***Vicky's P.O.V***
Na ogół wygodny fotel w samochodzie Justina, zdał mi się teraz kłujący i niekomfortowy. Przez parę minut wierciłam się na nim niespokojnie, nie przestając ani na moment. Nie mogłam znaleźć najwygodniejszego skrawka fotela, na którym mogłabym spokojnie usiąść. Gdybym tylko mogła, stałabym przez cały czas, nie dotykając niczego, ani tym bardziej nikogo.
Nie wiem, czego bałam się bardziej. Czy ludzi w szkole, którzy od pierwszego dnia obrali sobie moją postać jako cel, czy cichego, zbyt spokojnego Justina, siedzącego na fotelu kierowcy i skupionego na asfaltowej nawierzchni drogi. Na samą myśl o jakichkolwiek ludziach, zbliżających się do mnie, drżałam wewnątrz.
-Co się stało w szkole, słoneczko? Dlaczego jesteś tak przestraszona? - chciałam odpowiedzieć, że teraz boję się z jego powodu, ale w porę ugryzłam się w język. Nie chciałam zaczynać z nim jakiejkolwiek rozmowy. - Vicky, porozmawiaj ze mną - znów chciałam wtrącić, że nie zamierzam, ale uznałam, że konkretniejszym znakiem będzie moje milczenie.
Ukradkiem odwróciłam głowę i starłam rękawem sweterka łzę z bladego policzka. Przebywanie z nim w tak niewielkiej przestrzeni było dla mnie naprawdę trudne, zwłaszcza że Justin cały czas starał się mnie dotknąć. Najpierw położył rękę na oparciu fotela, potem przeniósł ją na moje ramię. Znów zaczął zaplatać pojedyncze kosmyki włosów na palcu, później opuszkami palców sunął po mojej szyi. Nie robił nic, co sprawiałoby mi ból, a mimo to czułam się tak dziwnie i tak nieswojo, jakbym grzeszyła, pozwalając jego dłoni na kontakt z moim ciałem.
-Myszko, uśmiechnij się - potarł wierzchem dłoni mój blady policzek. Znów. Znów to zrobił. A ja chciałam jedynie wiedzieć, dlaczego.
Zdobyłam się na nikły, wymuszony uśmiech, łudząc się, że mój gest uspokoi Justina i choć na chwilę odsunie go ode mnie. Z początku byłam zdezorientowana, ale teraz jego dłonie, jego palce, jego skóra, która zostawiała na mojej niewidoczne znamiona, zaczęły być dla mnie czymś, czego rozum kazał mi unikać. Serce niestety dawało mi zupełnie odwrotne znaki. Krzyczało, że Justin jest dla mnie dobry, że jako jedyny uśmiecha się do mnie i jako jedyny rozmawia ze mną. Dawało mi do zrozumienia, że on jako jedyny ujrzał we mnie człowieka.
Musiałam przyznać, że moje ciało ogarnął lekki niepokój, kiedy minęliśmy drogę, prowadzącą do domu. Zamiast skręcić w prawo, w jedną z osiedlowych uliczek, Justin docisnął pedał gazu. Nie na tyle jednak mocno, aby prędkość wbiła mnie w fotel. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Tak, jak za każdym razem to on nakłaniał mnie do kontaktu wzrokowego, tak teraz ewidentnie starał się go uniknąć. Miałam odbierać to, jako zły znak, czy symbol, że w końcu przestanie zachowywać się w stosunku do mnie tak, jak robił to przez ostatnie godziny?
-Gdzie jedziemy, Justin? - odkąd wsiadłam do samochodu Justina, odezwałam się po raz pierwszy. Wcześniej nie czułam potrzeby, aby nawiązywać z nim jakąkolwiek nić porozumienia. Teraz jednak chciałam się dowiedzieć, dlaczego nagle zamilkł i stał się jakby poważniejszy oraz bardziej skupiony.
-Za chwilkę zobaczysz, słoneczko - odniosłam wrażenie, że razem z głosem, który uleciał z moich ust, dłoń Justina znów przypomniała sobie o moim udzie, które, dociśnięte do drugiego, starało się odeprzeć jego rękę.
Odważyłam się zacisnąć swoją maleńką dłoń wokół jego nadgarstka i przenieść rękę mężczyzny na jego kolano, osłonięte spodniami od garnituru. Pragnęłam zrobić to jak najprędzej, aby szybko zerwać kontakt fizyczny pomiędzy naszymi dłońmi. Automatycznie odsunęłam się na sam skraj fotela i odwróciłam głowę w stronę szyby, o którą delikatnie oparłam czoło. Znów poczułam ciepły strumień łez, spływających po moich rumieńcach, kiedy jego ręka odnalazła drogę powrotną do mojego kolana. Była bardziej nachalna, niż poprzednim razem, a ja zrozumiałam, że jakiekolwiek próby odepchnięcia jej nie zakończą się powodzeniem.
Justin wyjechał z centrum na obrzeża miasta i skręcił w leśną drogę. Przejechał długi ciąg sosen, rosnących po obu stronach szutrowej drogi, aż w końcu wyjechał na otwartą przesteń, zatrzymując się pod dachem wielkiego magazynu, otoczonego jedynie stalowymi filarami i dachem. Zanim zdążyłam otworzyć usta, spytać o cokolwiek, on wyłączył silnik, wysiadł z samochodu i okrążył go, aby kulturalnie otworzyć drzwi po mojej stronie.
-Co robisz, Justin? Dlaczego tu jesteśmy? Proszę, odwieź mnie do domu, chcę spać - wyszeptałam, marząc jedynie o tym, aby po szyję przykryć się kołdrą, zamknąć oczy i chociaż na chwilę odpłynąć, nie czując bólu, nie czując strachu, nie czując zażenowania i wstydu. Wysiadłam jednak, zanim Justin zdążył odpowiedzieć. Dziwnym trafem, jego spojrzenie potrafiło mną manipulować. Bałam się, że jedno sprzeciwienie się mężczyźnie może naprawdę słono mnie kosztować.
-Usiądź na tylnych siedzeniach, aniołku. Proszę - był dla mnie jedną, wielką zgadką, której, prawdę powiedziawszy, nie chciałam rozszyfrować. Bez słowa sprzeciwu wykonałam to, o co mnie poprosił, a może rozkazał, bez przyjmowania sprzeciwu. Sama nie potrafiłam pojąć, dlaczego tak łatwo ulegałam każdemu jego słowu. Wzbudzał u mnie respekt. Cały świat pokazywał mi, żebym nie zbliżała się do niego, jednakże moje głupie ciało i jeszcze bardziej naiwne serce wierzyło, że naprawdę chce być moim przyjacielem, chce zdobyć moje zaufanie, chce obdarzyć mnie opieką i troską.
Czekając na kolejny ruch ze strony Justina, obserwowałam nikłe smugi na przedniej szybie. Znów owinęłam dłonie rękawami i znów zaczęłam niespokojnie poruszać się na siedzeniu. Do czasu, aż Justin nie wsiadł na tylne miejsca zaraz po mnie, zamykając za sobą drzwi, a następnie pilotem od samochodu blokując każde możliwe wyjście ze sportowego auta.
W pierwszym momencie spojrzenie w jego oczy było naturalnym odruchem, jednak kiedy tylko ujrzałam ten wzrok, ten pełen tajemnic wzrok, chciałam stąd zniknąć. Z samochodu, ze świata, z ludzkiej pamięci. W ten sposób patrzył na mnie wczorajszego wieczoru, w hotelowym pokoju, kiedy odkładał poszczególne części mojej garderoby na podłogę i chwytał spojrzeniem każdy ruch mojego ciała. Był tak samo skoncentrowany, tak samo poważny, a jednocześnie tak samo nieobecny i łagodny. Przez moment miałam wrażenie, że patrzył na mnie z prawdziwą, ojcowską miłością, jaką obdarzał mnie mój własny ojciec, kiedy wieczorami przychodził do mojego pokoju i czytał na dobranoc bajki o pięknych księżniczkach, obiecując mi, że moje przyszłe życie będzie tak samo bajeczne i bezproblemowe, jak bohaterek w baśniach. Wtedy mu wierzyłam, a teraz przekonywałam się, jak potwornie kłamał.
-Proszę, nie rób tego, proszę - sama nie byłam w stanie kontrolować własnych słów. Uciekały z moich rozchylonych, rozedrganych warg, jak woda z dziurawej filiżanki. Powtarzałam to jedno zdanie bez opamiętania, łudząc się, że za dziesiątym, setnym, a może tysięcznym razem dotrze do Justina i naprawdę otworzy mu oczy. Chciałam widzieć w nim przyjaciela, chciałam czuć w nim wsparcie, ale przede wszystkim, chciałam przestać się bać i drżeć na samą myśl o opuszkach jego palców, rusujących wzory na moim podbrzuszu.
-Spokojnie, kochanie. Nie bój się - przysiadł bliżej mnie, wiedząc, że choć siedziałam skulona przy samych drzwiach, nie miałam możliwości opuszczenia samochodu. Wszystkie wspomnienia wczorajszego wieczoru powróciły. I znów poczułam, że samo myślenie o nich, rozpamiętywanie, było czymś złym, czymś, czego mój umysł nie powinien dopuszczać. - Jestem twoim przyjacielem. Jestem twoim przyjacielem, aniołku - powtarzał to jedno zdanie do znudzenia, jakby chciał przekonać o tym samego siebie. On czuł, że mnie rani, widział, jak mnie krzywdzi, a mimo to nie chciał, lub nie potrafił przestać.
Nie łudziłam się już, że uda mi się nakłonić go do zmiany decyzji, zwłaszcza w momencie, kiedy jedną z jego dużych dłoni poczułam na nagiej skórze brzucha. Zdawało mu się, że sprawia mi przyjemność, kiedy gładzi ją delikatnie i rysuje na niej małe kółeczka. W rzeczywistości jednak oddałabym wszystko, aby przestał to robić i zrozumiał, że nigdy tego nie chciałam.
-Będzie przyjemnie, zobaczysz. Tylko nie utrudniaj mi tego, aniołku, proszę - chciałam krzyknąć, że ja również o coś go prosiłam, lecz szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Mój głos i tak uwiązłby w dole gardła, blokowany przez struny głosowe. Marzyłam o tym, aby choć raz przeciwstawić się czyjejś woli, lecz nie mogłam oszukiwać samej siebie. Byłam zbyt słaba, aby cokolwiek zmienić.
Zaczął rozpinać mój sweterek. Robił to, o czym byłam przekonana, że prędzej czy później nastąpi. Robił to w sposób tak delikatny, że ledwo czułam na materiale jego dłonie. Wciąż obejmował mnie ramieniem i co chwila składał pocałunki wśród włosów. Próbował swoimi gestami uspokoić mnie. Przez moją głowę zaczęły przebiegać najróżniejsze myśli, od okropnych, zawierających w sobie ból i cierpienie, po całkiem przyjemne. Może nie powinnam płakać i spinać mięśni? Może gdybym wsłuchiwała się we wskazówki Justina, czułabym się zwyczajnie dobrze?
Postanowiłam nie wyrywać się mężczyźnie. Nie starałam się również oddalić jego rąk od resztki biustu, którą skrywałam pod granatową bluzką. Po prostu siedziałam na fotelu, ze wzrokiem wbitym w skórzaną wycieraczkę, czekając na to, co w końcu nastąpi, jednocześnie nie snując żadnych domysłów. Wmawiałam sobie, że może tym razem będzie inaczej, że może tym razem nie zaboli, kiedy rozluźnię się i pozwolę Justinowi, aby robił to, co sprawia mu niezaprzeczalną przyjemność.
-Pięknie pachniesz, słoneczko - wymruczał, wdychając zapach mojej bluzki, którą w międzyczasie zdążył delikatnie zdjąć przez głowę. Szybko jednak wrócił do mojego ciała, a ubranie odłożył na fotel pasażera.
W dalszym ciągu zachowywałam się, jak marionetka, poruszana jedynie wolą innych. Sama nie unosiłam nawet głowy. Jedynie kiedy Justin podpierał kciukiem moją brodę, uśmiechałam się delikatnie, pozwalając mu musnąć pełnymi wargami swój policzek, skroń lub czoło. Powtarzałam sobie, że nie robił nic złego i w moim zachowaniu również nie ma winy. Pozytywne myślenie sprawiało, że naprawdę czułam się lepiej.
-Przytulisz się do mnie, kochanie? - spytał, obejmując moje biodra. Sprawnie, bez użycia większych pokładów siły, posadził mnie na swoich kolanach, blisko nagiej klatki piersiowej, którą zdążył odsłonić spod materiału białej koszuli, opiętej na jego ramionach. Nie byłam na tyle odważna, aby objąć jego szyję rękoma i rzeczywiście potraktować go, jak przyjaciela, za to z całkiem sporą łatwością oparłam się na jego klatce piersiowej. Co prawda, drgnęłam lekko przez kontakt mojej chłodnej skóry górnej połowy ciała z jego rozgrzaną, ale nie odsunęłam się i ze spokojem przyjęłam jego silne barki, oplatające mnie uściskiem, w którym wyczułam... bezpieczeństwo.
-Widzisz, myszko? Nie ma czego się bać - myślę, że powoli przekonywałam się do Justina, do wszystkiego, co ma związek z mężczyzną. Starałam się trzymać oczy otwarte. Otwartą miałam również duszę, aby przekonać się, że on rzeczywiście nie robił nic, co mogłoby mi zagrażać. Musiałam się do tego jedynie przyzwyczaić.
Wiedziałam, że kiedy zsunie do kostek moje rajstopy, pociągnie również za materiał szarej spódniczki. Czułam ogromny wstyd, ale strach stopniowo zanikał. Moje policzki pokryte były purpurowym rumieńcem, który starałam się zakryć kosmykami włosów, lecz im dłużej badał palcami moje uda, chude kolana, a także łydki, po których przesuwał dłońmi, tym bardziej utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie dam rady ukryć oznak wstydu.
-Moje malutkie słoneczko - wyszeptał, przykładając parę razy usta do poszczególnych miejsc na mojej szyi. Niedługo po tym posadził mnie obok siebie, bardzo blisko, aby w tym czasie rozpiąć spodnie i zsunąć je przez uda, kolana, aż na czarną wycieraczkę pod fotelem pasażera.
-Musisz to robić? - spytałam cicho, zachowując jeszcze resztki nadziei, że może tym razem odpuści. Bałam się go coraz mniej, jednak strach przed bólem pozostał. Strach przed cierpieniem, przed kolejnymi kłującymi seriami w podbrzuszu i pomiędzy nogami.
-Przepraszam, aniołku. To jest silniejsze ode mnie - chociaż raz przyznał prawdę. Nie wiedziałam, co działo się w jego umyśle, ale z jego wnętrza biło poczucie winy, które, prawdę powiedziawszy, podnosiło mnie na duchu. Każdy ból, który mi zada, nie będzie jego winą. On tego nie chciał, a ja będę tłumaczyć go do czasu, aż nie zmieni swojego postępowania.
-Kochanie, ty wiesz, że ja nie chcę twojego cierpienia, prawda? Wiesz, że nie chcę robić ci krzywdy. Chcę być dla ciebie dobry, aniołku - głaszcząc mnie po włosach, zdjął moje majtki. Tym razem byłam na to przygotowana. Nie zamierzałam jednak utrudniać mu czynności. Nie widziałam w tym sensu. Byłam przekonana, że Justin nie był złym człowiekiem. Nie mógł więc być zły dla mnie.
Przyłożył dużą dłoń do mojego nagiego uda. Zaczął kierować nią wyżej, a ja z każdą chwilą zaciskałam mocniej uda. Dążył do tego, aby dotknąć mnie w miejscu, w którym nie chciałam go czuć. W miejscu, które od ostatniego razu wciąż dawało o sobie znać, promieniując kłującym bólem. Wiedziałam jednak, że długo nie uda mi się odpychać go. Jeden z jego smukłych palców dotknął miejsca pomiędzy moimi nogami. Razem z jego gestem, moje policzki oblał jeszcze intensywniejszy rumieniec.
-Niedługo wrócimy do domku, malutka, zobaczysz - chyba sama nie zdawałam sobie sprawy, że moje powieki opadły. Starałam się mentalnie przygotować, że znów poczuję ten ból. Naprawdę oddałabym wszystko, aby zmienić swój los, lecz nie byłam w stanie prosić o to Justina, który położył mnie ostrożnie na fotelach i docisnął do nich swoim ciałem.
Każdy ruch wykonywał tak delikatnie, jakby bał się, że jestem kruchą, porcelanową lalką, która w każdej chwili może pęknąć. Ale właśnie dzięki temu zaczynałam traktować go, jak przyjaciela. On jeden był łagodny w stosunku do mnie. Nikt wcześniej nie wykazywał jakiegokolwiek zainteresowania moim życiem, dopóki nie poznałam jego.
Gwałtownie zacisnęłam małą dłoń na jego umięśnionym ramieniu, kiedy ból, jakiego zaznałam wczoraj, zaczął rozprzestrzeniać się po dolnej połowie ciała, a z czasem docierać do każdego jego krańca. Wiedziałam, że jedyne, co mogę zrobić, to odwrócić głowę w stronę oparcia i płakać cichutko, odbierając głośne pojękiwania, wydobywające się z gardła Justina.
Ból nie był tak przeraźliwy, jak ostatnim razem, ale również silnie skupiał uwagę i mieszał myśli. Dzisiaj również modliłam się o te ostatnie ruchy, które przyniosłyby Justinowi ogromną przyjemność, a mnie uwolniły od cierpienia. Nie potrafiłam powiedzieć, jak długo to trwało. Miałam wrażenie, jakbyśmy oboje zatrzymali się w czasoprzestrzeni. Sekundy i minuty przestały mijać, Justin wciąż wykonywał takie same ruchy, z identyczną częstotliwością, a ja tylko płakałam, czekając, aż skończy i co jakiś czas ocierając łzę w jego ramię.
Uśmiechnęłam się blado przez łzy, kiedy mężczyzna przestał się poruszać, a po chwili usiadł na fotelu i bez słowa zaczął się ubierać. Fakt, że znów to zrobił, że znów sprawił mi ból, doskonale wiedząc, w jakim stanie jestem, sprawił, że ufałam mu mniej, niż jeszcze kilkanaście minut temu. Byłam w zupełnej rozsypce i co chwila zmieniałam zdanie, dotyczące tych dobrych rzeczy, a także tych złych.
Ubrałam się pospiesznie, zanim on znów dotknąłby mnie, pogłaskał po włosach, pocałował. Jeszcze parę chwil temu zdawało mi się to przyjemnym, przyjacielskim gestem, a teraz znów bałam się samej myśli o nim. Bałam się samej myśli, że w ciągu mojego życia z pewnością będzie kolejny raz, w którym mnie zrani, obiecując jednocześnie, że nie chce mojej krzywdy.
-Było cudownie, aniołku - nie rozumiałam, co było dla niego cudownym przeżyciem. Fakt, że sprawił mi ból, tym razem z pełną świadomością?
Wysiadł powoli z samochodu i przytrzymał otwarte drzwi, abym mogła również przesiąść się na jeden z przednich foteli. Jednak ja, kiedy obie stopy postawiłam na nierówno wylanym betonie, uniosłam wzrok i zatrzymałam go na słońcu, jasno połyskującym na niebie, a później znów wbiłam go w czarny samochód, uświadomiłam sobie, że byłam zbyt słaba, aby w tym momencie zostać razem z Justinem, przyjmować dotyk jego dłoni i wytrzymywać jego spojrzenie. To za dużo.
Ignorując ból, który wzmagał się z każdym krokiem, zaczęłam biec w stronę lasu. Potykałam się o patyki oraz wystające korzenie, lecz mimo to nie zwolniłam, jakbym bała się, że Justin podąża krok w krok za mną i rzeczywiście planuje mnie skrzywdzić.
Po kilku, może nawet kilkunastu minutach, wybiegłam na obrzeża miasta. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Liczyło się tylko jedno - nie było w moim pobliżu żadnych ludzi, od których chciałam zwyczajnie odpocząć.
Nieświadomie zapuściłam się w jedną z bocznych, opustoszałych uliczek, z obu stron ogrodzoną starymi, wysokimi kamienicami. Na ulicę nie padał nawet jeden snop światła, którego mimo wszystko potrzebowałam. Szukałam przysłowiowego światełka w tunelu, które wskazałoby mi ucieczkę z własnego życia.
Nagle drgnęłam. Do moich uszu doszedł dźwięk szklanej butelki, rozbijanej na jednym z murów. Z jednej strony chciałam uciekać od jakiegokolwiek znaku ze strony pobliskiej cywilizacji, lecz z drugiej w stronę dźwięku pchała mnie ciekawość. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak naprawdę potrzebowałam ludzi. Potrzebowałam jednego człowieka, którego obdarzyłabym zaufaniem i przy którym nie musiałabym drżeć, obawiając się kolejnej minuty.
Z pewnej odległości dostrzegłam w jednym z murów wnękę, prowadzącą do wnętrza starej, obdrapanej kamienicy. Na schodach przed wejściem siedziała młoda dziewczyna, pochylona w przód i oparta o kolana. Jej gęste, długie włosy zakrywały rysy twarzy, dlatego dopiero po chwili, kiedy uniosła głowę pod wpływem moich kroków, mogłam rozpoznać w szatynce Bree, sympatię Zayna.
Wyglądała jednak zupełnie inaczej, niż ta radosna, pełna życia dziewczyna, którą spotkałam kilka godzin temu.
~*~