środa, 17 czerwca 2015

Epilog - Goodbye...


        Justin Black miał w swoim otoczeniu naprawdę wielu znajomych. Jednych bliższych, drugich dalszych, z jednymi porozumiewał się lepiej, z innymi gorzej. Utrzymywał z nimi zarówno stosunki służbowe jak i prywatne. Niektórym potrafił się nawet zwierzyć. Na jego pogrzeb nie przyszedł jednak nikt. Nikt nie zostawił choćby jednego kwiatu nad jego trumną, nikt nie uronił łzy nad zwęglonymi zwłokami. Nikt bowiem nie czuł względem szatyna współczucia. Gdy brutalna prawda i przez lata skrywany sekret ujrzały światło dzienne, Justin obrał miano potwora, bestii bez skrupułów. Nikt nad nim nie zapłakał.
        Ksiądz samotnie odmówił ostatnią modlitwę nad zamkniętą trumną, zakopaną trzy metry pod ziemią. Mimo wszystko modlił się za jego nieczystą duszę. Modlił się o błogosławieństwo, zbawienie i nawrócenie dla Justina. On również nie czuł współczucia, lecz jako ksiądz nie mógł przejść obok grobu obojętnie. Musiał wypełnić ostatnią wolę Boga i wypowiedzieć nad jego ciałem kilka szczerych słów. 
        Justin Black odszedł, pozostawiając po sobie przeraźliwe wspomnienia i łzy bólu. Nikt nie zapomni historii trzydziestoczteroletniego psychologa z zaburzeniami, który opieką krzywdził bezbronne, niewinne dzieci. Chociaż o zmarłych nie powinno mówić się źle, o nim nikt nie potrafił wypowiedzieć choćby jednego dobrego słowa. Przez całe życie pozostawał samotny i w samotności również odszedł.
        Tymczasem na jednej z ławek na cmentarzu na obrzeżach Seattle siedzieli Zayn z jedenastoletnią Vicky. Nie mieli odwagi zbliżyć się do grobu, nie mieli odwagi przystanąć nad trumną, nie mieli odwagi po raz kolejny spojrzeć na Justina. Jedynie w ich sercach przez ciemne chmury okrutnych uczynków Blacka przebijały się jasne promienie. Dostrzegali w nim dobro, pomimo zła, wniesionego w historię świata. Dostrzegali w nim człowieka chorego. Za późno było jednak na zmiany. On odszedł. Odszedł i nie wróci.
        -Przepraszam, Vicky, że niczego nie zauważałem. Może po prostu nie chciałem widzieć. Teraz żałuję, że dopuściłem do twojej osobistej tragedii - brunet ze skruchą położył dłoń na małej rączce jedenastolatki.
Miał ogromne wyrzuty sumienia, że godził się na codzienną krzywdę Vicky. Wyobrażał sobie jej cierpienie i miał ochotę płakać razem z nią. Nie potrafił zilustrować fizycznego bólu dziewczynki. Mógł jedynie domyślać się, jak wielki uraz w jej psychice pozostawił każdy gwałt, każde niewłaściwe dotknięcie. Nie mógł uwierzyć, że przez tyle lat nie dostrzegł niczego. Ani on, ani nawet jego matka, żona Justina, która przez kilkanaście długich lat sypiała z nim w jednym łóżku. Chyba oboje nie chcieli dostrzegać niczego niepokojącego, żadnych zmian. Nie chcieli dostrzegać problemu.
        -Nie przepraszaj mnie, to nie twoja wina - odparła cicho, lecz już bez strachu. Nie bała się, nie miała kogo. Człowiek, który krzywdził ją przez wiele tygodni, odszedł, zabierając ze sobą ból i cierpienie. - Miło było cię poznać, Zayn - dodała szeptem, po czym zsunęła się z ławki i pobiegła wprost w otwarte ramiona starszego z braci, razem z młodszym czekającego na nią na końcu alejki.
Po śmierci Justina bracia Vicky zostali powiadomieni o sytuacji, przez którą przeszła dziewczynka. Młodszy z braci, mimo ponad dwudziestu lat, musiał otrzeć kilka łez z policzków. Starszy zaciskał jedynie zęby i przypisywał sobie całą winę za krzywdy siostrzyczki. Obiecali sobie, że już nigdy nie spuszczą dziewczynki z oczu i zastosują względem niej wzmożoną opiekę. Było im tak cholernie wstyd, że opuścili ją i sprzedali w łapy potwora. Oboje byliby w stanie zabić Justina, gdyby nie zostali uprzedzeni przez dwie czarnowłose siostry.
        Na miejscu zbrodni technicy nie odnaleźli żadnych śladów. Wszystkie zostały spalone. Prawdę powiedziawszy nie doszukiwali się szczegółów morderstwa. Każdy z nich uważał, że Justin zasłużył na poniesioną karę. Większa część miasta czuła względem nieznanych sprawców wdzięczność, odetchnęli z ulgą. Nikt, zupełnie nikt nawet przez moment nie postawił go w pozytywnym świetle. Nikt, z wyjątkiem Zayna.
        Gdy Vicky zniknęła z zasięgu jego wzroku, powoli wstał z drewnianej ławki i niepewnym krokiem przebył sporą odległość dzielącą go od grobu ojca. Nie był pewien, czy chce zbliżać się do miejsca z nowo zasypaną dziurą w ziemi, w której spokojnie spoczywało spalone ciało ojca. Stał parę metrów ponad jego zwłokami, kopał stopą mały kamień i denerwował się jak nigdy przedtem. Nie potrafił się odezwać, bo gdy tylko otwierał usta, ponownie widział krzywdę jedenastoletniej Vicky, której doświadczyła wyłącznie z rąk Justina.
        -Dlaczego taki byłeś? - wyszeptał, wbijając tępy wzrok w czarną ziemię. - Dlaczego skrzywdziłeś tak wiele osób, tato?
Na te dwa pytania szukał odpowiedzi odkąd poznał skrywany sekret mężczyzny. Nie potrafił pojąć, skąd u jego ojca tyle zła i brutalności. Nie mógł również zrozumieć, dlaczego nie ujrzał niczego przez tak wiele lat, mieszkając z nim pod jednym dachem, rozmawiając z nim każdego dnia. Nie rozumiał, jak mógł być tak głupi, tak ślepy, tak nieodpowiedzialny. Nie widział niczego i teraz żałował, że nie otworzył oczu szerzej.
        -Może pewnego dnia Bóg wybaczy ci to, co zrobiłeś. Ja nie potrafię - ostatni raz zerknął przelotnie na metalową tabliczkę, wbitą w świeżo skopaną ziemię, i pociągnął nosem. - Żegnaj, tato.


~*~


Opowiadanie "Goodnight sweetheart" było z pewnością specyficzne, a mimo to cieszę się, że udało mi się doprowadzić je do końca. Pomimo naprawdę ogromu hejtów, jakie dostałam, cholernie cieszę się, że parę osób zostało tu ze mną do końca i dotrwało do samego epilogu. Nie będę się rozpisywać i napiszę po prostu, że z całego serca dziękuję Wam za to, że pozwoliliście mi napisać tę mimo wszystko ważną dla mnie historię. Dziękuję.

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 25 - Orphanage...

        Justin zaczął powoli wybudzać się z długiego, nienaturalnego snu. Chciał przetrzeć pięścią zaspane oczy, lecz wtedy poczuł, że jego nadgarstki są związane za jego plecami. Gwałtownie otworzył oczy w strachu, niepewności i zdezorientowaniu. Siedział na drewnianym krześle, ze skrępowanymi rękoma, w samych bokserkach. Chciał krzyknąć, jednak zorientował się, że jego usta zaklejone są czarną taśmą klejącą. Chłód z uchylonego okna otulił jego niemal nagą skórę, lecz szatyn mimo to czuł jedynie uderzenia gorąca. Zaczął się szarpać, wydawać najgłośniejsze dźwięki, na jakie było go stać. Nikt nie przyszedł.
        Myślami powrócił do wczorajszego wieczora. Kochał się z Dianą w jej mieszkaniu i zasnął pod świeżą pościelą, z ramieniem owiniętym wokół talii brunetki. Teraz natomiast uwięziony był w ciemnej piwnicy, do której światło wpadało jedynie przez małe okienko przy suficie. Bał się coraz bardziej. Serce w jego piersi biło tak szybko, jakby chciało przebić się przez żebra i skórę, aby wydostać się poza klatkę piersiową. Powiedzieć, że się bał, to mało. Był przerażony, chociaż to i tak dość łagodne określenie. Wpadł w prawdziwą panikę.
        Nagle drzwi skrzypnęły, wpuszczając do piwnicy z początku wąską smugę światła, a później coraz szerszą. Justin gwałtownie spojrzał w kierunku dwóch smukłych postaci, przekraczających próg pomieszczenia. Szczęka Justina opadła, a mięśnie spięły się, gdy rozpoznał w dwóch młodych kobietach Bree i Dianę. Mężczyzna dopiero teraz, gdy stały tak blisko siebie, ujrzał między nimi ogromne podobieństwo. Ten sam kolor włosów, podobne spojrzenie, gęstość rzęs otaczająca identycznie duże oczy, pełne usta w odcieniu malinowym i zaciętość, wypisana na twarzy. Justin poczuł dreszcz, przebiegający po jego skórze. Widział przed sobą dwie, bądź co bądź, gówniary, i właśnie ta myśl przerażała go najbardziej.
        -Kto to raczył się obudzić? - Diana zbliżyła się do Justina i boleśnie zerwała kawałek czarnej taśmy klejącej z jego ust.
Justin zakaszlał krótko i zaczął nerwowo chwytać każdy oddech. Bał się, że za moment znów może go stracić. Dodatkowo przerażała go sama piwnica. Unikał małych, ciemnych pomieszczeń, bardziej niż zabójczego ognia. Czuł, że się dusi, a każdy oddech stanowi nieprzerwaną walkę o przetrwanie. 
        -Co tu się, do cholery, dzieje? - wyrzucił z siebie pospiesznie, zanim Diana ponownie zakleiłaby jego usta taśmą. 
Pytał, chociaż doskonale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Zaciskał zęby, chociaż wiedział, że jego złość może jedynie rozśmieszyć obie brunetki. Teraz zorientował się, że nawet śmiech utrzymują w tym samym tonie. Były tak niesamowicie podobne, a on nie dostrzegł tego wcześniej. Teraz pluł sobie w brodę, wiedząc jednocześnie, że jest już za późno.
        -Nie wiesz? - brwi Bree wystrzeliły ku górze, tworząc na jej czole dwa czarne, idealnie wyregulowane łuki. - Przyszedł czas na wymiar ostatecznej sprawiedliwości. Nie zamierzamy pozwolić, aby ktoś taki, jak ty, dłużej chodził po świecie i niszczył życie dziewczynkom, które na dobrą sprawę jeszcze nie zdążyły go poznać.
        Chociaż Justin otrzymał odpowiedź, wciąż wpatrzony był w obie dziewczyny i zdobiące je podobieństwa. Z każdą chwilą dostrzegał coraz więcej szczegółów. Nie różniły się odcieniem gładkiej skóry. Zachowały również identyczne proporcje ciała. Nawet w głosie momentami wychwytywał identyczną chrypkę. To nie mógł być przypadek. Nie w takiej sytuacji.
        -Jesteście siostrami - stwierdził, bez zawahania w głosie. Nie pytał. Był pewien.
        -Sprytny jesteś, tylko zajęło ci to dość sporo czasu. Nie masz szansy na ucieczkę. Gdybyś wysilił się i wpadł na to wcześniej, spakowałbyś najpotrzebniejsze rzeczy i uciekł jak najdalej stąd, zaczął od nowa, aby móc na nowo krzywdzić dzieci. Podoba ci się strach w ich oczach? Podobają ci się krzyki i błagania, łzy i ból? 
Wbrew pozorom, Justin z każdym słowem odczuwał coraz silniejsze wyrzuty sumienia. Chciał przyłożyć dłonie do uszu, aby nie słyszeć kolejnych zarzutów Diany, ale wiedział, że powinien, ponieważ w pełni na nie zasłużył. Przez lata krzywdził niewinne istoty, które nie zdążyły jeszcze zgrzeszyć. Od dawna rozumiał każdy ze swoich błędów, a mimo to nie był w stanie zrobić nic, aby naprawić chociaż jeden z nich. Nie był wystarczająco silny, by zrobić krok w przód. Zamiast tego cofał się i patrzył, jak życie ucieka mu między palcami. 
        -Skąd wiesz o wszystkim? Skąd obie o tym wszystkim wiecie? - zdołał wychrypieć, skręcając głowę tak, aby otrzeć lekko brodą o ramię, po którym ponownie przebiegł nieprzyjemny dla ciała chłód.
        -Naprawdę nic nie pamiętasz? Zupełnie nic? - Diana oparła obie dłonie na krześle i nachyliła się nad przerażonym szatynem. Już nawet nie próbował maskować oznak strachu. Po prostu drżał. - Więc może cofnij się myślami do dnia, w którym pierwszy raz przekroczyłeś próg sierocińca na obrzeżach Seattle. Co, pamięć ci wróciła? Pamiętasz, jak obserwowałeś każdą małą dziewczynkę, a później, pod pretekstem rozmowy i terapii, na którą nabierał się każdy z wychowawców, zaciągałeś do swojego gabinetu, głaskałeś po głowie, po kolanie. Teraz sobie przypominasz? A przypominasz sobie dziewczynkę, którą w sierocińcu zgwałciłeś jako pierwszą? Pamiętasz jej imię? - w oczach brunetki zupełnie nieświadomie zebrały się gorzkie łzy, powiązane z bolesnymi wspomnieniami.
        -Diana... - teraz zrozumiał. Zrozumiał wszystko.



Trzynastoletnia Diana odbiła wewnętrzną częścią stopy piłkę, która potoczył się wprost pod nogi przyjaciela. Odrzuciła z twarzy kruczoczarne kosmyki włosów i zmrużyła oczy przed jasnym, słonecznym światłem. Był środek lata, a temperatura powietrza od kilku tygodni nie spadała poniżej trzydziestu stopni. Dziewczynkę wycieńczały upały, zwłaszcza że nie lubiła, w przeciwieństwie do swojej współlokatorki, przesiadywać w pokoju, na łóżku, z książką w ręce. Wolała biegać za piłką i śmiać się z żartów starszego kolegi.
-Dzieciaki, lećcie na obiad! - w drzwiach sierocińca pojawił się dwudziestosiedmioletni mężczyzna, ubrany w drogi, elegancki garnitur, z krawatem zawiązanym pod szyją. 
Przyjaciel Diany pospiesznie przejął piłkę i, nie czekając na dziewczynkę, puścił się biegiem w kierunku stołówki. Był głodny, jak wilk, a wiedział, że im później pojawi się na obiedzie, tym mniej jedzenia zostanie dla niego. Przebywał w domu dziecka od pierwszych dni swojego życia i zdążył nauczyć się, że w tym środowisku zawsze wygrywa silniejszy. Często wstawiał się za drobnej postury ciała Dianą, jednak dzisiaj żołądek wygrał z rozsądkiem.
Brunetka powoli stawiała krok za krokiem po świeżo skoszonej trawie. Chciała odwlec moment, w którym będzie musiała przejść obok dobrze zbudowanego Justina. Od dłuższego czasu psycholog obdarzał ją dwuznacznym spojrzeniem, znacznie innym, niż otaczał resztę dzieci w sierocińcu. Nie lubiła zostawać z nim sam na sam choćby na pięć minut, które zdawały się trwać w nieskończoność. Szukała sposobu, aby przemknąć obok niego niepostrzeżenie. Niestety, bezskutecznie.
-Nie spiesz się, Diana. Chciałbym z tobą porozmawiać - mężczyzna delikatnie opuścił dłoń na ramię dziewczynki.
Brunetka dość gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała w jego tęczówki. Wypalały dziurę w jej twarzy oraz niewielkim ciałku. Bała się jego wzroku, uśmiechu i pozornie przypadkowego dotyku.
-O czym? - spytała niepewnie, przygryzając dolną wargę i spuszczając głowę.
-Przejdźmy do mojego gabinetu, proszę - Justin zsunął dłoń na plecy dziewczynki i zaczął kierować ją do jednego z pomieszczeń w głębi korytarza. 
Jego serce biło szybciej, a wzrok nie opuszczał kołyszącej się z każdym krokiem, bardzo szczupłej, dziecięcej sylwetki. Zaczął fantazjować już teraz, chociaż nie byli jeszcze sami i każdy mógł dostrzec jego niepoprawne spojrzenie. Nie mógł nic poradzić na to, że w otoczeniu trzynastolatki budził się w nim prawdziwy potwór.
-Usiądź, Diana - polecił, będąc w gabinecie, i wskazał kanapę w drugiej części pomieszczenia. 
Sam usiadł zaraz obok brunetki i delikatnie pogładził jej nagie kolano, uśmiechając się, jak zwierzę do swojej ofiary. Ona była jego ofiarą, upatrzoną już wiele tygodni temu. Zakręcił wokół palca kosmyk czarnych włosów dziewczynki i zaciągnął się ich delikatnym zapachem. Zaczął dotykać ją coraz gorliwiej, aż w końcu naparł na jej drobne ciało i oparł ją na oparciu kanapy. Diana była przerażona, nie wiedziała, czego oczekuje od niego dorosły, postawny mężczyzna. Próbowała wyrwać nadgarstki z jego lekko zaciśniętej dłoni. Bezskutecznie. Był zbyt silny i zdecydowanie zbyt podniecony.
Justin nie miał pojęcia, że dziewięć miesięcy później Diana urodziła małą Emily - owoc pierwszego gwałtu. 



        Justinowi powróciła pamięć i zasypała go wspomnieniami sprzed siedmiu lat, gdy pracował w domu dziecka, na obrzeżach miasta. Każdego dnia spotykał dziesiątki dziewczynek, na które zwracał uwagę w jednoznaczny sposób, lecz tylko trzynastoletnia Diana rozpaliła jego zmysły. Korzystając z jej trudnej sytuacji życiowej, ustalał dziewczynce wzmożone terapie i spotkania z psychologiem. Nie pomagał jej. Wręcz przeciwnie, niszczył życie i pogrążał w panicznym strachu przed mężczyznami, przed ich dotykiem.
        -Diana, ja... - zawahał się i ze skruchą spuścił głowę. - Ja przepraszam.
        -Żartujesz sobie? - uniosła prawą brew, wystukując na oparciu krzesła rytm długimi, zadbanymi paznokciami. - Po tylu latach, po całej krzywdzie, którą mi wyrządziłeś, sądzisz, że krótkie, pieprzone przepraszam wyleczy wszystkie rany? - złość mieszała się w jej głosie z bólem. 
Nigdy tak naprawdę nie przestała cierpieć. Oswoiła się z dotykiem, przywykła do obecności mężczyzn, lecz nigdy nie zapomniała o towarzyszącym jej w dzieciństwie bólu, o strachu, o niewielkiej, starej kanapie w kącie jednego z pomieszczeń w sierocińcu.
        -Diana, czy Emily jest moją córeczką? - spytał niepewnie, lecz nie mógł powstrzymać serca, które zabiło zdecydowanie szybciej.
Marzył o córeczce od lat, a nie zdecydował się z żoną na drugie dziecko tylko dlatego, że cholernie bał się skrzywdzić istotę, w której żyłach płynie jego krew. Nie wiedział, czy potrafiłby pohamować chore żądze. Miałby styczność ze swoją córeczką podczas kąpania i kiedy układałby ją wieczorami pod ciepłą kołdrą. To zbyt dużo.
        -Tak, Emily jest twoją córeczką, lecz gdy pierwszy raz spytała o swojego ojca, powiedziałam jej, że tatuś nie żyje. Lepiej, żeby wcale nie miała ojca, niż gdyby miała trafić w twoje łapy. Nie pozwoliłabym ci jej skrzywdzić, tak, jak przez długie tygodnie krzywdziłeś mnie.
        Justin sam nie wiedział, co czuje. Nie opuszczał go strach i dezorientacja. Jednakże, wciąż myślał o sześcioletniej szatynce, którą jeden, jedyny raz trzymał na swoich kolanach, głaskał po włosach i chwytał każdy jej uśmiech. Raz miał okazję być blisko własnej córki. Teraz pragnął pochwycić ją w ramiona i przytulić do piersi. Tylko na moment, tylko na chwilę. Emily była jego dzieckiem. Justin poczuł to nagle, niesamowicie silnie i dobitnie. Była jego częścią, lecz była jednocześnie owocem przemocy i gwałtu.
        -Wypuść mnie stąd. Chcę z nią porozmawiać, przytulić, chcę powiedzieć Emily, że to ja jestem jej ojcem - wychrypiał i odkaszlnął, kiedy jego gardło znów stało się nienaturalnie suche.
        -Jesteś tak okropnie naiwny - Diana energicznie pokręciła głową. Nie mogła wprost uwierzyć, że po tym wszystkim Justin ma jeszcze czelność prosić ją o spotkanie z córką. - Naprawdę nic nie rozumiesz, Justin? Nie zamierzamy pozwolić ci stąd wyjść, abyś na nowo mógł krzywdzić niewinne istoty, rozumiesz?
        Jeśli Justin bał się przed paroma minutami, teraz jego serce przestało bić, aby za chwilę znów uderzyć w piersi, tym razem dwa razy mocniej. Patrzył w oczy Diany i widział w nich swoją śmierć. Swoją własną, długą i bolesną śmierć, od której nie miał ucieczki. Wciąż siedział przywiązany do krzesła i nie miał możliwości uwolnienia spod ciasnych supłów choćby jednej dłoni. Tęczówki brunetki już teraz sprowadzały na niego cierpienie, na jakie w pełni zasłużył, po wielu aktach okrucieństwa.
        -Co masz zamiar zrobić? - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, przez które wypuszczał krótki, świszczący oddech.
Jeszcze parę godzin temu, po środku łóżka w sypialni Diany, końcówki jej prostych włosów przyjemnie drażniły skórę spiętych ramion. Tera jednak, gdy nachylała się nad nim i muskała jego ciało pojedynczymi kosmykami, czuł coraz większy strach. Bał się młodej kobiety, którą z łatwością obezwładniłby jednym ruchem ręki. Oczywiście, gdyby nie był skrępowany. 
        -Wiesz, co powinnam zrobić? Własnoręcznie cię wykastrować, abyś już do końca życia chodził ze szpecącą cię blizną, która na każdym kroku przypominałaby ci o tym, jak obrzydliwym potworem jesteś. Ale nie zrobię tego, nie umiałabym znaleźć w sobie wystarczająco siły i odwagi. Nie jestem tak zawzięta, jak Bree. To ona zbliżyła się do twojego synka, aby móc być blisko ciebie i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Próbowałyśmy wpędzić cię do grobu nie raz, a ty mimo wszystko zawsze uchodziłeś z życiem. Miałeś szczęście. Miałeś cholerne, pieprzone szczęście, na które nie zasłużyłeś.
        Justin znów zaczął zbierać każdy z poszczególnych elementów swojego życia w jedną całość. Wypadek, otrucie nie były przypadkiem, a skrupulatnie zaplanowanym morderstwem, mającym na celu uwolnienie świata od zła, jakie z każdym dniem wnosił Justin. On sam wiedział, że świat bez niego byłby lepszy. Miał świadomość swoich grzechów i popełnionych błędów. Gdyby starczyło mu odwagi, sam skończyłby ze sobą i uwolnił krzywdzonych od bólu.
        -Powinieneś umierać w okropnych męczarniach. Może wtedy zrozumiałbyś, jaką krzywdę wyrządzałeś tym wszystkim bezbronnym dzieciakom, w tym mnie. Pewnie nie pamiętasz, ale do Bree, mojej małej siostrzyczki, która wtedy miała zaledwie osiem lat, również zacząłeś się zbliżać. Wtedy obiecałam samej sobie, że zemszczę się, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
        Justin oddychał coraz szybciej, a jego szeleszczący oddech szumiał w uszach. Nigdy nie bał się tak przeraźliwie mocno, jak w tym momencie. Szarpał się co parę chwil, mając nadzieję, że ciasno zawiązane liny rozluźnią się choćby odrobinę. Serce szatyna podskoczyło do samego gardła, gdy w dłoni Diany zalśnił srebrny, ostry jak brzytwa nóż. Do tej pory jedynie się bał. Teraz wpadł w panikę.
        -Diana, do cholery, co ty chcesz zrobić? - poczuł na policzku ostrze błyszczącego noża, a wtedy jego serce ostatecznie przestało bić.
Syknął głośno i zacisnął powieki, gdy poczuł na skórze smugę gorącej krwi, która nieubłaganie płynęła prosto w stronę kącika ust. Wyczuł jej metaliczny smak i momentalnie splunął na wilgotną posadzkę. Jego naturalnym odruchem było uniesienie dłoni i przyłożenie opuszek palców do głębokiego rozcięcia na policzku, lecz związane nadgarstki ponownie przypomniały mu o skrępowanym ciele.
        Wpadł w szał. Zaczął szarpać ramionami i potrząsać głową. Łudził się, że każdy ruch zacznie stopniowo rozluźniać węzły, a tymczasem jeszcze silniej zaciskał je na swoim ciele. Pragnął wydostać się z zaciemnionej piwnicy i zaczerpnąć w płuca świeżego powietrza. W ciasnych, czterech ścianach czuł, że się dusi i zakończy życie prędzej, niż zaplanowała mu to Diana. Teraz żałował, że pospiesznie wyszedł z baru i z piskiem opon dotarł pod mieszkanie Diany, aby kochać się z nią bez opamiętania. Wolał umrzeć w samotności, sam odebrać sobie życie. Czuł, że śmierć, którą wybrały dla niego czarnowłose siostry, charakteryzować się będzie zdecydowanie większą brutalnością i cierpieniem. Bał się bólu, nieświadomy, że sam czynił go w znacznie większym stopniu, na dwóch płaszczyznach - fizycznej i psychicznej.
        -Boisz się? - Diana nachyliła się nad mężczyzną.
Była piękna. Zabójczo piękna. Dosłownie. Gdyby nie jej uroda, Justin nie siedziałby teraz na drewnianym krześle w wilgotnej piwnicy. Nie musiałby drżeć w oczekiwaniu na śmierć. Własną śmierć.
        Po raz pierwszy uwierzył w Boga i w jego zbawczą moc. Nie łudził się już, że nagły przypływ wiary uchroni go przed nieuniknionym. Miał tylko nadzieję, że okazana skrucha i odczuwany ból za grzechy nie rzuci go w otchłań piekła. Polegał na dobroci Boga i wierzył, że stwórca znajdzie dla niego cichy kąt, pomiędzy niebem, czyśćcem i piekłem. 
        -Drżysz, Justin. Ty drżysz. Na całym ciele, w każdym zakamarku duszy. Boisz się śmierci, prawda? 
Bez znieczulenia rozcięła jego skórę na ramieniu ostrzem noża, przejeżdżając przez tatuaże na barku, w okolicach łokcia i na przedramieniu. Utworzyła długą, głęboką ranę po sam złoty zegarek na nadgarstku.
        -Diana, błagam, przestań - wyjęczał żałośnie, zatrzymując pod powiekami kujące łzy. 
Rana piekła go niemiłosiernie, a w jego wnętrzu narastał strach, wyraźnie widoczny w tęczówkach. Nie mógł w żaden sposób ulżyć swojemu cierpieniu. Potrafił jedynie czekać. Czekać na śmierć, na najmocniejsze, ostatnie cięcie przy gardle.
        -Zacznę płacić na Emily wysokie alimenty, tylko błagam, przestań - nie czuł, że jeszcze bardziej się pogrąża. Diana nie znała litości. Nie, gdy patrzyła w oczy tego, który zniszczył jej życie.
        -Jesteś chory! - wrzasnęła, odsuwając ostrze od skóry. Zastąpiła je mocnym, siarczystym uderzeniem w policzek. - Myślisz, że po tym wszystkim zakryjesz blizny swoimi żałosnymi pieniędzmi? 
Mężczyzna zdołał wyprowadzić na ogół spokojną dwudziestolatkę z równowagi. Do tej pory bawiła się z nim, pogrywała, natomiast teraz zamierzała uświadomić mu, czym jest brutalność, którą Justin nieświadome wyrzucał z siebie z każdym spojrzeniem.
        -Nienawidzę cię z całego serca za to, co mi zrobiłeś. Nienawidzę cię tak, jak jeszcze nigdy nikogo nie znienawidziłam. Nie od razu rozumiałam, co robiłeś, czym mnie otaczałeś, mówiąc, że jesteś moim przyjacielem i chcesz mi pomóc.  Dopiero po czasie, po wielu łzach i nieprzespanych nocach. Zapłacisz mi za to najwyższą cenę.
        -Diana położyła dłoń na bokserkach mężczyzny i zacisnęła dłoń. Nie w sposób przyjemny dla szatyna i dla jego niespokojnych hormonów. Celowo zrobiła to mocno i boleśnie. Pragnęła usłyszeć jego żałosne skomlenie. Pragnęła, aby ze łzami w oczach błagał o litość, tak, jak przed laty ona błagała jego. Odwróciła role.
        Zajęczał w bólu, zaciskając powieki, szczękę, a także pięści za oparciem krzesła. Starał się milczeć, gdy widział satysfakcję na twarzy Diany, lecz nie potrafił hamować naturalnych, wrodzonych odruchów, jak strach przed bólem i cierpieniem. Czuł mocny ucisk niewielkiej dłoni na kroczu i pragnął, aby puściła go choćby na moment. Błagał podświadomie. Wypowiadane na głos słowa jedynie rozśmieszyłyby pozbawioną skrupułów brunetkę.  Przegrał walkę z samym sobą i zawył przez szparę między dolną, a górną wargą. 
        -Co, Justin, boli? Mnie też bolało. Bolało dużo bardziej, niż mógłbyś przypuszczać. Nigdy tego nie zrozumiesz, a ja nie jestem w stanie przybliżyć ci uczucia, jakie towarzyszyło mi za każdym razem, gdy zaczynałeś mnie dotykać - zacisnęła dłoń na jego przyrodzeniu ostatni, najmocniejszy raz i puściła je gwałtownie, przynosząc Justinowi ogromną ulgę, która uleciała z jego rozchylonych ust wraz z cichym westchnieniem. 
Nie skończyła. Rozpoczęła jedynie ciszę przed burzą.
        -Powinnam wpakować ci kulkę w łeb, ale taka śmierć byłaby dla ciebie zdecydowanie zbyt przyjemna. 
        Justinowi mignął przed oczami pas, trzymany przez drobne ręce Bree. Przestał się modlić i przestał błagać Boga o litość. Wiedział już bowiem, że nawet stwórca nie wysłucha jego wołań.
        -Będzie bolało, Justin - poczuł tuż przy uchu ciepły oddech Bree i krótkie muśnięcie. 
        Nie mógł powstrzymać jej przed zapięciem wokół bioder pasa z ładunkami wybuchowymi. Już teraz czuł ból rozrywanego w strzępy ciała. Chciał umrzeć jak najszybciej i razem z wybuchem spalić poczucie winy, które wzrastało w nim z każdym spojrzeniem w oczy Diany. Pamiętał je dokładnie, wystraszone i nieufne. Pamiętał, ile cierpienia dostrzegał w nich każdego dnia. Za każdym razem ignorował.
        Diana wyciągnęła z kieszeni ozdabianą zapalniczkę i zaczęła wpatrywać się w tańczący płomień. Odwlekała moment, w którym zbliży go do ciała Justina, aby wzbudzić w nim jeszcze większy lęk. Mężczyzna natomiast zamknął oczy, by w ostatnich chwilach nie oglądać postaci oprawców. Czekał na śmierć.
        Poczuł palący ból przy skórze głowy i zrozumiał, że ogniem zajęły się jego kasztanowe włosy. Palić zaczęła go również skóra nadgarstków, na które płomień przeszedł po sznurze. Największy ból wywołał jednak materiał bokserek, który przez sztuczną tkaninę zaczął wtapiać się w ciało. Płonął żywcem i nie oszczędzał już jęków, zwierzęcych ryków bólu i łez. Umierał powoli. Umierał śmiercią bolesną i nieludzką, lecz w pełni zasłużoną.
        -Do zobaczenia w piekle, Justin.
        Drzwi, przez które na moment do pomieszczenia wpadła wąska smuga światła, zatrzasnęły się z rozległym skrzypnięciem. Diana i Bree, trzymając się za ręce, zdążyły oddalić się na kilkanaście metrów, kiedy po okolicy, wewnątrz lasu, rozległ się donośny huk, dziki wrzask bólu i swąd palonego ciała.
        

~*~


Cóż, uśmierciłam go. Kto uważa, że na to zasłużył, a kto jest innego zdania? Czekam na Wasze opinie :)
Rozdział nie należy do moich ulubionych, w szczególności początek nie wyszedł dobrze, za co przepraszam.
Wiecie, że przed nami już tylko epilog?
ask.fm/Paulaaa962

Ps. Gdyby ktoś był ciekawy, skąd pomysł na zakończenie:


czwartek, 4 czerwca 2015

Nowe opowiadanie! + Rozdział 24 - You're my slut...

ZAPRASZAM WAS WSZYSTKICH NA MOJE NOWE, NIETYPOWE OPOWIADANIE!
http://priest-jbff.blogspot.com/


        -Czystą, proszę - mężczyzna wychrypiał niskim głosem, kładąc na bar banknot pięciodolarowy. 
Barman schował pieniądze do kieszeni, wyjął z szafki świeżo wypolerowany kieliszek i postawił go przed Justinem z cichym brzdękiem. Wziął w rękę schłodzoną butelkę wódki i napełnił ją szklany kieliszek. Jeszcze zanim zdążył zakręcić butelkę, Justin wypił alkohol jednym haustem i gestem dłoni nakazał, aby barman nalał mu kolejną porcję.
        Pragnął zapić się na śmierć. Wlać w siebie tyle alkoholu, aby był w stanie wyjść jedynie poza bar, potknąć się o własne nogi, przewrócić i już nigdy więcej nie wstać z powierzchni brudnego chodnika. Życie straciło dla niego sens. Wiedział, że musi je oddać, zanim przyjąłby na siebie kolejne paraliżujące spojrzenia ludzi, którzy, jak jego własny syn, mają go za potwora. To było dla niego prawdziwym ciosem.
        Przechylił kieliszek i wlał do ust nową porcję palącego, wysokoprocentowego alkoholu, krzywiąc się minimalnie. Nigdy nie przepadał za smakiem wódki, tym bardziej pitej tak szybko. 
Po drugim kieliszku przerwał jednak, gdy poczuł w kieszeni eleganckich spodni wibracje wyciszonego telefonu. Z niechęcią sięgnął po komórkę i odblokował dotykowy ekran jednym szybkim przesunięciem palca. Ujrzał numer Diany i nieodczytaną wiadomość. W pierwszej chwili zamierzał zignorować ją, upchnąć telefon z powrotem do kieszeni i dalej pić do nieprzytomności, jednakże coś w jego wnętrzu kazało mu wejść w listę nieodczytanych wiadomości i zapoznać się z tą jedną, od Diany, od kobiety, która jako jedyna wywarła na nim tak wielkie wrażenie.

Wpadnij do mnie, proszę. Moja przyjaciółka zajmie się w nocy Emily. Dzisiaj nikt nie będzie nam przeszkadzał.

        Mięśnie Justina spięły się, a on poczuł charakterystyczny, choć na razie delikatny ucisk w kroczu. Zaciskał w dłoni telefon i przez kilka minut wpatrywał się w lekko przyciemniony ekran. Nie wiedział, co powinien zrobić. Czy tym razem naprawdę zignorować Dianę i jej bezpośrednią propozycję seksu, czy wstać z barowego krzesła, zapłacić barmanowi za drugi kieliszek wódki i z piskiem opon ruszyć z parkingu w stronę mieszkania kobiety, gdzie czekała na niego, chętna i gotowa.
        Z głośnym warknięciem poderwał się ze stołka i rzucił na blat banknot. Odłożył zamiar upicia się do utraty przytomności, utraty oddechu i utraty pulsu. Wiedząc, że to ostatnie godziny jego życia, zanim odbierze je sobie w pierwszy przypadkowy sposób, chciał wykorzystać je dogłębnie. Zamierzał pojechać do Diany, bez pukania wtargnąć do jej mieszkania, bez zbędnych słów wpić się w jej pełne wargi i bez opamiętania kochać się z nią w sposób pozbawiony delikatności i uczuć.
        Ruszył gwałtownie spod baru i docisnął pedał gazu. Odłożył na bok myśli o Zaynie, o Bree, o małej, zbuntowanej Vicky. Dał się ponieść pożądaniu, powoli wkradającemu się do jego ciała. Naprawdę czuł, że to dla niego ostatnia noc, dlatego pragnął wykorzystać ją w sposób, w jaki najlepiej potrafił. Zwolnił w sobie hamulce, przestał być człowiekiem kulturalnym i dobrze wychowanym. Ostatnie godziny życia wypuściły z niego prawdziwe zwierzę. Oczy mu pociemniały, a szczęka napięła się znacznie mocniej, niż parę godzin temu, w miejskim parku.
        Na osiedlu Diany nie działała żadna uliczna lampa. Justin opierał się więc jedynie na samochodowych reflektorach, rozjaśniających drogę przed nim. Sprawnie zaparkował przed blokiem, na jednym z wolnych miejsc parkingowych, i wysiadł z auta. Nie zadbał nawet o to, aby zamknąć drzwi automatycznym pilotem. Co mu po kradzieży drogiego samochodu, skoro nawet nie odczuje jego braku? Nie dbał o to, co się z nim stanie. Był przygotowany, że nadszedł dla niego koniec.
        Po schodach w bloku niemal wbiegł, rozpinając po drodze kilka początkowych guzików koszuli i ukazując krzyż, wytatuowany na piersi. Uderzył w drzwi dość gwałtownie, uspokajając oddech. Nie przyspieszył ze względu na bieg po schodach, ale władające jego ciałem podniecenie, które narastało z każdą chwilą oczekiwania.
Drzwi skrzypnęły cicho, zanim Diana, ubrana jedynie w cienki, satynowy szlafrok, otworzyła je na całą szerokość. Materiał luźno wisiał na jej ciele, odznaczając krągłe pośladki i pełne, jędrne piersi. Nie miała na sobie makijażu, a mimo to wyglądała równie pięknie, z włosami spływającymi po szczupłych plecach. Miała bose stopy, nagie łydki i uda, które dopiero w górnej części przysłonił materiał cienkiej narzuty. 
        -Justin, cieszę się, że - mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć. Nie teraz, gdy w jego ciele zalegała tak potworna dawka hormonów.
        Przekroczył próg mieszkania i gwałtownie wpił się w jej usta, z pewnego rodzaju agresją i brutalnością. Z początku zaskoczona Diana zaczęła szybko odwzajemniać namiętny pocałunek. Bez problemu zdołała również dopasować tempo swoich wargo do tempa warg Justina. Mężczyzna popchnął jej filigranową sylwetkę na ścianę za plecami i zbliżył się znacznie. Bez szpilek na stopach była od niego znacznie niższa, a jego umięśnione ciało zaczęło nad brunetką wyjątkowo górować. 
        -Widzę, że jesteś cholernie spragniony kobiecego ciała - wydyszała, kiedy mężczyzna przeniósł wargi na jej szyję i jednym szybkim pociągnięciem rozwiązał wiązanie szlafroka. 
Muskał jej skórę z pasją i pożądaniem, delektując się dotykiem jej dłoni na nagiej klatce piersiowej. Czuł, że decyzja, aby odłożyć wizytę w barze na dalszy plan, była najlepszą, podjętą przez niego decyzją. Najlepszą i ostatnią.
        -Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo - wysapał ciężko do jej ucha, przygryzając między zębami jego płatek.
Pierwszy jęk Diany napiął jego członka i dał większy nacisk na opięte spodnie. Pragnął jej. Pragnął mieć ją pod swoim ciałem i patrzeć w jej oczy, przez które przelewa się rozkosz, zmieszana z lekkim bólem, jaki jej sprawi. Chciał czuć jej delikatne dłonie i pełne wargi, owinięte wokół członka, chciał czuć, jak zabawia się nim i dostarcza mu ostatniej w życiu przyjemności. Chciał wiedzieć, że na tę krótką chwilę jest tylko i wyłącznie jego. Pragnął dominować.
        -Wiesz dobrze, gdzie mam sypialnię - wymruczała, pozwalając mężczyźnie unieść jej ciało na wysokość bioder.
Justin celowo wypchnął swoje biodra w jej kierunku. Uderzając nimi o ciało dziewczyny, jęknął głośno, a za moment warknął zwierzęco. Jeszcze nigdy nie zachowywał się w podobny sposób. Nigdy nie był agresywny i w pewien sposób brutalny, aż do teraz. Zrozumiał bowiem, że w życiu nie ma już nic do stracenia. Chciał zasmakować ostatniej przyjemności.
        -Nie chcę być delikatny - wydyszał, rzucając ciało Diany na duże, świeżo pościelone łóżko. Wspiął się zaraz za nią, odpinając pozostałe guziki koszuli. - Nie umiem być delikatny.
        -Więc taki nie bądź - prowokowała go. Prowokowała go tak cholernie mocno. Nie zdawała sobie sprawy, jak zaciętą walkę hormony toczą w ciele Justina i nie zdawała sobie sprawy, jak silnie jego przyrodzenie napierało na rozporek w spodniach.
        -Nie zamierzam - wychrypiał, rozkładając w obie strony skrzydła satynowego szlafroka. 
Diana nie miała na sobie stanika, a jej sutki były już nabrzmiałe, zanim Justin zdążył ścisnąć jednego z nich pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym. Na drugiej piersi położył całą dłoń, którą zaczął rytmicznie zaciskać i rozluźniać. Był poważny, skupiony i zdecydowanie dogłębnie pobudzony obecnością niemal nagiej, pięknej kobiety tak blisko niego. Naprawdę nigdy nie czuł się tak, jak teraz przy Dianie. Nigdy nie był do tego stopnia podniecony.
        -Będę pieprzył cię mocno, bez opamiętania, Diana - warknął, coraz bardziej ochoczo zabawiając się jej pełnymi piersiami. Ugniatał je, masował, a dodatkowo pieścił sutki opuszkami palców. Nie dbał o przyjemność Diany. Chciał jedynie sprawić ją sobie. - Będziesz błagała, abym przestał i jednocześnie prosiła o więcej - zaczął sprawiać dziewczynie odrobinę bólu, jednak miał rację. Była w stanie prosić go, aby przestał zaciskać między palcami sutki, a jednocześnie błagać go, aby robił to dłużej.
       Justin zupełnie ignorował odczucia brunetki. Potrzebował jedynie jej pięknego ciała, przy pomocy którego dosięgnie nieba. W zasadzie chciałby sam zadowalać się jej atutami, nie sprawiając przy tym przyjemności Dianie. Zmienił się w zwierzę, wygłodniałe i spragnione, przepełnione pożądaniem.
        -Podoba mi się, gdy jesteś tak agresywny. Nie znałam cię od tej strony, Justin. Jesteś jeszcze bardziej męski, niż dotychczas.
        -Powiedz moje imię jeszcze raz - zażądał, unosząc ją za ramiona do pozycji siedzącej, aby jednym szarpnięciem zerwać z niej satynową narzutę. 
        -Justin - zajęczała cichutko, zarzucając ramiona na jego szyję.
Chociaż mężczyzna nie chciał żadnych czułości i potrzebował jedynie czystego zaspokojenia potrzeb, kiedy Diana zaczęła muskać i lizać koniuszkiem języka skórę za jego uchem, a następnie linię szczęki i dolną wargę, złapał ją mocno za włosy i rozbił usta na jej. Nie całował jej spokojnie i delikatnie, tylko agresywnie, przelewając na pocałunek całą brutalność.
        -Na kolana - rozkazał ostro, zsuwając się z ciała Diany.
Kobieta nie ukrywała lekkiego strachu, jaki opanował jej ciało, jednak posłuchała Justina i w samych cienkich stringach, które mężczyzna pozostawił na jej ciele, ukucnęła po jednej stronie łóżka. Justin w tym czasie zsunął z łóżka nogi i rozchylił nieco koszulę, czując, jak uderzenia gorąca pulsują w jego ciele. Diana wsparła się na jego kolanach i sięgnęła małą dłonią do paska spodni, który rozpięła powoli. Chciała podniecić go jeszcze bardziej, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, w jakim stanie był teraz.
        -Szybciej - wydyszał, gwałtownie rozpinając guzik spodni i rozporek. 
Uniósł lekko biodra i zsunął spodnie do kostek. Niemal natychmiast poczuł ulgę, gdy nabrzmiałego członka opinał tylko materiał bokserek. Teraz natomiast czuł, że jeszcze bardziej twardnieje. Jęknął głośno. Pragnął więcej. Pragnął zaspokojenia, jakie mogły dać mu zręczne dłonie Diany, jej pełne usta i ciasne wnętrze.
        -Dotykaj go - warknął, ujmując jedną z rąk Diany i wsuwając ją za materiał bokserek. Gdy poczuł jej palce, oplatające penisa, mruknął gardłowo, odrzucając głowę w tył. Zalała go fala niebywałej przyjemności.
        Pospiesznie zsunął bokserki, które dołączyły do eleganckich spodni przy kostkach. Oddychał nieregularnie i szybko. Po raz pierwszy od wielu długich miesięcy to kobieta będzie go zaspokajać, a jego rola ograniczy się do wplątania palców w jej gęste włosy i dostosowywaniu odpowiedniego tempa.
Diana oparła jedno przedramię na jego umięśnionym udzie, a dłonią przejechała wzdłuż długości twardego, sztywno postawionego członka, rosnącego w jej dłoni. Ścisnęła go i znów pogłaskała. Justin ryknął gardłowo, ponownie odrzucając głowę w tył. Czekał tylko na moment, aż poczuje jej pulchne, wilgotne wargi na przyrodzeniu i język, potrafiący zdziałać cuda. Palce jednej dłoni zacisnął na jej ramieniu i karku. Wiedział, że pozostawi na delikatnie opalonej skórze brunetki kilka siniaków.
Nagle zaczerpnął głośno powietrza, a chwilę później wypuścił z ust głośny, desperacki jęk, zmieszany z głuchym przekleństwem. Poczuł bowiem, jak jej usta otoczyły główkę penisa i zaczęły ją ssać. Brała go coraz głębiej, a mężczyzna zaczął pomagać jej dłońmi, wplątanymi we włosy. Czuł, jak z każdym pchnięciem biodrami uderzał o tył jej gardła. Jego głowa pozostawała odrzucona w tył, a usta co chwila opuszczały gardłowe ryki i zwierzęce warknięcia. Samą przyjemność sprawiało mu wpatrywanie się w jej anielską twarz i usta, w których regularnie znikał jego sztywny członek. Była pieprzoną mistrzynią.
Ssała go coraz mocniej z każdą mijającą chwilą. Pomagała sobie, pocierając podstawę penisa i pieszcząc palcami jego wrażliwe jądra. Justin nie potrzebował wiele, aby szczytować z głośnym krzykiem na ustach i kurczowo zaciśniętą we włosach Diany pięścią. Dyszał ciężko i najchętniej nie otwierałby oczu, dopóki wszelkie oznaki minionego orgazmu nie uleciałyby z jego ciała, jednak nie mógł odebrać sobie przyjemności, jaką był dla niego widok brunetki, powoli oblizującej wargi koniuszkiem języka. Tyle wystarczyło, aby stwardniał na nowo.
        Rzucił jej ciało na łóżko, po czym odrzucił na podłogę buty, razem ze spodniami i bokserkami. Zanim położył się na Dianie, szarpnął materiałem koszuli i zsunął ją z umięśnionych ramion. Pogładził dłonią członka i uśmiechnął się drapieżnie. Widział w jej oczach pragnienie. Chciała mieć go w środku i czuć przyjemność, jaką zacznie jej dostarczać z każdym mocnym pchnięciem. Rozchyliła nawet lekko nogi, aby zaprosić go, pospieszyć i pokazać, jak bardzo gotowa jest.
        -Chcesz go w sobie poczuć? - zerknął na nią, unosząc jedną brew.
Diana delikatnie skinęła głową i przejechała dłonią po swoich dużych piersiach. Prowokowała go przez cały czas, jednak tak jednoznaczny gest sprawił, że Justin nie był w stanie dłużej powstrzymywać się przed gwałtownym wdrapaniem się na jej ciało. Jednym ruchem dłoni zerwał z niej cienkie stringi, uniósł biodra i wbił się w nią tak mocno, jak pozwalała mu na to jego siła.
        Diana zaskomlała cicho i pospiesznie przywarła dłońmi do pleców szatyna. Wbiła w nie długie, zadbane paznokcie i przesunęła w dół. Zostawiła na jego skórze czerwone pręgi, jednak nie przejęła się jego bólem, podczas kiedy on sprawiał go dziewczynie w równym stopniu. 
Jak zapowiedział, nie był delikatny. Ani odrobinę. Przez jego ruchy przemawiała agresja i dzika, zwierzęca wręcz potrzeba zaspokojenia własnych potrzeb. Poruszał się w niej mocno, rytmicznie pchając biodrami i za każdym razem wywołując lekki ból w jej ciele, mieszający się jednak z rozkoszą. Gdyby dla Diany był to pierwszy raz, z bólu nie potrafiłaby hamować łez. Ona jednak przywykła do tego, że niekiedy mężczyźni traktowali ją w łóżku dość przedmiotowo. To samo robił teraz Justin.
        -Lubisz się tak ostro zabawiać, mam rację? - wydyszał, dociskając swoje lekko spocone ciało do jej ciała. 
Kolejny raz wbił się z nią z całą siłą i rozkoszował się uczuciem, jakie przynosiły mu zaciskające się na członku ścianki pochwy.
        -Tak - wyjęczała drżącym głosem, odchylając głowę w tył, a plecy wyginając w łuk. 
Dała Justinowi pełen dostęp do jej piersi. Zaczął z namiętnością ssać i przygryzać jej sutki, a potem przejeżdżać po nich koniuszkiem języka, aby odrobinę ochłodzić rozpaloną, wrażliwą skórę. Chował twarz w jej pełnym biuście i obsypywał go pieszczotliwymi, wilgotnymi muśnięciami. Był brutalny, lecz momentami przebijała się przez niego delikatność. Podobał mu się sposób, w jaki działał na Dianę i na jej ciało. Nie potrafiła kontrolować odgłosów i gestów. Unosiła się, przeklinała, jęczała, a każdy jej dźwięk był najpiękniejszą muzyką dla uszu Justina. 
        -Jesteś moją prostą drogą na szczyt, maleńka - wychrypiał wprost do jej ucha, zanim zsunął dłoń wzdłuż jej gładkiego, zadbanego ciała pod kolano, uniósł je na wysokość swoich bioder i samym spojrzeniem dał dziewczynie do zrozumienia, że żąda, aby owinęła smukłe nogi wokół jego pasa.
To znacznie ułatwiło mu zadanie. Mógł bez ograniczeń penetrować przyrodzeniem jej ciasne wnętrze i szukać siły pchnięć, które przyniosłyby im obojgu największą przyjemność. Dodatkowo zacisnął palce na ramie łóżka. Kochał się z nią bez opamiętania, na środku małżeńskiego łóżka, na czystej, białej pościeli, mając jednocześnie świadomość, że nie powtórzy tego nigdy więcej. Nie będzie mógł. Los nie da mu kolejnej szansy.
        -Jesteś moją małą dziwką, Diana - wychrypiał i w pełni oddał się pożądaniu. 
Uderzał w tylne ścianki jej pochwy z całą siłą, wypełniającą jego ciało. Diana krzyczała jego imię, momentami w bólu, lecz także w czystej rozkoszy. Justin czuł, jak jego członek zaczyna coraz mocniej pulsować, aż w końcu, nie dbając o brak jakiejkolwiek antykoncepcji, doszedł w jej wnętrzu i spuścił się, uwalniając całe podniecenie, pożądanie i złość.
        Opadł zmęczony na ciało dwudziestolatki i wsłuchiwał się w jej przyspieszony oddech i bicie serca. Był spełniony, jak nigdy dotąd. Dopiero seks z piękną, młodą dziewczyną, jaką była Diana, pokazał mu, że zaspokoić może go również dorosła kobieta. Wystarczyło pozytywne nastawienie i zerwanie wodzów fantazji. Co prawda potrzebował brutalności i niewielu przejawów łagodności, zmieszanych z czułością, ale szczytował dwukrotnie w towarzystwie dwudziestolatki, nie dwunastolatki.
        Nie powiedział nic więcej. Składając ostatni, gorący pocałunek na szyi Diany, zsunął się z  jej drobnego, pobudzonego ciała i przytulił policzek do poduszki. Teraz czuł się źle, wiedząc, że był dla brunetki tak nieczuły. Chciał jak najszybciej zasnąć, z twarzą wtuloną w jej pełne piersi, wdychając delikatny zapach jej skóry. Z dłonią, obejmującą talię kobiety, przymknął powieki i w przeciągu kilku minut odpłynął w krainę własnych marzeń sennych, gdzie zaznał spokoju, troski i uczucia.
        Diana natomiast jeszcze przez długi czas wpatrywała się w spokojną twarz nagiego mężczyzny, jej łagodny wyraz, który w ciągu kilku chwil przeistoczył się z brutalnego, wzbudzającego respekt. Pogładziła wierzchem dłoni jego policzek, ozdobiony zarostem, i głośno westchnęła. Seks z nim był prawdziwą ucztą dla ciała i każdego zmysłu. Korzystała z jego pragnień, ponieważ dzięki nim sprawił jej tak niebywale wiele przyjemności. Nie zapomniała jednak, dlaczego tak naprawdę zbliżyła się do mężczyzny. Nigdy nie zapomni.
        -Śpij, Justin - nachyliła się i złożyła wśród jego włosów ostatni pocałunek. - Śpij, bo ta noc będzie twoją ostatnią.


~*~


Zaskoczeni? :)