rodziną nie utrzymywałem kontaktu, a znajomych nie miałem prawie wcale, dlatego z takim utęsknieniem wyczekiwałem poniedziałku, w którym chwycę do ręki kolejną teczkę z dokumentami i popadnę myślami w problemy małych i tych nieco starszych pacjentów.
      Wsunąłem każdą część w ciała w dopasowany materiał garnituru, lekko opinający się na każdym pojedynczym mięśniu. W takich chwilach wolałbym ponownie wskoczyć w stare dresy, lecz mój status i pozycja społeczna nie pozwalała mi na to. W taki właśnie sposób całe życie grałem wbrew sobie i na siłę unieszczęśliwiałem się. Gdybym tylko mógł, skończyłbym z tym wszystkim, zaszył się w ciemnej piwnicy i do końca rozpaczał, że kiedy życie dało mi do wyboru dwie drogi, ja postawiłem krok na błędnej.
      Zszedłem schodami do salonu, gdzie na kanapie czekała na mnie Vicky. Miała na sobie spódniczkę przed kolana i rozpinany sweterek. Całość komponowała się z kolorem jej włosów, opadających na blade, lekko zapadnięte policzki.
      -Chodź, słoneczko - wyciągnałem w jej kierunku dłoń. Szatynka ułożyła na niej swoją po kilku chwilach wahania. I chociaż widziałem w jej oczach, że najchętniej nie dotykałaby mnie, drżało w niej również widoczne współczucie, które mówiło jej, że gdyby zignorowała mnie i wstała sama, sprawiłaby mi tym ból. Była dużo bardziej inteligentna, niż sądziłem na początku.
      -Gdzie jedziemy? - spytała nieśmiało, gdy usiadła już na fotelu pasażera w moim samochodzie, zaparkowanym na podjeździe.
Zanim odpowiedziałem jej na zadane pytanie, obkrążyłem samochód dookoła i zająłem miejsce kierowcy.
      -Do najbliższej galerii handlowej, co ty na to? - dziewczynka jedynie skinęła głową. Nadal była zbyt wystraszona, aby w jakikolwiek sposób sprzeciwić mi się.
      Cała droga była dla mnie uporczywie trudna i ciężka do zniesienia. Moje dłonie pragnęły choćby dotknąć Vicky, choćby pogładzić miękkie pasma jej włosów. Dzisiaj jednak do mojej wewnetrznej rozmowy włączył się jeszcze rozsądek, który kazał mi zacisnąć palce na kierownicy i nie dopuścić do tego, aby jedna z dłoni choć zbliżyła się do ciałka dziewczynki. Każdym spojrzeniem w jej oczy utwierdzałem się w przekonaniu, że w rzeczywistości nie sprawiam tej maleńkiej istocie przyjemności, a krzywdzę ją w sposób okrutny i niezrozumiały. I chociaż nie mogłem powiedzieć, że w końcu, po tylu latach, dopuściłem do siebie tę dręczącą myśl, byłem coraz bliżej pojęcia własnych błędów.
      Nagle poczułem w kieszeni spodni wibracje, oznaczające doatarczenie nowej wiadomości do skrzynki odbiorczej. Podtrzymując jedną dłonią kierownicę i zatrzymując się na czerwonym świetle na jednym ze skrzyżowań, wyciągnąłem drogą komórkę i odblokowałem jej niezarysowany ekran.
      Wiadomość zawierała multimedia, których pobranie zajęło kilka sekund. Kiedy jednak pobrany film zapisał się na karcie pamięci w telefonie i odtworzył po jednym dotknięciu ekranu, z mojej twarzy odpłynęły wszelkie kolory. Zastąpiła je blada poświata ze znacznie rozszerzonymi oczami, wpatrzonymi w ciemnowłosą dziewczynkę o imieniu Abby, rozbierającą się przede mną, siedzącym na drewnianym stołku. W filmie, który szybko przesunąłem do połowy, zawarty był każdy mój ruch, każdy gest i każde słowo. Zawarte było w nim wszystko, co byłoby w stanie mnie zniszczyć.

      Jeśli nie chcesz, aby film ten dostał się do internetu i do odpowiednich placówek, przygotuj na początek 5 000 dolarów. Dalej postępuj według kolejnych wskazówek.

~*~

      Witam Was bardzo serdecznie :D Spodziewaliście się, że w sprawę Abby wmieszana będzie również Bree? Cóż, ona wszędzie musi wtrącić swoje trzy grosze haha. Jeśli ktoś byłby ciekawy, jak wyobrażam sobie Abby, zapraszam na aska, tam dodam jej zdjęcie :)
      Mam do Was prośbę. W ostatnich dniach mam małe problemy z motywacją do pisania. Skomentujcie proszę rozdział, abym wiedziała, że mam dla kogo pisać i starać się <3
      I trzecia sprawa, kolejny rozdział postaram się dodać szybciej, niż ten, gdyż w przyszłym tygodniu praktycznie wcale nie mam lekcji :)
      ask.fm/Paulaaa962

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 10 - Pure innocence...


      ***Justin's P.O.V***

      Odwróciłem w rękach kopertę, aby znaleźć na niej jakikolwiek znak nadawcy. Jej powierzchnia była jednak śnieżnobiała. Nie widniał na niej żaden ślad atramentu. Jeszcze raz wróciłem wzrokiem do paru słów tekstu, zamieszczonego na kartce i pierwszy raz poczułem prawdziwy niepokój.
      Zgniotłem kartkę i schowałem ją głęboko w lewej kieszeni marynarki. Ponownie rozejrzałem się po najbliższej okolicy, licząc na to, że tym razem ujrzę kogoś, budzącego mieszane uczucia, oprócz sąsiadki, całe dnie spedzającej w oknie domu.
      Pospieszeni otworzyłem drzwi i wszedłem do wnętrza, odkładając kluczyki od samochodu na komodę. Usłyszałem dochodzący z salonu odgłos włączonego telewizora, przed którym na beżowej kanapie, pod cienką narzutą, spała Vicky. Jej włosy w paru kosmykach opadały na twarz i poruszały się pod wpływem spokojnego, miarowego oddechu, opuszczającego jej usta.
      Wchodząc do domu, chciałem spytać Vicky, czy podczas mojej chwilowej nieobecności ktoś wszedł do domu, lecz kiedy tylko ujrzałem, jak słodko drzemie, odpoczywając po ciężkim dniu, uznałem, że grzechem byłoby wybudzić ją ze snu. Podszedłem jedynie do skulonej dziewczynki, kocem okryłem jej plecki, a na czółku złożyłem krótkie muśnięcie.
      Podszedłem do szklanego stolika, na którym, obok mojego kubka z pozostałością czarnej kawy oraz teczki z dokumentami, stała szklanka Vicky z sokiem wieloowocowym. Wsunąłem pod ramię potrzebne papiery i ruszyłem w stronę wyjścia. W momencie, w którym schowałem już klucze do kieszeni i wyciągnąłem dłoń w stronę klamki, drzwi otworzyły się przede mną na oścież.
      -Tata? Co ty tu robisz? Nie miałeś być w pracy? - uniósł wysoko brwi, wyjmując klucz z zamka w drzwiach i upychając go niedbale do skórzanej kurtki.
      -Twoja matka, jak zwykle, zdążyła zepsuć mi humor - westchnąłem, starając się nie okazywać przed Zaynem poddenerwowania, spowodowanego zarówno kłótnią z Anastasią, jak i ostrzeżeniem, zapisanym na śnieżnobiałym skrawku papieru.
      -Rozmawiałeś z nią dzisiaj? - przerwał zdejmowanie ze stóp butów i uniósł z zaciekawieniem głowę. Jeszcze do niedawna bardzo zależało mu, abyśmy doszli do porozumienia i wrócili do siebie, jednak z biegiem czasu, gdy dojrzał, pogodził się z naszym rozwodem.
      -Tak, przyszła do nas, chciała rozmawiać o tobie. Wiesz, co wymyśliła tym razem? - oparłem się jednym ramieniem o drzwi, podczas kiedy Zayn przez parę chwil myślał ze zdenerwowaniem nad kontynuacją moich słów. - Spokojnie, tym razem nic nie przeskrobałeś. Matce chodziło o to, że jesteś zbyt młody na seks - stwierdziłem wprost, obserwując reakcję syna, który sprawiał wrażenie zaskoczonego, lecz jednocześnie powstrzymywał parsknięcie.
      -Naprawdę moja własna matka wnika w moje sprawy łóżkowe? Przecież to nawet w najmniejszym stopniu nie jest jej sprawą - pokręcił z zażenowaniem głową, kiedy ja uśmiechnąłem się lekko i zmieniłem ramię, na którym wspierałem się o drzwi.
      -Naprawdę nie musisz mi tego mówić. To samo powiedziałem jej. Twoja matka uważa również, że nie powinieneś spotykać się z Bree, że nie jest odpowiednią dziewczyną dla ciebie.
      -Skąd ona może cokolwiek wiedzieć? Nie zna Bree, nie wie, jaka ona jest, a przede wszystkim nie ma prawa decydować, z kim będę się spotykał. Mam nadzieję, że ty nie masz nic przeciwko Bree - spojrzał na mnie z czystą nadzieją w zakochanych oczach. Samym wzrokiem przekonywał mnie, że jego uczucie do szatynki nie było jedynie chwilowym zauroczeniem, a szczerą miłością, której doznał pierwszy raz w swoim nastoletnim życiu.
      -Nawet sobie nie żartuj. Cieszę się, że wam się układa. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś w niej po uszy zakochany - poklepałem syna po plecach, aby pokazać mu, że ma moje wsparcie. - Nie pozwolę twojej matce wpieprzać się w sprawy, które jej nie dotyczą.
      Przed lustrem w przedpokoju poprawiłem grzywkę, której jeden kosmyk opadł niesfornie na czoło. Ułożyłem szary krawat po środku klatki piersiowej i wygładziłem materiał białej koszuli. Ponownie złapałem za klamkę i miałem wyjść z domu, kiedy ponownie zatrzymał mnie głos Zayna.
      -Tato, mogę zapytać cię o coś i liczyć na szczerą odpowiedź? - zmarszczyłem brwi, gdy z jego ust wydostał się głos niepewny, a jednocześnie z nutą rozbawienia
Zainteresowany, odwróciłem się powoli na pięcie i uniosłem wzrok. Zayn przygryzał dolną wargę z widocznym błyskiem w oku, który pojawił się u niego już wiele lat temu. Doskonale widziałem, że coś kombinował i aż bałem się go ponaglić.
      -Czy Bree podoba ci się wizualnie? No wiesz, buźka, ciałko i te sprawy - od czasu zadania pytania nie oderwał wzroku od mojej zaskoczonej twarzy, na którą z każdą chwilą wkraczał coraz większy uśmiech.
Przez parę długich sekund zastanawiałem się, w jakie słowa ubrać myśli, aby przekazać Zaynowi prawdę, lecz jednocześnie nie być przy nim zbyt wulgarny, wnikając w moje upodobania odnoście szatynki.
      -Muszę ci przyznać, że gust masz bardzo dobry, chłopaku. Z buźki przypomina aniołka, a z ciała - znów przerwałem, wypuszczając z ust ledwo słyszalne parsknięcie. - Myślę, że wiesz, co mam na myśli, a jednocześnie nie chciałbyć usłyszeć tego z moich ust. Czułbyś się przynajmniej niezręcznie - posłałem mu ostatnie znaczące spojrzenie i wyszedłem na rozświetlony słonecznymi promieniami podjazd przed domem.
      Temat, który poruszył Zayn, nie dawał mi spokoju. W rzeczywistości przy synu otworzyłem się minimalnie. Gdyby Bree nie była dziewczyną Zayna, zupełnie inaczej skomentowałbym jej urodę i ciało, które już od pierwszego dnia wywarło na mnie ogromne wrażenie. Przez pierwsze godziny nie byłem w stanie oderwać od szatynki wzroku. Była piękna, młodziutka, a ponadto niesamowicie pewna siebie. Każda z tych pojedynczych cech w połączeniu ze sobą docierała do mnie ze wzmożoną siłą. Chyba mogłem przyznać przed samym sobą, że byłem głęboko zauroczony jej ciałkiem, rysami twarzy, dużymi oczami i pełnymi wargami.
      Z powrotem wsiadłem na miejsce kierowcy i zatrzasnąłem za sobą drzwi mocniej, niż planowałem. Gdy znalazłem się w odosobnieniu, w zamkniętej przestrzeni auta, znów sięgnąłem dłonią do lewej kieszeni marynarki po kartkę z ostrzeżeniem. Czułem się nieswojo ze świadomością, że istnieje osoba, która odkryła nieczyste zamiary, snute wobec Vicky. Miałem wrażenie, że w każdej sekundzie jestem obserwowany i przez to nie potrafiłem dostatecznie skupić się na drodze, po której mknąłem z dozwoloną prędkością.
      Jedynie praca była w stanie oderwać mnie od myśli, błąkających się po zakamarkach umysłu. Praca, w którą wielokrotnie zatapiałem się, aby nie zastanawiać się nad istotą sensu życia i mojego miejsca w świecie. Pozornie przypominałem dobrze ustawionego, dorosłego mężczyznę, który uśmiecha się subtelnie jedynie wtedy, kiedy wymaga tego od niego sytuacja. W rzeczywistości jednak sam nie wiedziałem, jak scharakteryzować sens własnego istnienia. Codziennie rano wstawałem, zjadałem własnoręcznie przygotowane śniadanie, odwoziłem do szkoły syna i rzucałem się w wir pracy, zaczynając od przeglądania dokumentów, a kończąc na rozmowach z młodymi pacjentami.
      Vicky miała stanowić pewnego rodzaju oderwanie od codzienności. Nie widziałem, że ją krzywdzę, a może zwyczajnie nie chciałem tego dostrzegać i na siłę zamykałem oczy. Nie wiem. Czułem jednak, że stanie się urozmaiceniem każdego z moich dni. Wbrew pozorom nie chciałem żyć tak, jak żyłem od lat. Nie chciałem mieć zaplanowanego każdego dnia. Potrzebowałem odrobiny spontaniczności, której nie potrafiłem odnaleźć w codziennych czynnościach. Jednocześnie potrzebowałem zaspokojenia swoich chorych upodobań. Jedynie fakt, że w każdej chwili mogą one wyjść na światło dzienne, był pewnego rodzaju ryzykiem, jakiego doświadczałem. Wszystko inne było z góry zaplanowanym następstwem zdarzeń.
      Dotarłem do wschodniej dzielnicy miasta, kiedy słońce powoli chowało się za horyzontem, oświetlając budynki pozostawioną po sobie łuną kolorowych cieni światła. Znacznie zwolniłem, sunąc po asfalcie jednej z bocznych dróg. Dotarłem do jej końca równo z wybiciem godziny szóstej po południu. Zaparkowałem na jednym z miejsc parkingowych przed placówką szkolno-wychowawczą i wysiadłem z czarnego, matowego samochodu, nie wypuszczając z dłoni teczki z dokumentami czternastoletniej Abby Starling.
      Przeszedłem przez frontowe drzwi, nie zapominając o wytarciu butów w wycieraczkę. Na korytarzu panowała nienaturalna cisza, zważając na porę dnia i miejsce, w którym ciężko było znaleźć choć odrobinę spokoju. Rozejrzałem się po korytarzu i przeszedłem na jego drugi koniec, aby dotrzeć do jedynych otwartych drzwi, gdzie za dębowym biurkiem siedziała kobieta w szarej spódnicy, sięgającej przed kolano, i dopasowanej kolorystycznie marynarce, ciasno przylegającej do ciała.
      -W czym mogę pomóc? - uniosła wzrok spod szkieł okularów i odłożyła na biurko dokumenty, w których treść wczytana była przed pojawieniem się mojej osoby w jednym z gabinetów.
      -Nazywam się Justin Black, jestem psychologiem dziecięcym i zostałem skierowany na rozmowę z niejaką Abby Starling - wytłumaczyłem, wchodząc w głąb pomieszczenia. Nie wypadało mi bowiem stać w progu. Byłem cenionym człowiekiem, który długo pracował na szacunek w otoczeniu. Doskonale znałem swoją wartość i była to jedyna cecha, której nikt nie był w stanie mnie pozbawić.
      -Zgadza się. To ja poprosiłam pana o pomoc i o rozmowę z Abby. Udało mi się nakłonić ją do zamienienia z panem paru zdań pod jednym warunkiem. Jeśli dzisiaj nie dokona zmian w swoim postępowaniu, nie będę mogła kolejny raz zmusić ją do rozmowy. Liczę więc na to, że zrobi pan wszystko, aby dotrzeć do tej dziewczyny.
      -Proszę mi wybaczyć, ale swoim klientom poświęcam pełne zaangażowanie. Może być pani pewna, że wykorzystam wszelkie możliwe sposoby, jeśli tylko dostrzegę szansę, aby pomóc Abby.
      -Będę panu niezmiernie wdzięczna. Jest jedną z naszych najmłodszych wychowanek, dlatego tak bardzo zależy mi, by nie zniszczyła sobie życia i nie pogrzebała szansy na lepszą przyszłość - w jej oczach dostrzegłem determinację i prawdziwe zamiłowanie zawodem. Doskonale wiedziała, że nie jest tu jedynie po to, aby popijać kawę z filiżanki i co miesiąc otrzymywać za to należną pensję, ale ma za zadanie nakłaniać młodych ludzi do zmiany ich dotychczasowego postępowania. - Proszę za mną, zaprowadzę pana do jej pokoju.
      Ruszyłem za kobietą korytarzem, prowadzącym do schodów, które wznosiły się na pierwsze piętro placówki. Podążając po drewnianych stopniach zacząłem dostrzegać wychowanków ośrodka, ich ruchy oraz mimikę twarzy. Naprawdę nieliczni czuli skruchę i jakikolwiek żal. Większość z nich miała ostro zarysowane szczęki, a zęby zaciśnięte. Oczy nstomiast wyrażały nienawiść i pretensje do otaczającego ich świata.
      Po paru kolejnych krokach dotarliśmy do drzwi z numerem 26, wyrytym na mosiężnej tabliczce, przykręconej do drewna czterema srebrnymi śrubami. Kobieta zapukała dwa razy w drzwi, jednak odpowiedziała jej wyłącznie głośna muzyka, docierająca z wnętrza pokoju. Weszła więc do pomieszczenia, nie czekając dłużej na odzew ze strony Abby.
      Wnętrze pokoju wyglądało typowo. Na ścianach wisiało kilka plakatów amerykańskich boysbandów, a parę koszulek porozrzucanych było po podłodze. Na łóżku natomiast leżała czternastoletnia Abby, ze słuchawkami włożonymi w uszy, stanowiącymi przegrodę pomiędzy odprężającą muzyką, a szarą rzeczywistością.
      Kobieta posłała mi ostatnie, wdzięczne spojrzenie i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi i zostawiając mnie samego z Abby. Kiedy odgłos kroków kobiety ucichł, czternastolstka szarpnęła czarnym kablem, wyciagając z uszu słuchawki, które razem z komórką niedbale odrzuciła na przeciwległy koniec łóżka.
      Przez dwie minuty wpatrywaliśmy się w siebie w zupełnej, martej ciszy, aż w końcu Abby przerwała ją głębokim westchnieniem. Uniosła rękę i chwyciła między palce gumkę, która zapleciona była na końcu jej grubego warkocza, opadającego na lewe ramię. Miała włosy w kolorze kasztanu, z lekką domieszką bordowego. Były idealnie, lecz naturalnie proste, zdrowe i zadbane. Grzywka Abby przechodziła na skos przez jej czoło i kończyła się na kości policzkowej, w znacznej części zakrywając jedno z oczu, przyzdobione mocnym makijażem. Czerwona szminka na ustach podkreślała jej pełne wargi i jednocześnie postarzała ją o dwa lata. Ubrana była jedynie w czarną koszulkę z krótkim rękawem, za dużą o kilka rozmiarów, sięgającą do połowy bladych, szczupłych ud. Cała jej karnacja była niezwykle jasne, lecz dzięki temu doskonale kontrastowała z kolorem włosów. W dolnej wardze, nosie oraz łuku brwiowym Abby widniały srebrne kolczyki, mieniące się delikatnie pod wpływem ostatnich promieni słońca, wpadających przez okno. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie młodej buntowniczki, która nie dopuszcza do wiadomości, że ma dopiero czternaście lat i jej dzisiejsze postępowanie będzie miało odbicie w czekającej ją przyszłości.
      -Ładniutki jesteś, ale daruj sobie te wszystkie umoralniające gadki. Nasłuchałam się ich w życiu wystarczająco - odgarnęła kosmyk kasztanowych włosów, kiedy do końca rozplotła warkocz, uwalniając każdy pojedynczy włos. - Mam za to inną propozycję, jak spożytkować ten czas.
      Wpatrywałem się w nią, jak w obrazek, wyrażający czyste piękno. Nie była dorosła i wiele brakowało jej jeszcze do kobiecych kształtów. Delikatnymi rysami twarzy i wychudzonym ciałkiem radowała mój wzrok. Pomimo makijażu nie była w stanie ukryć dziecięcego wyglądu. Wrażenie dorosłej sprawiała tylko jej pewność siebie, która nie opuszczała czternastolatniej Abby.
      Od pierwszych chwil wpatrywałem się w nią, jak w potencjalną zdobycz, głodnym i spragnionym spojrzeniem. Była dziewczynką i mimo że starszą od Vicky, wpływającą na mnie w ten sam sposób. Również ruchy jej warg, kiedy zaciskała je, a potem rozluźniała delikatnie, aby przejechać po nich krańcem języka, wprawiały mnie w uczucie błogości i potrzeby, aby zbliżyć się do niej chociaż jeden metr.
      -Więc słucham - wykonałem jeden krok w jej stronę i przysiadłem na drewnianym krześlem, opierając się na łokciach o lekko rozszerzone kolana. Jednocześnie będąc bliżej, pod innym kątem mogłem obserwować jej długie, gęste rzęsy, co chwila opadające na powieki. Ich ruchy porównałem do trzepotania skrzydeł motyla.
      Dziewczynka powoli zsunęła się z materaca i postawiła bose stopy na zimnej podłodze. Czarna koszulka luźno wisiała na jej ramionach i zakrywała nagie ciało do połowy ud, a pasma włosów przykrywały wystające obojczyki. Biustu nie miała niemal wcale, dlatego też koszulka jedynie delikatnie odznaczała się w okolicach piersi. Jednak właśnie te cechy, zebrane razem, były powodem, dla którego moje usta pragnęły wykrzywić się w nieznacznym uśmiechu.
      Abby zbliżyła się do mnie, usiadła na moim prawym kolanie i zarzuciła ramiona na moją szyję. Niemal od razu zaczęła drażnić palcami włoski na karku, a także z tyłu głowy. Moje ciało zareagowało instynktownie na jej delikatny dotyk i pokryło się przyjemnymi dreszczami, przechodzącymi od czubka głowy, po palce u stóp. Zaczęła uśmiechać się do mnie jednocześnie zalotnie, jak i słodko, z błyszczącymi iskierkami w oczach i dołeczkami w policzkach.
      -Co ty robisz, dzieciaczku? - spytałem z łagodnym uśmiechem, jednak nie potrafiłem powstrzymać lewej dłoni, która ostrożnie spoczęła na biodrze Abby, a potem powoli przesunęła się na gładkie udo, którego znaczną część odsłoniła, przysiadając na moim kolanie.
      -Nie masz ochoty na odrobinę czułości? - wymruczała niewinnie, hipnotyzując mnie głębokością swojego spojrzenia, przenikającego moje wnętrze i wywołującego kolejną dawkę dreszczy. - Wiem, że masz - nie czekała na moją reakcję. Co więcej, nie obawiała się jej. Bez jakiejkolwiek wewnętrznej blokady zaczęła sunąć nosem wzdłuż mojej szyi i co jakiś czas zaciągać się zapachem perfum.
      Straciłem kontrolę nad sobą i zapomniałem o zachowywaniu jakichkolwiek pozorów. W przypływie przyjemnych doznać odchyliłem lekko głowę, aby dać Abby dostęp do mojej szyi, którą zaczęła obsypywać spokojnymi, delikatnymi muśnięciami, które co jakiś czas dopieszczała otoczeniem podrażnionej przez pocałunek skóry językiem.
      Rozsiadła się na moim kolanie, jak księżniczka na tronie, wyraźnie czekając, aż mnie i moje dłonie opuszczą wewnętrzne hamulce. Nie byłem w stanie dłużej walczyć z własnymi potrzebami i pragnieniami. Objąłem dziewczynkę w pasie, a drugą dłonią z większą gorliwością gładziłem jej udo, jednocześnie przeklinając w duchu jej pachnące włoski, zalotne spojrzenie z nutą słodkości oraz gładkie rączki, przebiegające przez moje włosy oraz umięśnione ramiona, skryte pod materiałem koszuli.
      -Chciałabym się zabawić - oderwała usta od mojej rozpalonej, wrażliwej skóry i spojrzała na mnie tak niewinnie, jakby miała nie więcej, niż pięć lat i oczekiwała upragnionej zabawki.
      -Przynieść ci lalki, słoneczko? - przesunąłem palcem po jej odkrytym ramieniu, aż do nadgarstka, zerkając na nią spod rzęs.
Zachichotała cicho, wprost do mojego ucha. Brzmiała tak dźwięcznie i jeszcze bardziej słodko, niż z początku. Pod wpływem tych wszystkich czynników znów zaczynałem się zmieniać z dorosłego, poważnego mężczyzny, w człowieka, którego rozpala dziecięcy uśmiech.
      -Wystarczy mi to, co chowasz w bokserkach. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebuję - zaćwierkała radośnie, chyba nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo jej słowa mnie podnieciły.
Poczułem charakterystyczny uścisk w kroczu, a potem niespodziewanie małą dłoń czternastolatki, opartą na moich lekko nabrzmiałych spodniach. Wciągnąłem powietrze przez zaciśnięte zęby z cichym sykiem. Abby natomiast przygryzła jedynie wargę i uśmiechała się z tą samą niewinnością, którą dostrzegałem w jej oczach.
      Miałem na nią cholerną, ogromną i nieposkromioną ochotę.
      -Zdajesz sobie sprawę, że jestem od ciebie dwadzieścia lat starszy i mógłbym być twoim ojcem, aniołku? - udawałem przed Abby, że jej gesty działają na mnie w niewielkim stopniu, jednak lewa dłoń zdradziła moje zamiary, kiedy pogładziła podbrzusze dziewczynki, drażniąc gumkę majtek.
      -I tak wiem, że mnie chcesz - musnęła krótko moją dolną wargę i zamruczała cichutko. Każdy dźwięk, jaki wydobywał się z jej rozchylonych ust, jeszcze bardziej popychał mnie w stronę grzechu.
      Niespodziewanie czternastolatka podniosła pupę z mojego kolana i zdjęła przez głowę zbyt dużą koszulkę. Zanim zdążyłem zareagować, zanim zdążyłem choćby mrugnąć, ona znów siedziała na kolanie, tym razem mając na sobie jedynie białe majteczki, nic więcej. Teraz nawet gdybym chciał, zbyt trudnym zadaniem było zachowanie kontroli nad samym sobą. W mgnieniu oka przyłożyłem dłoń do lekko odznaczających się żeber dziewczynki, a drugą umiejscowiłem na skraju materiału bielizny.
      Miała mnie.
      Wsunąłem rękę pomiędzy jej uda, które pod wpływem mojego dotyku rozchyliły się delikatnie. Palec wskazujący nakierowałem na dół majteczek i delikatnie o niego zahaczyłem. Czternastolatka bez mrugnięcia obserwowała, jak opuszki moich palców zataczają małe kółka u jej wejścia. Wciąż przygryzała dolną wargę, samą postawą wyrażając spore podekscytowanie.
      Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo ja byłem podekscytowany.
      Nagle wstała i oddaliła się ode mnie na dwa kroki. Poczułem instynkt, który nakazywał mi złapać jej małą dłoń i z powrotem skierować bliżej siebie, jednakże ona zacisnęła palce na gumce bielizny i zsunęła ją po same kostki. Zostawiła biały skrawek materiału, a sama podeszła do łóżka, odkryła czystą pościel i w kuszących ruchach ukryła się pod nią.
      -No chodź, czekam tu na ciebie - poklepała miejsce obok siebie i znów posłała mi zalotne spojrzenie, udekorowane uśmiechem.
Poczułem się tak, jakbym miał kilkanaście lat i po raz pierwszy dotykał ciałko dziewczyny. Abby wprawiała mnie w taki nastrój, a ja nie chciałem się z niego wybudzić. Dzięki temu nie widziałem w swoim postępowaniu winy.
      Przestałem się łudzić, że dam radę odpierać od siebie atak pragnień. Z westchnieniem wstałem z krzesła i krok po kroku podszedłem do łóżka. Ukucnąłem przy nim, opierając się przedramionami i głęboko spoglądając w oczy Abby, która niemal natychmiast zbliżył się do mnie, celowo odsłaniając kołdrę. Była małą prowokatorką, która doskonale wiedziała, jak osiągnąć cel. Jednocześnie trafiła na ofiarę, która pomimo starań nie była w stanie odwrócić wzroku i zwyczajnie wyjść. Jej zadanie było tak cholernie uproszczone. Wystarczyło, że zamrugała niewinnie i przywołała na usta parę uśmiechów, aby oczarować mnie, zmienić i pozbawić samokontroli.
      Przesuwając opuszkami palców wzdłuż jej nagiego ramienia, a później przez obojczyki, wolną dłonią zacząłem sprawnie odpinać guziki koszuli oraz zdejmować krawat. Abby złożyła kilka muśnięć na mojej skórze, wyginając plecy w lekki łuk, gdy przyłożyłem dłoń do jej niewielkiego biustu. W jej oczach również błyszczało pragnienie. Chciała, abym ją dotykał, a ja zamierzałem dać jej to, o czym marzyła. Chciałem zatrzymać jej uśmiech, aby nigdy nie opuścił jej pełnych, malinowych warg, lekko rozchylonych, wypuszczających krótki, przerywany oddech.
      Nadal kucałem przy łóżku i nadal zajmowałem się głaskaniem wychudzonego ciałka dziewczynki, jednak w tym czasie potrzeba bliskości zdołała wzrosnąć do granic wytrzymałości. Dlatego zjechałem dłonią w dół swojego ciała i szarpnąłem zapięciem paska, które poluzowało wypukłość w kroczu. Razem z rozpinaniem guzika oraz rozporka czułem się dużo lepiej i przede wszystkim swobodniej, gdyż mojego nabrzmiałego członka przytrzymywał już tylko materiał czarnych bokserek.
      Podczas zdejmowania spodni, usiadłem na łóżku, aby mieć dostęp do zsunięcia ich przez kostki i odrzucenia na drewniane krzesło. Abby wykorzystała okazję, aby uklęknąć za mną na łóżku i objąć ramionami moją szyję. Uśmiechnąłem się, gdy zaczął obsypywać ją tysiącami, może nawet milionami muśnięć. Każdym gestem podniecała mnie jeszcze bardziej. I tak, jak w przypadku dorosłej kobiety byłbym ledwo pobudzony, tak teraz przypominałem zwierzę, które tylko czekało, aby zapolować na swoją ofiarę.
      Małe rączki czternastolatki zabłądziły w dół mojej klatki piersiowej, do gumki bokserek, którą zaczęły się nieznośnie bawić, powodując większy uścisk w kroczu. W dalszym ciągu wspierała się na moich plecach, dając dostęp mojej dłoni do jej nagiego uda, po którym przejechałem palcami. Musiałem ją widzieć, musiałem ją choćby dotknąć, aby nie zwariować. Czułem, że powoli moje ciało zaczyna drżeć. Potrzebowałem więcej niż to, do czego dopuszczałem dotychczas.
      Złapałem dłoń Abby swoimi palcami i skierowałem ją jeszcze niżej, na swoje nabrzmiałem przyrodzenie, które pod wpływem jej dotyku ponownie zaczęło szaleć. Do szczytu brakowało mi tak niewiele, że byłbym w stanie dojść w jej dłoni, którą instunktownie zaciskała i rozluźniała na moim członku, potrzebującym jej w tej chwili, jak niczego innego.
      Gdy uznałem, że czekanie było dla mnie zbyt wielką katorgą, przeniosłem obie nogi na łóżko i niedbale zarzuciłem na ciało kołdrę. Czternastolatka, cały czas ukazując mi rządek swych białych, prostych zębów, przytuliła się do mojego torsu, kiedy tylko położyłem głowę na jednej z wielu poduszek. Uniosłem biodra i sprawnym ruchem opuściłem bokserki do kostek, a następnie zsunąłem bieliznę na ziemię. Kiedy mój cholernie wrażliwy i jednocześnie ogromnie nabrzmiały członek został w końcu uwolniony spod wszelkiego rodzaju warstw materiału, niemal eksplodował w oczekiwaniu na orgazm. W dodatku wciąż dotykany był przez zwinne palce dziewczynki, która zaczęła bawić się nim, niczym najlepszą zabawką.
      Przełknąłem głośno ślinę i, oddychając ciężko, przeniosłem swoje ciało na ciało Abby. W jej oczach nie dostrzegałem strachu czy poddenerwowania, a jedynie ekscytację, która nakazała mi przybliżyć przyrodzenie do jej wyjątkowo ciasnego wejścia i zagłębiać się w nim powolutku, centymetr po centymetrze. Z każdą chwilą czułem na członku coraz większy nacisk i nawet kiedy wszedłem w nią do końca, potrzebowałem większych doznać. Zacząłem poruszać się w niej, wychodząc z niej całą długością, a potem z powrotem zagłębiając się w jej wnętrzu, jednym szybkim pchnięciem bioder.
      Budowałem w dole brzucha coraz większą dawkę podniecenia, objawiającego się pojedynczymi jękami i warknięciami. Moje czoło pokryło się kropelkami potu, natomiast dłonie zacisnęły na ramie łóżka, za naszymi głowami. Rozchylone wargi Abby wypuszczały ciche pojękiwania, a powieki przysłoniły duże, ciemne oczy. Jej ciałko momentami wyginało się w łuk pod moim, jedynie prowokując mnie do częstszego i szybszego poruszania się w jej ciasnym wnętrzu.
      Dzięki niewinności Abby, wyrażanej w każdym geście, mój orgazm był kwestią zaledwie paru chwil. Po kilku kolejnych pchnięciach mój umysł przestał produkować jakiekolwiek myśli, a ciało przeniosło się do nieba, gdzie przeżywało najpiękniejsze chwile. Dosięgnęło mnie niezwykle przyjemne spełnienie, przeplatane z rozluźnieniem całego ciała i umysłu. Wyjątkowo długo pozostawałem w stanie błogości, a kiedy w końcu zacząłem powracać do rzeczywistości, opadłem zmęczony na ciało Abby, oddychającej pode mną znacznie szybciej i bardziej płytko.
      -Pokazałeś, na co cię stać, a stać cię naprawdę na wiele - zamruczała cicho, otwierając oczy.
      Nie docierały do mnie jej słowa. W dalszym ciągu byłem zbyt zajęty sobą i uspokajaniem dudniącego w piersi serca. Uczucie, które dosięgnęło mnie parę chwil temu było wprost nie do opisania.
      Kiedy po paru minutach opuściły mnie wszelkie oznaki podniecenia, powrócił zdrowy rozsądek, który nakazała mi pozbierać z podłogi ubrania i jak najszybciej wyjść z pokoju. Dlatego odkryłem kołdrę i wciągnąłem przez nogi bokserki. Gdy ułożyłem w nich nadal wrażliwe przyrodzenie, ubrałem spodnie i zacząłem zapinać koszulę, która pogniotła się w kilku miejscach.
      Abby natomiast w dalszym ciągu łasiła się do mnie, jak kicia do dłoni człowieka, który może ją pogłaskać. Była niesamowita, ale jednocześnie bardzo zdemoralizowana. Zamiast jej pomóc, znów dałem upóst najgłębiej skrywanym emocjom.
      -Ubierz się, koteczku - zbliżyłem się do dziewczynki z czarną koszulką w rękach, którą następnie założyłem na rozpalone ciałko Abby. Jej policzki pokrywały rumieńce, a klatka piersiowa opadała znacznie szybciej.
      -Dziękuję - stanęła prosto na łóżku i dopiero wtedy była na równej wysokości ze mną. Stojąc na podłodze, sięgała poniżej mojego ramienia.
      Abby ostatni raz zarzuciła ramiona na moją szyję i pocałowała policzek. Nie mogłem dłużej przebywać w jej towarzystwie. Czułem, że parę kolejnych minut ponownie popchnęłoby mnie w stronę grzechu.
      Pospiesznie złapałem za klamkę i wyszedłem na korytarz ośrodka szkolno-wychowawczego. Do samego wyjścia przemknąłem niezauważony. Nie chciałem natknąć się na kogokolwiek. Moje rozedrgane ciało byłoby w stanie zdradzić wszystkie emocje, które starałem się ukryć jak najgłębiej. Niemal w amoku i zupełnym zaślepieniu dotarłem do samochodu. Teczkę z dokumentami rzuciłem na tylne siedzenie, a sam usiadłem na fotelu kierowcy, uderzyłem otwartą dłonią w kierownicę, a na koniec oparłem na niej głowę.
      Jesteś pieprzonym idiotą, Justinie Black.

~*~

      Chciałam od razu zaznaczyć, że postać Abby nie została wprowadzona przypadkowo, aby zapełnić rozdział :)
      ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział 9 - It's first warning, remember...


    ***Justin's P.O.V***

    Martwiłem się o nią, odkąd wysiadła z mojego samochodu i uciekła w nieznanym kierunku. Byłem jednak psychologiem i doskonale wiedziałem, że Vicky potrzebowała odrobiny swobody, aby mogła poukładać myśli i uspokoić zbyt szybko bijące serduszko. Zdawałem sobie sprawę, że zaistniała sytuacja nie była dla niej prosta. Niestety, nie potrafiłem dostrzec w tym swojej winy. Byłem przekonany, że dobrze ją traktuję, że swoim zachowaniem nie sprawiam jej krzywdy. Z biegiem czasu sam nie potrafiłem już ocenić, czy jedynie okłamywałem samego siebie, widząc jej ból i cierpienie, czy naprawdę nie potrafiłem odróżnić dobra od zła.

    Siedząc na kanapie w salonie, w kolorze zmieszanej z mlekiem kawy, przekładałem między palcami poszczególne strony dokumentów, sporządzonych podczas wizyt młodych pacjentów. Skupiłem się na treści ich problemów, jakie przekazali mi rodzice bądź prawni opiekunowie. Jedne dotyczyły malych dzieci i ich pozornie błahych problemów, natomiast inne starszych, przebywających w nastoletnim okresie życia. Do tych ludzi, już nie dzieci, lecz jeszcze nie dorosłych, dotrzeć było najtrudniej. Potrzeba było czasu i przede wszystkim zaangażowania.

    Sięgnąłem po niebieski kubek, wypełniony czarną, świeżo parzoną kawą. Upiłem kilka łyków, uważając przy tym, aby nie poparzyć języka gorącym napojem. Jednocześnie nie odrywałem wzroku od dokumentów czternastoletniej Abby Starling. Otrzymałem je z miejscowej placówki wychowawczej. Dziewczyna trafiła do poprawczaka, gdyż jej rodzice nie byli w stanie poradzić sobie z wychowaniem jej. Po przeczytaniu tej części dokumentu, pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem. Odkąd zostałem psychologiem uważałam, że skoro rodzice w gorszym momencie nie są w stanie poradzić sobie z własnym dzieckiem i w zmian oddają je do placówki wychowawczej, od początku nie byli dobrym materiałem na rodziców.

    -Abby Starling, urodzona dwudziestego ósmego kwietnia, dwa tysiące pierwszego roku. Umieszczona w placówce szkolono - wychowawczej na dziesiątej ulicy w Seattle za liczne wagary, nadużywanie środków odurzających oraz nieliczne bójki szkolne - przeczytałem na głos, robiąc przerwę na dwa łyki kawy.
Sprawa Abby nie była dla mnie nowością. Z podobnymi problemami miałem do czynienia na codzień. Już po przeczytaniu pierwszych zdań wiedziałem, w jaki sposób podejść do sprawy.

    Chciałem pochwycić kolejny z dokumentów, leżących w czarnej, papierowej teczce na szklanym stoliku, tym razem dotyczący siedemnastoletniego chłopaka, którego pewność siebie była na znikomym poziomie. Wbrew pozorom, łatwiej było mi pomóc zagubionemu chłopakowi, z myślami samobójczymi, niż młodej dziewczynie, która za wszelką cenę chciała stać się dorosła. Do każdego musiałem podchodzić w inny, unikalny sposób, aby znaleźć przyczynę danego zachowania. Jednocześnie swoim podejściem powinienem wzbudzić zaufanie, bez którego stałem w miejscu.

    Wtedy doszedł do mnie cichy odgłos klamki, który wydaje, kiedy tylko ktoś położy na niej dłoń i delikatnie naciśnie. Zanim ujrzałem Vicky, zdążyłem odstawić kubek z kawą oraz dokumenty i wstać z kanapy, wsuwając jedną dłoń do kieszeni czarnych spodni od garnituru, z którym nie rozstawałem się nawet na moment. W mojej szafie nie było praktycznie innych ubrań. Wisiały w niej tylko eleganckie koszule, marynarki i idealnie wyprasowane spodnie. Jedynie na bocznej półce leżała para dresów i sportowa koszulka, używana podczas biegu czy sporadycznych wizyt na siłowni.

    Dziewczynka spojrzała na mnie z widocznym przerażeniem, a kiedy chciałem zbliżyć się do niej i wyciągnąć w jej kierunku otwartą dłoń, licząc że złapie ją, podejdzie bliżej i przytuli się do mnie, jak do przyjaciela, ona zrzuciła z ramion kurtkę i wbiegła po schodach na górę. Na sam koniec usłyszałem jeszcze odgłos gwałtownie zamykanych drzwi, a po tym w domu znów nastała grobowa cisza, przerywana jedynie spokojnym oddechem, miarowo opuszczającym moje usta.

    Pozostawiając papierkową robotę, przeszedłem z salonu do kuchni, wysprzątanej na błysk. Raz w tygodniu przychodziła do nas kobieta w średnim wieku, która dbała o idealną czystość w domu. Mieszkając jedynie z Zaynem, który nie miał skłonności do pozostawiania po sobie bałaganu, zazwyczaj utrzymywaliśmy nienaganny porządek, którego starałem się dopilnować. Myślę, że niewiele brakowało, abym mógł nazwać się pedantem, któremu przeszkadza najmniejsza plama na kuchennym blacie.

    Wyjąłem z wiszącej nad zmywarką szafki kubek w kolorowe paski i wypełniłem go wieloowocowym sokiem, wyjętym prosto z lodówki. Wzdychając ciężko, wyszedłem z kuchni i schodami dotarłem na pierwsze piętro. Byłem pewien, że zastanę Vicky w jej pokoju, skuloną na łóżku, cicho płaczącą. Zapukałem więc w drewniane drzwi i odczekałem chwilę, jednak z wewnątrz nie dobiegło mnie nawet ciche pociągnięcie nosem. Wszedłem do środka pokoju i wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom, nie ujrzałem na łóżku malutkiej Vicky. W ogóle nie było jej w pokoju, który od jednego końca, do drugiego, świecił pustkami.

    -Vicky? - zajrzałem również do przestronnej łazienki, udekorowanej w jasnych, stonowanych kolorach, jednak ona także nie kryła we wnętrzu postaci dziewczynki.

    Lekko zaniepokojony wyszedłem z obu pomieszczeń i zacząłem otwierać kolejno każde drzwi na pierwszym piętrze. Szatynki nie odnalazłem również w sypialni Zayna i pokoju gościnnym. Dopiero na sam koniec, naprawdę poddenerwowany jej zniknięciem, wkroczyłem do swojej sypialni, właściwie bez większej nadziei, że odnajdę ją w środku. A jednak, dziewczynka siedziała na skraju mojego łóżka, przykrytego brązową narzutą, z rękoma na chudych kolankach, drżąc na całym ciele, nie z zimna, a z nadmiaru emocji. Często miałem do czynienia z podobnym stanem w pracy. Kiedy dziecko nie rozumiało, w jakim położeniu się znalazło, kiedy nie przyswajało większości przekazywanych informacji, zaczynało trząść się i zupełnie wyłączać umysł, który nie byłby w stanie pochłonąć więszej ilości myśli.

    -Vicky, słonaczko, martwiłem się o ciebie. Gdzie byłaś przez ten czas? Dlaczego ode mnie uciekłaś? - powoli, z odpowiednim podejściem, zbliżyłem się do Vicky, aby nie wystraszyć jej zupełnie. Ukucnąłem przed kolanami dziewczynki, a jej dłonie obiąłem swoimi, pokrywając całą ich maleńką powierzchnię.
    -Zrobiłeś mi krzywdę, znowu - ogromnie zdziwił mnie ton jej głosu. Nie był szeptem, w zasadzie nawet nie drżał. Mógłbym nazwać go stanowczym, gdyby nie należał do tak maleńkiej dziewczynki.
    -Kochanie, to nie tak - powiedziałem spokojnie, przykładając wierzch jej dłoni do ust. Zacząłem w taki sposób, jakbym chciał przez następne minuty na nowo tłumaczyć jej wszystko. Tymczasem nawet nie wiedziałem, co nowego powiedzieć.
    -Więc jak? Przecież wiedziałeś, że to sprawia mi ból - po raz pierwszy zabrała dłonie z mojego uścisku i na nowo położyła na swoich kolanach, o które opierałem się ostrożnie. - Co ty tak naprawdę mi robisz? Dlaczego przez ciebie płaczę? Dlaczego płaczę, choć sama nie potrafię tego zrozumieć? Mówiłeś, że jesteś moim przyjacielem, więc odpowiedz mi na każde z tych pytań. Powiedz, dlaczego przez ciebie czuję się tak źle.

    Spuściłem głowę i wbiłem wzrok w stópki Vicky, zakryte czerwonymi skarpetkami. Wierzcie lub nie, ale czułem się w tej chwili okropnie, jak ostatni potwór, którym w rzeczywistości byłem, lecz długo nie potrafiłem tego dostrzec. Chociaż bardzo chciałem, nie potrafiłem jej niczego wyjaśnić, nie potrafiłem jej uspokoić. Nie wiedziałem, jakich słów użyć, aby zrozumiała, że gdybym tylko potrafił, nie krzywdziłbym jej, ale troszczył się najlepiej, jak potrafię. Moja psychika była bardzo skomplikowaną, złożoną konstrukcją, do której docierali nieliczni i również nieliczni byli w stanie ją zrozumieć. Dotychczas nikt poza mną samym nie starał się poznać moich myśli i toku rozumowania. Vicky jest pierwszą, która pyta, pierwszą, która docieka i która chce znać odpowiedzi na dręczące ją pytania. I mimo że czekałem na podobny moment długo, teraz potrafiłem jedynie milczeć.

    Po raz pierwszy to ja nie patrzyłem w jej oczka, które tym razem nie opuszczały mnie nawet na moment. Unikałem jej dociekliwego spojrzenia, które z każdą chwilą wprawiało mnie w coraz większe zakłopotanie. Nagle jednak dostrzegłem krew, pokrywającą materiał prawego rękawa Vicky. Wtedy nie miało już dla mnie znaczenia jej samopoczucie. Liczyła się tylko krzywda fizyczna, którą odczuwała i której skutkiem były ślady krwi na bluzce.

    -Vicky, co ci się stało? - gwałtownie, może nawet zbyt szybko i energicznie, złapałem jej rękę i jednym ruchem podwinąłem rękaw do łokcia. Na gładkiej skórze dziewczynki ujrzałem trzy dość grube i długie kreski, wykonane ostro zakończonym przedmiotem.
Gdybym od wielu lat nie zajmował się psychologią, mógłbym łudzić się, że powstały w wyniku skaleczenia. Zbyt dobrze jednak wiedziałem, że pozostawione na nadgarstku ślady są wynikiem samookaleczenia.

    -Zrobiłaś to sama? - spytałem dość ostro.
Na ogół byłem osobą spokojną, jednak gdy w grę wchodził niepokój o drugą osobę, zmieniałem się w zupełnie innego człowieka, który byłby w stanie wydać z siebie ciche warknięcie i użyć agresywnego tonu.
    -Nie powiem ci - razem z odkryciem kilku ran, pozornie małych, lecz jednocześnie otwierających drzwi do świata, w którym ból psychiczny przenosi się na ból fizyczny, Vicky straciła pewność siebie. Jej głos zadrżał minimalnie, a ja mimo wszystko, mimo strachu, który zaczęła odczuwać ponownie, ucieszyłem się. Lepiej dla nas obu będzie, jeśli Vicky pozostanie wystraszoną dziewczynką, niż zmieni się w pewną siebie osobę, pragnącą poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Będąc prawdziwą sobą jednocześnie była w stanie ochronić mnie, ochronić moje nieczyste postępowanie.

    Nakazałem Vicky, aby wstała z krańca łóżka i, trzymając dłoń w uścisku mojej, wyszła za mną z pomieszczenia. Owszem, była niepewna, ale nawet nie starała się sprzeciwić. Chociaż wiedziała, że nie jestem człowiekiem skłonnym do nerwów, obawiała się, że jeden nieprawidłowy ruch może wywołać u mnie zmianę nastroju. Wolała więc nie ryzykować i wykonać moje polecenie, które, tym razem, miało na celu jedynie dobro dziewczynki, nic więcej.

    Oboje zeszliśmy po drewnianych, cicho skrzypiących schodach, do salonu, z którego jedne wśród drzwi prowadziły do niewielkiej łazienki, z ubikacją, śnieżnobiałą umywalką i szafką, w której z dokładnością do milimetra, w równych odstępach poustawiane było parę kosmetyków oraz apteczka, której teraz potrzebowałem najbardziej.

    -Usiądź tutaj, słonko - pokierowałem Vicky na drewniany stołek, ustawiony w rogu łazienki, z beżowymi kaflami na podłodze i do połowy ścian, a sam otworzyłem apteczkę i wyjąłem z niej wodę utlenioną oraz cienki bandaż, do tej pory nie użyty ani razu. - Mam nadzieję, że jesteś inteligentną dziewczynką i nie zrobisz tego nigdy więcej - namoczonym wacikiem przejechałem po zaschniętych plamach krwi na nadgarstku, na nowo drażniąc stosunkowo świeże rany. Usłyszałem z ust Vicky syk, jaki wydała kilkukrotnie, po zetknięciu się odkażającej substancji z rozciętą skórą. Miałem nadzieję, że lekkie szczypanie zniechęci ją do dalszego eksperymentowania z własną skórą i nauczy, że parę cięć niczego nie wytłumaczy.

    Na codzień miałem do czynienia z samookaleczaniem, widziałem, jak wiele młodych ludzi sięga po ten sposób odreagowywania. Nie pochwalałem ich zachowania. Z nimi również najtrudniej było mi rozmawiać. Zamykali się we własnym świecie, nie wpuszczając do serca pomocnych rad. Dlatego tak bardzo bałem się, że nie będę w stanie przekonać Vicky do zmiany nastawienia.

    -A teraz opowiedz mi, dlaczego to zrobiłaś. Dlaczego i przede wszystkim w jaki sposób? W jaki sposób wpadłaś na tak lekkomyślny pomysł? - obwiązując elastyczny bandaż dookoła chudego nadgarstka Vicky, zachęciłem ją łagodnym spojrzeniem, aby odezwała się i porozmawiała ze mną, na nowo nawiązując nić porozumienia.
    -Zrobiłam to dlatego, że znów mnie skrzywdziłeś, chociaż obiecałeś, że nigdy tego nie zrobisz i nie zamierzam więcej czegoś takiego robić, to boli - jako psycholog odniosłem wrażenie, że wbrew pozorom i wbrew doświadczeniom, prowadzonym na innych pacjentach, Vicky nie przyniosło to nawet minimalnego ukojenia, jakby wcale tego nie chciała, jakby została zmuszona do samookaleczenia się. I prawdopodobnie dalej drążyłbym temat, gdyby nie dodała, że nie ma zamiaru tego powtórzyć.

    Kończąc zawijanie bandaża, wsunąłem końcówkę za wcześniejszy materiał, aby trzymał się na nadgarstku dziewczynki. Obejrzała go dokładnie z każdej strony, a potem odważyła się spojrzeć w moje oczy, które od paru minut nie odrywały się od jej. Potrzebowałem jednego uśmiechu szatynki, jednego, przyjaznego gestu z jej strony, który pozwoliłby mi poczuć się lepiej. Ona jednak milczała. Nie odezwała się również wtedy, kiedy dłońmi pogładziłem wierzch jej ud, spokojnymi, okrężnymi ruchami, na koniec składając pocałunek na jednym z jej chudych kolan. Nie była pierwszym dzieckiem, które działało na mnie w ten sposób. Dopiero przy niej jednak zacząłem zauważać, że nie jestem dobrym człowiekiem, wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom.

    Wtedy wewnątrz domu rozległ się dzwonek do drzwi. Posyłając ostatnie, zarazem przyjazne, jak i przepraszające spojrzenie Vicky, wyszedłem z łazienki, poprawiając krawat, zawieszony na szyi i wygładzając kieszenie w granatowych spodniach. Doszedłem do drzwi, odrzucając jeszcze kosmyk grzywki, który dołączył do reszty włosów, tworząc jedną całość w kolorze pośredniego blondu na czubku głowy.

    -Anastasia? - byłem bardziej niż zdziwiony, widząc w progu domu swoją byłą żonę, z którą rozwiodłem się pół roku temu. Ubrana była w elegancką, dopasowaną sukienkę, opinającą się na jej szczupłym ciele. Na ramiona zarzuciła czarną marynarkę, a w obu dłoniach, na wysokości brzucha, trzymała skórzaną torebkę, bawiąc się jej paskiem.
Od rozprawy rozwodowej nie zmieniła się praktycznie wcale. Jej ciemnobrązowe, długie włosy opadały kaskadami na ramiona i plecy, a oczy, otoczone gęstymi, wytuszowanymi rzęsami, sprawiały wrażenie tajemniczości, kryjącej się pod pozornie niewinnym spojrzeniem.

    Anastasia była w moim wieku i musiałem przyznać, że była bardzo zadbaną kobietą o delikatnych rysach twarzy i równie delikatnej urodzie. Poznaliśmy się już w liceum. Wtedy również na świat przyszedł nasz syn, Zayn. Aby nie wychowywał się w rozbitej rodzinie, niedługo po tym wzięliśmy ślub, praktycznie niewiele myśląc nad podjęciem tej jednej z najważniejszych decyzji w życiu. Nasze małżeństwo opierało się zarówno na codziennych sprzeczkach o błahostki, jak i na awanturach, po których przez tygodnie zamienialiśmy ze sobą raptem parę słów. Aż w końcu doprowadziliśmy do rozwodu, który był w naszym przypadku konieczny. Inaczej po dziś dzień męczylibyśmy się w swoim towarzystwie. I tak, jak mieszkając razem, kłóciliśmy się każdego dnia, tak od rozprawy sądowej praktycznie wcale nie mieliśmy okazji rozmawiać.

    -Wejdź - odkaszlnąłem w końcu i szerzej otworzyłem drzwi, aby wpuścić kobietę do salonu. Obserwując, jak jej postać przeszła przez próg i zniknęła wewnątrz domu, mogłem usłyszeć odgłos szpilek, uderzanych o wypolerowany parkiet. - Co cię do mnie sprowadza?

    Od rozwodu nasze relacje pozostawały bardzo oficjalne i chłodne, jednak czułem, że tak będzie lepiej. Żadne z nas nie starało się na nowo naprawiać relacji, ponieważ oboje nie czuliśmy takiej potrzeby. Ja rzuciłem się w wir pracy, natomiast Anastasia zaczęła na nowo układać sobie życie, czego dowiedziałem się z przypadkowych wzmianek Zayna o mężczyznach, z którymi spotykała się brunetka.

    -Co prawda nie jesteśmy już małżeństwem, ale łączy nas wspólny syn i to o nim chciałam porozmawiać. O nim, a konkretniej o jego nowej dziewczynie, Bree - moje brwi wystrzeliły ku górze, kiedy tylko usłyszałem imię największej zagadki, jaką było mi dane spotkać w życiu. Z jednej strony była jeszcze piętnastoletnim dzieciakiem, ze słodką buźką i ciętym językiem. Z drugiej jednak nigdy nie byłem w stanie przewidzieć jej ruchów. Najlepszym tego przykładem była ostatnia scena pomiędzy nami w samochodzie, kiedy odwoziłem ją do domu. Z początku byłem niemal pewien, że czuła względem mnie respekt, może nawet strach. Jednak jej ruchy, jej sposób wyrażania myśli sprawił iluzję, że obok mnie, na fotelu pasażera, siedziała dorosła kobieta, mająca wieloletnie doświadczenie z mężczyznami. Pomimo usilnych starań nie potrafiłem jej odkryć, zrozumieć.

    -Przepraszam cię, Ana, ale spieszę się do pracy - mogłem wyraźnie zobaczyć, jak kobieta drgnęła niespokojnie, kiedy moje usta wymówiły zdrobniałą wersję jej imienia. Tylko ja używałem niepełnej wersji, a ona reagowała na to w taki sam sposób, jak lata temu, kiedy mogłem nawet powiedzieć, że darzyłem ją miłością, jaką mężczyzna darzy kobietę. Oczywiście, nie było to silne uczucie, zdolne do poświęceń, jednak mówiąc przed ołtarzem, że ją kocham, nie kłamałem. Uczucie zwyczajnie wygasło z czasem. - Ale jeśli chcesz, mogę cię odwieźć i porozmawiamy w drodze.

    Anastasia już schylała głowę, aby przytaknąć, kiedy nagle spojrzała w kierunku drzwi łazienki. Wydały one bowiem ciche skrzypnięcie, sygnalizujące obecność osoby trzeciej. Mówiąc szczerze, z początku nie wiedziałem, jak wytłumaczyć Anie, jaką rolę w moim życiu pełni Vicky, mimo świadomości, że tak naprawdę nie muszę tłumaczyć się ze swojego postępowania. Poczułem jednak, że odrobinę nagięta prawda uspokoi Anastasię i może nie wyprowadzi ze zdziwienia, jakie malowało się na jej twarzy, ale z pewnością odsunie jakiekolwiek podejrzenia.

    -To jest Vicky. Była córką mojego przyjaciela, który niedawno zginął w wypadku samochodowym. Obiecałem mu przed śmiercią, że w razie jakichkolwiek nieprzewidzianych sytuacji zaopiekuję się Vicky, dlatego zaadoptowałem ją -wymyśliłem na poczekaniu, choć tak naprawdę nie musiałem tłumaczyć się z czegokolwiek. Ja i Anastasia nie byliśmy już małżeństwem i na nowo stanowiliśmy dwie osobne jednostki, nie jedną całość.

    Kobieta jeszcze przez parę chwil przypatrywała się przestraszonej Vicky. Obie rozumiały z zaistniałej sytuacji bardzo niewiele. Dziękowałem jednak Bogu, że Vicky milczała i nie zadawała niepotrzebnych pytań. Wtedy naprawdę mogłaby wplątać mnie w problemy, które tak naprawdę sprowadziłem na siebie sam, niewłaściwie dotykając pierwszą dziewczynkę.

    Anastasia gwałtownie odwróciła się na pięcie i wróciła do wyjścia, na odchodne rzucając tylko, że będzie czekać przy samochodzie. Wiedziałem, jak bardzo zabolał ją widok obcego dziecka w moim domu. Marzyła o córeczce odkąd pamiętam i długo namawiała mnie na drugie dziecko. Pragnąłem go chyba jeszcze bardziej, niż Anastasia, jednak musiałem zachować trzeźwy umysł. Nie daj Boże na świat rzeczywiście przyszłaby nasz córeczka, dziewczynka. Mając ją tak blisko siebie nie potrafiłbym powstrzymywać chorych odruchów, a zwyczajnie nie chciałem krzywdzić własnego dziecka, któremu dałem życie. Zamiast walczyć z samym sobą, wolałem po prostu zrezygnować z drugiego dziecka i zabezpieczać się przed każdym stosunkiem z żoną, które swoją drogą wymuszała na mnie. Rzadko kiedy patrzyłem na nią z porządaniem. Rzadko kiedy patrzyłem z porządaniem na jakąkolwiek dorosłą kobietę.

    -Muszę jechać do pracy, słoneczko. Niedługo powinien wrócić Zayn. Obiecaj mi, że w tym czasie nie zrobisz nic głupiego, dobrze? - pogładziłem dziewczynkę po miękkich włosach, jednak nie liczyłem na jakąkolwiek odpowiedź. Vicky tylko spuściła głowę. Wyraźnie widziałem, że nie zamierzała się odezwać, a ja nie chciałem na nią niepotrzebnie naciskać.
   
    Wsuwając klucze do lewej kieszeni spodni, wyszedłem przed dom i przysłoniłem oczy dłonią, ponieważ rażące promienie słoneczne nie pozwoliły mi otworzyć ich na całą szerokość. Anastasia czekała przy samochodzie, od strony pasażera, przechadzając się powoli po podjeździe, z rękoma założonymi na piersi. Sama jej postawa mówiła mi, że gdyby tylko mogła, trzymałaby się od mojego domu z daleka i bez większej konieczności nie zamieniła ze mną nawet jednego słowa. Skoro pofatygowała się tutaj i sama zapukała do drzwi, musiała mieć do mnie naprawdę poważną sprawę.

    Otworzyłem przed brunetką drzwi, a kiedy wsiadła do samochodu i obie stopy postawiła na wycieraczce, układając torebkę na kolanach, zamknąłem za nią drzwi i sam ruszyłem dookoła samochodu, aby usiąść na fotelu kierowcy. W ciszy odpaliłem silnik, który wydał przyjemny dla uszu odgłos, po czym zjechałem z podjazdu na pustą, osiedlową drogę, prowadzącą do jednej z głównych, ruchliwych ulic w centrum miasta.

    -Więc słucham. O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - wrzucając trzeci bieg, oparłem się wygodnie o skórzane oparcie fotela i przelotnie zerknąłem na skupioną twarz byłej pani Bieber.
    -O nowej dziewczynie Zayna, Bree. Nie sądzisz, że pod jej wpływem Zayn się zmienił? Ona do niego nie pasuje. Zayn jest dobrze wychowanym, kulturalnym chłopakiem, a ona? Praktycznie nic o niej nie wiemy.
    -Mówisz tak, jakby Zayn oświadczył się jej i za miesiąc wyprawiał potajemny ślub. Uspokój się. Oboje mają po kilkanaście lat, są młodzi i głupi, za parę tygodni znudzi im się związek i zaczną szukać przygód gdzie indziej.
    -Zayn jest w niej bardzo zakochany. Boję się, że ta dziewczyna go zrani. Nie chcę, żeby przez nią cierpiał.
    -Zayn to duży chłopiec, poradzi sobie ze złamanym sercem. Najlepiej, aby uczył się na własnych błędach. Poza tym, nie wiem, co przeszkadza ci w Bree. Moim zdaniem jest sympatyczną dziewczyną i jak nikt inny pasuje do Zayna.

    Po krótkiej wymianie zdań w samochodzie nastała cisza. Cisza, która podczas rozpoczynającej się kłótni nie wróżyła niczego dobrego. Dlatego z utęsknieniem czekałem, aż Anastasia ponownie zabierze głos.

    -Wiesz, co ja myślę? Tobie po prostu podoba się, możesz popatrzeć na młodą, ładną dziewczynę i w rzeczywistości wcale nie dbasz o dobro naszego syna.
    -Nie będę ukrywał, że u Bree jest na co popatrzeć, ale to nie zmienia faktu, że twoje słowa są przejawem idiotyzmu. Kobieto, uspokój się. Nie ty będziesz wybierać Zaynowi dziewczynę. Chce spotykać się z Bree, chce się z nią pieprzyć, ja nie mam nic przeciwko i ty również nie powinnaś mieć, ponieważ to nie jest twoja sprawa. Nasz syn w przyszłym roku kończy osiemnaście lat. Ma pełne prawo wyprowadzić się na drugi koniec świata, a ty nie będziesz mogła go powstrzymać, dlatego teraz nie wtrącaj się w jego życie osobiste i pozwól mu spotykać się z kim chce. Dorósł do tego, aby samemu o sobie decydować.
    -Ja po prostu nie chcę, aby Zayn za bardzo angażował się w ten, pożal się Boże, związek. Poza tym, skoro wiedziałeś, że ze sobą sypiają, dlaczego nie zrobiłeś nic, aby temu zapobiec? Jesteś cholernie nieodpowiedzialny. Zayn jest na to za młody.
    -Słyszysz samą siebie? Mam na każdym kroku kontrolować Zayna i sprawdzać, z kim chodzi do łóżka? Wiem od dawna, że ze sobą sypiają i mi, w przeciwieństwie do ciebie, nie przeszkadza to ani odrobinę, ponieważ nie traktuję naszego syna, jak małego chłopca. Do cholery, Zayn jest dorosłym facetem i ma swoje potrzeby. Jeśli nie pamiętasz, ja w jego wieku byłem już ojcem, miałem syna, którym potrafilem się zająć. Jeśli dalej masz zamiar robić z niego dzieciaka, który nie wie, co jest dla niego dobre, najlepiej, jeśli zakończymy tę rozmowę. Kłóciliśmy się, będąc małżeństwem. Chciałbym przynajmniej po rozwodzie żyć spokojnie.

    Ostatnimi słowami do reszty wyprowadziłem ją z równowagi. Nie zważając na środek głównej, najbardziej ruchliwej ulicy w mieście, otworzyła drzwi, kiedy tylko zatrzymałem się na czerwonym świetle, i wysiadła, ignorując zdenerwowanych kierowców, którzy musieli ze wzmożoną siłą nacisnąć na hamulec. Ja jednak odetchnąłem. Wystarczyło pięć minut, spędzonych w jej towarzystwie, abym znów zaczął wspominać najgorsze okresy naszego małżeństwa. Zostawałem wtedy w pracy po godzinach i unikałem własnego domu, jak ognia, aby tylko nie sprowokować kolejnej kłótni.

    Wtedy zorientowałem się, że w pośpiechu nie wziąłem z domu teczki z dokumentami, pozostawionej na szklanym stoliku w salonie. Zawróciłem więc i równoległą ulicą dojechałem pod same drzwi białego budynku, ogrodzonego czarnym płotem z nielicznymi zdobieniami. Nie wyłączyłem nawet silnika w samochodzie, ani nie zamknąłem drzwi. Wyskoczyłem jedynie na moment, aby zabrać niezbędne papiery. Nie sądziłem jednak, że drogę zagrodzi mi biała koperta, spoczywająca na słomianej wycieraczce. Z początku nie budziła u mnie żadnych sprzecznych myśli, lecz im bliżej niej byłem, tym większy ogarniał mnie niepokój. Listonosz zwykle zostawiał pocztę w południe, a tymczasem była już godzina siedemnasta. Intuicja kazała mi zachować ostrożność i uważać na głupi skrawek papieru, pozornie nie wróżący niczego złego.

    Z westchnieniem schyliłem się i wyciągnąłem rękę po śnieżnobiałą kopertę, dokładnie zaklejoną i zaadresowaną jedynie moim imieniem i nazwiskiem. Odruchowo rozejrzałem się po najbliższej okolicy. Wychodziłem z domu ledwie parę minut temu i nie zastałem wtedy żadnego śladu koperty. Ktoś osobiście musiał doręczyć ją na moją wycieraczkę i ulotnić się przed moim powrotem. Dlatego z jeszcze większą niepewnością i dystansem odkleiłem wierzchnią warstwę koperty i powoli, dwoma palcami, wysunąłem z wnętrza równie białą, złożoną na pół kartkę papieru, z jednej strony przyzdobioną dojrzałym, starannym pismem.

    Masz ostatnią szansę, aby z tym skończyć. Przestań krzywdzić tę niewinną istotę, przestań niszczyć jej życie. To pierwsze ostrzeżenie, pamiętaj.
   
~*~

    Chciałam Was przeprosić za tak słaby rozdział i jednocześnie obiecać, że następny będzie dużo lepszy. Po prostu nie mogłam się zebrać, aby prawidłowo go napisać :)

    ask.fm/Paulaaa962